wtorek, 25 grudnia 2012

Trzynasty pokój

Za kilka dni koniec roku. To dni, w czasie których większość z nas robi podsumowanie minionych  wydarzeń, liczy zyski i straty , snuje plany na przyszły rok.
To dni odwiedzania trzynastego pokoju.
Nie wiem czy każdy, ale ja mam swój trzynasty pokój. To miejsce, do którego tylko ja mam klucz.
Kiedyś bardzo rzadko tu zaglądałam, ale im więcej mam cyferek na metryce, tym częściej tu
bywam.
To osobliwy pokój, w którym jest niezwykły  (jak na mnie) porządek. Na półkach  stoją różnej
wielkości pudełka, każde opatrzone etykietką.
W trzynastym pokoju chowam do pudełek  różne przeżycia - niektóre z nich są pochowane w kilku
pudełkach - wszak nie wszystko jest w życiu jednoznaczne.
Najczęściej otwieram pudełko z dość chyba osobliwym napisem - "OSWOIĆ". I zapewniam  Was,
że nie dotyczy to oswajania zwierzątek. Tu wciąż leżą takie problemy jak  starość, samotność,
choroba, umieranie, śmierć. I będą tu leżały tak długo, aż je  wewnętrznie przepracuję, oswoję, aż
przestanę na myśl o tym wszystkim  drętwieć.
Kiedyś było w tym pudełku znacznie więcej problemów -  leżały tu również moje irracjonalne lęki.
W miarę dorastania , a potem starzenia się, zmieniły pudełko - są w pudełku "BYŁO-MINĘŁO".

Zastanawiam się nad mijającym rokiem  - chyba stałam się minimalistką, bo zaliczam go do dobrych.
Nie ubył nikt z bliskiej ani z dalszej rodziny, co jest naprawdę pocieszające. Odszedł jeden z naszych
przyjaciół, kilka bliskich mi osób zmaga się nadal z chorobą, ale wierzę, że się z tego jednak wygrzebią.
Byłam na krótkich wakacjach z dziećmi i był to udany pobyt. Cieszę się ogromnie z sukcesu córki -
spełniają się  jej plany  zawodowe a dodatkowym bonusem  będzie to, że przeprowadzi się bliżej granicy.
Badania kardiologiczne mego męża wykazały, że ustąpiła całkowicie niewydolność prawej komory.
On sam ocenia, że się coraz lepiej czuje, wspomnienia sprzed 3 lat odchodzą pomału do lamusa.
Co do mnie osobiście - no cóż jakoś się trzymam, choć jak mówiła Magdalena Samozwaniec:
" cóż z tego, że się dobrze trzymam, skoro się puścić nie mogę!!!":)))

Kiedyś , jak większość ludzi,  snułam plany na Nowy Rok. Nic z tego nie najczęściej nie wychodziło.
Od kilku lat nie robię żadnych noworocznych postanowień , oszczędzam sobie tym samym mnóstwa
rozczarowań.
I  gdy wybije północ, ogłaszając nadejście Nowego Roku, jedyne co powiem to:
"życzę wszystkim i sobie, byśmy się za rok spotkali w tym samym składzie". Tylko tyle, a może aż tyle?

niedziela, 23 grudnia 2012

Wspominkowo

Gdy się już przeżyje pół wieku, to siłą rzeczy zgromadzi się nieco wspomnień  - należę
do osób, które dość niechętnie wracają do minionych lat - było, minęło, życie  idzie
naprzód. Trzeba zbierać siły do następnych zmagań z tym, co niesie los,
rozpamiętywanie tego  co było ulgi nie przyniesie - przynajmniej mnie.
Ale wczoraj zadzwoniła moja przyjaciółka (znamy się od 18-tego roku życia) i nieco
mnie rozstroiła. Na szczęście nigdy nie miałam tak paskudnych wieczorów wigilijnych
jak ona.
Najmilej wspominam chyba okres, gdy byłam  mała - przez cały pazdziernik i listopad
robiłam z dziadkiem ozdoby choinkowe. I choć czasy były siermiężne, zawsze choinka
była bardzo strojna. Wszystkie ozdoby wędrowały do dużego pudła, które stało w szafie.
Ogromnie się zawsze martwiłam jak Mikołaj znajdzie te zabawki by je zawiesić na
choince, którą przecież sam przywiezie., sam jakimś cudem wtaszczy nocą na III piętro,
ubierze choinkę no i zabierze mój list do niego.
To był bardzo zdolny Mikołaj - w przeddzień  wigilii, gdy budziłam się rano, obok mego
łóżka stała choinka - pachnąca, przystrojona bombkami i zabawkami, migająca
"włosem anielskim".
W  wigilię Mikołaj po raz drugi przylatywał - dzwonił do drzwi, zostawiał na wycieraczce
worek z prezentami  i nim zdążyłam  otworzyć drzwi  już go nie było.
Gdy już nieco podrosłam święta kojarzyły mi się ze zdenerwowaniem babci, jej zamartwianiem
się czy aby wszystko na święta uda się kupić, czy ciasto odpowiednio  wyrośnie, staniem
w kilometrowych kolejkach po cytrusy  i inne potrzebne produkty.
Choinkę już ubierałam sama z dziadkiem, a Mikołaj  mógł mi się tylko przyśnić.

Gdy wyszłam za mąż zaczęły się dwie, a czasem nawet trzy wigilie jednego dnia, więc
z  czasem zaczęliśmy na święta wyjeżdżać.
Obowiązkowo musieliśmy być na wigilii u babci, czasem u mojej matki i zawsze  u mojej
ciotecznej babki, Steni.
Ciocia Stenia łączyła mnie z rodziną mojej matki, choć  matka rzadko bywała na tych
rodzinnych wigiliach.
Stół był zawsze zastawiony "gęsto", podejrzewam, że potraw było nie  dwanaście ale
raczej dwadzieścia cztery - zasiadaliśmy do stołu o godz. 14,00 i jeżeli nie musieliśmy
jeszcze "zaliczyć" drugiej wigilii, wychodziliśmy stamtąd już po dwudziestej drugiej,
pół żywi z przejedzenia . Fakt, wszystko było pyszne i takie  nieco inne w smaku
niż w innych domach.
Pierwszą własną wigilię zrobiłam gdy już dostaliśmy swoje mieszkanie. Przepisy
wzięłam od cioci Steni, choć jej mąż pokładał się ze śmiechu, gdy skrzętnie robiłam
notatki.
Przygotowałam wszystko zgodnie z zapiskami, owszem niby było smaczne, ale jakoś
nie takie jak u cioci.
Dręczyło mnie to okrutnie i po świętach pojechałam do cioci pożalić się, że mi to
nie wyszło. Ciocia wpierw coś kręciła, wreszcie kazała mi przyrzec, że nikomu nic
nie powiem. Przyrzekłam i słowa dotrzymałam.
Okazało się, że barszcz lub grzybowa były robione na cielęcym rosole, z którego
był skrupulatnie usunięty tłuszcz. Wszystko było smażone lub duszone na maśle
klarowanym a nie na  oleju.
A wszystkie ciasta były  zamawiane w pobliskiej cukierni.

Pierwsza wigilia z naszą córką - miała wtedy 5 miesięcy - rano  mała dostała  wysokiej
temperatury i wysypki. Wezwany lekarz zdiagnozował "trzydniówkę".
Ale bombki na choince podobały się małej.

Moje ulubione wigilie - w Zakopanem. Od rana w górach, wracaliśmy pół żywi,
zmarznięci, głodni, wpadaliśmy do zaprzyjażnionej knajpki, szybka obiado-kolacja
i o ósmej już byłam w  objęciach Morfeusza. Prowadziliśmy bardzo regularny tryb
życia - 12  godzin na nogach,  12 godzin snu.

Najdziwniejsza wigilia - zostałam z córką sama w domu, mąż był za granicą, do
domu dostarczono mi towar dla naszej firmy - wszędzie piętrzyły się  kartonowe
pudła - w pokojach, przedpokoju, kuchni i nawet w łazience. Były brudne i cuchnęły.
Zadzwonił do mnie jeden z kolegów, a gdy powiedziałam jak u mnie wygląda, w ciągu
15 minut był u nas , zapakował do swego samochodu i zabrał do siebie.
Po raz pierwszy byłam na wigilii w dresie, bo nie mogłam dostać się do jakiejkolwiek szafy.

Najgorsza wigilia  - trzy lata temu, gdy mąż był po operacji kardiologicznej i przez kilka
miesięcy "zawieszony" pomiędzy życiem i śmiercią. Na dodatek przyniósł ze szpitala grypę.
Wigilia i święta były  wówczas dla mnie pojęciem  tak odległym jak Proxima Centauri
od Ziemi.

A w tym roku - będzie fajnie - porobię to na co mam ochotę, a wieczorem porozmawiam
na Skype z córką i wnuczkami.

Wszystkim, którzy tu zaglądają życzę
wesołych, spokojnych Świąt

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Dylemat

Zofia z trudem otworzyła oczy -jak zwykle od niemal 10 lat miała za sobą koszmarną noc.
Na ogół po przebudzeniu wstawała na chwilę, szła do  toalety, potem łykała te leki, które
musiała brać przed śniadaniem i na chwilę jeszcze wracała do łóżka. Czasem udawało jej się
jeszcze podrzemać.
Ale dziś  musiała się zebrać szybciej, bo jutro wypadała kolejna rocznica śmierci męża, a ona
postanowiła pojechać  na cmentarz dziś, by uporządkować grób nim jutro zjawi się tam razem
z synem, synową i wnuczką.
Na szczęście na cmentarz miała tylko kilka przystanków autobusem, a grób  był niedaleko od
wejścia, ale i tak taka wyprawa była dla niej bardzo męcząca.
Bolał ją kręgosłup, nogi odmawiały posłuszeństwa i dręczyły zawroty głowy. Sześć lat choroby
jej męża w widoczny sposób odbiły się na jej zdrowiu.
Gdy jeszcze żył, będąc świadkiem jego wielkich cierpień, modliła się, by wreszcie one ustały.
Sama też już była u kresu sił .
Zofia przeleciała we wspomnieniach te sześć  lat - wpierw 5 operacji w ciągu pół roku,
codzienne wizyty w szpitalu, lęk przed tym co zastanie, jego widok wychudzonego, obolałego
ale usiłującego udawać, że wszystko jest dobrze. A potem, już w domu, ciagłe opatrunki,
odleżyny, bóle, które nie dawały mu spać. I te ostatnie 4 tygodnie znów  w szpitalu - wiedziała,
że lada moment nastąpi koniec, ale gdy nastąpił była jednak zaskoczona.
Pogrzeb i wszystko co było z nim związane przeszło jakby obok - syn z synową wszystko
załatwiali - ona tylko pozawiadamiała telefonicznie wszystkich przyjaciół i znajomych.
Było jej obojętne jak ma wyglądać pogrzeb i związane z nim sprawy.
Zofii wydawało się, że gdy wszystko ucichnie, ona wreszcie choć jedną noc prześpi spokojnie,
bez zaglądania do sąsiedniego pokoju, nasłuchiwania czy mąż nie jęczy.
Ale  sześć lat ciągłego stresu nie przeszło bez śladu. Każdego wieczoru stawał jej przed oczami
mąż,  przypominały się wszystkie etapy jego choroby, a gdy zasnęła budziła się przerażona,
bo była pewna, że mąż  się w drugim pokoju dusi i ją wzywa.
Nie było to wcale nic dziwnego, przecież byli razem 50 lat - całe swe dorosłe życie była u jego
boku. Razem studiowali,  większość życia zawodowego pracowali w tej samej firmie.
Zofia niespiesznie zjadła śniadanie, przeczekała  aż skończą się godziny  porannego szczytu
komunikacyjnego i wybrała się na  cmentarz.
Przed bramą stały kioski z kwiatami, wiankami, zniczami itp. przydatnymi  na cmentarzu
rzeczami.
Zakupiła dużą, chryzantemową wiązankę, dwa duże znicze i dwa  małe i pomaleńku poszła w
stronę grobu.
Gdy dochodziła do "swojej" alejki zobaczyła obok grobu męża jakąś kobietę. Przez chwilę
wydawało  się jej, że tamta stoi przy sąsiednim grobie, ale podchodząc bliżej zobaczyła, że ta
kobieta myje płytę grobu jej męża. Skrapiała ją jakimś płynem  ze spryskiwacza, następnie starannie
czyściła. Obok leżał wieniec z różowych gozdzików. Było ich mnóstwo, zielonego jodłowego
podkładu prawie nie było widać.
Zofia, zżerana ciekawością i zdziwieniem podeszła bliżej. Kobieta na nią zerknęła, usunęła wieniec
z sąsiedniego grobu i przeprosiła, że tak się  rozłożyła na sąsiednim grobie.
Nic nie szkodzi- odpowiedziała Zofia.  To piękny wieniec, te gozdziki mają niespotykany
kolor, jeszcze takich nie widziałam.
Kobieta uśmiechnęła się leciutko i odpowiedziała:
Takie same kupiłam dla mamy,  oboje lubili  te gozdziki. Tylko jedna kwiaciarnia ma w takim
kolorze. Musiałam je  wcześniej zamówić. 
Zofia poczuła, że ziemia się jej usuwa spod nóg. Nabrała jednak sporo powietrza, oparła się o
krzyż na  sąsiednim grobie i zapytała:
A pani mamusia też tu blisko leży?
Nie, mama jest pochowana w Krakowie, tam mieszkam. Tu leży tylko mój ojciec, a ja
spełniam ostatnia wolę mojej mamy. Umarła w styczniu.Obiecałam jej, że będę dbała
o grób ojca, gdy ona odejdzie.
Zofii wszystko zawirowało przed oczami . Bała się, że za chwilę zemdleje. Z trudem wyrzuciła
z siebie słowa:
Pytam się, bo pani sprząta grób mojego męża, a do tego mówi pani,  że jest to  pani ojciec.
Zupełnie tego nie rozumiem.
Zofia przysiadła na płycie grobu męża. Kobieta uśmiechnęła się smutno.
Bo rzeczywiście był moim biologicznym ojcem, ale nie mężem mojej mamy. Jestem owocem
chwilowego zauroczenia . Mąż mojej mamy nie był moim ojcem, ożenił się  z nią gdy już byłam
na świecie.  Specjalnie przyjechałam dzień wcześniej na ten grób, zeby nikogo z rodziny
ojca  nie spotkać.
Kobieta skończyła mycie płyty, ułożyła wieniec, pozbierała do torebki brudne ściereczki.
Potem podeszła do Zofii i zapytała  czy może jej  w czymś pomóc.
Zofia   spojrzała na nią wrogo, wstała z płyty i zataczając się lekko odeszła stamtąd nie zostawiwszy  kwiatów i zniczy.
Do domu dotarła pół żywa. Zastanawiała się co ma teraz zrobić- powiedzieć wszystko synowi? On
ogromnie kochał ojca,  uważał go za człowieka cnót wszelkich, a tu taka historia.
Resztę dnia Zofia przepłakała, a nocą postanowiła, że nie pójdzie  następnego dnia na grób męża.
A synowi powie,  że się bardzo zle czuje- była to zresztą prawda - ta wiadomość o tym, że jej mąż
miał nieślubną córkę wytrąciła ją z równowagi.
Bolało ją to,  że tyle lat mąz tak skrupulatnie ukrywał przed nią fakt i owoc zdrady. Teraz dopiero
uświadomiła sobie, że był taki czas, gdy jej mąż był na 2 miesiące oddelegowany do oddziału w
Krakowie, a potem bardzo często jezdził tam  w delegacje.
Miała do niego ogromne zaufanie i przez myśl jej nawet nie przemknęło, że coś złego się w tym
Krakowie wydarzyło. Ona też jezdziła często w delegacje służbowe, w Krakowie też bywała
służbowo. To ,  że  tamta młoda kobieta przyjechała na grób Jerzego  wypełniając wolę swej
matki,  świadczyło o tym,   że do samego końca utrzymywali ze sobą kontakt.
Zofia  jest  teraz podwójnie udręczona  - z jednej strony ma piekielny żal do męża, że ją zdradził,
z drugiej - brak jej  Jerzego. I wciąż się zastanawia czy ma powiedzieć wszystko synowi.
Bo przecież to ani nie wróci Jerzemu życia ani nie ukoi jej bólu.

