piątek, 19 kwietnia 2024

Córeczka tatusia - 116

 Kwestia wspólnego zamieszkania razem z rodzicami  w jednym  domu zdominowała rozmowę,  zwłaszcza, że Piotruś, wkrótce  zerówkowiec, wtrącił się  do  rozmowy  mówiąc, że on ma tu blisko kolegę, który też idzie do zerówki i on opowiadał, że tu jest podobno bardzo fajna pani, która  prowadzi  tę  zerówkową grupę. No a poza tym to dziadek powiedział, że nie ma przeszkód by  najdalej  w  dwa miesiące rozbudować górę domu, bo był tu taki pan  inżynier od budowania domów i dziadek pokazywał mu dokumenty  domu i ten pan powiedział, że jego  zdaniem można z tego  strychu zrobić mieszkalne piętro  i to  wcale  nie  będzie duży kłopot, bo to tylko sprawa  podwyższenia strychu. Bo na  tym  strychu to jest i światło i woda, tylko pewnie poprzednim ludziom zmieniły  się plany i nie  dokończyli tego domu.  Dziecko opowiadało to  z pełną  znajomością tematu, więc Andrzej domyślił się, że już od samego początku dzieciaki  są "urabiane" by  chciały  mieszkać  razem z  dziadkami w jednym  domu. No ale my przecież mamy dobre  mieszkanie na Ursynowie - powiedział Andrzej. I co, będę tam  sam mieszkał a wy tutaj razem z dziadkami?   

Niczego nie  zrozumiałeś tato - poważnie powiedział Piotruś - przecież gdy tu będzie mieszkanie na piętrze to my  wszyscy będziemy tu razem mieszkać a tamto mieszkanie albo się sprzeda  albo wynajmie komuś. My będziemy mieszkać  na górze, bo nam się dobrze  chodzi po  schodach, a babcia i  dziadek na dole. I jak powiedział ten  pan, to na mur i beton będziemy  mogli tu  mieszkać  już nawet gdy się skończy sierpień.  No  tak - zgodził się Andrzej - a głównie to nie  zrozumiałem  dlaczego się takie rzeczy omawia  za moimi plecami z dziećmi a nie  wpierw  ze mną. 

No bo ty synku rzadko tu bywasz bo wiecznie  nie masz  czasu. A poza tym dzieci lepiej funkcjonują w liczniejszej rodzinie, a my, w przeciwieństwie do ciebie mamy wręcz  nadmiar  czasu i możemy go dzielić  z  dziećmi gdy ty jesteś  w pracy - powiedziała spokojnie i  cicho matka. Dla nas to żaden kłopot a wręcz przyjemność. 

No dobrze- postaram  się to wszystko dość  szybko przeanalizować. A po dzieciaki to przyjadę w poniedziałek  po ósmej rano, bo od  dziewiątej już będzie  pani Ewa. No i chciałbym obejrzeć projekt  tego mieszkania, czyli trzy sypialnie  na górze oraz łazienka i WC no i chciałbym poznać rzeczywisty termin ukończenia  takiej przeróbki oraz  koszt.  Bo jasne  jak  słońce, że  się do tego dołożę  finansowo. Czasowo niestety  nie. No i weźcie pod  uwagę fakt, że nie mam  zamiaru żyć w celibacie.  We wrześniu,  a tak dokładnie  w drugim i trzecim  tygodniu  września będę na urlopie, bez dzieci. 

Ale gdzie ja będę tu parkował? na ulicy?  Nie,nie na ulicy, bo wąska, a  nad  garażem też się już zastanawiają-  ale ja jestem zdania, że można go przedłużyć, żeby stał jeden samochód  za drugim. Może będzie  to wyglądało nieco  dziwnie, ale będzie praktycznie. Najwyżej ucierpi  wizualnie kawałek ogrodu. No a projekt piętra to możesz już dostać do obejrzenia - tam nawet jest mini kuchnia, żeby  nie schodzić z piętra po szklankę herbaty  czy kawy. - powiedział ojciec - zaraz  ci go przyniosę.

Po chwili ojciec  przyszedł z teczką, w której był rozrysowany plan obecny strychu oraz  projekt jego przeróbki -  wszystko opisane i zwymiarowane. Piotruś otworzył z pełną powagą  teczkę, pokazał Andrzejowi plan i powiedział - ja ci  tato wszystko na tym planie pokażę, bo  już wszystko zapamiętałem.

Dobrze  synuś, wszystko  mi wytłumaczysz w poniedziałek gdy wrócę  z Kliniki - zgodził się Andrzej. A teraz  to chyba  wy zaraz  macie  dobranockę, więc  dajcie nam buziaki i bawcie  się  dobrze  jutro w  tym Konstancinie. I potem  wszystko opowiecie cioci Ewie i  mnie.  "Na drogę" do  domu mama wcisnęła Andrzejowi spory kawał czekoladowego tortu, a obejmując i ściskając go  szepnęła mu do ucha - super dziewczyna. Maryla też została  wyściskana i wycałowana.

