Lunch wszyscy ocenili na piątkę z plusem. Na deser wjechał na stół tort. Teresa uprzedziła, że : primo- tort nie jest profesjonalnej roboty, bo to ona sama go wymyśliła, więc może nawet jest zbyt mało słodki, secundo: jej dziełem jest masa, którą jest przekładane ciasto, a ciasto to są krążki biszkoptowe zakupione w pobliskiej cukierni i nasączone bezalkoholowo, żeby i dzieci mogły załapać się na tort. Przybraniem tortu były maliny. Masa była orzechowa, osłodzona syropem daktylowym i jak się śmiała Teresa każdy cukiernik dostałby chyba zawału serca słuchając jaki to tort ona zrobiła. Ale okazało się, że wszystkim ten tort bardzo smakował.
Potem zastanawiano się wspólnie jak będą spędzać czas na wyjeździe. Dziadkowie stwierdzili, że będą codziennie chodzić, a właściwie jeździć na grzyby i będą w związku z tym wstawać około 4 rano i jeździć w okolice Łążka, które zdaniem Jacka zawsze obfitowały w grzyby. Ale dlaczego tak wcześnie rano? dopytywała się Teresa. No bo wtedy jeszcze nie ma w lesie zbyt wielu grzybiarzy, a las o tej porze jest piękny. No to ja bym chyba musiała się czołgać po ziemi i zbierać grzyby techniką macania, bo wątpię bym o tej godzinie chodziła po lesie z otwartymi oczami, ja z reguły przytomnieję dopiero około godziny 9 rano. Czwarta rano we wrześniu to jeszcze ciemna noc, ja będę chodziła na grzyby w dzień. W dzień to będziemy jeździć na wycieczki i zajmować się dziećmi - powiedział tata. Tato, ale to nie ma być obóz koncentracyjny tylko wyjazd, na którym ja chcę wypocząć a nie się poświęcać by zebrać wór grzybów. Kazik się śmiał i tłumaczył tacie, że Teresa naprawdę przytomnieje dopiero około dziewiątej rano odkąd już nie musi karmić dziecka o szóstej rano. Zresztą gdy tak o świcie karmiła to też zaraz po karmieniu zasypiała i to jeszcze w fotelu, w którym dziecko karmiła. Najbardziej cieszyło wszystkich, że była w pobliżu domu, w którym mieli mieszkać,duża, profesjonalna suszarnia grzybów, a we wrześniu to już nie było niemal prawie wczasowiczów, zapełniały się nimi ośrodki tylko w weekendy i to głównie z soboty na niedzielę. Planowano wypad do Grudziądza, który pomału, dzięki funduszom Unijnym dojrzewał do większej dbałości o swoje zabytki. Ale postanowiono by codziennie bywać w lesie, w którym można było chodzić kilometrami wygodnymi, szerokimi leśnymi drogami i wentylować swe płuca żywicznym powietrzem. Teresa przypomniała o tym, by dzieciom nie wkładać jasnych skarpetek i nie prowadzić do lasu w krótkich spodenkach i w sandałkach z uwagi na kleszcze i by zakupić koniecznie autan, bo odstrasza nie tylko kleszcze ale i komary. Pawłowi na osobności szepnęła by na wszelki wypadek wziął opakowanie tabletek Aliny, bo jak zna życie i Alinę, to ona weźmie tylko tyle na ile dni wyjeżdża a jeśli jej jakaś spadnie na podłogę to potem będzie tej jednej brakować.
Wybrali najkrótszą trasę, liczącą niecałe 300 km, przez Płońsk, Sierpc, Lipno, omijając Toruń. Za kierownicami mieli siedzieć Kazik i Paweł i umówili się na spokojną jazdę, czyli mieli jechać nie przekraczając zbyt często szybkości 100km na godzinę. Jak stwierdziła Teresa to tę trasę można zrobić bez postoju, ale ze względu na dzieci to pewnie zaliczą z jeden parking. Po dłuższym namyśle postanowili, że wyjadą z Warszawy o 9,30, gdy już będzie w mieście po porannym szczycie i zajadą do Tlenia akurat na obiad.