piątek, 7 grudnia 2012

Banalne

Marzena   siedziała na tapczanie i oglądała zdjęcia, które wypadły z szafy, gdy wyciągała z niej swą torbę podróżną. Na zdjęciach był jej mąż w otoczeniu  kilku osób. Z całą pewnościa były to zdjęcia z wycieczek
które pilotował jej mąż. Niemal z każdej wycieczki przywoził masę zdjęć. Marzena  już  miała je odłożyć 
na półkę, ale gdy pochyliła się, by resztę zdjęć podnieść z podłogi, jej wzrok zatrzymał się na jednym zdjęciu- była na nim naga kobieta   w pozie z obrazu  "narodziny Wenus".
Marzena zaczęła teraz przeglądać pozostałe zdjęcia - na jednych zdjęciach były  powiększone fragmenty ciała tej kobiety , na  innych ona  w różnych pozach niczym  ze "świerszczyka" dla panów. Ostatnie zdjęcie przykuło  wzrok  Marzeny - kobieta siedziała na ich małżeńskim łóżku w jej lizesce ( którą kiedyś  Marzena sama zrobiła szydełkiem) i z figlarnym uśmiechem pokazywała jedną pierś.
Marzena przesegragowała  zdjęcia, odłożyła na bok wszystkie zdjęcia nagiej kobiety, resztę schowała do
szafy. Czuła, że za chwilę wybuchnie płaczem - ze złości i żalu. Zapaliła nerwowo papierosa, podeszła do okna i szeroko je otworzyła. Chłodne powietrze przyniosło ulgę. I teraz Marzenie wszystko zaczęło się układać w logiczną całość.
Kilka miesięcy temu, pomiędzy jednym wyjazdem a drugim, mąż  zrobił jej dziką awanturę i kazał jej
iść natychmiast do lekarza, bo ona "przyniosła do domu"  z basenu, na który regularnie chodziła, jakąś infekcję. Marzena wprawdzie go przekonywała , że  nic jej nie dolega, ale ten z uporem maniaka
wysyłał ją do ginekologa. Następnego dnia poszła do lekarza, który dał jej skierowanie na badania i kazał
przyjść z wynikami. Badania nie wykazały żadnej infekcji, ale w międzyczasie ukochany mąż wyjechał w kolejną  podróż, więc Marzena nie mogła o tym z nim porozmawiać.
A było o czym porozmawiać, bo lekarz objaśnił jej, że skoro mąż zarzuca jej przyniesienie do domu jakiejś  infekcji, to prawdopodobnie  sam ma dolegliwości i zrzucając na nią winę  usiłuje zamaskować fakt, że
gdzieś podłapał którąś z chorób przenoszonych drogą płciową. Lekarz doradził również Marzenie by ona zażądała od męża wyników jego badań i nie podejmowała życia  płciowego dopóki nie zobaczy jego
wyników badań, że są prawidłowe.
Ale nie miała okazji o tym z mężem porozmawiać, bo ten pojechał jako pilot wycieczki i rezydent do Włoch i miał wrócić dopiero w końcu września.
Marzena miała 36 lat, wyglądała świetnie, była naprawdę bardzo ładna i zgrabna i wielu mężczyzn pożerało ją wzrokiem. Od dwunastu lat była żoną Zygmunta , dzieci nie mieli, bo on wcale ich nie chciał.
W tej nowej sytuacji  Marzena była nawet zadowolona, że nie mają  dziecka. Własnego mieszkania też
nie mieli, to w którym mieszkali było mieszkaniem jej siostry, a oni mieli tu tylko meldunek tymczasowy.
Marzena zaczęła pakować rzeczy swego męża  w pudła. Gdy już wszystko spakowała (a było tych pudeł kilkanaście) wezwała taksówkę  bagażową, poprosiła dozorcę by pomógł jej w zniesieniu tego do
taksówki i cały majdan wywiozła do swej teściowej.Teściowa mało nie dostała  zawału i z początku nie
chciała Marzenie w jej opowieść uwierzyć. Wtedy Marzena wyciągnęła z torebki zdjęcia. Teściowa
rozpłakała się, a Marzena powiedziała,  że wystąpi o rozwód.
Po powrocie do  domu zawezwała  ślusarza, który wymienił zamki w drzwiach zewnętrznych. Następnego
dnia udała się do adwokata.
W trzy dni potem jej siostra, będąc właścicielką mieszkania wymeldowała Zygmunta, podając jako jego miejsce zamieszkania adres  rodziców Zygmunta, u których był on zresztą zameldowany na stałe.
Gdy Zygmunt wrócił z Włoch, już wiedział, że czeka go rozwód.
Małżeństwo zostało rozwiązane po jednym posiedzeniu sądu.
Rok pózniej Marzena poznała bardzo miłego chłopaka - chłopaka, bo był on 10 lat od niej młodszy.
Po roku znajomości  Przemek poprosił ją o rękę. Marzena  nie bardzo wierzyła w związek z tak młodym człowiekiem, ale jednak wzięli ślub. Zresztą była już wtedy w ciąży, a Przemek bardzo chciał i jej i tego
dziecka. Dziś  ich córka ma 18 lat, różnicy wieku pomiędzy małżonkami nie widać, a Przemek jest
wielce troskliwym mężem i świetnym ojcem.


















sobota, 1 grudnia 2012

...i że cię nie opuszczę aż do....

...spłacenia kredytu. Chyba właśnie tak powinna brzmieć współczesna przysięga małżeńska -
myślał Piotr  spacerując uliczkami podmiejskiego osiedla domków jednorodzinnych. Dochodziła
już 23,30,  a on, na samą myśl o powrocie do domu dostawał gęsiej skórki. Idąca przy jego nodze
suka już chyba miała dość spaceru.
Piotr po raz drugi w swym życiu przeżywał tzw. "kryzys małżeński". Od poprzedniego minęło 15 lat.
Ale wtedy był  te drobne 15 lat młodszy i do tego zakochany, wręcz zafascynowany inną kobietą.
Był zdecydowany rozejść się z Olą  dopóki jego romans był platoniczny, nie chciał  Oli tak zwyczajnie
zdradzać. To pewnie brzmi śmiesznie, ale właśnie tak wtedy myślał Piotr.
Pewnego dnia, gdy byli w  domu sami powiedział Oli wprost , że chce ją prosić o rozwód, jest
uczuciowo zaangażowany w inną kobietę, nie chce  jej ot tak, zwyczajnie zdradzać, chce być
wolnym człowiekiem. Olę wielce rozśmieszyło to- wpierw wybuchła nerwowym śmiechem, potem
zaczęła wrzeszczeć, że nigdy, przenigdy nie da mu rozwodu, że przecież przysięgał przed ołtarzem, że przecież mają dzieci (to co , że jedno już dorosłe a drugie będzie pełnoletnie za kilka miesięcy) więc
powinien o tym pamietać i wreszcie, gdzieś na samym końcu dorzuciła, że nie może od niej odejść,
bo ona go kocha. Po wykrzyczeniu tego wszystkiego wyszła do drugiego pokoju i zaczęła do kogoś
telefonować.
Piotr, nie bardzo wiedząc co ma zrobić, wyszedł z domu. Z pobliskiej budki telefonicznej zadzwonił
do obiektu swych uczuć i poinformował ją,  że poprosił żonę o rozwód i opowiedział jaka była jej
reakcja. Obiekt jego uczuć, pani Ela, była właśnie  w trakcie rozwodu. Jej mąż nie robił z tego
powodu najmniejszej tragedii, zreszta tak naprawdę był jej drugim mężem, wspólnych dzieci nie mieli,
a nastoletnie dzieci p. Eli wcale go nie interesowały.
Nie wiem co tak bardzo ujęło Piotra w osobie  pani Eli - nie była wcale atrakcyjną młódką, urodą
też raczej nie olśniewała, ale niewątpliwie miała podejście do mężczyzn. Pracowała razem z Piotrem
już 4 lata, od dwóch lat mieli wspólną firmę przynosząca dobre  zyski. Pani Ela zawsze podkreślała,
że to głównie zasługa Piotra, choć dla postronnych wcale nie było to takie pewne.
Pani Ela czym prędzej umówiła się z Piotrem w siedzibie  ich firmy, by mogli swobodnie rozmawiać.
Piotr był bardzo zaniepokojony i zdenerwowany, a pani Ela tak umiejętnie go pocieszała , że stan
platonicznej miłości minął  bezpowrotnie. Niewątpliwie pani Ela miała walory ukryte, nie mniej
wielce Piotra pociągające. Od tego wieczoru Piotr rzucił się  na oślep w ten romans.
W domu Ola w pierwszej kolejności zadzwoniła do....rodziców Piotra, by  ich poinformować, że
Piotr domaga się rozwodu  i prosząc ich, by oni wpłynęli na niego, by nie rozbijał małżeństwa.
Zaraz potem zadzwoniła do znajomego księdza prosząc by wszelkimi sposobami ratował ich
małżeństwo, bo chyba diabeł opętał  jej męża. Poza tym poinformowała  o wszystkim  dzieci,
 twierdząc, że tatuś przestał ich wszystkich kochać, więc niech dzieci modlą się, by tatuś jednak
wrócił  na łono rodziny.
Rodzice Piotra odcięli się od całej sprawy, twierdząc, że Piotr to przecież dorosły człowiek, na
dodatek matka Piotra powiedziała Oli, że wina za rozpad związku zawsze jest gdzieś pośrodku,
więc Ola może powinna zastanowić się, dlaczego nagle Piotr zaangażował się  gdzie indziej.
Nie  mniej matka Piotra zatelefonowała do niego i poprosiła, by się dobrze zastanowił co robi i
jednocześnie powiedziała, że jest wielce rozczarowana jego postępowaniem.
A znajomy ksiądz wziął sprawę w swe ręce. Niemal cała parafia modliła się w intencji powrotu
męża marnotrawnego na łono rodziny. Ksiądz stał się codziennym gościem w domu Oli i
Piotra, prowadząc  wspólne modlitwy.
Zrozpaczony, udręczony tym wszystkim Piotr poinformował o wszystkim panią  Elę , a ta 
poprosiła o rozwiązanie spółki w trybie natychmiastowym - nie czuła się na siłach  by walczyć
o duszę Piotra. Ukoronowaniem walki o Piotra było wysłanie Oli z Piotrem  na rekolekcje
dla rozpadających się małżeństw. Gdzieś mniej więcej po pół roku pracy nad Piotrem ten
wrócił  duchem na łono rodziny, bo ciałem to właściwie był cały czas.
W dwa lata pózniej na świat przyszło trzecie dziecko, więc postanowili wybudować domek.
Piotr wziął wysoki kredyt na domek, nowy samochód, nowe meble. Pracował bardzo dużo,
ale firma, prowadzona teraz tylko przez niego jakoś gorzej funkcjonowała.
A Ola zaczęła mieć coraz kosztowniejsze potrzeby  - wyjazdy  na zagraniczne wczasy,
prywatne przedszkole dla dziecka, potem prywatna katolicka szkoła , wyjazdy dziecka
na drogie zagraniczne zimowiska, szkółka tenisowa , jazda konna. Ola wprawdzie wróciła
do pracy, ale pieniędzy było wciąż mało, choć czasem rodzice Piotra dorzucali po kilka tysięcy
złotych.
Ola zrobiła się niemożliwa, kontrolując każdy krok Piotra, dziwiąc się kiedy wracał z pracy
pózno, wyliczając w jakim czasie powinien dojechać z pracy do domu.
I teraz, gdy najmłodsze dziecko ma już 13 lat, starsze dzieci już dawno wyfrunęły z domu,
Piotr chce wystąpić o separację. Nie czuje się na siłach  by mieszkać z Olą pod  jednym
dachem. Nie jest w nikim zakochany, nie ma żadnej pani  "na boku", ma pięćdziesiąt kilka
lat i marzy o tym, by być samym - bez ciągłego gderania Oli, jej telefonów sprawdzających
gdzie się aktualnie znajduje itp.
I gdyby nie ten piekielny kredyt, wziąłby rozwód, ale sam nie dałby rady go spłacić.
Ciężkie życie kredytobiorcy, prawda? Ale przynajmniej suka "wyspacerowana"  jak należy.

