piątek, 19 kwietnia 2024

Córeczka tatusia - 116

 Kwestia wspólnego zamieszkania razem z rodzicami  w jednym  domu zdominowała rozmowę,  zwłaszcza, że Piotruś, wkrótce  zerówkowiec, wtrącił się  do  rozmowy  mówiąc, że on ma tu blisko kolegę, który też idzie do zerówki i on opowiadał, że tu jest podobno bardzo fajna pani, która  prowadzi  tę  zerówkową grupę. No a poza tym to dziadek powiedział, że nie ma przeszkód by  najdalej  w  dwa miesiące rozbudować górę domu, bo był tu taki pan  inżynier od budowania domów i dziadek pokazywał mu dokumenty  domu i ten pan powiedział, że jego  zdaniem można z tego  strychu zrobić mieszkalne piętro  i to  wcale  nie  będzie duży kłopot, bo to tylko sprawa  podwyższenia strychu. Bo na  tym  strychu to jest i światło i woda, tylko pewnie poprzednim ludziom zmieniły  się plany i nie  dokończyli tego domu.  Dziecko opowiadało to  z pełną  znajomością tematu, więc Andrzej domyślił się, że już od samego początku dzieciaki  są "urabiane" by  chciały  mieszkać  razem z  dziadkami w jednym  domu. No ale my przecież mamy dobre  mieszkanie na Ursynowie - powiedział Andrzej. I co, będę tam  sam mieszkał a wy tutaj razem z dziadkami?   

Niczego nie  zrozumiałeś tato - poważnie powiedział Piotruś - przecież gdy tu będzie mieszkanie na piętrze to my  wszyscy będziemy tu razem mieszkać a tamto mieszkanie albo się sprzeda  albo wynajmie komuś. My będziemy mieszkać  na górze, bo nam się dobrze  chodzi po  schodach, a babcia i  dziadek na dole. I jak powiedział ten  pan, to na mur i beton będziemy  mogli tu  mieszkać  już nawet gdy się skończy sierpień.  No  tak - zgodził się Andrzej - a głównie to nie  zrozumiałem  dlaczego się takie rzeczy omawia  za moimi plecami z dziećmi a nie  wpierw  ze mną. 

No bo ty synku rzadko tu bywasz bo wiecznie  nie masz  czasu. A poza tym dzieci lepiej funkcjonują w liczniejszej rodzinie, a my, w przeciwieństwie do ciebie mamy wręcz  nadmiar  czasu i możemy go dzielić  z  dziećmi gdy ty jesteś  w pracy - powiedziała spokojnie i  cicho matka. Dla nas to żaden kłopot a wręcz przyjemność. 

No dobrze- postaram  się to wszystko dość  szybko przeanalizować. A po dzieciaki to przyjadę w poniedziałek  po ósmej rano, bo od  dziewiątej już będzie  pani Ewa. No i chciałbym obejrzeć projekt  tego mieszkania, czyli trzy sypialnie  na górze oraz łazienka i WC no i chciałbym poznać rzeczywisty termin ukończenia  takiej przeróbki oraz  koszt.  Bo jasne  jak  słońce, że  się do tego dołożę  finansowo. Czasowo niestety  nie. No i weźcie pod  uwagę fakt, że nie mam  zamiaru żyć w celibacie.  We wrześniu,  a tak dokładnie  w drugim i trzecim  tygodniu  września będę na urlopie, bez dzieci. 

Ale gdzie ja będę tu parkował? na ulicy?  Nie,nie na ulicy, bo wąska, a  nad  garażem też się już zastanawiają-  ale ja jestem zdania, że można go przedłużyć, żeby stał jeden samochód  za drugim. Może będzie  to wyglądało nieco  dziwnie, ale będzie praktycznie. Najwyżej ucierpi  wizualnie kawałek ogrodu. No a projekt piętra to możesz już dostać do obejrzenia - tam nawet jest mini kuchnia, żeby  nie schodzić z piętra po szklankę herbaty  czy kawy. - powiedział ojciec - zaraz  ci go przyniosę.

Po chwili ojciec  przyszedł z teczką, w której był rozrysowany plan obecny strychu oraz  projekt jego przeróbki -  wszystko opisane i zwymiarowane. Piotruś otworzył z pełną powagą  teczkę, pokazał Andrzejowi plan i powiedział - ja ci  tato wszystko na tym planie pokażę, bo  już wszystko zapamiętałem.

Dobrze  synuś, wszystko  mi wytłumaczysz w poniedziałek gdy wrócę  z Kliniki - zgodził się Andrzej. A teraz  to chyba  wy zaraz  macie  dobranockę, więc  dajcie nam buziaki i bawcie  się  dobrze  jutro w  tym Konstancinie. I potem  wszystko opowiecie cioci Ewie i  mnie.  "Na drogę" do  domu mama wcisnęła Andrzejowi spory kawał czekoladowego tortu, a obejmując i ściskając go  szepnęła mu do ucha - super dziewczyna. Maryla też została  wyściskana i wycałowana.

W samochodzie Maryla powiedziała- ależ  ty masz fajnych rodziców- szkoda, że moi tacy  nie są. Andrzej uśmiechnął się - przez małżeństwo z Leną nie  miałem ich wiele lat. Kontakt z nimi był zerowy, bo ich zdaniem Lena nie nadawała  się ani na  żonę  ani na matkę. A ty zostałaś przez mamę nazwana super dziewczyną. Zupełnie tak  samo oceniła  cię Marta po swym pobycie w  szpitalu, a ja bardzo wierzę w jej ocenę. Ja od  dawna wiedziałem, że jesteś nie tylko świetna dla oka, ale że jesteś naprawdę  bardzo dobrą i odpowiedzialną pielęgniarką. Szkoda, że nie zrobiłaś  szkolenia jako instrumentariuszka, bo w moim odczuciu jako lekarza, to byłabyś  w tym świetna. My  z Heniem  obaj uważamy, że pacjenci opatrywani przez  ciebie   jakoś  szybciej  się goją.

A nie pomyśleliście, że to jednak głównie jest  zasługa chirurga operującego?  Bo nie  da  się ukryć, że chirurg  chirurgowi nie równy. Wy obaj po prostu szanujecie tkanki, a niektórzy nie  za bardzo. Ty się gimnastykujesz  bo robisz cięcie jak najkrótsze, a inni rżną tak, żeby się potem nie  gimnastykować z wydobywaniem tego  co ma  być usunięte. 

No może i masz rację - zgodził  się Andrzej - przy Marcie  to się nieźle napociłem bo ten jej wyrostek to aż pod wątrobę wyemigrował.  Dobrze, że przyjechała od  razu a nie  czekała  na  cud samowyleczenia, bo byłby się na pewno  rozleciał za godzinę. Z Martą to  się fajnie współpracuje,  bo ona jest dobrze wyedukowana medycznie - ciągle żałuję, że nie zrobiła jednak medycyny. A ona twierdzi, że nie żałuje, bo kobiety-lekarze  są niedoceniane- i przez pacjentów i przez kolegów. Ona, gdy oblała wstępny egzamin,  to strasznie to przeżyła  ( a oblała  chemię) i dopiero wtedy odkryła, że to jakby na to nie  spojrzeć jest w  sumie 12 lat studiów i dopiero wtedy przebolała fakt, że nie  zdała dobrze  chemii i poszła na tę kosmetologię.  Mnie z kolei Marta wybiła  z głowy pomysł przekwalifikowania  się na  chirurga-plastyka, bo nasłuchała  się opowieści ze  swojej  działki. Poza tym dotarło do niej, że żaden chirurg plastyk nie jest w  stanie  zagwarantować, że  wynik  końcowy w 100% będzie  bezbłędny, a do tego pacjent będzie  w 100% przestrzegać zaleceń  lekarza. A już mi  się marzyła wspólna prywatna klinika i dopiero wyjątkowo trzeźwe spojrzenie Marty ustrzegło mnie od  tego błędu. A najlepsze jest  to, że będzie pracowała  w laboratorium,  czyli  jednak będzie  miała  wciąż do czynienia z chemią.  Jakby na  to  nie  spojrzeć to kosmetyki to też chemia, nawet jeśli są to tak zwane kosmetyki naturalne. Najzabawniejsze  dla Marty, jej męża i  mnie jest to, że w trakcie studiowania kosmetologii Marta odkryła, że usługi kosmetyczne  wywołują  w niej  niechęć i na pewno nie będzie  wysoko wykwalifikowaną kosmetyczką ani też właścicielką zakładu kosmetycznego, ale interesuje  ją...  chemia i będzie opracowywać jakieś nowe kosmetyki, ale niekoniecznie  upiększające, raczej te, które również i leczą  skórę.

