środa, 8 lipca 2020

Zastępstwo - IX

Miesiąc to czasem dużo a czasem mało. Do tego wszystkiego Iza cały czas pracowała a Jacek
musiał być w laboratorium , bo robił  "jakieś tam próby" potrzebne do jego pracy magisterskiej.
W związku z tym jego mama w chwilach wolnych  przeglądała synowską garderobę wymieniając
ją na "nowszy model".
Obie matki zrobiły wpierw spis co "dzieciaczkom" będzie potrzebne w samodzielnym życiu i u każdej z nich rósł stosik tego, w co "dzieciaczki" zostaną wyposażone. Prawdę mówiąc było to
dobre, bo tym sposobem młodzi mieli wszystko to co potrzebne, bez stresu, że  mają np. 2 żelazka
ale ani pół deski do prasowania.
Poza tym fakt, że się mamy przyjaźniły też  miał znaczenie bo nie było wyścigu z gatunku "jak
ona dała posrebrzane to ja dam pozłacane". Oczywiście każde z nich miało zabrać z domu swoje ulubione kubki, często kupowane na wycieczkach w sklepie z pamiątkami.
Iza wytłumaczyła mamom, że to mieszkanie do którego teraz się wprowadzą to stan przejściowy, więc starczą raptem dwie zmiany pościeli, nie wezmą kompletów zastawy na 6 lub więcej osób,
bo nie mają zamiaru przyjmować  tabunów gości.
Mamuś, ja nie mam zamiaru potem po gościach froterować  zadeptanego parkietu, przecież my mamy wszyscy zwyczaj spotykać się namieście, w klubie czy kawiarni.
W mieszkaniu nie da się poszaleć na parkiecie lub pohałasować bo przecież za ścianą są inni
lokatorzy. Gdybyś choć jeden wieczór spędziła w klubie studenckim to wiedziałabyś o czym
mówię. Każdy mówi głośno bo przecież  gra muzyka, więc trzeba ją przekrzyczeć.
Większość z nas  wcale nie pragnie siedzieć za stołem i się opychać, teraz kawa, wino, jakieś
napoje i słone paluszki to już jest "przyjęcie". Zwyczaj posiadów przy stole i wspólnego
zajadania się wytworami kulinarnymi pani domu "pachnie prowincją i starością".  Popatrz-
nawet takie osobiste święta jak osiemnaste urodziny to każdy urządza albo w lokalu albo wcale.  J a nie miałam ochoty na uroczystą "osiemnastkę", Jacek też nie, dla  naszych rodzin to dość "intymne" święto. My z  Jackiem to w ogóle jesteśmy "dziwolągi", mało łazimy po klubach, wszystkie wakacje spędzaliśmy  razem z rodzicami, zacofani chyba  jesteśmy.
A na dodatek "hodowaliśmy się" jak rodzeństwo. Dobrze, że nikt w szkole o tym nie miał pojęcia bo bylibyśmy chyba  pośmiewiskiem.
No ale chyba to wspólne, w pewnym sensie, hodowanie się jakoś wam nie przeszkodziło w tym
by odkryć, że  jednak nie jesteście rodzeństwem- stwierdziła z uśmiechem matka.
Mamuś, ja go od już od drugiego półrocza pierwszej klasy typowałam na swego przyszłego męża, nawet mi przez myśl nie przemknęło, że mogłabym mieć kogoś innego za męża niż on.
I, jak widać, pozostałam wierna tej wizji . Nie da się ukryć, że ta ilość nauki którą mieliśmy
nie sprzyjała wcale poznawaniu innych  ludzi spoza szkoły. Przecież prawie codziennie
wychodziliśmy ze szkoły około szesnastej a potem jeszcze trzeba było trochę wiedzy łyknąć
w domu.
Wiesz mamuś, chyba najważniejsze to było to, że wyście  się z jego rodzicami bardzo polubili,
że razem z Jackiem mieliśmy bardzo dużo swobody a wy nam okazaliście bardzo dużo zaufania.
Być może- mama zamyśliła się. Po prostu jego rodzice i my mieliśmy takie same poglądy na
życie i mieliśmy to szczęście, że się spotkaliśmy. Po prostu wiedzieliśmy, że dzieci nie powinny
wyrastać w kłamstwie, wszystko trzeba  nazywać po imieniu a każdy zakaz uzasadnić tak by
dziecko rozumiało jego zasadność.To taki rodzaj wierności zasadzie "nic co ludzkie nie jest mi
obce", które legło u podstaw renesansu.