niedziela, 18 listopada 2012

Migawka III

Bogdan był bardzo miłym, porządnym chłopakiem. Gdy był kilkuletnim dzieckiem, jego ojciec popełnił samobójstwo. Pan E. był dyrektorem dużego zakładu przemysłowego, należącego  wówczas do
kluczowych i przez to zakład był pod specjalnym nadzorem. Były to czasy dość głębokiego PRL-u
i naprawdę niewiele było trzeba by znależć się w więzieniu.
Z tamtego okresu Bogdan tylko zapamiętał, że  wieczorem ktoś do ojca zatelefonował, ojciec ubrał się i mimo bardzo póżniej pory pojechał do zakładu.
A on i jego 2 lata młodszy brat zostali zaprowadzeniu do swego stryja, który mieszkał w sąsiednim domu.
 Rano przyszła po nich zapłakana matka i powiedziała tylko, że  ojciec nie  żyje.
Szczegóły tego tragicznego wydarzenia poznał, gdy już był w technikum.
Osoba, która telefonowała wieczorem to był zastępca pana E., który stwierdził, że w sejfie brak jest
bardzo ważnej dokumentacji wyrobu, który właśnie  miał wejść w najbliższym czasie do produkcji.
Dokumentacja była opatrzona wszelkimi możliwymi znakami i stopniami tajności i brak jej był na owe czasy
istna tragedią - dyrektor mógł być posądzony o  wrogie działanie wobec ojczyzny,  czyli  sprzedanie
dokumentacji któremuś z wrogich państw, np. Stanom  Zjednoczonym.
Pan E, doskonale wiedział, że z całą pewnością owe "wrogie państwa" już od pewnego czasu produkują
ten ich nowy wyrób, tyle tylko, że pewnie w mniej  skomplikowany sposób.
Poszukiwania w gabinecie i w sejfie nie dały żadnego rezultatu i pan E. wrócił zrozpaczony do domu.
Powiedział  żonie, że zaginęła tajna dokumentacja, a on zawiadomił w związku z tym odpowiednie
służby i musi się liczyć z tym, że trafi do więzienia. Postanowił przygotować się na wizytę milicji i  UB, więc poszedł do łazienki przygotować podręczne drobiazgi.
 Gdy w kilka godzin pózniej przyjechali oczekiwani goście, pan E. wisiał martwy w toalecie.
Byli naprawdę wstrząśnięci, zwłaszcza, że wpierw pojechali do zakładu, gdzie przerzucili wszystko
"do góry nogami"  i..... znalezli dokumentację w jednej z  szaf, w której leżały jawne dokumenty.
Te tajne były pod nimi upchnięte.
 Na zawsze pozostało zagadką, kto i dlaczego tam schował dokumentację.
Matka Bogdana rok spędziła w zakładzie dla nerwowo chorych, chłopcami opiekował się stryj.
Bogdan  skończył technikum, wyjechał do Krakowa na studia politechniczne. Pilnie studiował,
 nie był bywalcem studenckich klubów ani zabaw. Na tym samym wydziale studiowała pewna
 dziewczyna. Nie była  ładna ani zgrabna, miała jedną nogę sporo krótszą, co spowodowało, że
z czasem kręgosłup się mocno wykrzywił i utworzył się garb. Ale była to bardzo miła i zdolna
dziewczyna, uczyła się świetnie i Bogdan  często z nią rozmawiał, wymieniał się notatkami,
czasem chodził  na kawę lub na Planty. Lubił ją, a przede wszystkim było mu jej okropnie żal.
Gdy byli na trzecim roku studiów dziewczyna zaprosiła go w którąś niedzielę do swoich
rodziców na imieniny swej matki. Bogdan nie za bardzo miał ochotę tam jechać, ale  ona tak
gorąco prosiła, że w końcu się zgodził.
Rodzice dziewczyny mieli spore gospodarstwo ogrodnicze, bardzo duży dom, dużo hektarów
 ziemi uprawnej i byli bardzo sympatyczni. Ojciec dziewczyny był wyraznie ucieszony, ze córka
przyjechała z chłopakiem. Oprowadzał Bogdana po gospodarstwie, opowiadał co gdzie rośnie,
jakie osiąga zyski z produkcji, opowiadał o planach na przyszłość. Bogdan miło spędził
dzień a na pożegnanie został zaopatrzony w jedzenie  co najmniej na tydzień i ojciec odwiózł
ich do Krakowa. Od tej pory przynajmniej raz na miesiąc bywał gościem w podkrakowskiej
wsi.
Oboje bardzo szybko napisali swe prace magisterskie i jako pierwsi z tego roku je obronili.
Gdy bronił swej pracy, na ławce koło ich wydziału czekała dziewczyna razem ze swymi rodzicami.
Wszyscy razem pojechali na uroczysty obiad.  Po obiedzie  ojciec dziewczyny poprosił Bogdana
o chwilę rozmowy na osobności.
Bez ogródek powiedział mu, że  chce z nim "ubić interes" - niech Bogdan ożeni się z jego  córką,
 a będzie miał wszystko - mieszkanie w Krakowie, samochód a do tego kawałek ziemi.
Bogdana zatkało - lubił dziewczynę, przyjaznił się z nią, ale nie kochał.
Tłumaczył to ojcu dziewczyny w sposób taktowny, ale ten miał jeden argument - ona Cię kocha do szaleństwa, złamiesz jej serce gdy się teraz przestaniecie widywać.
Bogdan wił się  jak piskorz, ale ojciec powiedział, żeby nad tym spokojnie pomyślał, bo przecież
skoro się lubią, to gdy będą razem i miłość przyjdzie. On też się  żenił z rozsądku, nie z miłości,
 a z czasem pokochał żonę i nie wyobraża sobie  życia bez niej.
Bogdan wrócił do Krakowa zupełnie zdezorientowany.
Fakt, lubił dziewczynę, zaprzyjaznili się bardzo, ale nie była to chyba miłość. Bogdan nawet nie
wiedział jak to miłość wygląda, bo przez całe technikum i studia jakoś nie zakochał się w  żadnej dziewczynie. Wydarzenia z dzieciństwa jednak miały duży wpływ na jego młodość.
Bogdan ożenił się z dziewczyną.  Wszyscy jego znajomi, dalsza rodzina nie mogli się nadziwić,
że wziął za żonę tak nieciekawą osobę.
W pięć lat po ślubie, gdy na świecie już było dziecko, Bogdan  popełnił samobójstwo. Wśród
jego papierów znaleziono list do żony - pisał w nim, że poznał co to miłość, bo zakochał się
w innej kobiecie. I że nie  umie dokonać wyboru, więc...odchodzi.
No cóż,  widać takie geny.

wtorek, 13 listopada 2012

Migawka II

Zofia i Jan byli oboje bardzo urodziwi.  Na swym ślubie Zosia wyglądała wręcz zachwycająco,
dziewczyny skręcały się z zazdrości. Suknię ufundowała Zośce stara ciotka, która  wiele lat
mieszkała w  zachodniej Europie i stamtąd ją przywiozła.
Suknia była z  wzorzystej żorżety w bladoróżowe i blado niebieskie kwiaty, podkreślająca
smukłą sylwetkę Zosi. Włosy miała  Zosia upięte wysoko, ozdobione sztucznymi kwiatami takimi
samymi jak  na sukni, w ręce trzymała jedną, białą różę. Jan był w garniturze szaro-perłowym.
Wyglądali pięknie i robili wrażenie szczęśliwych.
W opinii większości znajomych należeli oboje do  szczęściarzy. Zosia zaraz po studiach
podjęła pracę w handlu zagranicznym i w krótkim czasie dochrapała się całkiem dobrego
stanowiska. Jan był bardzo zdolnym konstruktorem, kilka swych projektów opatentował, a przede wszystkim udało mu się je  wdrożyć do produkcji, więc  miał z tego profity.
W kilka lat po  ślubie urodziła się dziewczynka, niedługo po niej chłopczyk. Dzieciaki były
 ładne,  miłe, grzeczne. W szkole oboje nie mieli  problemów, przez wszystkie lata szkolne mieli
świadectwa "z czerwonym paskiem".
Oczywiście taki sielski obraz rodziny nie każdemu się podobał -  no bo jak to - dzieciaki nie dość,
że  ładne to do tego mądre i grzeczne. To podejrzane i denerwujące, jak dla  naszych rodaków.
Córka, gdy tylko skończyła studia, spakowała manatki i wyprowadziła się z domu rodziców
w drugi koniec Polski, nie podając adresu.
Zosia odchorowała ten krok córki. Jan tylko wzruszył ramionami - "jest dorosła, ma wolny
wybór".
Junior nie miał na ten temat zdania . Był na studiach i w jakimś klubie studenckim poznał
śliczną dziewczynę. Junior był okrutnie zakochany, świata poza swą wybranką nie widział,  ale
nie zaniedbywał studiów.
Wreszcie pewnego zimowego dnia przyprowadził Ewelinę do  swego domu by rodzice mogli
poznać ów cud. Ewelina  spodobała się Zosi i Janowi. Miała  właśnie urlop  dziekański,
bo ktoś jej obiecał pracę w Anglii. Ale  Junior i jego rodzice serdecznie odradzali jej wyjazd,
a Jan załatwił jej nawet pracę w  firmie swego znajomego.Ewelina stała się częstym gościem
w domu Zosi i Jana.
Junior postanowił się ożenić z Eweliną, a  plan ten zyskał poklask jego rodziców.   Odkupili
mieszkanie od starej ciotki, wyremontowali je i po ślubie młodzi mieli tam zamieszkać,
 a ciotka  - z  rodzicami Juniora. Była już bardzo stara i potrzebowała opieki, więc była to
transakcja dobra dla obu stron.
Przygotowania do ślubu szły pełną parą, Junior był bardzo  zalatany. Pewnego dnia, gdy już niemal
dotarł na uczelnię, okazało się że nie wziął swego projektu, który miał tego dnia złożyć.
Klnąc brzydko sam siebie, wrócił do domu. Gdy wszedł do mieszkania zdziwiły go odgłosy
dobiegające z pokoju  ojca. Drzwi były uchylone, więc je otworzył szeroko. Jego oczom
ukazał się niesamowity obrazek - jego ojciec zabawiał się w jednoznaczny sposób z kobietą.
 -Przepraszam tato- powiedział Junior- ale drzwi były otwarte więc....nie dokończył zdania,
bo spoza ramienia ojca  wyjrzała twarz Eweliny. Junior zmartwiał, a dziewczyna z cichym
okrzykiem uciekła do łazienki.
Jan obejrzał się przez ramię i wydusił z siebie : "musiałem ją mieć  przed tobą !"
Junior rzucił się w stronę ojca z pięściami. Ale Jan był od niego znacznie silniejszy, cięższy,
wyższy i odepchnął Juniora,  powalając go na podłogę.
Tymczasem Ewelina ubrała się i cichutko wymknęła  z mieszkania.
Oczywiście do ślubu nie doszło. Junior zamieszkał w mieszkaniu ciotki, ani on  ani Jan nie wyjaśnili
Zosi całej sytuacji.
Junior w krótkim czasie wpadł w alkoholizm upijał się codziennie, do tego zaczął  ćpać. Po kilku
miesiącach  Zosi udało się dowiedzieć od syna co się stało.
Zmusiła Jana do opłacania synowi kuracji odwykowej.  Walka o Juniora trwała kilka lat. Dziś
czterdziestoletni  Junior wygląda na lat  sześćdziesiąt, nie może  znalezć pracy, nie  skończył
studiów.
Praktycznie  Junior jest na utrzymaniu rodziców, którzy nadal mieszkają razem, bo jak twierdzi Zosia, 
tylko w ten sposób ma szansę pilnowania by Jan  płacił na syna.
Z córką nadal nie mają kontaktu, a  Zosia podejrzewa, że córka wyprowadziła się z domu
właśnie przez Jana.
A Jan - nie ukrywa wcale, że  jest stałym bywalcem pań z agencji towarzyskich.


