piątek, 8 stycznia 2016

Pech?

W czasach gdy dorastała moja babcia życie było w pewnym sensie
znacznie prostsze. Każdy miał przydzieloną w życiu rolę do spełnienia.
Wiadomo  było, że rolą kobiet jest bycie żoną, matką, opiekunką
domowego ogniska, a rolą mężczyzny opieka nad kobietą i dziećmi,
zapewnienie im dachu nad głową i utrzymania.
A więc kobiety powinny były wychodzić za mąż, rodzić duuużo dzieci,
dbać o dzieci  i dom, szanować męża i wspierać go.
Oczywiście mąż miał być człowiekiem, który miał ustabilizowaną sytuację 
finansową, a więc musiał być starszy od żony- optymalnie z  dziesięć lat.
I takimi to opowieściami karmiono mnie w domu, bo wychowywałam się
w dziadków.
Ale wiele moich koleżanek wychowywanych w normalnych domach też
wysłuchiwało takich opowieści jako modus vivendi.
Modyfikacja  dotyczyła tylko wieku i pory wyjścia  za mąż. Czas na
zamążpójście plasował się albo  zaraz po uzyskaniu pełnoletności albo
po ukończeniu studiów. Wymogi wobec przyszłego męża też się nieco
zmieniły, różnica wieku pomiędzy małżonkami została lekko pomniejszona.

Tak prawdę mówiąc niewiele sobie moje  rówieśniczki robiły z tych 
wytycznych. 
Wiele  moich rówieśnic traktowało małżeństwo jako swego rodzaju
przepustkę do wolności od opieki rodzicielskiej. 
Większość  z moich szkolnych koleżanek  wychodziło za mąż przed
25 rokiem życia, by jeszcze przed trzydziestką już być po rozwodzie.
Ta liczba 25 lat była (po cichu) granicą tzw. "staropanieństwa".
W trakcie pogłębiania swych zawodowych umiejętności z zakresu
ekonomii , będąc już mężatką, poznałam przemiłą dziewczynę, która
była z tego samego rocznika co ja, z tym, że ona była ową "starą
panną". I co zabawniejsze była to jedyna niezamężna dziewczyna na
naszym roku.
Isia była bardzo zgrabną szczupłą brunetką i naprawdę bardzo dobrą
kumpelką. W krótkim czasie zaczęłam pracować tam gdzie Isia, a więc
spędzałyśmy razem sporo czasu i zaprzyjazniłyśmy się bardzo.
Isia miała wyrazny pociąg do żonatych facetów.
W czasie gdy się poznałyśmy była od kilku lat kochanką pewnego dość 
znanego ministra.
Na jej miejscu ja  byłabym bardzo nieszczęśliwa - para bowiem nigdy
nigdzie razem nie bywała, bo wybraniec Isi nie chciał skandalu ani
rozpadu swego legalnego związku, w którym był ojcem trojga dość
drobnych dzieci, bowiem najmłodsze przyszło na świat po roku 
znajomości jego z Isią.
Usiłowałam Isi wytłumaczyć, że jest to mocno niezdrowy układ, bo
facet jest nieuczciwy nie tylko wobec  ślubnej żony ale i wobec niej,
bo ją po prostu wykorzystuje. Ale Isia była głucha na wszystkie moje
argumenty, twierdząc, że jest uczciwy  wobec niej, bo już na
początku znajomości uprzedził ją, że nigdy nie odejdzie od żony.
No cóż, popukałam ją tylko w czółko i wzruszyłam ramionami. 
W końcu  to było jej życie, nie moje.
W kilka miesięcy pózniej Isia zatelefonowała do mnie do domu z pytaniem,
czy może na chwilę do nas "wdepnąć". Gdy wyraziłam zgodę była
u nas w ciągu 10 minut, czyli  zafundowała sobie taksówkę.
Isia wyglądała  jak ciężko chora- ręce jej  drżały, głos się łamał i nim
mi opowiedziała o co idzie, wypaliła dwa papierosy.
Czekałam cierpliwie kiedy wreszcie powie co się stało. 
Nagle Isia wyciągnęła z torebki....damski biustonosz i powiedziała:
"obejrzyj i popatrz na metki".  Obejrzałam i stwierdziłam, że jest to
biustonosz  marki austriackiej, rozmiar 80 C, kolor czarny, używany.
No i?.....zapytałam nieco zdezorientowana.
Isia spojrzała na mnie jak na niedorozwiniętą.
"To nie jest mój stanik, wiesz?"  
Patrzyłam dalej na nią , zapewne z głupią miną.
"Znalazłam go dziś w szafce łazienkowej w naszym mieszkanku.
Nie jest mój i pachnie cudzymi perfumami.
Przyjechałam nieco wcześniej niż B. Poszłam do łazienki
 by wziąć sobie szlafrok z szafki i zobaczyłam na jej podłodze 
ręcznik a  w nim był zawinięty ten stanik".
No i ? - zapytałam nieco głupawo.
"No i nic, zabrałam ten stanik, ręcznik  odwiesiłam na miejsce, zapakowałam
do siatki szlafrok, napisałam kartkę by do mnie więcej nie dzwonił, bo się
więcej nie  zobaczymy,  zostawiłam klucze i zatrzasnęłam  za sobą drzwi".
Patrzyłam na Isię i nagle zachciało mi się śmiać, tylko nie za bardzo było
z czego.
Iśka, dobrze się stało, to był od początku chory związek - powiedziałam.
Wykrzywiła usta w niby uśmiechu  - "teraz będę chyba jednak unikać
żonatych. A ten stanik to wyrzuć, proszę, do śmietnika. Widać  z niego, że
moja konkurentka ma cyce większe od moich".
Znów minęło kilka miesięcy i pewnego  dnia Iśka powiedziała mi, że poznała
jakiegoś młodego, początkującego reżysera. Nazwisko tego pana 
nic mi nie mówiło, zresztą zawsze omijałam kręgi teatralne z daleka. 
Isia nie mogła się wręcz nachwalić jaki to mądry, zdolny człowiek, ale....
z jego strony była to tylko przyjazń. Pocałunki które jej serwował były
wybitnie typu braterskiego, zero namiętności. Isia wychodziła ze skóry by
nastąpiło jakieś zbliżenie, ale pan reżyser był niczym góra lodu.
Nie wykluczam, że był osobnikiem o innej orientacji seksualnej, bo Iśka
była naprawdę ładna i zgrabna i większość facetów się za nią oglądała.
Wyjechali nawet razem na  wakacje, mieszkali w jednym pokoju i...nic.
"Cholera" - wściekała się Isia. "Mam chyba jakiegoś pecha. Jeden żonaty
drań, drugi jakiś impotent. A lata mi lecą."
Isia, chyba mocno zdeterminowana, zaprzyjazniła się z jednym z naszych
kierowców. Miły był z niego chłopak, nawet już nie  żonaty, po rozwodzie.
Dobre, że chociaż nie musiał bulić alimentów. 
Po jakimś czasie  przyjazń zamieniła się w miłość a Isia była bardzo
zaangażowana i zaczęła nawet  coś przebąkiwać o ślubie.
"Kierowca" zaczął bywać u Isi w domu zapraszany był przez jej mamę 
na  niedzielne obiady, a Isia wpadła na pomysł, że zaprezentuje go również
swej dalszej rodzinie, czyli kuzynce, która  była aktualnie w trakcie
rozwodu.
Pojechali  do Poznania, gdzie mieszkała kuzynka, byli tam kilka dni, a
kuzynka wcale podobno nie była zachwycona "Kierowcą". Krytykowała
wybór Iśki, twierdząc, że nie widzi w "Kierowcy" żadnych  zalet, no może
tylko jest dość przystojny.
W miesiąc pózniej  kuzynka Isi zatelefonowała do niej i poinformowała, że
ona i pan "Kierowca" zostali parą i zaraz po rozwodzie, który lada dzień
będzie orzeczony, wezmą ślub. 
Już nic z tego nie rozumiałam - nagle ta kuzynka zobaczyła jakieś walory
ukryte? Kiedy? I jakie? Isia chyba też nie mogła tego pojąć.

Doszłyśmy do wniosku, że Isia faktycznie ma jakiegoś pecha do facetów.
Isia już nawet nie dociekała skąd ta nagła miłość- miała wszystkiego dość.
W smutku pocieszał ją "obiecujący reżyser", oczywiście bezpłciowo.
Zdesperowana  Isia  postarała się  o pracę w centrali handlu zagranicznego delegującej  ludzi na zbiorowe kontrakty. 
W  trzy miesiące pózniej wyjechała. Miałyśmy teraz dość luzny kontakt, 
a gdy po roku przyjechała  "na chwilę" służbowo do Polski nie  udało się
nam spotkać, skończyło się na kontakcie telefonicznym.
Powiedziała mi, że ma nowego faceta, że zaraz po 
ukończeniu kontraktu wezmą ślub. 
A na najbliższe święta przyjedzie do niej jej mama by poznać
tego jej wybrańca. I nie był to ani rozwodnik ani "homo-niewiadomo".

W pół roku pózniej zadzwoniła do mnie szefowa działu kadr centrali, 
w której pracowała Isia.
Zadzwoniła, bo wiedziała, że się przyjazniłyśmy. Isia i jej narzeczony zginęli 
w wypadku samochodowym. Zginęli jadąc po Isi mamę, która właśnie
przyleciała do nich na święta.
Isia żyła jeszcze kilka godzin, jej narzeczony zginął na miejscu.
A ja od tego czasu bardzo nie lubię Iraku.