Oj, niedobrze ze mną, nie pamiętam kto to powiedział-stwierdziła Iza. Jej mama uśmiechnęła
się - podobno Terencjusz, ale jeszcze w starożytności , prawdopodobnie wyzwolony niewolnik
nubijskiego pochodzenia, a do tego był komediopisarzem- ponoć. Iza skrzywiła się - a ja stawiałam na Senekę albo Platona. Ma się te  braki, no ale ja jestem pracownik fizyczny, najwięcej to pracuję rękami. Chyba pójdę na studia, ale na tym kierunku, na który pójdę to nie będzie nic o Terencjuszu.
Mama powtórzyła niczym echo - na studia? Tak, chcę zrobić  magisterkę, ale dopiero gdy Jacek skończy swoje studia. Ktoś w rodzinie musi dostawać regularnie jakieś pieniądze. Przecież- mamuś nie kończ- przerwała Iza. My nie będziemy na utrzymaniu rodziców do 40 roku życia, co to to nie. Wy nam pomagacie, wujek nam pomógł z tym mieszkaniem, to naprawdę bardzo , bardzo dużo. Teraz nasza kolej, naprawdę. Mama przytuliła Izę bardzo mocno i wyszeptała - zawsze, zawsze do mego ostatniego tchnienia będę ciebie i Jacka wspierać, kocham was oboje. Tata zresztą też was bardzo kocha.
Tydzień przed terminem ślubu Iza i Jacek ustalili, że żadnego wieczoru kawalerskiego nie będzie,
bo to durny obyczaj, zresztą na ślub nie zapraszali wcale swoich znajomych - to miała być skromna, wybitnie rodzinna impreza. Ale do świadomości Izy dotarło, że ich świadkowie wcale się nie znają, więc może będzie "zręczniej", gdy się wcześniej poznają.
W związku z tym zaprosili Alicję i Aleksandra  do swego mieszkania na popołudniową kawo-herbatkę, bo dzięki trosce rodziców było już tu w czym wypić i na czym zjeść coś słodkiego, bo rodzice obojga ciągle tu coś zwozili. Zaopatrzenie załatwiła mama Jacka piekąc wspaniałe ciasto czekoladowe, mama Izy upiekła z kolei ciasteczka migdałowe a któryś  tata dowiózł do zamrażarki  termos lodów i kupione na  ekskluzywnym warszawskim targu owoce.
W ostatniej chwili rodzice  przekonali młodych, że skoro nie ma wesela, to niech chociaż pojadą w super mini podróż poślubną, czyli na działkę, bo pogoda ładna a oni wracają do pracy dopiero w czwartek. Młodzi węszyli w tym wszystkim jakiś podstęp, no ale ulegli.
Wieczorek "rozpoznawczy" jak to określiła Iza był bardzo miły - Aleksander okazał się bardzo
elokwentnym i inteligentnym facetem, a do tego z gatunku tych, na których miło jest popatrzeć,
bo jest wtedy sporo doznań natury estetycznej.
Aleksander w pełni był zachwycony  faktem, że nie będzie żadnej celebry ślubnej, ale Alicja
stwierdziła, że ona jest tradycjonalistką i chciałaby mieć tradycyjną  białą suknię z welonem
więc oczywiście ślub w kościele, bo nie bardzo byłoby to możliwe w Urzędzie Stanu Cywilnego.
No i koniecznie ładnie ustrojony kościół i czekającą pod kościołem dorożkę.
Iza patrzyła na swą przyjaciółkę z wielkim zdumieniem - nie wiedziałam, żeś ty taka religijna, zadziwiasz mnie.
Ależ nie jestem, ale ciągle świecka tradycja nie potrafi ślubom, chrztom i pogrzebom nadać uroczysty, niecodzienny charakter. W końcu nie są to wydarzenia takie zupełnie codzienne - nie wychodzi się co miesiąc za mąż ani nie  nadaje się dziecku co tydzień imienia.... no i tylko raz
się umiera, ze śmiechem dokończył Aleksander. Alicja ma rację - kościół ze wszystkiego robi
wielkie przedstawienie, bo to właśnie przyciąga  ludzi.