niedziela, 4 listopada 2012

Migawki

Migawka I

"Łasiczka" siedziała skulona za gęstwiną krzaków malin. Głowę  miała  mocno opuszczoną , dotykając nią do objętych kurczowo kolan. Kołysała  się miarowo w tył i w przód, wzdrygając się ilekroć dobiegało
głośne wołanie-   Łasiczkaaaa, Łasiczkaaa, choooodz!
Nie widziała mnie, mocno zaciśnięte oczy, zacięta mina i cała jej postawa sygnalizowały, że nie chce nikogo widzieć ani słyszeć, chce by ją pozostawiono w spokoju.
 Wycofałam się cichutko i poszłam w stronę domku letniskowego, z którego dobiegał płacz dziecka.. Na ganku  stała Maria i co jakiś czas wołała córkę.
Nie ma jej na terenie - skłamałam z pełną świadomością- pewnie pobiegła do lasu. Przewietrzy się trochę, odpocznie od dziecka i wróci.
A czemu mała płacze? - zapytałam uprzejmie, choć tak naprawdę wcale nie byłam ciekawa.
Albo głodna, albo chce pić, albo  trzeba zmienić pieluchę - zawyrokowała Maria.
No to zobacz,  przecież to wszystko leży w zakresie Twoich możliwości - warknęłam niemile, bo bardzo mnie denerwował płacz małej.
Maria spojrzała na mnie jak na idiotkę.
" Ale to Baśki dziecko, do jasnej cholery, to ona powinna przy nim
siedzieć, pilnować, karmić, poić, przewijać"- wrzasnęła.
No ale każda matka może być chyba zmęczona takim ciągłym siedzeniem z dzieckiem, więc....  Nie dokończyłam zdania.
Maria popatrzyła na mnie i wysyczała:
"ty nic a nic nie rozumiesz, ona wcale się nie zajmuje dzieckiem. Nie wiem co się stało, przecież tak bardzo chciała dziecka. Tyle lat, systematycznie starała się o to dziecko, za każdym poronieniem wpadała w histerię i czarną rozpacz. Ilekroć udawało się jej być w ciąży, szalała z radości.  Tym razem  udało się i Baśka całą
ciążę była w euforii. Rozmawiała z własnym brzuchem, szykowała pokoik dla dziecka, razem z mężem
robili  do niego zakupy, zgromadziła wszelakiego dobra  jakby na  świat miały przyjść sześcioraczki.
Przez pierwsze trzy miesiące było nawet całkiem dobrze - potem zaczęła kombinować, by choć trochę mniej czasu spędzać z dzieckiem. Wpierw zaczęła chodzić na gimnastykę - chciała szybko wrócić do formy. Przychodziłam, siedziałam z małą, a Baśka  coraz dłużej siedziała na tej gimnastyce. W dni, gdy nie ćwiczyła robiła zakupy - oczywiście bez dziecka. Potrafiła stać w sklepie koło domu 3 godziny gadając z ekspedientką, a ja na górze dostawałam obłędu. Gdy tylko jej mąż wracał do domu, Baśka czekała by zjadł i wymykała się z domu pod różnymi pretekstami - a to musi iść do dentysty, a to do kosmetyczki, czasem
wmawiała mu, że ja się zle czuję i ona musi iść do mnie.
Wybrałam się z nią na tę działkę by nie byłaby tu sama z dzieckiem, no ale to nie znaczy, że ona będzie tylko czytać a ja  mam wszystko koło dziecka robić i jeszcze szykować dla nas obu jedzenie. Ona tylko na zakupy jezdzi. I zapowiedziała, że od sierpnia wraca do pracy. A dziecko albo odda do żłobka, albo znajdzie jakąś opiekunkę."
Wszystko to Maria opowiadała przewijając małą, potem usadowiła ją na moich kolanach i zabrała się za pranie pieluch.
"Łasiczka" była niewiele młodsza ode mnie, tak ze 3 lata,  a ja nawet nie myślałam o dziecku - raczej byłam skłonna w ogóle nie  "bawić się  w te klocki".  Nie mogłam pojąć jak można wpierw  z uporem maniaka raz za razem zachodzić w ciążę, a gdy już jest dziecko - tak od niego uciekać.
Siedem lat póżniej sama urodziłam dziecko. Zdecydowałam się wcale nie dlatego, że rozpierał mnie instynkt
macierzyński - zdecydowałam się na dziecko, bo stanęłam pod ścianą-  albo teraz, albo ze względów
medycznych wcale.
Pamiętałam historię Łasiczki", bałam się, że może ja też będę uciekać przed dzieckiem skoro nawet tak bardzo  go nie  pragnęłam
 Ale psychika ludzka jest wciąż tajemnicą.Lata spędzone z małą w domu były dla mnie cały czas radosne, nigdy nie miałam ochoty uciec od niej choćby na  pięć minut.
A wracając do "Łasiczki"- dwa lata pózniej rozeszła się z mężem, mała wychowywała się u Marii a ona
wyjechała na stałe z Polski. Mieszka w Paryżu, nie wyszła za mąż.

poniedziałek, 22 października 2012

Dlaczego?

Dlaczego nie mogę wyjść za  mąż? Dlaczego każdy związek mi się rozwala? Dlaczego każdy facet
wpierw jest słodki jak miód, a potem nie dzwoni, unika rozmowy ? Dlaczego nikt mnie nie kocha?
Takie właśnie pytania zaprzątały od dłuższego czasu głowę Justyny. Miała już 46 lat i bardzo, bardzo
chciała znalezć kogoś, z kim mogłaby się razem zestarzeć.
Całe dorosłe życie Justyny było jednym, wielkim czekaniem na miłość, a raczej na kogoś, kto ją
pokocha.
Justyna jest naprawdę ładną kobietą - zgrabna , o regularnych rysach, niezbyt wysoka , ma gęste
włosy, ostatnio w kolorze kasztanowym., ładne, ciemno  brązowe oczy.
Ukończyła  studia humanistyczne, osiągnęła magiczne  literki mgr przed imieniem i nazwiskiem.
Ma nawet własne M 3,  jest  niemal samowystarczalna.
Niemal - bo często miewa okresy, gdy jest  bez pracy, a wtedy korzysta z pomocy swych
rodziców, którzy  najchętniej wzięliby jedynaczkę z powrotem do siebie do domu i nadal się nią
opiekowali.
Całe swe życie odkładali pieniądze na posag dla Justyny,  kupili jej mieszkanie, a cenna biżuteria
"rodowa" czeka już na  nią. Bo rodzina Justyny była ongiś bogata i choć w okresie powojennym
 stracili  kilka domów, pozostały różne kawałki ziemi, która dzięki temu, że była w różnych
miejscach - ocalała. Dziadek Justyny  dał w dzierżawę kilka poletek, sam zostawił sobie kawałek
pola niedaleko Warszawy. Z czasem zajął się ogrodnictwem., a prowadzona przez niego szklarnia
i kawałek pola kalafiorów dawały dobre zyski. Nie da się ukryć, że pierwsze dwie przyczepy
pełne młodych kalafiorów  pokrywały koszt  średnio wypasionego mercedesa.
Przed śmiercią dziadek sprzedał ziemię, a wszystkie   pieniądze  ze sprzedaży zamienił na dolary i
założył Justynie konto dolarowe w Banku.
Justyna prowadziła dość spokojny tryb zycia, co jakiś czas zakochując się na śmierć i życie w którymś
ze znajomych panów.
Co jakiś czas  rodzice,  ciotki, znajome rodziców, dowiadywały się, że Justyna lada moment wyjdzie
 za mąż. Że tym razem to jest właśnie  ten jeden, jedyny, który ma takie same zainteresowania jak
Justynka,  wszędzie razem chodzą, co tydzień są na rodzinnym obiedzie u rodziców Justyny, żyć
bez siebie nie mogą, są w siebie zapatrzeni,  już planują ślub, cały czas trzymają się za ręce.
Idylla trwała przeważnie  około pół roku, czasem nawet dłużej,  a potem coraz rzadziej się
słyszało o danym kandydacie na męża, wreszcie wszystko cichło,  a Justyna chodziła wielce
przygnębiona. Mama Justyny wszystkim tłumaczyła,  że to była pomyłka, że ten człowiek
absolutnie nie nadawał się na męża. Co prawda nigdy nie mówiła dlaczego się nie nadawał, a przez
grzeczność nikt się nie dopytywał.
Mama Justyny uważa, ze teraz nie ma dobrych, poważnych kandydatów do zamążpójścia. Jest
bardzo rozczarowana i...obrażona, że nikt nie docenił wdzięków fizycznych i intelektualnych jej
córki.
Justyna też nie umie rozwiązać tej zagadki.
Od   miesiąca Justyna zaczęła się spotykać z kolejnym panem, ale o tym fakcie nie poinformała
tym razem swej mamy, ale mnie. Nie bardzo wiem  dlaczego, bo ja też nie wiem, dlaczego
jej  każdy związek "przemija z wiatrem".
Ale poradziłem Justynie, by poszła do psychologa . To chyba dobra rada.Ciekawa jestem czy pójdzie.












środa, 3 października 2012

cz. X

Czas pędził do przodu jak szalony. Darek znów musiał wyjechać na szkolenie, tym razem za ocean
i to na całe dwa miesiące.
Dzwonił niemal codziennie, dopytywał się  co Iza porabia, jak się czuje, podpytywał o to,czy aby na
pewno je  regularnie obiady, narzekał, że tęskni już za powrotem do kraju.
Kilka dni przed powrotem do Polski, Darek przysłał Izie trzy róże, każdą w innym kolorze.
Pachniała tylko ta żółta, czerwona i biała, choć piękne, zupełnie nie pachniały. Zamiast kartki
Darek napisał maila:  "rok temu Cię poznałem, pamiętasz jeszcze? Jeśli tak, przyjdz po mnie na
lotnisko."
Trudno nie pamiętać - pomyśjała Iza. Wyglądałam z całą pewnościa jak potwór, dobrze , że mu
chociaż mieszkania nie zanieczyściłam. Jak ja mogłam się tak spić tymi drinkami?
Zaczęła przypominać sobie tamten dzień i Darka, który chyba  był bardzo zaskoczony takim obrotem sprawy.Chyba nikt nie byłby zachwycony, gdyby nagle obca,  zalana w trupa dziewczyna wylądowała
mu w łóżku. Przypomniało się jej, że Darek gdzieś wyszedł, a ona została, by pospać i "dojść do siebie".
Pojechała na lotnisko po Darka. Przywitał się bardzo serdecznie, co chwilę ją obejmował w taksówce.
Pojechali wpierw do mieszkania Darka, by zostawić walizki i by się mógł nieco ogarnąć po podróży.
Iza proponowała, by może jednak  troche odpoczął, ale Darek nie chciał.
Szkoda czasu, mam tyle do nadrobienia, powiedział. Zaczekaj chwilę, zaraz będę gotowy.
Iza usiadła na   wersalce i wzrok jej padł na sporej wielkości plakat. O, - pomyślała- to ten sam,
który wtedy zobaczyłam, sądząc po kolorach. Przyjrzała się mu uważniej - na plakacie, w żółtej
koszulce stał obok roweru jakiś kolarz.
Gdy Darek wrócił z łazienki, zapytała wskazując na plakat- interesujesz się kolarstwem?
Darek uśmiechnął się  i odpowiedział - kolarstwem nie, ani trochę, ale tym człowiekiem. To Armstrong.
Równie dobrze mógłby powiedzieć Izie, że to  Marsjanin, Iza zupełnie nie interesowała się sportem.
Wyraz twarzy Izy wskazywał, że nie ma pojęcia o co chodzi.
Darek usiadł obok Izy, objął ją ramieniem i zaczął mówić :
"Muszę  ci coś ważnego powiedzieć. Każde z nas ma swego mola, który go gryzie, ale ja już swego
pokonałem. Tobie brak pewności siebie, sama siebie nie doceniasz, ale to pewnie uda nam się zmienić, to zależy  od nas, ciebie i mnie. A ja, trzy lata temu,  byłem  podobnie jak teraz na szkoleniu. W czasie
brania prysznica odkryłem w pachwinie twardy, niebolesny guzek.Tak twardy, jakby był ze szkła lub
drewna, spory, zupełnie jak orzech laskowy. Poczekałem dwa dni, a on nie zniknął. Poszedłem do
lekarza i dostałam skierowanie  na kilka badań - tomografię komputerową i badania krwi. Gdy
postawiono diagnozę  wpadłem w panikę. To był nowotwór jądra. A guzek to był tak bardzo zmieniony
węzeł chłonny. Za dwa dni byłem już po operacji. Usunięto jądro i kilka węzłów  chłonnych.
Wróciłem do Polski z wypisem ze szpitala, pełnym rozpoznaniem, skierowaniem na dalsze leczenie.
Dostałem chemię. Po pół roku badanie wykazało, ze jeszcze jakis węzeł chłonny jest powiększony.
Znów znalazłem się pod nożem, węzeł usunięto, przebadano. I choć nie było w nim komórek rakowych.,
zaordynowano mi kolejną chemię, tak na wszelki wypadek.
Co pół roku  miałem badania i wg lekarza już nic więcej się  złego  nie wydarzyło.
Ale ja wpadłem w depresję, jedyne co mi chodziło po głowie, to ta choroba nowotworowa, jej skutki, możliwość nawrotu lub przerzutów.
Przestałem się czuć pełnowartościowym facetem, bałem się kontaktów z kobietami. Doszedłem do
wniosku, że nie mam prawa jakiejkolwiek kobiecie zawracać głowę swą osobą.
Bo nie wiadomo, czy będę mieć dzieci, to raz , a poza tym  może jednak nie powinienem, bo po co
obciążać dzieci jakimś wadliwym genem?
O mojej chorobie wie tylko Majka, to ona dała mi ten plakat. Bo Armstrong pokonał raka, a potem kilka razy wygrał  wielki Tour de France.
Przeraziłem się , gdy zorientowałem się, że mi się podobasz, że Cię lubię. Bałem się powiedzieć, że
nie jestem pewien swej sprawności, że nie wiadomo, czy mimo wszystko nie zachoruję, że może jednak
nie wszystko jest tak, jak to widzą nasi lekarze.
Byłem teraz na badaniach w tej klinice, w której byłem wtedy operowany. Trochę mnie to nadszarpnęło
finansowo, ale badania wykazały, że naprawdę wszystko jest w  porządku. Pod każdym względem, jeśli
idzie o stronę rozrodczą. Bo na to, że się w Tobie zakochałem, nic mi nie poradzili, lekarstw nie dali.
A teraz, moja miła, wszystko zależy od ciebie."
Iza siedziała nieruchomo, niemal ogłuszona cichym głosem Darka. Z nadmiaru wrażeń rozpłakała
się, a Darek ją tulił i uspakajał, niepewny co te łzy oznaczają.