W samochodzie Maryla powiedziała- ależ  ty masz fajnych rodziców- szkoda, że moi tacy  nie są. Andrzej uśmiechnął się - przez małżeństwo z Leną nie  miałem ich wiele lat. Kontakt z nimi był zerowy, bo ich zdaniem Lena nie nadawała  się ani na  żonę  ani na matkę. A ty zostałaś przez mamę nazwana super dziewczyną. Zupełnie tak  samo oceniła  cię Marta po swym pobycie w  szpitalu, a ja bardzo wierzę w jej ocenę. Ja od  dawna wiedziałem, że jesteś nie tylko świetna dla oka, ale że jesteś naprawdę  bardzo dobrą i odpowiedzialną pielęgniarką. Szkoda, że nie zrobiłaś  szkolenia jako instrumentariuszka, bo w moim odczuciu jako lekarza, to byłabyś  w tym świetna. My  z Heniem  obaj uważamy, że pacjenci opatrywani przez  ciebie   jakoś  szybciej  się goją.

A nie pomyśleliście, że to jednak głównie jest  zasługa chirurga operującego?  Bo nie  da  się ukryć, że chirurg  chirurgowi nie równy. Wy obaj po prostu szanujecie tkanki, a niektórzy nie  za bardzo. Ty się gimnastykujesz  bo robisz cięcie jak najkrótsze, a inni rżną tak, żeby się potem nie  gimnastykować z wydobywaniem tego  co ma  być usunięte. 

No może i masz rację - zgodził  się Andrzej - przy Marcie  to się nieźle napociłem bo ten jej wyrostek to aż pod wątrobę wyemigrował.  Dobrze, że przyjechała od  razu a nie  czekała  na  cud samowyleczenia, bo byłby się na pewno  rozleciał za godzinę. Z Martą to  się fajnie współpracuje,  bo ona jest dobrze wyedukowana medycznie - ciągle żałuję, że nie zrobiła jednak medycyny. A ona twierdzi, że nie żałuje, bo kobiety-lekarze  są niedoceniane- i przez pacjentów i przez kolegów. Ona, gdy oblała wstępny egzamin,  to strasznie to przeżyła  ( a oblała  chemię) i dopiero wtedy odkryła, że to jakby na to nie  spojrzeć jest w  sumie 12 lat studiów i dopiero wtedy przebolała fakt, że nie  zdała dobrze  chemii i poszła na tę kosmetologię.  Mnie z kolei Marta wybiła  z głowy pomysł przekwalifikowania  się na  chirurga-plastyka, bo nasłuchała  się opowieści ze  swojej  działki. Poza tym dotarło do niej, że żaden chirurg plastyk nie jest w  stanie  zagwarantować, że  wynik  końcowy w 100% będzie  bezbłędny, a do tego pacjent będzie  w 100% przestrzegać zaleceń  lekarza. A już mi  się marzyła wspólna prywatna klinika i dopiero wyjątkowo trzeźwe spojrzenie Marty ustrzegło mnie od  tego błędu. A najlepsze jest  to, że będzie pracowała  w laboratorium,  czyli  jednak będzie  miała  wciąż do czynienia z chemią.  Jakby na  to  nie  spojrzeć to kosmetyki to też chemia, nawet jeśli są to tak zwane kosmetyki naturalne. Najzabawniejsze  dla Marty, jej męża i  mnie jest to, że w trakcie studiowania kosmetologii Marta odkryła, że usługi kosmetyczne  wywołują  w niej  niechęć i na pewno nie będzie  wysoko wykwalifikowaną kosmetyczką ani też właścicielką zakładu kosmetycznego, ale interesuje  ją...  chemia i będzie opracowywać jakieś nowe kosmetyki, ale niekoniecznie  upiększające, raczej te, które również i leczą  skórę.

Gdy dotarli  do mieszkania Andrzeja, ten zaraz  zawiadomił panią Ewę, że dzieci będą dostarczone  w poniedziałek  do  domu dopiero przed  dziewiątą rano , bo na  razie  to są  u swych  dziadków. Gdy rozpakowali "odrobinę słodyczy" od rodziców Andrzeja to omal  nie padli z wrażenia, bo ta odrobina  to było pół dużego tortu czekoladowego i pojemnik domowych bezików kawowych oraz bułeczki z makiem i przy  nich dopisek, że one nie  są  słodkie ale  w  sam  raz na  drugie  śniadanie.  No trudno - musimy się poświęcić - stwierdził Andrzej i paść się tym tortem - na  szczęście  nie jest obleśnie  słodki, a kalorycznie będzie taki sam jak te  sznycle, które przygotowałem,  a które jutro będą tak  samo dobre, a tort to raczej trzeba  dziś  zniszczyć. Dobrze, że on jest bardzo  czekoladowy  a mało  słodki. A ty lubisz  czekoladę? - dopytywał się Andrzej.