A mnie to zraża, powiedziała Iza. Zawsze mi się przypomina cytat "modli się przed figurą a
diabła ma  pod skórą", albo za skórą, jakoś tak to brzmiało. Ale nie dyskutujmy o religii. Etyka
obowiązuje wszystkich a z dziesięciu  przykazań większość  do niej pasuje.
Jacek przy okazji powiedział Aleksandrowi o tym, że zrezygnował ze stypendium budząc tym
krokiem wielkie zdziwienie w dziekanacie.
No to wy sobie pogadajcie o przyszłych możliwościach, a my na chwilę znikniemy.
Ala z Izą  zniknęły w sypialni, bo Iza chciała zasięgnąć porady odnośnie sukienki, w której
chciała brać ślub. Kupiła ją dawno, wcale nie z myślą o własnym ślubie - po prostu była
zachwycona tą sukienką, jej kolorem i fasonem. Sukienka miała wąziutkie długie rękawy, dopasowany stanik, kwadratowy duży dekolt z przodu i nieco mniejszy z tyłu, spódnica była
lekko rozkloszowana. 
Iza zaprezentowała się w niej Alicji , która szczerze zachwyciła się wyglądem przyjaciółki.
Ala chciała zawołać Jacka i Aleksa, ale Iza  ją powstrzymała  słowami - niech choć mój wygląd
w dniu ślubu będzie dla niego zaskoczeniem.
Rano o 7 przyjedzie tu fryzjerka (mamy mnie zmusiły do tego) żeby mi upiąć fachowo włosy.
W urzędzie  mamy być o 9,45, ty i Aleks też. A propos Aleks - podoba ci się? Bo wg mnie
to jest na czym oko zawiesić. Ale podobno jest już zajęty, z tym , że tamta jest daleko od Polski.
"Ślubna sobota" zapowiadała się nieźle - fryzjerka dotarła już przed siódmą. Upięła Izie włosy
w kok utrwalając wszystko ogromną ilością lakieru do włosów. O 9,25 przyjechał po nich
ojciec Izy z wiązanką ślubną, o której pomyślały mamy, ale nie Iza. Tata przypomniał obojgu,
żeby koniecznie wzięli swoje  dokumenty, które będzie miał Jacek, bo Iza  nie będzie przecież
dzierżyć torebki, tylko wiązankę.
W  holu USC Iza  zdjęła z siebie jedwabny płaszczyk czym wywołała ciche "oooo" Jacka i
głośne "super" wujka. Alicja zawiesiła na jej szyi naszyjnik z kryształów, mówiąc, że  to jest
prezent od niej.
Cała ceremonia łącznie z podpisami i życzeniami złożonymi przez urzędniczkę trwała około
20 minut- jak zauważył Jacek zajęło to 17 minut. Po tych istotnych 17 minutach pojechali do rodziców Izy  zjeść śniadanie.
 Do restauracji dotarli tuż przed swoimi gośćmi.
Dekoracja stołu nawiązywała do sukienki Izy. W malutkich wazonikach były przy każdym
nakryciu małe wazoniki z chabrami rodem z Cepelii a na środku stołu stały bukiety białych,
żywych, róż.
Było gorąco, więc podano gazpacho, z tak zwanym polskim akcentem, bo było na  bazie
buraków. Ciocia Melania trochę dziwiła się, że to gazpacho jest w nietypowym kolorze, bo
przecież pomidorowy przecier ma inny kolor. Potem podano polędwicę Wellington, która była ulubionym daniem Izy a z czasem i Jacka.
Ojej, pycha, jeszcze  nie jadłam takiej w otoczce z prawdziwków, muszę chyba nauczyć się tak
ją przyrządzać-poinformowała wszystkich radośnie Iza. Ciekawe tylko skąd wiedzieli, że ja uwielbiam  takie jedzenie- rzuciła w przestrzeń pytanie i posłała wujkowi radosne spojrzenie.
Widocznie wróble krążące po Warszawie wyćwierkały  a kucharz to usłyszał- odparł ze
śmiechem wujek.
W trzy godziny później, wszyscy w świetnym nastroju opuścili gościnne progi "Honoratki", pospacerowali nieco po Starówce a potem rozjechali się w swoje strony.
Iza i Jacek zdecydowali, że na działkę pojadą następnego dnia z samego rana.
                                                         
                                                                       c.d.n