                                                                       Epilog
W kilka miesięcy pózniej Darek  i Iza  byli na ślubie jego byłej żony. W następnym miesiącu odbył się
ich ślub, a Milan wyraził chęć zamieszkania do czasu swej pełnoletności u Darka i Izy.  Iza dość nagle
została matką  dużego, bo kilkunastoletnego dziecka.  Jakoś poradziła sobie z tym faktem.
Wspólnego dziecka nie  posiadają, wcale im się do niego nie spieszy.  Darek w dalszym ciągu
regularnie chodzi na badania, za każdym razem oboje umierają z niepokoju, jaki będzie wynik.

wtorek, 2 października 2012

cz.IX

W sobotę póznym popołudniem, gdy Iza porządkowała swoją garderobę, zadzwonił dzwonek domofonu.
To dzwonił Darek - Iza otworzyła bramę, swoje drzwi wejściowe i szybko zamknęła drzwi od sypialni.
W takich chwilach bardzo cieszyła się, że ma więcej niż jeden pokój. Bałagan ginął wówczas za
zamkniętymi drzwiami.
Wkrótce na progu mieszkania stanął Darek i ....jego  syn. Darek przedstawił Izie swego syna, a synowi powiedział, że to jest własnie  jego serdeczna przyjaciółka, a nawet dziewczyna. Iza skwitowała wszystko
mdłym uśmiechem i zaprosiła ich do mieszkania.
Tak naprawdę poczuła się niekomfortowo - zupełnie nie była psychicznie przygotowana na taką wizytę.
Co innego wiedzieć , że Darek ma syna a co innego spotkanie "na żywo".
Darek wiedział, że Iza jest zaskoczona i niezbyt zadowolona, więc szybko zaczął tłumaczyć, że wpadli tylko na moment. Chcą tylko wypożyczyć materac, bo rozkładane łóżko jest, ale gdzieś przepadł materac od
niego.
Izie żal się zrobiło Darka - nie wyglądał najlepiej.Miał zapuchniętą nieco twarz, czerwony nos i wyraznie
był mocno nieszczęśliwy.
Miał odstawić syna do swych teściów, ale ci byli właśnie na działce za miastem i mieli wrócić dopiero
w niedzielę wieczorem, więc musiał dziś wziąć syna  do siebie na jedną noc i cały następny dzień.
Iza zaproponowała im gorącą kolację, a Darek przyjął propozycję z wielkim  entuzjazmem.
Chłopak cały czas milczał , tylko po kolacji powiedział, że jedzenie było pyszne, lepsze niż w domu.
Iza zaproponowała, by zamiast brać materac, obaj zostali na noc. Milan miał spać w "gabinecie" Izy, Darek
w pokoju dziennym.
Milanowi  bardzo się ten plan spodobał, Darek był wręcz zachwycony, a Iza - zastanawiała się co ją napadło.
Po kolacji Darek z synem pozmywali, powycierali naczynia, nawet je pochowali. Darek był bardzo zmęczony i już około dziesiatej wieczorem poszedł spać, ale do gabinetu Izy.  Milan i Iza oglądali jeszcze
jakiś  film. Milan niechętnie rozmawiał, bo rozmowa w języku polskim wyraznie mu sprawiała trudności.
Iza z kolei nie znała na tyle dobrze niemieckiego by prowadzić konwersację. Zresztą nie bardzo wiedziała
o czym ma z Milanem rozmawiać.
Przed północą  wyekspediowała Milana do łóżka.
Długo nie mogła zasnąć,od nowa analizując swój związek z Darkiem. Wreszcie zmęczona rozmyślaniem zasnęła.
Obudziło ją delikatne pukanie do drzwi. Zerknęła na zegarek - była już dziewiąta. Proszę - zawołała,
naciągając kołdrę pod brodę. Do sypialni wkroczył Darek, niosąc tacę z kawą, tostami, dżemem. Na tacy
 były przygotowane 2 porcje, więc rozsiadł się wygodnie na brzegu łóżka  i zaczęli jeść. Iza żałowała, że nie zmieniła wieczorem piżamy - była w niebieskiej piżamie w czerwone.....kokardki.Wyglądam jak nienormalna, pomyślała z paniką.
Ale Darek nie zwracał najmniejszej uwagi na jej piżamę. Ponownie usprawiedliwiał się, że przyszedł bez
uprzedzenia z synem. Twierdził, że bardzo chciał by Milan poznał Izę i wyrażał nadzieję, że przedstawienie jej Milanowi jako serdecznej przyjaciółki i zarazem dziewczyny nie sprawiło jej przykrości.
Iza zdobyła się na odwagę i powiedziała : "mówisz o mnie, że jestem Twoją przyjaciółką, a ja ciągle mam wrażenie, że nie mówisz mi o sobie wszystkiego". Darek obrzucił ją uważnym spojrzeniem, pocałował w  rękę i powiedział:  "Daj mi jeszcze trochę czasu, wciąż jeszcze nie wiem na czym stoję, choć to nie moja wina. Nie chcę Cię skrzywdzić, przysięgam". Iza poczuła w żołądku zimny, maleńki kawałek lodu.
cd.n

niedziela, 30 września 2012

cz.VIII

Dziś Iza wracała do domu przez park. Była zmęczona i postanowiła  chwilę posiedzieć na ławce.
Darka nie było, znów pojechał do syna. Musiał wziąć 2 dni urlopu bezpłatnego, pewnie wróci
w niedzielę wieczorem. W poniedziałek musi być w pracy, ma jakąś bardzo ważną konferencję.
Iza analizowała w  myślach swój stosunek do Darka. Lubiła go, był miły, opiekuńczy, miał
poczucie humoru. Nie ukrywał, że Iza mu się podoba, a ją to nadal dziwiło. 
Mieli już nawet pewne swoje rytuały - w każdy piątek  przeglądali książkę kucharską Izy i wybierali
danie obiadowe na weekend. A było w czym wybierać, bo była to książka zawierająca przepisy
z całego niemal świata.
Wieczorem robili wspólnie zakupy w całodobowym Tesco,  a w sobotę razem gotowali. Śmiechu
było przy tym wiele, bo Darek chwilami miał przysłowiowe  dwie lewe ręce i za nic w świecie nie
potrafił cieniutko pokroić warzyw. Więc on je obierał, Iza kroiła. Wtedy Darek nazywał ją  "mistrzynią
noża kuchennego".
Oboje doszli do wniosku, że domowe jedzenie zdrowsze i  smaczniejsze, nawet jeśli się zdarzyło, że
dali za dużo egzotycznych przypraw. Starali się chodzić regularnie na koncerty do Filharmonii, a
pogodne  niedziele spędzać poza miastem.
Iza lubiła  te  wypady za miasto - chodzili polami, objęci, przytuleni. Czasem milczeli, czasem bez
przerwy rozmawiali. Jak stare, dobre małżeństwo- pomyślała Iza- stare, białe małżeństwo.
Może jednak ja  mu się tak naprawdę nie podobam, skoro nasza przyjazń nie zamienia się w nic
więcej?
Ale tak naprawdę nie była gotowa na większe zbliżenie. Uraz psychiczny, wyniesiony
z "pierwszego razu" głęboko w niej tkwił. Miała wtedy 18 lat i była na przyjęciu urodzinowym
jednego z kolegów z klasy. Przyjęcie  było  w podmiejskiej restauracji, dla wszystkich załatwiono
pokoje w pobliskim motelu. Nad ranem, zmęczona i lekko na rauszu poszła do motelu, odprowadzał
ją chłopak, z którym aktualnie "chodziła". Wpakował się razem z nią do pokoju, zaczął nalegać
na dowód miłości, w końcu powalił ją na łóżko. Był znacznie silniejszy i z pewnością Iza nie była
jego pierwszą zdobyczą. Szamotała się, wyrywała, ale bała się krzyczeć. W końcu uległa.
Nie były to miłe doznania, ale przynajmniej chłopak użył prezerwatywy. Po fakcie przytulał ją,
pocieszał, że przecież to żaden problem a przynajmniej "pozbyła się dziewictwa". Iza do dziś
wzdryga się na samo wspomnienie. 
Pomyślała, że tak jej dobrze z Darkiem między innymi dlatego, że on nie dąży do zbliżenia.
Wystarczały jej niewinne pocałunki na "dzień dobry" i "dobranoc", obejmowanie na spacerze,
jego czułość i  troska.
Gdy Darek pytał ją kiedyś o tego, kto był przed nim, wyjaśniła mu tylko, że po niezbyt
miłych przeżyciach starała się z nikim nie spotykać.
Rozmyślania przerwało wibrowanie  komórki. To dzwonił Darek. Okazało się, że słodkie
dziecko "wyciekło z domu" w niewiadomym kierunku. Darek siedzi w mieszkaniu "byłej", a ona szuka chłopaka po kolegach, koleżankach i w jeszcze kilku miejscach.
I że wróci w sobotę wieczorem, że tęskni za Izą i ma......katar. Wcześniejszy powrót Darka
ucieszył ją , jego katar - znacznie mniej.
Podniosła się z ławki i poszła w stronę najbliższej apteki kupić lek na katar.
c.d.n.

