środa, 17 kwietnia 2024

Córeczka tatusia - 114

 Piątkowy  wieczór  w teatrze był bardzo udany - cała sala pełniutka, nie  było ani  jednego  wolnego  miejsca i wszyscy nieomal płakali  ze śmiechu. Po wyjściu  oboje  nadal  się  jeszcze śmiali i stwierdzili, że jeszcze nie  byli na tak  zabawnym spektaklu i że  wszyscy aktorzy świetnie grali a Danuta  Stenka była niewątpliwie najlepsza  z  całego  zespołu. Wiesz- aż  bolą  mnie  mięśnie twarzy od śmiechu i  chyba  mi się tusz  rozmazał - po raz  pierwszy  w życiu tak się  śmiałam, że  aż mi łzy pociekły. To była orgia  śmiechu! - stwierdziła Maryla.

Andrzej zajrzał jej w oczy i powiedział - nie mam pojęcia jak mógł ci się rozmazać tusz,  skoro ty się  wcale  nie malujesz. Jeszcze  rozróżniam oko umalowane od  nieumalowanego - zamknij na moment oczka, to sprawdzę  czy  wszystko jest  w porządku. Przystanęli na  moment, Maryla posłusznie  zamknęła oczy, a Andrzej delikatnie objął jej twarz i bardzo  delikatnie ucałował wpierw lewe oko, potem prawe i powiedział - już dawno  chciałem to zrobić.  Chodź do samochodu, jedziemy teraz na kolację, zamówiłem dla nas  stolik w Bristolu. A niczego rozmazanego w twych oczach nie  zauważyłem. Jedyne co  zauważyłem, to fakt, że mam ochotę by jeszcze raz  sprawdzić czy nie masz  rozmazanego  tuszu. Maryla roześmiała  się - masz dość  oryginalny , ale i bardzo  miły  sposób sprawdzania - wszystkim paniom  tak  sprawdzasz czy się tusz  nie  rozmazał?

Żadnym paniom  nie  sprawdzam bo z reguły są tak wypacykowane, że tusz i inne mazidła to aż kapią im  z twarzy, ale mało która  się  tym przejmuje- to raz, a dwa - ostatni raz na randce  z kobietą to byłem jeszcze przed własnym ślubem.  A żony moich przyjaciół to też z gatunku tych, które  się nie pacykują - one co prawda twierdzą, podobnie jak ty, że się malują, ale  jakoś tak się malują, że moje  oko medyka   tego nie  wyłapuje.

Andrzej, a czy  musimy iść  do tego Bristolu?  Bo  ja przygotowałam dla nas coś   w domu do jedzenia, tylko byłam tak rozbawiona po tej komedii, że  zapomniałam ci o tym powiedzieć  gdy schodziliśmy  do szatni.  Ależ oczywiście, że nie  musimy tam iść- ja tylko zarezerwowałem stolik i zaraz  mogę go zwolnić - zero problemu. Nie  chcę  tylko byś miała przeze  mnie dodatkowe  zajęcie w postaci większego zmywania itp. Maryla  roześmiała  się - nie podejrzewasz  chyba, że przygotowałam  kolację  z kilku dań- to tylko jedno, bardzo skromne  danie i szybko się nam zrobi - bo spędzi góra 7 minut na patelni- kwestia odgrzania, bo już  gotowe. Bo ja  jutro wszak  muszę  być na 8 rano w pracy. Pamiętam - przyjadę po  ciebie o 14,00  i pojedziemy razem do tego sklepu, w którym  coś chcesz  zobaczyć  czy też kupić. A potem -  potem to ja  muszę wpaść do dzieciaków i byłoby fajnie gdybyś wpadła tam  razem  ze mną. A jeszcze potem, albo wcześniej rano   to będę musiał posprzątać u siebie   w mieszkaniu i pomyśleć trochę o tym co mnie  czeka w pracy w planowych zabiegach  i mam nieodparte wrażenie, że myślałoby mi  się lepiej, gdybyś  była blisko mnie w tym czasie. Mógłbym  wtedy myśleć  na głos, co bardzo lubię a nie mogłem tego przez  lata robić, bo grożono  mi zakładem dla obłąkanych.