Pogoda na wyjazd była dobra, nic nie padało ani nawet nie było porannych mgiełek. Teresa siedziała z przodu obok Kazika, dziadek Tadek z tyłu z rozpartym w swoim foteliku Alkiem. Alek cały czas komentował co widzi, był bardzo podniecony podróżą. Dziadek cały czas cierpliwie słuchał Alkowych opowieści, czasem mu odpowiadał na pytania w końcu Alek ogłosił, że chce mu się pić, a gdy się już napił to stwierdził, że jest głodny, więc dostał swoje ulubione paluszki z makiem. Dziecię napojone i z lekko napełnionym żołądkiem aż na całe dwadzieścia minut zapadło w drzemkę. Za Lipnem postanowili zjechać na jakiś sympatyczny parking, co oczywiście zostało uzgodnione z drugą "ekipą" telefonicznie. Zjechali na pierwszy napotkany leśny parking i bardzo szybko zrezygnowali z pobytu na nim, ponieważ był niesamowicie brudny, pojemniki na śmiecie były przepełnione a okalający parking mini lasek cuchnął odchodami. Ze dwadzieścia kilometrów dalej był parking ze stacją benzynową i tu się zatrzymali. Alek był zachwycony bo parkowało tu sporo dużych ciężarówek, które jego zdaniem były "bardzo śliczne" i "bardzo wielkie". Co do wielkości to się dorośli z Alkiem zgadzali, ale trudno było im dostrzec ich urodę.
Gdy Kazik i Paweł stali przed jedną z tych wielkich ciężarówek z kabiny wychylił się jej kierowca i powiedział - też mam w domu takie maluchy, ale jedno to dziewuszka. Jak panowie chcą to mogą dzieci obejrzeć kabinę. Ile latek ma ten starszy? Ponad cztery, a ten mniejszy to jest ponad rok młodszy. Myślałem, że jest starszy, bo jest wysoki. Alek tymczasem podszedł do ciężarówki i powiedział- tata, zobacz jakie tu są duże śruby. No bo tu są bardzo duże koła więc muszą być duże i długie śruby, żeby się koło dobrze trzymało. W tej chwili z za ciężarówki wyszły obie mamy mówiąc, że już mogą jechać dalej. Alek puścił rękę Kazika i podbiegł do Teresy nieomal wołając- mama, tam są takie wielkie śruby, musisz zobaczyć. Teresa wzięła go za rękę i powiedziała - ja wiem, jakie wielkie są śruby w kołach ciężarówek, ale już musimy jechać dalej, na obiad. Kazik i Paweł pożyczyli kierowcy szerokiej i bezpiecznej drogi i razem z żonami i dziećmi poszli do swego samochodu. Mijając tę ciężarówkę Kazik zerknął na tablicę rejestracyjną - rejestracja była niemiecka. Trącił Pawła łokciem i powiedział - jeszcze trochę a u nas zabraknie całej masy pracowników w wielu branżach.
Na miejsce zajechali w sam raz na obiad. W Recepcji odebrali klucze od swego domku. Był to duży drewniany dom, na parterze były dwie sypialnie i duży living room z dobrym aneksem kuchennym i dość duża łazienka z wanną, prysznic był nad wanną obudowaną przesuwanymi płytami z tworzywa, by w przypadku korzystania z prysznica woda nie zalewała łazienki. WC było oddzielne. Na piętrze była trzecia sypialnia, z której było wyjście na taras oraz nieduża łazienka z kabiną prysznicową i WC. W sypialniach były podwójne łóżka i bez trudu można było z jednej ich strony wstawić turystyczne dziecięce łóżeczko. Teresa i Kazik powiedzieli, że im jest absolutnie obojętne która sypialnia im przypadnie w udziale, bo na wyjeździe to Alek najchętniej śpi z nimi, bo wtedy może na ramieniu mamy ułożyć łepetynę a tatę obdarzyć swoimi odnóżami, czasem odwrotnie, a on bardzo spokojnie śpi w nocy. Co prawda rano jest bardzo zdziwiony, że śpi w turystycznym łóżeczku. On po całym dniu spędzonym na dworze i przetuptanym o własnych siłach bardzo mocno śpi i przenosiny go nie budzą a tu na pewno będzie sporo wędrował w ciągu dnia.
Dziadkowie wybrali pokój na pięterku z uwagi na ten taras, bo planowali na nim każdego rana ćwiczyć, czym nieco rozśmieszyli Teresę, poza tym byli zdania, że lepiej by maluchy nie kursowały po schodach. Aneks kuchenny na dole był bardzo dobrze wyposażony, była porządna duża lodówka z zamrażarką, stały w nim też dwa czteroosobowe stoliki z odpowiednią ilością krzeseł a w części wypoczynkowej była czteroosobowa sofa i dwa duże fotele oraz dwa okolicznościowe stoliki. Był też odbiornik TV i radio. W kuchennej części szklanek, kubków, talerzy, sztućców nie brakowało, były też dwie patelnie. Kuchenka była elektryczna, ale nie indukcyjna. Podłogi były wyłożone gresem imitującym parkiet, dzięki czemu były łatwe do utrzymania w czystości. Na wyposażeniu był też odkurzacz i dwa mopy.
Po małym zagospodarowaniu się poszli na obiad do pobliskiej restauracji. Okazało się, że Tadziś jest pierwszy raz w prawdziwej restauracji, ale siedział bardzo grzecznie na kolanach Pawła rozglądając się dookoła. Dla dwójki dzieci zamówili jedną dziecinną porcję, bo ich wielkość niewiele odbiegała od porcji pełnowymiarowych. Pan kelner poinformował tatusiów, że może przynieść dwa wysokie dziecinne krzesełka i na pewno będzie tatusiom wygodniej.
Obiad wszystkim, łącznie z dziećmi, smakował. Po obiedzie Kazik i Paweł chwilę z panem kelnerem porozmawiali, popytali gdzie stosunkowo blisko są grzyby, zapytali się czy jest szansa by zawsze siadali przy tym samym stoliku, bo maluchy mają to do siebie, że najlepiej funkcjonują gdy urzędują stale w tym samym miejscu przy posiłku i za naprawdę niewygórowaną kwotę osiągnęli stałą rezerwację stolika i dziecięcych krzesełek. Kazik i Paweł namówili swe żony, by zamiast kolację pichcić w domu przychodzić do tej restauracji a tylko śniadanie robić rano w domu. Nie da się ukryć, że w porównaniu z cenami w stolicy to tu ceny były nieomal o połowę niższe. Pan "Juleczek" (do końca pobytu nie zdołali rozgryźć czy "Juleczek" to imię, nazwisko czy ksywka) szalenie o nich dbał, a obaj chłopcy, o których pan Juleczek mówił "mali mężczyźni" zachowywali się bardzo kulturalnie i wszystko im tu smakowało. Po trzech obiadach i kolacjach obie rodziny zdały się w kwestii tego co wybrać do jedzenia całkowicie na pana Juleczka. Teresa konsumując kopytka, które nie za często robiła w domu zapytała się Kazika, czy aby nie mogli by tu osiąść na stałe, bo to fajnie jest gdy się nie robi zakupów, nie stoi przy garach a zawsze coś dobrego się zje. Apetyt im wszystkim dopisywał bo tak jak postanowili codziennie gdzieś wędrowali lasami. Pan Juleczek "skombinował" dwie łódki, sześć kamizelek kapokowych dla dorosłych i dwie dla chłopców i jeśli tylko było pełne słońce pływali Wdą, podziwiając jej czyściutką wodę. Pawłowi i Kazikowi całkiem dobrze szło wiosłowanie a dzieciaki siedziały w swych łódkach jak zaczarowane i niemal wszystko dookoła było zdaniem Alka śliczne i łaciate krowy i kury i pole już dojrzałej kukurydzy i pies ujadający na brzegu. A gdy chodzili leśnymi ścieżkami to też były same śliczne pająki i czerwone borówki i szyszki modrzewiowe i żołędzie leżące pod dębami. Dżdżownice też były śliczne i małe zielone żabki także. W trakcie tych spacerów Teresa i Alina schodziły wciąż z drogi i z każdego spaceru przynosiły trochę grzybów, potem w domu je czyściły i suszyły przy piecach akumulacyjnych, w które były wyposażone domki. W całym domku unosił się zapach grzybów.