sobota, 29 września 2012

cz.VII

Przez chwilę Iza zastanawiała się, czy odebrać, ale zestawiła w końcu patelnię z ognia i podeszła do dzwoniącego wciąż telefonu.
"Niespodzianka - to ja" , usłyszała głos Darka. "Chcę Cię zaprosić na obiad. Zgódz się, a przyjadę po
Ciebie. Wiem, to egoizm, ale milej jeść z Tobą  niż samemu."
Iza, zupełnie zaskoczona, niewiele się zastanawiając  zaprosiła Darka do siebie na obiad, tłumacząc mu,
że właśnie szykuje obiad i żeby przyjechał, bo tak będzie  znacznie prościej a może nawet milej.
Gdy odłożyła słuchawkę wpadła w lekką panikę - chyba zwariowałam, co on sobie o mnie pomyśli?
A jeśli on nie lubi sznycli z kurczaka, fasolki szparagowej, ryżu na ostro? Poza tym jestem bez makijażu, nie mam nic ciekawego na deser poza gorzką czekoladą i kawą. No, chyba jednak zgłupiałam.
Darek dojechał bardzo szybko i przez moment Iza pomyślała, że może  dzwonił spod  jej domu.
Już od progu dopytywał się w czym może pomóc , zaproponował by zjedli w kuchni, a nie w pokoju,
żeby było tak całkiem zwyczajnie, po domowemu, żeby nie czuł się gościem. Bo tak naprawdę  to ma
wyrzuty sumienia, że w pewien sposób narzucił jej swoje towarzystwo.
Po obiedzie rzucił się do zmywania, co Izę  wpędziło w lekkie zakłopotanie. W końcu Iza zrobiła kawę i
przeszli do pokoju, a Iza czym prędzej usadowiła się na fotelu, a nie na kanapie. A Darek szybciutko przysunął ją razem z fotelem do kanapy w ten sposób, by była do niego usadowiona twarzą.
Stwierdził, że po raz pierwszy jadł w ten sposób przyrządzony ryż i dopytywał się co to za ryż, że miał taki
bardzo zółty, niemal pomarańczowy kolor.
Iza zaczęła tłumaczyć tajniki uzyskania "takiego ryżu", a w końcu, niemal wbrew sobie, zapytała  czy aby
 nie uraziła go tym nagłym zaproszeniem do swego domu. Bo przecież ona dobrze wie, że nie jest atrakcyjną dziewczyną, kucharka  z niej też raczej przeciętna, więc....?
Darek wpatrywał się w nią zdumionym wzrokiem, wreszcie wybuchnął śmiechem.
"Wiesz, jesteś niesamowicie zabawna! Gdy  cię wiozłem z imprezy faktycznie nie wygladałaś atrakcyjnie,
 bo na twarzy byłaś szaro-zielona, miałaś mokre, rozczochrane włosy, nie można się było z tobą dogadać,
ledwo  cię dotaskałam do swego mieszkania, że już nie wspomnę jakie miałem trudności by cię wsadzić
do łóżka a potem rozebrać. Ale gdy się już wyspałaś, doszłaś nieco do  siebie, okazało się ,  że wyglądasz
całkiem, całkiem.... Nie bardzo wiem o co ci idzie z tą atrakcyjnością.Pewnie nie wiesz, ale kobiety,  które
miały wpływ na  wielkich tego świata, wcale nie były super piękne. Kleopatra  miała potwornie długi
nos i dwa podbródki, a rozkochała w sobie dwóch cesarzy. To nie uroda decyduje o atrakcyjności
kobiety, ale jakimś  cudem kobiety tego nie rozumieją.  Zobacz, to zdjęcie mojej byłej żony   z naszym
synem - zdaniem  innych kobiet należy ona do tych atrakcyjnych, a  na mnie nie robi najmniejszego wrażenia".
Ze zdjęcia patrzyła na Izę przystojna, ciemnowłosa kobieta o bardzo regularnych rysach. Obok stał
zbuntowany  nastolatek, z kolczykiem w uchu, krótko ostrzyżonymi włosami, których  całkiem brakowało
nad jednym uchem, tym  bez kolczyka. Kobieta usiłowała go do siebie przyciągnąć, czego chłopak
wyraznie chciał uniknąć.
Darek schował zdjęcie, a potem zapytał:
"Iza, a może ja komuś wchodzę w paradę swoją obecnością? Może jest ktoś komu poświęcasz swój czas i uwagę i wcale nie chcesz byśmy się spotykali?  Powiedz prawdę, proszę."

środa, 26 września 2012

cz.VI.

Niedzielny poranek Iza spędziła na wspominaniu sobotniego spotkania z Darkiem. Spędzili razem
wiele godzin, a Iza dowiedziała się od  niego sporo o jego obecnej, nieco skomplikowanej
sytuacji życiowej.
Darek był rozwodnikiem i miał czternastoletniego syna. Historia banalna, jak określił - głupota
i nieodpowiedzialność z obu stron. Tak to jest, gdy zwykłe pożądanie bierze się za miłość, a do tego
gdy zostawia się  odpowiedzialność  tylko jednej stronie.
Miał dziewczynę, był z nią już rok razem, żyli ze sobą. To ona pilnowała antykoncepcji, brała
 tabletki. I okazało się, że zapomniała wziąć  dwa lub trzy razy a skutki były fatalne - zupełnie
niechciana ciąża.
Rodzice obojga nalegali, by czym prędzej wzięli ślub, by "wstydu nie było". Wprawdzie jeden
ze stryjków Darka twierdził, że to kompletna głupota, że może lepiej byłoby by nie brali ślubu,
by tylko Darek uznał dziecko i płacił alimenty, no ale o takim rozwiązaniu obie rodziny nie chciały słyszeć.
Obie rodziny zapewniały młodych i siebie wzajemnie, że pomogą, będą nadal utrzymywać swe
dorosłe dzieci, by mogły dalej się uczyć, a mieszkać będą raz u jednych rodziców , raz u drugich.
W efekcie mieszkali oddzielnie, a przyjście na świat dziecka wcale nie poprawiło sytuacji.
Oboje mieli zaledwie po 19 lat i wcale nie byli szczęśliwi z faktu zostania rodzicami.

Gdy dziecko miało nieco ponad rok, Darek i jego żona mieli siebie wzajemnie powyżej dziurek
w nosie. Poza tym teściowa nie znosiła Darka, zaanektowała wnuka dla siebie, nie pozwalała
Darkowi nic przy nim robić, nawet brać małego na spacer.
Rozwód dostali szybko, gdyż  właściwie po ślubie prawie nie mieszkali razem, więc uznano ten fakt
za stały rozkład pożycia małżeńskiego.

Mały wychowywał się u teściów Darka, jego żona wyjechała na studia do Frankfurtu  n.Odrą,
a on swe ojcostwo ograniczył do płacenia alimentów. Pracował i studiował jednocześnie. Ilekroć
chciał zobaczyć dziecko teściowa stawiała ostre veto, a on tak naprawdę za bardzo nie nalegał.
Gdy jego była żona skończyła studia, dostała pracę we Frankfurcie i tam zamieszkała na stałe.
Przez pierwszy rok mały był jeszcze u jej rodziców, potem zabrała go do siebie.
Darek wtedy dopiero dość regularnie, kilka razy w roku, zaczął widywać syna.
 A teraz są z chłopakiem kłopoty, przestał się uczyć, zupełnie nie słucha matki, kilka razy
wrócił do domu pijany, innym znów razem chyba  po paleniu trawki.
I Darek został wezwany, by "przemówił dziecku do rozumu". Ale Darek  nie znalazł z synem
wspólnego języka.

Poza tym Iza dowiedziała się o Darku, że jest typem pracoholika, niezbyt chętnie bierze
udział w imprezach, raz w tygodniu chodzi na basen, w niedzielę przeważnie  gra z kolegami
w kosza, nie chodzi  z reguły do kina, lubi Mozarta i Beethovena, prawie nie ogląda TV,
słucha dużo muzyki.
Gdy się pózno wieczorem rozstawali, Darek objął Izę ramieniem i patrząc jej w oczy powiedział:
"dziękuję ci za ten dzień, wróciła mi chęć do życia dzięki rozmowie z Tobą. Umiesz słuchać.
Ale musimy się spotkać znów, teraz Ty mi opowiesz o sobie, dobrze? Zadzwonię w połowie
tygodnia i się umówimy."

Iza do popołudnia wspominała tę chwilę. Potem zabrała się za zrobienie obiadu. Właśnie
smażyła sznycel, gdy zadzwonił telefon.
c.d.n.

poniedziałek, 24 września 2012

cz.V

Sobota powitała Izę zachmurzonym niebem. Wyglądało na to, że będzie padać deszcz.
No cóż-pomyślała smętnie- nie można przecież mieć wszystkiego. Byłoby miło, by nie padało
koło południa.Szybko ubrała się i wyruszyła do pobliskiego zakładu fryzjerskiego.
Niepozorna z wygląda pani Edytka potrafiła czynić klientkom cuda na głowie. Ilekroć  Iza
zasiadała na fotelu, zastanawiała się, czy malutka, drobniutka i niezmiernie chuda pani Edytka
nie padnie któregoś dnia od samego modelowania klientkom włosów na szczotce.
Pani Edytka już czekała na Izę i gdy pomocnica skończyła mycie, podeszła do Izy i powiedziała:
"już dawno chciałam pani zaproponować nowe uczesanie-  w krotkich włosach będzie  pani
znacznie lepiej wyglądać a specjalne cięcie ich sprawi, że będą się dobrze układać, tym samym
dając złudzenie, że jest ich więcej."   Iza , po chwili zastanowienia zgodziła się.
I pani Edytka zabrała się do dzieła. Strzyżenie tych wcale nie gęstych włosów Izy trwało bite
trzy kwadranse. Efekt końcowy bardzo się Izie podobał, choć długość włosów nie przekraczała
5 cm. 
Ma pani po prostu bardzo ładny kształt głowy i takie uczesanie podkreśla to - wyjaśniła
fryzjerka. Iza przyjrzała się swemu odbiciu krytycznie- może jednak  fryzjerka mówi prawdę?-
pomyślała.
Po sąsiedzku był salon kosmetyczny, w którym Iza zainwestowała w "dzienny makijaż". 
Już kilka razy korzystała tu z usług młodziutkiej praktykantki, która świetnie robiła makijaż.
Po jej interwencji nos jakby się zmniejszał, rysy twarzy nabierały lepszej linii, a wszystko to
osiągała przy pomocy różnych odcieni fluidu i pudru., małymi muśnięciami pędzla.
"Odrestaurowana" Iza ruszyła szybciutko do  domu. Musiała jeszcze zdecydować  w co
się ubrać. Nie miała pojęcia dokąd pójdą- na wszelki wypadek założyła ciemnobrązowe
spodnie, czekoladowy w kolorze T-shirt z długim rękawem , kremowy cienki żakiet ,
 w takim samym kolorze pantofle na koturnie. Torebka była dobrana do żakietu i  pantofli.
Rzuciła badawcze spojrzenie w lustro - no, ujdzie, pomyślała. Gdy podchodziła już do
drzwi, zadzwonił telefon. Zawróciła, pewna, że to dzwoni Darek i odwołuje  spotkanie.
To rzeczywiście dzwonił Darek, ale wcale nie odwoływał spotkania, ale prosił by podała
swój adres, bo za chwilę pewnie lunie deszcz, więc  on po nią przyjedzie.
Zaskoczona, ale i uradowana podała adres, wzięła  parasolkę a potem pomału zeszła do
bramy. W chwili gdy ruszali sprzed domu zaczął padać deszcz.
Darek był w stroju "oficjalnym", czyli w garniturze. Poranek spędził nie u fryzjera i
kosmetyczki jak Iza, ale u klienta, który właśnie przyjechał do stolicy na kilka dni.
Postanowili rozpocząć spotkanie od wspólnie wypitej kawy. Nic o sobie nie
wiedzieli, więc trzeba było przecież wymienić między sobą nieco informacji. Gdy usiedli
przy stoliku, Darek, obrzuciwszy Izę badawczym spojrzeniem powiedział: " widzę, że
zmieniłaś uczesanie, świetnie ci w tych krótkich włosach! I w ogóle świetnie wyglądasz,
nawet nie jestem pewien, czy poznałbym cię gdzieś na ulicy, tak bardzo się zmieniłaś."
Izie zrobiło się  bardzo miło i natychmiast odżałowała zainwestowania pieniędzy w nowe
uczesanie i makijaż. Po raz pierwszy jakiś mężczyzna zauważył że ma inne uczesanie,
pochwalił jej wygląd. W czasie tego kawowego spotkania głównie mówił Darek - bo Darek
był zwolennikiem "rozmawiania szczerze o wszystkim". Iza tylko czasami zadawała jakieś
pytanie, lub odpowiadała na pytania zadawane  przez Darka.
Nie przeszkadzało jej, że to głównie on mówi, bo miał miły głos, tzw. "radiowy", poza tym
chciała się o nim jak najwięcej dowiedzieć.
Picie kawy zabrało im  cztery godziny, wreszcie oprzytomnieli i postanowili zmienić lokal.
Darek zaprosił Izę na obiad, a na wieczór zaproponował kino. Na dodatek poprosił by
sama wybrała film, bo on miał wielkie zaległości w tej materii, zupełnie nie wiedział jakie
są teraz dobre filmy
c.d.n.