Lubię, ale właśnie taką wytrawną, nie lubię tzw. mlecznej i nie lubię  białej  czekolady- odpowiedziała Maryla. A czy mogę nazywać cię  Marika? Bo masz  wszak na imię Maria. No, jestem Maryśka, ale w  szkole było nas kilka w klasie, więc żeby nie używać nazwisk  ja byłam Maryla, druga  Maryśka była  Marlą, a kolejna była Maryną.  Tu też jest druga Maryśka,  ale nie na chirurgii. Tutaj po imieniu to tylko my do siebie   mówimy,  ale kierownictwo  operuje nazwiskami.  Ja mam dwa nazwiska, ale zawsze używają tylko tego po mężu. Muszę się wybrać do USC i  zmienić  na  swoje panieńskie.  No  właśnie- ponoć  zgodnie  z przepisami UE uprościli te  procedury i teraz  to  załatwia  USC,   a nie tak jak  kiedyś jakiś urząd  spraw  obywatelskich - nawet kiedyś o  tym  słyszałem. 

Andrzej  sięgnął po malutkiego bezika, rozgryzł  i  szybko sięgnął po następnego mówiąc do Mariki - otwórz  dzióbek - to jest super! Ciekawe - mama sama robiła  czy to gotowiec?  Marika posłusznie "otworzyła dzióbek" i beza  wylądowała  w jej buzi. Oooo, masz rację- to jest pyszne! Podejrzewam, że zapewne  tort i beziki   są  z tego samego źródła.  Możemy kiedyś sami spróbować upiec bezy- to nie jest  trudny proces,  niestety  dość  długi, bo teoretycznie  bezy to tylko ubite na  sztywno  białka i  cukier no i ewentualnie kawa, ale sam proces pieczenia dość mozolny a i ubijanie piany też, bo cukier dodaje  się partiami, przed każdą następną  porcją  cukru ta poprzednia  musi być dokładnie  rozpuszczona  w pianie  i  dość  długo to wszystko trwa, a pieczenie to też trwa, bo to właściwie  suszenie  a nie pieczenie, więc ja wolę kupować  gotowe. A poza tym w trakcie pieczenia  musi być dobra,  wyżowa pogoda bo inaczej bezy nie udadzą się. Poważnie?- zdziwił  się Andrzej. No chyba  tak  skoro tak  napisali w przepisie- zapewniła go Marika.  No popatrz, człowiek uczy  się  przez  całe życie - jakość  wypieku uzależniona  od pogody!

Andrzej wziął rękę Mariki, chwilę ją oglądał i powiedział - masz bardzo ładne ręce, ale najczęściej je oglądam w rękawiczkach ochronnych. Ale i wtedy  mnie  zachwycają bo zawsze  tak sprawnie i  delikatnie zmieniasz opatrunki. A teraz mogę je obejmować i  całować. Masz naprawdę śliczne  łapięta, no  ale nic  dziwnego - bo  wszystko mi  się u  ciebie podoba.  Coś dla ciebie kupiłem, bo takie  piękne  łapięta  wymagają specjalnej oprawy. Co prawda pewnie  w pracy  nie  będziesz tego nosić,  no ale poza pracą też ci  się zdarza  bywać.  Jeżeli rozmiar nie  będzie dobry to za dwa tygodnie będzie nowa dostawa. Wolisz  dekorować lewą  czy prawą łapkę? Chyba lewą - stwierdziła. A co to jest, powiedz  proszę. To jest taki srebrny tandem, nosi  się to razem. Zaraz ci to założę, ale zamknij  oczka. Bo to dobrze  wygląda  dopiero na ręce.  No zamknij oczka, proszę, nie sądzisz chyba, że chcę ci zrobić jakiś głupi kawał. No nie, ale umieram  z  ciekawości. No to daj wreszcie tę łapkę i zamknij oczka. Marika posłusznie  zamknęła oczy i wyciągnęła  rękę w kierunku Andrzeja. Wpierw zamknięte  oczy zostały ucałowane, a potem poczuła,że  na środkowy palec  zakładana jest jakaś obrączka i zaraz potem na przegubie  zapinana jest  bransoletka. No to możesz otworzyć oczka - powiedział Andrzej.  Otworzyła oczy i na moment oniemiała - na środkowym palcu lewej ręki była ażurowa obrączka z zielonym kamieniem, od oprawy którego  biegły srebrne  łańcuszki do również  ażurowej bransoletki, w której był też taki  , ale  większy, owalny kamień. O matko - jakie  to piękne!  Oszalałeś chyba! przecież to cudne i na pewno kosztuje majątek! Co to za kamień?  