Na prawdziwym grzybobraniu Teresa była trzy razy, za każdym razem przywozili razem z Kazikiem dwa wiadra prawdziwków i podgrzybków, które Teresa czyściła na miejscu, nim włożyła do wiadra, Dziadkowie raz byli razem z nimi a Alek został z Pawłem, Aliną i Tadzisiem, a dziadkowie byli dwa razy sami, ale nie o 4 rano, tylko około 6,30 i też przywieźli dużo grzybów, które suszyli w suszarni. Z wycieczek krajoznawczych wypalił tylko Grudziądz a i to głównie dlatego, że chcieli dokupić jakieś wędliny na śniadania, zwłaszcza, że Teresa i Alina jadły same wędliny, bez pieczywa, więc zapas wędlin z Warszawy szybko zniknął. Wędliny, które kupili w Grudziądzu zniknęły szalenie szybko bo były bardzo smaczne i postanowiono, że w dniu wyjazdu do domu "wstąpią" do Grudziądza i wypełnią swe termo torby wędlinami. Dwa razy zrobili w miejscu do tego wyznaczonym ognisko, na które zaprosili też pana Juleczka i piekli na długich szpikulcach bardzo zgrabne kawałki schabu przekładane plasterkami wędzonego boczku a do tego był grzaniec z białego, lekkiego wina. Maluchy już dawno spały w swych łóżeczkach, a oni siedzieli i się objadali.
Było bardzo miło, ogień trzaskał, nad głową mieli rozgwieżdżone niebo, dookoła było cicho. I wtedy przemaszerowało za płotem niewielkie stadko dzików, chyba same lochy z młodymi. Teraz państwo wiecie dlaczego trzeba zawsze zamykać bramę - powiedział pan Juleczek- gdyby nie była zamknięta to byśmy nawiewali przed tą hołotą. Bo lochy z małymi są bardzo niebezpieczne. Teraz to jest tu przyjemnie wieczorami, jest spokój i cisza, ale w sezonie różnie bywa, bo ludzie za dużo piją i to nie takiego leciutkiego grzańca do porządnego jedzenia.
A jak tu jest zimą? Tu nad wodą to pusto, jak zima śnieżna to samochodem się nie dojedzie. Raz tylko tu byłem, ja tu tylko latem pracuję. A stale to mieszkam w Bydgoszczy.
Dwa tygodnie to tylko 14 dni i...koniec pobytu. Przez całe dwa tygodnie była dobra pogoda, oczywiście już było czuć jesień, poranki i wieczory były chłodne, no ale to było do przewidzenia i wszyscy mieli ciepłe kurtki. Tak jak planowali wstąpili do Grudziądza, zapełnili swe termo torby smaczną wędliną i ruszyli do Warszawy. Droga powrotna minęła dość szybko i spokojnie, od Torunia wracali tą samą drogą którą tu dotarli. W okolicy Płońska zakupili od przydrożnych sprzedawców maliny i pomidory. Do Warszawy udało im się wrócić w ciągu 3 godzin i 20 minut.
Obiad był u Kazików. Przy obiedzie umówili się, że następnej jesieni też pojadą w Bory Tucholskie, w to samo miejsce i na pewno też będzie to miły pobyt bo już dzieci będą starsze o rok. Ale pojadą zaraz po pierwszym września.
c.d.n.