Gdy dotarli  do mieszkania Andrzeja, ten zaraz  zawiadomił panią Ewę, że dzieci będą dostarczone  w poniedziałek  do  domu dopiero przed  dziewiątą rano , bo na  razie  to są  u swych  dziadków. Gdy rozpakowali "odrobinę słodyczy" od rodziców Andrzeja to omal  nie padli z wrażenia, bo ta odrobina  to było pół dużego tortu czekoladowego i pojemnik domowych bezików kawowych oraz bułeczki z makiem i przy  nich dopisek, że one nie  są  słodkie ale  w  sam  raz na  drugie  śniadanie.  No trudno - musimy się poświęcić - stwierdził Andrzej i paść się tym tortem - na  szczęście  nie jest obleśnie  słodki, a kalorycznie będzie taki sam jak te  sznycle, które przygotowałem,  a które jutro będą tak  samo dobre, a tort to raczej trzeba  dziś  zniszczyć. Dobrze, że on jest bardzo  czekoladowy  a mało  słodki. A ty lubisz  czekoladę? - dopytywał się Andrzej.

Lubię, ale właśnie taką wytrawną, nie lubię tzw. mlecznej i nie lubię  białej  czekolady- odpowiedziała Maryla. A czy mogę nazywać cię  Marika? Bo masz  wszak na imię Maria. No, jestem Maryśka, ale w  szkole było nas kilka w klasie, więc żeby nie używać nazwisk  ja byłam Maryla, druga  Maryśka była  Marlą, a kolejna była Maryną.  Tu też jest druga Maryśka,  ale nie na chirurgii. Tutaj po imieniu to tylko my do siebie   mówimy,  ale kierownictwo  operuje nazwiskami.  Ja mam dwa nazwiska, ale zawsze używają tylko tego po mężu. Muszę się wybrać do USC i  zmienić  na  swoje panieńskie.  No  właśnie- ponoć  zgodnie  z przepisami UE uprościli te  procedury i teraz  to  załatwia  USC,   a nie tak jak  kiedyś jakiś urząd  spraw  obywatelskich - nawet kiedyś o  tym  słyszałem. 

Andrzej  sięgnął po malutkiego bezika, rozgryzł  i  szybko sięgnął po następnego mówiąc do Mariki - otwórz  dzióbek - to jest super! Ciekawe - mama sama robiła  czy to gotowiec?  Marika posłusznie "otworzyła dzióbek" i beza  wylądowała  w jej buzi. Oooo, masz rację- to jest pyszne! Podejrzewam, że zapewne  tort i beziki   są  z tego samego źródła.  Możemy kiedyś sami spróbować upiec bezy- to nie jest  trudny proces,  niestety  dość  długi, bo teoretycznie  bezy to tylko ubite na  sztywno  białka i  cukier no i ewentualnie kawa, ale sam proces pieczenia dość mozolny a i ubijanie piany też, bo cukier dodaje  się partiami, przed każdą następną  porcją  cukru ta poprzednia  musi być dokładnie  rozpuszczona  w pianie  i  dość  długo to wszystko trwa, a pieczenie to też trwa, bo to właściwie  suszenie  a nie pieczenie, więc ja wolę kupować  gotowe. A poza tym w trakcie pieczenia  musi być dobra,  wyżowa pogoda bo inaczej bezy nie udadzą się. Poważnie?- zdziwił  się Andrzej. No chyba  tak  skoro tak  napisali w przepisie- zapewniła go Marika.  No popatrz, człowiek uczy  się  przez  całe życie - jakość  wypieku uzależniona  od pogody!

Andrzej wziął rękę Mariki, chwilę ją oglądał i powiedział - masz bardzo ładne ręce, ale najczęściej je oglądam w rękawiczkach ochronnych. Ale i wtedy  mnie  zachwycają bo zawsze  tak sprawnie i  delikatnie zmieniasz opatrunki. A teraz mogę je obejmować i  całować. Masz naprawdę śliczne  łapięta, no  ale nic  dziwnego - bo  wszystko mi  się u  ciebie podoba.  Coś dla ciebie kupiłem, bo takie  piękne  łapięta  wymagają specjalnej oprawy. Co prawda pewnie  w pracy  nie  będziesz tego nosić,  no ale poza pracą też ci  się zdarza  bywać.  Jeżeli rozmiar nie  będzie dobry to za dwa tygodnie będzie nowa dostawa. Wolisz  dekorować lewą  czy prawą łapkę? Chyba lewą - stwierdziła. A co to jest, powiedz  proszę. To jest taki srebrny tandem, nosi  się to razem. Zaraz ci to założę, ale zamknij  oczka. Bo to dobrze  wygląda  dopiero na ręce.  No zamknij oczka, proszę, nie sądzisz chyba, że chcę ci zrobić jakiś głupi kawał. No nie, ale umieram  z  ciekawości. No to daj wreszcie tę łapkę i zamknij oczka. Marika posłusznie  zamknęła oczy i wyciągnęła  rękę w kierunku Andrzeja. Wpierw zamknięte  oczy zostały ucałowane, a potem poczuła,że  na środkowy palec  zakładana jest jakaś obrączka i zaraz potem na przegubie  zapinana jest  bransoletka. No to możesz otworzyć oczka - powiedział Andrzej.  Otworzyła oczy i na moment oniemiała - na środkowym palcu lewej ręki była ażurowa obrączka z zielonym kamieniem, od oprawy którego  biegły srebrne  łańcuszki do również  ażurowej bransoletki, w której był też taki  , ale  większy, owalny kamień. O matko - jakie  to piękne!  Oszalałeś chyba! przecież to cudne i na pewno kosztuje majątek! Co to za kamień?  

To jest  nefryt, według wierzeń ma takie  samo znaczenie zdrowotne jak jadeit, ale według mnie jest ładniejszy. A majątku nie kosztował ten  drobiazg, to srebro. Przyjaciel mi to przywiózł dla ciebie ze  swojej corocznej  wyprawy  w góry Maroka. Ma  chłop takie  hobby, że co roku tam jeździ w taką dzicz i ta bransoletka to tamtejszy wyrób - to ręczna robota. Największy  zgryz to była  sprawa  rozmiaru, ale  chyba jest dobry. To się  zawsze nosi razem - ten pierścionek i  bransoletkę. Bransoletka i pierścionek  są rodem z  Maroka,  a nefryt nie wiem  skąd- wiem  tylko, że na świecie jest tylko 50 złóż nefrytu. Nefryt to krzemian  wapnia , magnezu i żelaza, a ten to akurat ma  zapewne i  chromu nieco, stąd  taka jego  barwa. No i nefryt nie  rozpuszcza  się nawet w kwasie solnym. A kamienie już dawno  miałem  w domu, bo mnie  kiedyś  geologia nęciła i  kupowałem  różne kamienie na targach minerałów, a teraz tu dałem  do oprawy. Raz to ci nawet rękawiczki podprowadziłem, żeby obwód  palca mieć, bo obwód  bransoletki to jest jak regulować. Jubiler  to  się mało nie posikał  ze śmiechu gdy przylazłem z tą rękawiczką. A jubilera to kiedyś operowałem i koniecznie chciał mi wetknąć jakąś  forsę, a skoro nie  chciałem  wziąć to mi powiedział, że zawsze , gdy będę potrzebował jakiejś  usługi to mi zrobi po znajomości. No i  zrobił. Muszę do niego wpaść i powiedzieć, że pasuje. A może wpadniemy do niego razem? On jest na górnym Mokotowie. 

I wiesz, jest jeszcze jedna sprawa i jeśli ona  cię do mnie  zrazi to zrozumiem to w pełni i jakoś to wezmę na klatę. Bo ja jestem po wazektomii - podjąłem tę  decyzję sam, bez wiedzy Leny, gdy ona wrobiła nas  w drugie  dziecko - wtedy  zrozumiałem, że ona jest absolutnie  nieodpowiedzialna.  Nasienie mam złożone w banku w Anglii i płacę  za jego przechowywanie, bo wazektomia  nie  zawsze daje  się "odwrócić" i wtedy partnerka musi mieć  albo inseminację albo in vitro. Mówię ci to, bo traktuję cię poważnie a marzy mi  się żebyśmy byli razem. Może to idiotyczne mówić o  tym gdy  się zaczyna  coś między nami  dziać, ale uważam, że tak jest po prostu uczciwie.

Jakbyś  zobaczyła  tych co te bransoletki dłubią to byś pewnie  wiała od nich co sił w nogach. Niektórzy to, jak mówi przyjaciel,  z  wyglądu pasują  do określenia "brakujące ogniwo w teorii Darwina", ale nie  są ludożercami i jego  zdaniem to bardzo mili  ludzie. On od lat tam jeździ i  zawsze z nimi  spędza w górach, na odludziu przynajmniej tydzień, czasem  dwa.  No  a że mają inne obyczaje, że ich Bóg ma inaczej na imię niż Bóg chrześcijan to nie ma  znaczenia - ani oni ani chrześcijanie  swych  bogów  nie widzieli i  nie  spotkali. Nas  śmieszy to w co oni  wierzą, no i  vice  versa.

Zrobię chyba  coś do picia, bo aż mi z tego gadania w gardle  wyschło. Nie płacz, zrozumiem jeśli mnie odrzucisz, nie płacz prosz..... więcej już  nie mógł powiedzieć, bo Marika  zamknęła mu usta  swoimi ustami. Po chwili nieco szlochając   powiedziała- a ja cały czas  sądziłam, że mnie po prostu  nie  chcesz, no bo niby dlaczego  miałbyś  mnie  chcieć.   Ja   nie muszę mieć stricte własnego dziecka, zresztą panicznie boję  się ciąży i porodu, bo jak mi powiedziano to może być u mnie  mało wesoła sprawa. I jestem pewna  że to właśnie sprawiło, że mąż ode mnie odszedł bo on  ma naturę  dziecioroba. Bo co to za małżeństwo bez  dzieci - jego zdaniem.

                                                                      c.d.n.


Córeczka tatusia- 115

 Kolacja rzeczywiście była "prosta"- do wyboru  były naleśniki faszerowane czerwoną soczewicą i ( na  wszelki  wypadek) bardziej  typowe, czyli  faszerowane mięsem z indyka. Do tego była  "szopska  sałatka" a na  wszelki  wypadek ( bo nie każdy  lubi surową paprykę, jak wyjaśniła  Maryla) na  stole  wylądowały  również domowe, kwaszone  ogórki. Andrzejowi aż mowę na moment odebrało z wrażenia, rozejrzał się dookoła i  zapytał, czy jeszcze się kogoś  Maryla  spodziewa  na kolacji. No coś  ty- po prostu nie mam bladego pojęcia co lubisz jeść, a nie za bardzo chciałam  cię ścigać po klinice by się ciebie  wypytać co jadasz.  A mógłbym zjeść  oba  rodzaje naleśników?- spytał.  Bo naleśników to już kilka lat nie jadłem, albowiem  zdaniem "byłej" to za dużo roboty jest przy naleśnikach.   Maryla uśmiechnęła  się - osobiście  nie  znam prostszego jedzenia niż naleśniki - mają tę  zaletę, że szybko się je smaży a nadziewać można je przeróżnymi produktami.  Koleżanka  "sprzedała" mi patent jak je  smażyć  szybko i  zupełnie bezproblemowo. Poza tym  można bez problemu  taki nadziany naleśnik  zamrozić i jest jak znalazł na następny  raz.  Jeśli zostaną jakieś to je oczywiście  zamrożę. Ja tylko nie  wiedziałam, czy jadasz  soczewicę, więc zrobiłam też  i mięsne  nadzienie. Andrzej spojrzał na nią i powiedział - prawdę mówiąc to pierwszy raz jem  soczewicę, bo Lena  zapewne  nawet nie  wiedziała, że coś takiego istnieje. Za to wiedziała, że istnieje  marihuana.   No wiesz, że marihuana  istnieje  to ja wiedziałam i  wiem, ale na tym  się mój kontakt  z tą substancją  skończył - pocieszyła  go Maryla.

Na deser była  galaretka owocowa i Andrzej stwierdził, że ta kolacja to była istna  rozpusta, bo jak się  zorientował, to galaretka  była własnego, czyli Maryli  wyrobu  a nie "gotowiec z torebki". No bo  miałam trochę jeszcze  domowego musu z malin i porzeczek, więc nie było problemu ze  zrobieniem z tego  galaretki.  Tylko  chyba powinnam była dodać nieco więcej cukru. Absolutnie  nie - jeśli idzie o mnie- oświadczył Andrzej.

Po kolacji Andrzej  zatelefonował do rodziców i powiedział, że następnego  dnia przyjedzie około  godziny 16,00 razem  ze  swoją przyjaciółką. Zapytał jak się sprawowali chłopcy, potem powiedział: nie  wiem,  ale  się zapytam i zaraz  zadał Maryli pytanie czy jest coś,  czego ona nie jada, na co dostał odpowiedź, że dla niej niejadalny to jest śledź marynowany, reszta  jadalna. Gdy skończył rozmowę powiedział - zeuropeizowała  się  moja mama, nie  zadała nawet  pytania "a kto to jest?". Naprawdę-  duży postęp - muszę to sobie odnotować  w pamięci. 

Przed godziną  23,00 Andrzej stwierdził, że niestety musi wracać do siebie, bo po pierwsze  Maryla   ma dyżur od 8 rano, więc powinna jednak już iść  spać, no a on musi od rana wziąć się za sprzątanie  chatyny. I że równiutko o 14,00 następnego dnia będzie na Marylę  czekać  w  samochodzie.

Sobotni poranek powitał wszystkich  deszczem- chwilami padał całkiem mocno, chwilami tylko mżyło, więc o  7,15 rano  Andrzej zatelefonował do Maryli, że przyjedzie po nią o 7,40 i odwiezie  pod samą klinikę. No  a co dalszej części dnia po 14,00 to się jeszcze umówią. Ponieważ Maryla twierdziła, że ma bliziutko do przystanku autobusowego od  razu podał jej  w metrach  tę odległość i poprosił by nie protestowała bo on i tak  musi  wpaść na chwilę do swego gabinetu, bo tam  zostawił coś, co ma dać ojcu. 

Zaraz po rozmowie zszedł do samochodu i pojechał pod blok Maryli.  Czekając na nią poczuł  się zupełnie tak  samo jak wtedy, gdy będąc  jeszcze w liceum umówił  się na pierwszą  w życiu randkę. No to chyba  wyraźnie  się  starzeję -  pomyślał. Wpatrywał się bacznie w ohydne metalowe drzwi prowadzące na  klatkę  schodową i wreszcie ujrzał Marylę. Ponieważ deszcz zamienił się w niezbyt intensywną  mżawkę, Maryla  nie otwierała  parasolki tylko truchtem ruszyła do  samochodu, a Andrzej  w tym czasie  wysiadł i  otworzył jej drzwi samochodu i pomógł się usadowić. Maryla aż  zaniemówiła na moment - bo ostatnimi  czasy żaden facet nie  ruszał tyłka  z  samochodu by otworzyć  drzwi od  strony pasażera. O Boże - Andrzej, ty jesteś niesamowity!- dziękuję! Z reguły jak któryś od  środka otworzy  drzwi to już jest niemal cud na Wisłą.  Andrzej się uśmiechnął - tak mnie nauczono, a poza tym ja szanuję kobiety, nawet obce, a co dopiero dziewczynę która mi się zadomowiła jakimś cudem w  sercu i głowie. 

Dziesięć minut później parkował jak najbliżej wejścia  do Kliniki, a Maryla powiedziała - łamiesz dziś serca kilku kobietkom polującym  na małżeństwo z którymkolwiek  z lekarzy. Mam tylko  nadzieję, że mnie żadna  nie  zadźga.  Nie  szkodzi, jednej już tu kiedyś powiedziałem, że jeśli się nie odczepi to  zmieni  miejsce  zatrudnienia. A poza  tym żadna nie pali  się do faceta z dwójką  dzieci. Co najwyżej będą  ci  współczuć, że się do ciebie przykleiłem. O 14,00 , jeśli będzie padać też podjadę pod  drzwi. Muszę jeszcze  zrobić zakupy żywnościowe - pomyśl co ci kupić- ja stosuję hurt- od razu na  tydzień robię zakupy. Będę w Tesco i L'Eclercu. I muszę pamiętać o lodach dla chłopaków. Na oddziale szybko wszedł do swego gabinetu, w którym leżał  album dla ojca. Gdy wychodził z gabinetu wpadł na przełożoną pielęgniarek, która zrobiła "wielkie  oczy", więc jej  wyjaśnił, że musiał po coś  wpaść i właśnie  znika i życzy  miłego dnia. Pół godziny  później Maryla przysłała  wiadomość z listą zakupów i dopiskiem, że to  wszystko jest w  dziale ze "zdrową  żywnością" w L'Eclercu.

Andrzej błyskawicznie zrobił zakupy na  dwa domy, sprzątał w mieszkaniu słuchając ulubionej muzyki, zdążył nawet  zrobić niewielkie  pranie i równo o godzinie  14,00 podjechał pod wejście  do Kliniki. O 14,05 z Kliniki wyszła Maryla, więc szarmancko wpuścił ją  do samochodu.  Mam dla ciebie  niespodziankę - powiedziała  Maryla. Pokazałam  szanownej przełożonej te nowe  czepki i  zassała  sprawę i dałam  jej  adres tego sklepu  medycznego i sama ruszy tyłek by to wszystko obejrzeć. Więc nie musimy tam jechać. No to super - ucieszył się Andrzej- w takim  razie jedziemy do mnie, a potem gdy będziemy jechać do rodziców to wyjedziemy  ciut wcześniej i wstawimy do lodówki twoje wiktuały. Dziś są mego starego urodziny, ale obchody polegają tylko na  wręczeniu mu prezentu i do obiadu będzie po kieliszku białego  lekkiego wina, a na deser  jak  zawsze  tort  czekoladowy i lody. Tort z cukierni, robiony na  zamówienie.  My tak bardziej "po zachodniemu" obchodzimy urodziny  a nie imieniny. Twoja  szefowa  nieomal  się  zapowietrzyła na mój  widok, więc  jej wytłumaczyłem, że  wszystko jest w porządku, tylko ja  czegoś  zapomniałem wziąć  z gabinetu.

Maryli bardzo spodobało się mieszkanie Andrzeja. Andrzej postanowił zostawić living room jako  wspólny pokój chłopców, bo doszedł do wniosku, że życie  towarzyskie  w tym  domu  niemal nie istnieje, on swój pokój zamienił na sypialnię a rolę living roomu pełni dotychczasowa  sypialnia. Jak powiedział Maryli, to nie  miał ochoty sypiać  w tym samym pokoju co kiedyś z  żoną. A poza tym to rzadko i tak niewielu miewa gości, że lepiej  by  chłopcy mieli większy pokój  dla siebie.  Kuchnia wprawiła Marylkę nieomal w stan euforii, zwłaszcza, że  można  było w niej bez problemu  spożywać  całą  rodziną posiłki. Andrzej  tylko machnął ręką - ta kuchnia  to nic - najfajniejszą kuchnię  to mają Marta i Wojtek- oni  mieszkają  na starym osiedlu WSM na  Mokotowie. Mają poza tym  cztery pokoje, z tym, że jeden to jest bajecznie mały, ale tapczan się tam  mieści i coś podejrzewam, że nadal w nim jest moja  piżama. Zerknął na  zegarek i powiedział - chyba musimy  się pomału zbierać, bo muszę jeszcze wpaść do kwiaciarni - a wpadniemy do kwiaciarni, której współwłaścicielką jest  "macocha" Marty. Przy okazji pokażę  ci gdzie mieszka  Marta z Wojtkiem. Nie wiem  co prawda czy dziś  będzie  w kwiaciarni Pati czy ta  druga pani. Chcę kupić jakiegoś  ładnego storczyka dla mamy. Teraz pojedziemy na Mokotów, potem do rodziców, twoje  zakupy leżą spokojnie  w lodówce i potem po urodzinach taty tu wrócimy i dopiero wtedy je odwieziemy do ciebie. 

Ale......zaczęła mówić Maryla - i to "ale"  zostało wyciszone długim, pocałunkiem i szeptem Andrzeja- proszę, zostań dziś u  mnie, mam ci tyle do powiedzenia i mam całą kilometrową listę pytań. Daj nam szansę, proszę! Nie  będziemy  długo u moich  rodziców, przyrzekam.  I wiesz - to że będę z tobą to dla mojego ojca najlepszy pod  słońcem prezent. A teraz  jedźmy do nich. I nie będziemy tam zbyt długo, znikniemy  gdy  dzieci będą  wyprawiane do spania, albo może nawet  wcześniej?

Dobrze, ale nie mam w czym spać, a nie lubię spać  nago. To założysz moją bluzę piżamową i  będzie  dla ciebie  niczym mini koszulka. Dam ci taką mięciutką bawełnianą, na pewno będzie  ci  sięgała  do kolan, bo ona taka długachna  jest - chyba na  dwumetrowego faceta. Dostałem ją  "pod choinkę"  od kumpla, któremu załatwiłem  króciutki staż u naszej konkurencji. Jest wyprana, ale nie używana- myślałem, że  się może  zbiegnie  w praniu, ale to jakaś  stabilizowana bawełna.  Andrzej  szybko  wyszedł z pokoju i  wrócił z ową piżamą - była  bardzo zabawna, w niebieskie ptaszki i gdy Andrzej przyłożył ją do figury Maryli oboje  wybuchnęli śmiechem, bo bluza sięgała  jej poniżej kolan, a rękawy można  było swobodnie złożyć na pół długości i wtedy byłyby  dobre. Ojej, ona  się  chyba jeszcze bardziej wydłużyła po tym praniu- zdumiał się Andrzej.  A prałem w 60 stopniach, w nadziei, że  się nieco zbiegnie.  Może to ta temperatura jej zaszkodziła?   Nie mam pojęcia - stwierdziła Maryla. Swoją drogą to ten  twój kumpel ma  poczucie humoru, że  wybrał dla ciebie piżamę w błękitne ptaszki.  

To nie złośliwość, ale kiedyś w Zakopanem  zachwycałem  się zimorodkiem, bo to naprawdę śliczny ptaszeczek. Tyle  tylko,  że te ptaszki nijak do zimorodka nie są podobne-  no ale  są niebieskie. To w ogóle nie polska piżama, nawet nie  wiem skąd on ją przywiózł. Ja mam 186 cm wzrostu, on też mniej więcej tak  samo, a piżama to chyba na dwumetrowca. Wiesz, możemy wpaść po drodze do marketu i kupimy tam dla ciebie  koszulkę - znaczy ja kupię i będzie u mnie zawsze na  ciebie  czekać. Maryla zaprotestowała- no coś ty - utnę w tej po kawałku rękawa, obrębię i z bluzy będzie koszulka nocna. Zajmie mi to najwyżej pół godziny. Masz  chyba jakieś igły i nici? No mam. No to nie ma problemu. Ale zrobię to gdy wrócimy.

W kwiaciarni była Pati, więc Andrzej  zaraz Marylę przedstawił mówiąc, że to jego dziewczyna, powiedział, że jadą do jego rodziców, zakupił storczyka  w  doniczce, gdy wyszli  z kwiaciarni pokazał Maryli , w którym  bloku mieszka Marta i pojechali na Sadybę. Chłopcy wyraźnie już zostali przeszkoleni przez dziadków i byli nieco stremowani. Babcia zachwyciła się storczykiem a dziadek albumem, który  był o hodowli "donicowej" owoców i kwiatów  a nawet- ziemniaków.  Maryla została oprowadzona po całym domu, a za jej plecami ojciec kilka razy wymownie unosił kciuk do góry. Oczywiście obaj  malcy zaraz pokazali obojgu co danego dnia rysowali i napisali, starszy "odkrył", że imiona Marta i Maryla mają trzy pierwsze litery i ostatnią  takie  same.  I zaraz Maryla wyraziła  swój  podziw dla ich mądrości, potem był podwieczorek oraz wyprawa nad Jezioro Czerniakowskie. 

Maryla oglądała  wszystko z ciekawością, bo nigdy nad  tym jeziorkiem  nie była. Starszy dopytywał się czy aby na pewno muszą wrócić do domu w niedzielę po południu, bo im bardzo się u  dziadków podoba, a jutro mają pojechać  z dziadkami do Konstancina  by obejrzeć tężnie i dziadek odwiezie chłopców do Andrzeja po kolacji. O nie - bo mnie  się w ostatniej  chwili zmienił grafik - ja mam dyżur  w noc z niedzieli na poniedziałek, więc mogę ich odebrać od  was w poniedziałek gdy zejdę z dyżuru,  czyli po 8,00 rano. Okropna  ta twoja praca - stwierdziła matka. 

Mamo, to nie praca  jest  okropna  tylko fakt, że ludzie wciąż na coś chorują i wymagają pomocy.  Oj, muszę zaraz  zadzwonić  do Ewy, że dzieci przywiozę do domu dopiero po moim dyżurze.   Okropnie  nie lubię gdy  mi się te grafiki tak  zmieniają, ale nadal jest zbyt mało lekarzy  a zbyt wielu pacjentów. A lekarze też przecież czasem chorują.

No widzisz - byłoby lepiej gdybyśmy wszyscy mieszkali w jednym miejscu - powiedziała matka. Tu też jest blisko "zerówka"  a ja bym ich nauczyła tego samego co ta pani Ewa. I  nie wydawałbyś  tylu pieniędzy. Jak już tak  się upierasz przy wychowaniu przedszkolnym to i do przedszkola mogliby tu chodzić.  Podstawówka też jest blisko.  Mamo, Ewa uczy ich również angielskiego, a przedszkole  to głównie infekuje dzieci a niczego nie uczy. A poza tym tu jest  nieco za mało miejsca  na  dwie pełne rodziny - nie sądzisz chyba, że  mam zamiar żyć w  celibacie.

                                                                  c.d.n.