To jest  nefryt, według wierzeń ma takie  samo znaczenie zdrowotne jak jadeit, ale według mnie jest ładniejszy. A majątku nie kosztował ten  drobiazg, to srebro. Przyjaciel mi to przywiózł dla ciebie ze  swojej corocznej  wyprawy  w góry Maroka. Ma  chłop takie  hobby, że co roku tam jeździ w taką dzicz i ta bransoletka to tamtejszy wyrób - to ręczna robota. Największy  zgryz to była  sprawa  rozmiaru, ale  chyba jest dobry. To się  zawsze nosi razem - ten pierścionek i  bransoletkę. Bransoletka i pierścionek  są rodem z  Maroka,  a nefryt nie wiem  skąd- wiem  tylko, że na świecie jest tylko 50 złóż nefrytu. Nefryt to krzemian  wapnia , magnezu i żelaza, a ten to akurat ma  zapewne i  chromu nieco, stąd  taka jego  barwa. No i nefryt nie  rozpuszcza  się nawet w kwasie solnym. A kamienie już dawno  miałem  w domu, bo mnie  kiedyś  geologia nęciła i  kupowałem  różne kamienie na targach minerałów, a teraz tu dałem  do oprawy. Raz to ci nawet rękawiczki podprowadziłem, żeby obwód  palca mieć, bo obwód  bransoletki to jest jak regulować. Jubiler  to  się mało nie posikał  ze śmiechu gdy przylazłem z tą rękawiczką. A jubilera to kiedyś operowałem i koniecznie chciał mi wetknąć jakąś  forsę, a skoro nie  chciałem  wziąć to mi powiedział, że zawsze , gdy będę potrzebował jakiejś  usługi to mi zrobi po znajomości. No i  zrobił. Muszę do niego wpaść i powiedzieć, że pasuje. A może wpadniemy do niego razem? On jest na górnym Mokotowie. 

I wiesz, jest jeszcze jedna sprawa i jeśli ona  cię do mnie  zrazi to zrozumiem to w pełni i jakoś to wezmę na klatę. Bo ja jestem po wazektomii - podjąłem tę  decyzję sam, bez wiedzy Leny, gdy ona wrobiła nas  w drugie  dziecko - wtedy  zrozumiałem, że ona jest absolutnie  nieodpowiedzialna.  Nasienie mam złożone w banku w Anglii i płacę  za jego przechowywanie, bo wazektomia  nie  zawsze daje  się "odwrócić" i wtedy partnerka musi mieć  albo inseminację albo in vitro. Mówię ci to, bo traktuję cię poważnie a marzy mi  się żebyśmy byli razem. Może to idiotyczne mówić o  tym gdy  się zaczyna  coś między nami  dziać, ale uważam, że tak jest po prostu uczciwie.

Jakbyś  zobaczyła  tych co te bransoletki dłubią to byś pewnie  wiała od nich co sił w nogach. Niektórzy to, jak mówi przyjaciel,  z  wyglądu pasują  do określenia "brakujące ogniwo w teorii Darwina", ale nie  są ludożercami i jego  zdaniem to bardzo mili  ludzie. On od lat tam jeździ i  zawsze z nimi  spędza w górach, na odludziu przynajmniej tydzień, czasem  dwa.  No  a że mają inne obyczaje, że ich Bóg ma inaczej na imię niż Bóg chrześcijan to nie ma  znaczenia - ani oni ani chrześcijanie  swych  bogów  nie widzieli i  nie  spotkali. Nas  śmieszy to w co oni  wierzą, no i  vice  versa.

Zrobię chyba  coś do picia, bo aż mi z tego gadania w gardle  wyschło. Nie płacz, zrozumiem jeśli mnie odrzucisz, nie płacz prosz..... więcej już  nie mógł powiedzieć, bo Marika  zamknęła mu usta  swoimi ustami. Po chwili nieco szlochając   powiedziała- a ja cały czas  sądziłam, że mnie po prostu  nie  chcesz, no bo niby dlaczego  miałbyś  mnie  chcieć.   Ja   nie muszę mieć stricte własnego dziecka, zresztą panicznie boję  się ciąży i porodu, bo jak mi powiedziano to może być u mnie  mało wesoła sprawa. I jestem pewna  że to właśnie sprawiło, że mąż ode mnie odszedł bo on  ma naturę  dziecioroba. Bo co to za małżeństwo bez  dzieci - jego zdaniem.

                                                                      c.d.n.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz