sobota, 27 czerwca 2015

Horyzont Zdarzeń - IV


Nie da się ukryć, że Weronika po raz pierwszy w życiu  została sama w domu na tak
długi okres. I bardzo jej się to podobało.Umówiła się z Alicją, że w sobotę pójdą po
pracy do kina na popołudniowy seans, potem do Weroniki do domu, gdzie zajmą się
poprawianiem urody i poplotkują sobie za wszystkie czasy, bo Alicja u niej zanocuje.
Perspektywa miłego popołudnia i wieczoru sprawiła,  że dzień w pracy przeleciał
szybko, a one były  w świetnych humorach. Bez trudu udało im się kupić bilety na
popołudniowy seans ( bo kto chodzi do kina w sobotę na godz. 16,00?), po seansie
wpadły na kawę do swej ulubionej kawiarenki, gdzie w obłokach gryzącego dymu
pospiesznie wypiły kawę , zaopatrzyły obwody swych  talii w dodatkowy centymetr
pochłaniając po 2 ciastka i pojechały do mieszkania Weroniki.
Weronika włożyła klucz  w otwór zamka i zamarła.....zamek już był otwarty.
O cholera! - przeklęła niezbyt elegancko- zapomniałam zamknąć na dolny zamek.
Czym prędzej otworzyła yalowski zatrzask, weszła do mieszkania, włączyła
światło i w jego blasku zobaczyła....babciną walizkę na wpół rozpakowaną.
Powstrzymała się od rzucenia w przestrzeń kolejnej "cholery" - z pokoju bowiem
wyszła  babcia Marysia.
Co się stało? Zachorowałaś? Miałaś być trzy tygodnie!-Weronika zarzuciła ją
pytaniami.
Babcia rzuciła okiem na Alicję i powiedziała - po prostu wróciłam i już. Pani Alicjo,
proszę wejść i nie stać na wycieraczce przed drzwiami. Proszę, proszę. Dam pani
wieszak na  żakiet, żeby się nie wyciągnął na haczyku.
Pewnie  wam trochę pomieszałam szyki, ale postaram się nie przeszkadzać. Zaraz
zrobię  herbatę. Weronika, zanieś moją walizkę do pokoju.
Poprawianie urody wypadło z  planów, ale i tak pozostało nocne plotkowanie.
Gdyby nie było babci, dziewczyny pospałyby "do oporu" ,  a tak zostały wypędzone
z łóżek o 9 rano, bo babcia, która nie wiadomo po co wstawała dzień w dzień około
5 rano, uznała, że 9 rano  to niemal południe. W kuchni już czekało na nie śniadanie i
dodatek w postaci narzekania, że: "w lodówce jest głównie światło i nie ma nic na obiad.
A kurze w pokoju nie ścierane odkąd wyjechałam.Cud, że rośliny nie padły".
A skąd miałam wiedzieć, że ty już wracasz do domu? Przecież gdybym wiedziała
zrobiłabym inne zakupy. Bo my na dziś  mamy  zaplanowaną wyprawę do muzeum,
a na obiad w planie są placki kartoflane z  żółtym serem, na kolację twarożek, na
poniedziałkowe śniadanie jajka na bekonie. Pieczywa  mamy sporo. A kartofle na
placki obiorę i zetrę nim wyjdziemy do muzeum - broniła się Weronika.I masz szczęście,
że jest Ala, bo gdybym była sama byłby tylko kefir w domu i grzanki z razowca.
Babcia  Marysia zrobiła nieszczęśliwą minę - bardzo nie lubiła gdy rządy wymykały
się jej z rąk. Nieco naburmuszona wyniosła się do pokoju a Weronika zabrała się
za obieranie kartofli, które  ścierała na tarce Alicja. Od razu pokroiły też w kostkę
żółty ser, który wylądował w pudełku opatrzonym kartką "ser do placków".
Podobało im się takie wspólne gotowanie.
Obie były jedynaczkami a ich przyjazń coraz bardziej się zacieśniała. Każda z nich
marzyła w  dzieciństwie o posiadaniu siostry, ale los zdecydował inaczej.
Niedziela minęła dziewczętom miło i szybko - bo zawsze to co miłe szybko mija.
Wieczorem, już po kolacji Weronika zaczęła przepytywać babcię jak było  na tym
wyjezdzie.
Daj spokój - całymi dniami siedziałam w domu z gosposią, dzieci były przecież pół
dnia w szkole, potem odrabiały lekcje albo szły na jakieś dodatkowe zajęcia. Po pracy
Luśka wpadała na 30 minut, przepytywała dzieci co było w szkole a potem szła do
drugiego mieszkania, do swego męża. 
Nie sądzisz chyba, że towarzystwo durnej kuchty satysfakcjonowało mnie. A książki
to mogę czytać i w Warszawie.  
Babcia naprawdę była zdegustowana tym wyjazdem.
Chcąc sobie wynagrodzić ową nieudaną wyprawę babcia postanowiła zaprosić do
Warszawy swą młodszą (raptem o dwa lata)  siostrę.
Na wieść o tym Weronika bezgłośnie tyko zgrzytnęła zębami - nie była to jej ulubiona
cioteczna babka. A już duet babcia Marysia i ciocia Nusia był nieco trudny do strawienia.
Obie panie prześcigały się w "przywoływaniu Weroniki do pionu".
Znów wciąż będzie słyszała na okrągło : "ty powinnaś...; a panienka z dobrego domu to..;
a ja w twoim wieku..." oraz tysiące  dobrych rad życiowych.
Do tego permanentna musztra: "nie zwieszaj głowy, nie garb się" i mnóstwo retorycznych
pytań: "a po co ty włosy farbujesz? po co ci  te kreski na powiekach?, po co się malujesz,?
dlaczego wciąż chodzisz na szpilkach?"
Ciocia Nusia była zdaniem Weroniki dość niesamowitą osobą, czasami opowiadała bardzo
dziwne historie - a to widziała ducha, a to widziała jak w czasie odprawiania mszy ksiądz
lewitował przy ołtarzu. Wieść rodzinna głosiła, że kiedyś, kiedyś, ciocia Nusia miała
narzeczonego, który zmarł w wyniku zapalenia płuc, a ona tak bardzo go kochała, że
pomimo wielu starających się o jej rękę - pozostała niezamężna. Z całą pewnością nie była
ulubienicą całej rodziny, bo część krewnych twierdziła złośliwie?, że narzeczony wcale nie
zachorował i nie umarł, tylko po prostu rozmyślił się i zerwał zaręczyny.
Ciocia Nusia była  w Warszawie calutki  miesiąc - Weronice zaś wydawało się, że wizyta
trwa już rok i nic nie zapowiada by miała się kiedykolwiek skończyć.
Pewnego dnia, przy kolacji, Weronika zaproponowała, by obejrzały razem stare zdjęcia.
Babcia nieco się skrzywiła, ale ciocia Nusia poparła tę propozycję.
Weronika przyniosła wszystkie trzy pudła i jako pierwsze otworzyła to, w którym były
fotokopie tajemniczych herbów. Oczywiście udała, że widzi je po raz pierwszy w życiu.
Babcia i ciocia Nusia wpatrywały się uważnie w te fotokopie - obie  wielce zdziwione.
                                                         c.d.n