Chcesz bym wpadła z tobą do dzieci, które  są  u twoich  rodziców? A co sobie pomyślą twoi rodzice? Andrzej uśmiechnął się - pomyślą, że nareszcie jestem z osobą, na którą miło popatrzeć i że pomału "normalnieję". A dzieci są tam tak szczęśliwe, że zupełnie  mnie  nie dostrzegają i najczęściej nawet nie słyszą co do nich  mówię.  Istnieje  tylko pewne  niebezpieczeństwo, że nieco ogłuchniemy, bo będą nam opowiadać równocześnie co robili od dzisiejszego popołudnia i niestety niczego nie pominą.  Pani Ewa, która się nimi na  co dzień opiekuje ma wolne  w pełni soboty i niedziele. Od września starszy idzie  do zerówki. Rodzice chcą by dzieciaki u nich mieszkały a tak najlepiej  by  było gdybym i ja się wtedy tam wprowadził, no  ale ja  na taki układ  nie  reflektuję. 

 Ja rozumiem, że nadrabiają  czas, bo dopiero teraz dopiero poznali  własne  wnuki, ale to oni nie  akceptowali mego małżeństwa z Leną i konsekwentnie unikali wszelkiego kontaktu ze mną, z Leną i tym samym  z dziećmi. Poza tym ojciec  był ciężko obrażony, bo nie chciałem mieszkać razem  z nim pod  Warszawą. Teraz sprzedali tamtą podwarszawską chałupę i kupili  mały domek na Sadybie bliziutko Jeziorka Czerniakowskiego. I  Marta  mnie  namówiła, bym jednak któregoś dnia przedstawił im dzieci, zwłaszcza, że już byłem rozwiedziony. Więc tak zrobiłem,  tyle  tylko,że jeszcze  wtedy nie  mieszkali w Warszawie. No i nagle oboje  odkryli, że wnuki to fajna  sprawa. I teraz  moje  dzieciaki mają dwóch  dziadków, bo ojca  Wojtka to oni  sami ochrzcili już  wcześniej  dziadkiem. A ojciec mojej  byłej siedzi od lat za granicą i tylko przesyła swej żonie  pieniądze - nie wiem  ile i  czy wystarcza, ale z jakiegoś nieznanego mi osobiście powodu nie  rozwodzi  się  z nią - mam wrażenie, że może mają na to wpływ jakieś  czynniki majątkowo - rodzinne. Tyle tylko, że teraz to mnie  to  już  zupełnie  nie obchodzi.  

Ostatni raz swą  byłą i jej matkę to widziałem na sprawie rozwodowej. Wiem  tylko, że Lena się leczy, że była , a może  i nawet jeszcze  jest w jakimś szpitalu i sanatorium.  Ona powinna jak  rok  długi, brać swój lek  codziennie ( i to dopóki żyje) a nie  dopiero wtedy, gdy każdy widzi że coś jest z jej mózgiem  nie  w  porządku. Jak na  razie to od  chwili rozwodu jej nie widziałem, dzieci także jej nie  widziały. Zmieniłem w mieszkaniu zamki, o czym ją poinformowałem i jeżeli się jej zamarzy by zobaczyć  dzieci, to wg wyroku sądu musi to wpierw ze mną uzgodnić i muszę być przy  tym. Jak na  razie to się jej jeszcze  nie  zamarzyło.  A  mieszkanie od  samego początku było i jest tylko moje, bo z uwagi na sprawy majątkowe w jej rodzinie, zażyczyła sobie  kiedyś rozdzielności majątkowej,  a ja  się bez problemu  zgodziłem.  Potem chciała ją znieść i szalenie  się  dziwiła, że ja też  muszę na to wyrazić zgodę,  a ja oczywiście  się nie  zgodziłem.

Ty się pewnie  dziwisz, że jestem tak przywiązany do Marty i Wojtka. Ale to dzięki  Marcie i jej dociekliwości  dowiedziałem  się o tym, że Lena jest schizofreniczką, że ona i jej matka dobrze  wiedziały o tym po połowie jej pierwszej ciąży i że druga  ciąża była  absolutnie niewskazana.  Już pomijam to, że drugie dziecko było jej pomysłem, bo z rozmysłem przestała  brać tabletki antykoncepcyjne, ale nie raczyła mnie o  tym poinformować.  Teraz, po latach dopiero do mnie  dotarło, jakim  byłem idiotą żeniąc  się z Leną. 

Nie  wykluczam, że jest w tym  wszystkim i moja  wina, ale mój  zawód jest jednak  bardzo obciążający i powiedziałbym, że  zaborczy. Bo nie da się usiąść na laurach po uzyskaniu  dyplomu - w chirurgii, a właściwie  w całej medycynie  cały  czas  dzieje  się coś nowego - nowe techniki zabiegowe, nowa  aparatura diagnostyczna, nowe  leki no i dałem się namówić  na robienie  doktoratu zaraz  po studiach co też jednak kradło mi czas i zajmowało wiele myśli i na pewno nie byłem w 100% dobrym mężem. Nie wiem tylko dlaczego Marta, Wojtek, ich rodzice potrafią to zrozumieć, a osoba, która  rzekomo bardzo mnie kochała zupełnie tego  nie  rozumiała. 

Wiesz- Marta byłaby  świetnym lekarzem - ona niesamowicie logicznie myśli. A skończyła kosmetologię i obronę pracy będzie miała w październiku. Moje dzieciaki to ją uwielbiają, jej teścia także. Marta  chce urządzić wkrótce  "spęd rodzinny", żeby  się nasze  rodziny poznały i mam nadzieję, że ty nie odmówisz  w tym spotkaniu  swego udziału. I żebyś  się trochę "oswoiła" z tą sytuacją, proponuję  byś ze mną w sobotę wpadła do moich  rodziców i  dzieci. Tym  sposobem  już odrobinę poznasz moją famułę. Proszę,  zgódź  się! 

Maryla milcząc przyglądała mu się badawczo, w końcu powiedziała - no nie jestem pewna, czy uszczęśliwisz swą mamę moją niespodziewaną wizytą - nie każda pani  domu lubi  być  zaskakiwana przybyciem nieoczekiwanego  gościa. Andrzej machnął ręką - nie ma problemu, zaraz wyślę wiadomość, że wpadniemy  do nich jutro - tu spojrzał na  zegarek - tak około szesnastej. To taka podwieczorkowa  godzina, a ja do 13,00 godziny uporam się spokojnie ze  sprzątaniem, potem  wpadnę po ciebie.  Uważam, że pani Ewa odniosła  wielki sukces wychowawczy, bo nauczyła  chłopców porządku. Nauczyła ich jak mają składać  swoje ubrania i teraz nie ma wrzucania rzeczy do prania  zwiniętych  w kłębek,  wszystko jest przedtem złożone i przejrzane kieszenie, czy coś tam nie  zostało. No normalnie  zatkało mnie  z  wrażenia. W pojemniku na  brudną bieliznę wszystko poskładane a zabawki już nie plączą się po całym mieszkaniu jak  kiedyś. I wreszcie dzieciaki nie latają po całym mieszkaniu z kanapką w garści. Powiem  ci, że jestem pełen podziwu, bo za kadencji Leny to było pełne bezhołowie - wędrówki po całym  mieszkaniu z kanapką  w garści i co jakiś czas wrzask, że coś  się rozlało lub spadło na podłogę, bo oni jedli będąc  w ruchu - teraz  szybko  "załapali", że je  się siedząc w miejscu do tego przeznaczonym i nie biega się po całym domu w trakcie posiłku. 

Zabawki przed "dobranocką" muszą  być poukładane w miejscu do tego przeznaczonym. Nauczyła  ich odczytywania która jest godzina i każdy  z nich umie  napisać swoje  imię. Oni sporo rysują i co prawda nie  są  może  zbyt utalentowani  w tę  stronę, ale ich samolot jest naprawdę podobny do samolotu a samochód  do  samochodu. Młodszy ma  większe zacięcie  do rysowania  i czasem nawet narysuje psa lub kota.  Oczywiście  "dostawcą" dobrych książeczek dla  dzieci jest Marta i Spółka - zawsze gdzieś  wyszuka  takie, że na ilustracjach  kot jest podobny do kota a pies do psa a nie nie wiadomo  do  czego.   Marta kiedyś im przyniosła klocki- literki i właśnie  wtedy zdałem sobie  sprawę, że Lena    zupełnie  niczego ich  nie uczy, że  wciąż traktuje ich tak, jakby byli niemowlętami, a wtedy starszy  miał już 4 lata, młodszy dwa. I od tamtej wizyty Marta stała  się ich ukochaną  ciocią. 

A mieszkanie na Ursynowie mam wcześniej  niż miałem mieć, bo Marta  namówiła Wojtka, by zamienił  się ze mną mieszkaniem - ja wziąłem to które on już miał  zasiedlić, a  on  wziął to, które miało być gotowe  za rok. A w efekcie końcowym to Wojtek to mieszkanie sprzedał po koszcie budowy teściowi Ali i oni  spod  Warszawy przenieśli  się  na Ursynów, żeby być bliżej Ali i Michała i pomagać  w opiece nad ich trójką  dzieci. Więc  nie  dziw  się, że Martę i Wojtka ja kocham nieomal bałwochwalczo.  Dla mnie są wręcz rodziną.  I często robię to co mi Marta lub Wojtek doradzą. Był i taki czas przed rozwodem, że sypiałem u nich żeby uniknąć domowych  awantur. Bo gdy  wracałem złachany, pół żywy po nerwówce na  sali operacyjnej to nie  miałem ochoty na wysłuchiwanie, że już jej nie  kocham bo  nie  rzucam się na  nią od  drzwi  by ją "przelecieć" a  kładę  się na łóżku i  zapadam  w jakiś letarg. To było dość proste, bo Lena  nie  znała  rozkładu moich dyżurów.  I przez jakiś czas pomieszkiwałem u ojca  Wojtka. A Marta od pierwszego spotkania z Leną czuła  do niej awersję i nawet ja zauważyłem, że one z Leną nie przypadły sobie  do gustu. Ale to jakoś nie przeszkodziło nam by razem  spędzać  Boże Narodzenie i Sylwestra. Mógłbym teraz  przenieść  się  razem  z dziećmi do Londynu, ale  się  nie przeniosę bo wiem, że Marta  z Wojtkiem nie przeniosą się bez reszty rodziny.  Wojtek  z Michałem deliberowali nad  założeniem własnej firmy, ale nie w Polsce tylko w jakimś innym , bardziej europejskim kraju i w pewnej  chwili Marta stwierdziła, że to jest właściwie  bez  sensu pomysł, bo wydamy furę  forsy na przeprowadzenie  rozeznania gdzie  można by spokojnie pomieszkać i popracować w stabilnych  warunkach, ale ponieważ jak mówią ogrodnicy  "starych  drzew  się  nie przesadza" to ze  względu na rodziców jednak pozostaniemy na miejscu. Moi rodzice to może i by się przenieśli, ale im to  się marzy raczej Hiszpania  niż Londyn. Tak zupełnie obiektywnie patrząc to wszyscy tu mamy pracę, więc po jakie licho "przedobrzać"?  Więc postanowiliśmy,że na razie  nadal tu będziemy, a ojciec Michała pomału też się przymierza  do powrotu do Polski, tylko pewnie kupili by jakiś dom. No ale to  nie moje  zmartwienie  co oni sobie kupią. Mój ojciec podejrzewa, że będzie  coraz  więcej takich okazji jak ich domek na Sadybie, bo gdy on  szukał to również na Sadybie było kilka sporych domów do kupienia. No ale spory dom to oni już przećwiczyli i wybrali mały. Bo wiesz - spory dom to i spory ogród a z wiekiem to z reguły i sporo różnych  dolegliwości i wtedy duży dom i ogród staje  się  przekleństwem.

                                                                         c.d.n.