niedziela, 23 września 2012

cz.IV

Zapadał zmierzch. Iza niespiesznie wracała do domu. Była zmęczona, musiała zostać dłużej w pracy.
To był ciężki dzień, w pracy odbywał się audyt. Musiała przygotować odpowiednie dokumenty,
złożyć nieco wyjaśnień, pochować na miejsce to wszystko, co już kontrolerzy sprawdzili,
przygotować następną porcję dokumentów na następny dzień. A poza tym było dużo spraw
bieżących, których nie można było odłożyć " na potem". Przekonała się kiedyś, że wystarczy
jeden dzień potraktowany "ulgowo"  by tworzyły się zaległości. Z tego też powodu toczyła
ciągłe wojny z oddziałami w  Krajach Bałtyckich, które nieregularnie nadsyłały dane, niezbędne
do rozliczeń.
W  domu w pierwszej kolejności wzięła prysznic ,potem otulona ciepłym szlafrokiem zrobiła
 sobie herbatę "zimową" z cynamonem i imbirem. Imbir rozgrzewał, a cynamon niwelował
całodniowe zmęczenie. Nie jadła jeszcze obiadu, ale gdy była bardzo zmęczona nie miała
ochoty na jedzenie.
Pomału, obejmując czule kubek, sączyła herbatę. Myślami wciąż była w pracy, zastanawiała
się czy wszystko na jutro ma przygotowane.
Dziś zrobiło jej się bardzo miło, gdy usłyszała z ust z jednej kontrolerek uwagę, że cała
dokumentacja jest prowadzona jasno i przejrzyście i do tego na czas przygotowana.
Z zamyślenia wyrwał ją dzwonek telefonu.  Pomału podeszła do biurka  z kubkiem w dłoni
i podniosła  słuchawkę, dość cicho mówiąc : "słucham"
W słuchawce męski, obcy głos  powiedział: "dobry wieczór, mówi Darek N., czy mogę
rozmawiać z Izą?
Iza pospiesznie odstawiła kubek z herbatą i niemal wyszeptała: "możesz, to ja, Iza".
Przysunęła sobie krzesło i usiadła. Z wrażenia  nieco jej mowę odjęło. Tyle czasu czekała
na ten telefon, potem straciła nadzieję, że zadzwoni, a teraz  nawet nie wie co ma powiedzieć.
Na szczęście Darek przejął inicjatywę. Przeprosił, że tak długo nie telefonował, ale wpierw
był na trzytygodniowym szkoleniu poza Polską, potem musiał pojechać do swego  syna,
z którym jego była żona ma dość  poważne  kłopoty wychowawcze. A po powrocie
niemal codziennie musiał pracować do póznego wieczora i dopiero teraz ma nieco więcej
wolnego czasu, więc dzwoni, by się dowiedzieć co u niej się dzieje i by wyegzekwować
 "ową wdzięczność za okazaną jej pomoc", zakończył ze śmiechem.
Prawdę mówiąc, Iza była gotowa  już choćby dziś lecieć na to spotkanie, ale opanowała się
i umówili się na najbliższą sobotę, w południe. I było to naprawdę dobre  rozwiazanie, bo
z rozmowy wynikało, że oboje są zapracowani.
Zrobiła sobie kanapki, drugi kubek herbaty i zaczęła intensywnie rozmyślać nad tym, co
powiedział Darek.Nic o nim nie wiedziała - poza tym, że mieszka w pokoju z kuchnią
i ma jedno łóżko, a raczej  rozkładaną sofę i że niezle się prezentuje w obcisłych
bokserkach w jakiś mały wzorek. No a teraz dowiedziała się, że  jest  "facetem po
przejściach" i ma dziecko płci męskiej.
Potem zaczęła się zamartwiać jak każda kobieta -  przecież nie mam co na siebie włożyć!
muszę coś zrobić z włosami, są okropne! muszę zrobić manicure! ojej, jak ja przeżyję
do soboty.
Z jednej strony cieszyła się, że Darek zadzwonił, z drugiej obawiała się tego spotkania.
Rozsądek jej podpowiadał, że  dobrze się stało, że ma  kilka dni na przygotowanie
się do tego, z drugiej strony te  kilka dni zdawały się wiecznością.
Bała się trochę tego spotkania a jednocześnie bardzo na nie czekała.
c.d.n.

sobota, 22 września 2012

III.

Iza siedziała w domu, wpatrując się w tępo w aparat telefoniczny. Już trzeci dzień czekała  na telefon
od Darka. Rozstali się w miły sposób, choć Iza nie pozwoliła się odwiezć do domu i wezwała taksówkę.
Mówiąc Darkowi, że czuje się jego dłużniczką, zapytała czy jest coś, czym mogła by się mu zrewanżować
za pomoc w tej tak osobliwej dla niej sytuacji. I Darek poprosił o dwie rzeczy - o numer jej telefonu oraz
o wspólną wyprawę na koncert do Filharmonii lub na którąś z oper.
A teraz od trzech dni wracała z pracy do domu niemal biegiem i spędzała czas  czekając na telefon.Zupełnie jakbym miała 15 lat- ganiła siebie w myślach. Przez te trzy dni na nowo przeżywała  to wszystko, co ją spotkało. Rzeczywiście, wypiła kilka mieszanych drinków, bo twierdziła, że bez trudu rozpozna smakowo składniki. Gdy trzy razy pod rząd odgadła skład, poczuła, że nie bardzo może ruszyć się z miejsca. I wtedy ktoś podaj jej kolejną szklaneczkę. Upiła łyk i szybko odstawiła z powrotem, bo poczuła mdłości.
Z trudem dotarła do łazienki. Wyszła stamtąd zielona i poprosiła Majkę, by wezwała taksówkę, bo ona bardzo zle się czuje. Nie bardzo pamiętała co było dalej. Ocknęła się dopiero u Darka w domu.
Bardzo się martwiła, co sobie Darek o niej pomyśli. Poza tym była przerażona, że widział ją w majtkach i staniku, a więc widział  "te grube uda, niezgrabne nogi i małe piersi".
Wpatrywała się w telefon i rozmyślała ponuro: " nie zadzwoni, przecież mu się  na pewno nie spodobałam, miałam rozmazany tusz na rzęsach, byłam schlana jak ostatni pijak, do tego widział mnie niemal nagą i
z całą pewnością nie zrobiłam na nim dobrego wrażenia. Ale ładnie to ujął - nie kocha się z nieprzytomnymi
dziewczynami wbrew ich woli, chyba tak powiedział, albo coś w tym stylu.Ale może gdybym była sexi
to jednak by się skusił? Zresztą on jest całkiem fajny, ma zgrabny tyłeczek w tych obcisłych  bokserkach.
I wysoki, zgrabny jest. Ale nie wiem jakie ma oczy, szkoda, że się nie przyjrzałam"
Dni mijały jeden za drugim, codziennie Iza zaklinała telefon by wreszcie zadzwonił. Miała nawet zamiar
poprosić Majkę o jego telefon, ale w ostatniej chwili zrezygnowała z tego pomysłu, bo Darek nie mówił
nic Majce o tym, że ten kawałek nocy i nieco soboty Iza spędziła u niego. Iza była mu za to bardzo wdzięczna. Przynajmniej nie była sensacją w biurze.
Weekend Iza spędziła na sprzątaniu mieszkania,  praniu, porządkowaniu dokumentów w komputerze
i tłumaczeniu samej sobie, że należy przestać wyczekiwać na telefon, że Darek nie zadzwoni, że
o koncercie lub operze wspomniał przez grzeczność. Zresztą  taki fajny facet z całą pewnością nie
jest samotny  i "takich Iz"  ma na pęczki.
W niedzielne popołudnie zadzwoniła do "ostatniej deski ratunku", czyli kolegi, z którym się spotykała
raz na jakiś czas, głównie wtedy, gdy nie chciała iść sama do kina. Teraz też  "ostatnia deska ratunku"
 miał czas i wybrali się do kina. Idąc na to spotkanie myślała ponuro : "jesteśmy oboje jakby poza
nawiasem, on nie ma żadnej dziewczyny, ja nie mam faceta, a razem nam też  nie po drodze. Paranoja jakaś."
cd.n

piątek, 21 września 2012

cz.II

Co jest, co mnie przygniotło? zastanawiała się Iza, usiłując otworzyć oczy. Z trudem otworzyła jedno
oko i szybko je zamknęła, bo oko jej utknęło na plakacie wiszącym na wprost niej.
Ponowiła próbę otwarcia oczu i zobaczyła plakat w pełnej krasie. W tej chwili w jej zaspanej głowinie
rozległ się alarmowy dzwonek - gdzie ja jestem??? I co to leży na moim biuście???
Uniosła lekko głowę, w której wraz ze zmianą pozycji zaczęła się kręcic szaleńcza karuzela i rozległo
się dziwne dudnienie.
Pomimo tych dolegliwości rozejrzała się  dookoła. Leżała w obcym pokoju, w samej bieliznie, obok leżał jakiś obcy facet, którego ręka spoczywała bezwładnie na jej klatce piersiowej.
Cholera, gdzie ja jestem???- wycharczała głośno i  zrzuciła rękę, która ją przygniatała.
Meżczyzna, który leżał obok obudził się, spojrzał na nią z uśmiechem i powiedział:
-ooo, widzę,że już dochodzisz do siebie. Poleż, zrobię ci kawę z cytryną, szybciej się pozbierasz.
-Ale gdzie ja jestem?  I właściwie kim ty jesteś? Dlaczego ja tu jestem?- wyjęczała Iza, czując,
że pomału wpada w panikę. Oczami wyobrazni widziała siebie zgwałconą a na dodatek zarażoną nie wiadomo czym i w niechcianej ciąży.
Chłopak  wstał, założył podkoszulek i  wyszedł z pokoju.
-Zaraz  ci wszystko opowiem, tylko zrobie kawę, ja też muszę dojść do siebie, bo dużo to przez ciebie nie
spałem.
Iza padła bezwładnie  z powrotem na poduszkę, usiłując przypomnieć sobie miniony  wieczór.
W głowie miała całkowitą pustkę, każdy ruch powodował zawroty głowy i dziwne dudnienie, czuła niesmak okropny w ustach, wargi miała wyschnięte.
-Chyba jestem chora i to bardzo, pomyślała.I kto to jest , ja go chyba nie znam. I co ja z nim robię
w jednym łóżku? A może ktoś mi wrzucił  do drinka tabletkę gwałtu? - rozmyślała gorączkowo.
Do pokoju wrócił  "obcy facet"  niosąc 2 kubki parującej kawy, cytrynę i paczkę herbatników. Przysunął
do łóżka mały stolik i usiadł na brzegu łóżka.
-A ty zawsze tak się zalewasz? Po co próbowałaś wszystkich drinków po kolei? Takie mieszaniny mogą człowieka wyprawić na drugi świat. Padłaś jeszcze na imprezie, więc Majka zadzwoniła po mnie, żebym
cię odwiózł do domu, ale  nie znałem twego adresu, a ty nie kontaktowałaś, więc Cię przywiozłem do
siebie. Nie mam drugiego łóżka,  więc  wylądowałaś w moim. A tak w ogóle to jestem Darek, kuzyn
Majki. I, przysięgam, tylko spaliśmy w tym łóżku. Nie mam zwyczaju kochać się z nieprzytomnymi,
nieznajomymi dziewczynami. A teraz wypij kawę z cytryną, zjedz herbatnika i pośpij. Masz po prostu
gigantycznego kaca. Jak dojdziesz do siebie, to  cię odwiozę do domu. No, nie rycz tylko, bo to mnie
złości. Każdemu zdarza się takie "kuku", niektórym to nawet często.
Iza wypiła kilka łyków kawy z cytryną, uśmiechnęła się blado i......zasnęła.
Darek odczekał jeszcze kilkanaście minut i cichutko wyszedł z mieszkania. Przy łóżku zostawił kartkę
 z informacją, że wróci około 15-tej.
Pojechał do Majki, by dowiedzieć się czegoś  więcej o swoim niespodziewanym gościu.
c.d.n.

czwartek, 20 września 2012

Kilka dni z życia kobiety. Część I.

Iza stanęła przed lustrem. Z niechęcią patrzyła na swe odbicie - bardzo nie lubiła swego  wyglądu.
Z lustra spoglądała na nią blada twarz, okolona włosami o nieokreślonym kolorze.Teoretycznie
była zaliczana do blondynek, a tak naprawdę był to kolor bez nazwy. Do tego wszystkiego włosy
przypominały cienkie druty, było ich niewiele i  na drugi dzień po umyciu  zwisały smętnie. Kiedyś
koleżanki namówiły Izę na trwałą ondulację - był to zupełnie chybiony pomysł . Włosy wyglądały
dobrze tylko w dniu, w którym była u fryzjerki - po dwóch dniach przypominały watę.
A dziś Iza wybierała się  na imieniny koleżanki z pracy - wcale nie miała ochoty na tę imprezę, ale
koleżanka bardzo nalegała. Tłumaczyła Izie, że nie może przecież żyć jak mniszka - żadnych randek, spotkań, wypadów do kina czy też do pubu.
 Dziewczyno- mówiła Kasia- masz przecież dopiero 28 lat, nie możesz się zamykać w domu!
Ale Iza wiedziała swoje - jest brzydka, nieatrakcyjna, ma małe oczy, duży nos, kiepskie  włosy,
za krótką szyję, małe piersi, za grube uda i łydki,  za mało wciętą talię. Jak dotąd nikt się nie
palił, by się z nią spotykać, wszystkie koleżanki miały "adoratorów", niektóre już wyszły za mąż,
 a ona wciąż sama.
Nie lubiła spotkań w pubie - piwo nie było jej ulubionym napojem, w ogóle nie lubiła napojów
wyskokowych, czasem wypiła kieliszek lekkiego, białego wina. Na imprezy "integracyjne" też
nie chodziła  - pod koniec imprezy  niemal wszyscy byli pijani, a ona trzezwa, więc nie bardzo
mogła pojąc z czego się inni śmieją. Czasem miała wrażenie, że właśnie z niej,  z tego, że tkwi
na imprezie sama, podpiera ścianę lub pilnuje torebek tańczących koleżanek.
Zaczęła się pomału szykować do wyjścia. Postanowiła, że tym razem nie pójdzie w sukience,
a w spodniach i tunice.
Z pomocą pianki i żelu z woskiem jakoś ułożyła włosy, wytuszowała rzęsy, przyciemniła brwi,
nałożyła  cień na powieki, musnęła policzki opalizującym pudrem , usta pociągnęła dość jasną
szminką.
Skontrolowała swój wygląd w lustrze i pomyślała - no cóż, lepiej nie będzie. Jeszcze tylko
buty ( tym razem założyła niezbyt wysokie szpilki)) sprawdziła zawartość swej małej torebki
i wyruszyła w drogę.
c.d.n.

środa, 12 września 2012

XX

Dni dłużyły się ciotce  niemiłosiernie. Tęskniła za Sonią  ogromnie, nie mogła się na niczym skupić.
W pokoju Soni znalazła niedokończony szalik dla Jerzego. Postanowiła go skończyć i wysłać
chłopakowi do Wrocławia.
Listy od Soni przychodziły rzadko, każdy za to był z fotkami - Sonia z kangurem, Sonia pod
drzewem, na którym siedzi koala, Sonia z walabią, Sonia w otoczeniu Aborygenów, Sonia
w stroju  płetwonurka, Sonia z delfinem.
Ciotka usiłowała  wydedukować czy Sonia jest tam szczęśliwa czy też nie za bardzo, ale nie
było to łatwe.
W jednym z listów Sonia napisała, że pozostanie w Australii i tu skończy liceum, po którym
 pójdzie na studia. Chce studiować oceanografię. No tak- pomyślała ciotka- wodę ma
dookoła, więc to chyba nic dziwnego. Ale nie była przekonana  do tego pomysłu.
Sonia pisała coraz rzadziej, a ciotka  pomału wracała do równowagi.
Pogodziła się z myślą, że Sonia już nie wróci. Jerzy raz w miesiącu przesyłał pozdrowienia
i kilka zdań informujących, że ma nadal kontakt z Sonią, pisał też, że stara się zdawać
egzaminy w "zerowych terminach" i dzięki temu już zaczął przymierzać się do pracy magisterskiej.
Ani się ciotka obejrzała, a minął rok od wyjazdu Soni.
Listy przychodziły dość regularnie, niektóre były ostemplowane pieczątką, że list był uszkodzony,
więc został  zabezpieczony przez urząd pocztowy.  Nie było to  w tym okresie niczym
nadzwyczajnym, wiele listów z zagranicy dochodziło do adresatów w takim właśnie stanie.
Po prostu "władza" musiała wiedzieć o czym  ludzie piszą. A z listów Soni to się pewnie
niewiele dowiadywali, bo jej listy nie dotyczyły  nigdy spraw politycznych, nie opisywała
nawet zbyt dokładnie życia, jakie prowadzi. Ciotka miała wrażenie, że ktoś te listy czyta nim
Sonia je wyśle Może Tuśka, może Peter? Były to listy  mocno " wyważone", trochę jakby
bezosobowe.
W jednym z listów przysłała zdjęcie nowego domu - nie był domem okazałym, był parterowy,
nieco w stylu śródziemnomorskim, bo miał patio. Dookoła domu był spory ogród, który
Sonia nazwała miejscem dość niebezpiecznym, bo któregoś dnia  odwiedził go wąż.
Trzeba było wezwać specjalistę, który węża usunął. Wprawdzie nie był to wąż jadowity i jak
 wszystkie i nie rzucał się  na ludzi , ale zaskoczony mógł ugryzć, co mogło być bolesne.
Dni płynęły ciotce monotonnie i nawet fakt, że  została babcią nie zakłócił tej monotonii.
Córka mieszkała w drugim końcu Polski, widywały się rzadko, bo córka była zła na swą
matkę, że ta zaoopiekowała się Sonią.

Od wyjazdu Soni minęły już niemal 3 lata. Jerzy obronił pracę magisterską, pracował pod
Warszawą, tam też mieszkał w wynajętym "pokoju przy rodzinie" ,  za który płacił jego
zakład pracy. Czasami odwiedzał ciotkę i wujka Soni.
Wspólnie zastanawiali się jak naprawdę  jest tam  Soni. Jerzy otrzymywał listy częściej
niż ciotka. 
Ciotkę zżerała nieco ciekawość,o czym to Sonia pisuje do Jerzego, ale nie śmiała
zapytać o to Jerzego. Chcąc zachęcić go do zwierzeń w tej materii, czytała mu  listy, które
dostała od Soni. Ale Jerzy nie zrewanżował się podaniem treści listów, które otrzymywał.
Dziwiła się , że młodzi nadal korespondują, podpytywała go co robi po pracy, czy ma
wielu kolegów,  czy w pracy  jest dużo kobiet itp. A Jerzy na wszystko odpowiadał, ale
nic a nic nie rozjaśniało się w głowie ciotki.

Pewnego sierpniowego popopłudnia,  gdy ciotka zmęczona  upałem i codzienną krzątaniną
położyła się na sofie, zadzwonił telefon. Bardzo niechętnie podniosła się z sofy i poczłapała
w stronę biurka, na którym stał aparat.
"Taaak, słucham" - wysapała w słuchawkę.
"Ciociu, dzień dobry, to ja, Sonia. Czy mogę teraz przyjść do domu?"
Biednej ciotce  aż głos odebrało - zupełnie nie mogła pojąc o co chodzi. Przecież Sonia daleko
to jak tu przyjdzie?
"Sonia, to ty? O co ci chodzi? Nic nie rozumiem"
"ciociu, za chwilę będę" - ciotka usłyszała tylko trzask odkładanej słuchawki. Stała przy biurku
trzymając słuchawkę przy uchu, wreszcie ją pomału odłożyła na widełki.
Pewnie zwariowałam,  albo mi się coś przyśniło - pomyślała.
W pół godziny pózniej zadzwięczał dzwonek do drzwi. Była pewna, że to mąż zapomniał znów
klucza - coraz częściej czegoś zapominał.
Otworzyła drzwi i ......na progu stała Sonia razem z Jerzym. Zdumienie i radość ciotki niemal nie
miały granic. Pewnie gdyby była mniej zmęczona to zaczęłaby radośnie podskakiwać.
Gdy wreszcie  wypuściła Sonię ze swych objęć, spojrzała groznie na Jerzego.
"Ty niedobry człowieku, dlaczego mi nie powiedziałeś?  Upiekłabym coś dobrego."
Usiedli razem przy stole, ciotka szybciutko zaparzyła kawę,wyciągnęła jakieś "dyżurne"
herbatniki i kazała Soni  wszystko po kolei opowiadać - dlaczego przyjechała, czy na stałe, jak
jej  tam naprawdę było w Australii.
"Ciociu , przyjechałam , bo chcę wziąć ślub z Jerzym. Matka nie chciała o tym  słyszeć, ale
w domu rządzi Peter i on  ją jakoś przekonał. Ja mam teraz obywatelstwo australijskie, jestem
pełnoletnia i mama niewiele może teraz mi zakazać. Zresztą od roku mieszkam oddzielnie.
Przywiozłam wszystkie  dokumenty , łącznie z tłumaczeniem na język polski. Jutro składamy
dokumenty, za miesiąc wezmiemy ślub. A potem Jerzy będzie mógł do mnie przyjechać.
Peter  powiedział, że w razie potrzeby  pożyczy Jerzemu pieniędzy, by mógł spłacić dług
z umowy patronackiej z zakładem pracy. Wiesz, Peter jest naprawdę fajnym facetem".
W trzydzieści cztery dni pózniej odbył się ślub cywilny. Ciotka spłakała się na nim bardzo.
W dwa tygodnie po ślubie Sonia odleciała do Australii. Załatwianie wszelkich formalności
wyjazdowych dla Jerzego, rozliczeń z zakładem pracy i tym podobnych spraw trwało
niemal  pół roku.

I można by powiedzieć, że żyli długo i szczęśliwie. Ale nad Sonią naprawdę wisiało jakieś
fatum.
Niewątpliwie było to bardzo udane małżeństwo - kochali się naprawdę mocno, Jerzy
bez trudu dostał pracę, Sonia ukończyła studia, zamieszkali niedaleko Tuśki i Petera.
Siedem lat wspólnego życia  minęło niczym jedna, wielka , szczęśliwa chwila.
W trzy dni po tym, gdy Sonia dowiedziała się, że będzie matką, Jerzy zginął w wypadku
awionetki, którą leciał razem z kolegą.
Sonia, dzięki pomocy Tusi i Petera jakoś doszła do siebie. Trzymała ją przy życiu myśl, że nosi
w sobie  cząstkę Jerzego.
We właściwym terminie na świat przyszedł śmieszniutki, chudziutki i długi niemowlak płci
męskiej.Na pierwsze imię dostał Jerzy, na drugie - Piotr.
Gdy synek miał  8 lat, poznała człowieka, któremu udało się obudzić miłość w jej zbolałym
sercu.
Do Polski przyjechała gdy jej syn zaczął studiować.Pół roku wraz z mężem spędzali
w Polsce, pół roku w  Australii.  W Australii spędzali tamtejszą zimę, w Polsce- polskie lato.
                                                     koniec.





wtorek, 11 września 2012

XIX

Ani dobra kawa ani domowe ciasto nie poprawiły nastroju wujostwu i Jerzemu.
Wszyscy zastanawiali się jak sobie Sonia da radę w podróży, czy będzie jej tam dobrze, czy
wróci po wakacjach czy też  zostanie.
Jerzy szykował dla Soni niespodziankę, ale  gdy napisała mu, że wyjeżdża, nie napisał o tym
ani słowa. Nie chciał by miała  przed wyjazdem jeden problem więcej do rozwiązania.
Kilka dni wcześniej podpisał umowę patronacką z biurem konstrukcyjnym mającym swą
siedzibę dwadzieścia kilka kilometrów od Warszawy. Gdy tylko skończy studia i obroni pracę
magisterską ma zapewnioną pracę w tym biurze przez kilka lat  oraz otrzyma mieszkanie
zakładowe w Warszawie, a  do czasu otrzymania tego mieszkania zakład pracy zapewni mu
lokum w wynajętym mieszkaniu.
Gdyby nie jego uczucia do Soni, byłoby mu wszystko jedno gdzie podjąłby pracę - w jego
specjalności pracy nie brakowało.
Ciotka widziała, że młodego człowieka coś gnębi, ale nie bardzo wiedziała jak zacząć na
ten temat rozmowę.
Przypomniała sobie, że Jerzy uciekał z bratem z wileńszczyzny, gdy wkroczyli tam sowieci
i zapytała się czy mógłby o tym opowiedzieć. Okazało się, że obaj chłopcy byli wtedy
zupełnie małymi dziećmi, starszy brat Jerzego miał wówczas 12 lat, a on zaledwie 4 lata.
Mieszkali wtedy na peryferiach Wilna i gdy sowieci zaczęli wysiedlać Polaków, matka
odprowadziła chłopców do znajomej  leśniczówki, mówiąc, że za kilka dni po nich wróci.
Oczywiście nigdy po nich nie wróciła. Została wywieziona niemal w pierwszej kolejności.
Została potraktowana jako wrogi element - wszyscy wiedzieli, że jej mąż był w wojsku.
Wywiezli ją, babcię staruszkę i jej młodszą siostrę.
Chłopcy ocaleli przypadkiem - leśniczyna kazała im zawsze być na skraju młodnika oddalonego
ok. 100 m od domu i nie pokazywać się na podwórku za dnia. A gdyby zobaczyli
kogoś obcego mieli wejść głębiej w młodnik, tam się schować i przeczekać.
Któregoś dnia, gdy już mieli iść do domu, Witek, brat Jerzego usłyszał warkot motoru.
Czym prędzej pociągnął małego w głąb młodnika. Przesiedzieli w nim do rana dygocąc
z zimna.  Rano Witek poszedł na zwiady - dom był pusty, wszystko pootwierane, rzeczy
splądrowane. Witek zszedł do piwniczki, która była wykopana pod komórką na
narzędzia i drewno. Było tam trochę zapasów żywności, 1 koc, kożuch. Z  duszą na ramieniu
wrócil do domu, znalazł jakąś płachtę, do której zapakował cały dobytek i pobiegł do młodnika
po Jerzego. Ruszyli głębiej w las. Las był ich domem niemal rok. Witek kierował się
na zachód. Kilka razy spotkali ludzi,  partyzantów. Bo tam istniała partyzantka, choć może mało
kto o tym wiedział.
Dzięki pomocy "leśnych ludzi" dzieciaki trafiły do Polski, do dalekiej rodziny ojca. Gdy tylko
dotarli na miejsce, Witek zawrócił  z powrotem - miał nadzieję, że może po drodze, w lesie,
 wśród "leśnych", spotka ojca. I nigdy więcej Jerzy nie widział już ani matki ani brata, ani ojca.
Po latach spotkał kogoś, kto mu powiedział, że brata złapali sowieci i wywiezli, a ojciec podobno
zginął w czasie  walki, ale nikt nie wiedział gdzie i kiedy.
Ciotka słuchając tej opowieści spłakała się serdecznie, a wujek  mruczał pod nosem: "draństwo,
czyste draństwo".
Gdy Jerzy wyjeżdżał z powrotem, został zaopatrzony w różne  rarytasy z domowej spiżarni,
a ciotka prosiła go, by pisał do niej gdy tylko znajdzie wolną chwilę. Obiecała też,  że gdy tylko
Sonia przyśle  jakieś wieści, ona mu wszystko napisze.
W trzy dni póżniej zatelefonowała do ciotki jakaś obca pani, przedstawiła się jako znajoma
Petera i Tuśki i powiedziała, że Sonia szczęśliwie dotarła na miejsce i z pewnością wkrótce
dotrze list.
Od tego dnia ciotka dwa razy dziennie zaglądała do skrzynki na listy. Było jej w domu
smutno i pusto bez Soni, brakowało jej nawet bałaganu, który Sonia ciągle robiła.
I wreszcie dotarł list z Australii, a w nim zdjęcie Soni, Tuśki, małej Ani i Petera. Wszyscy
uśmiechali się radośnie.
Sonia króciutko opisała podróż, która przebiegła bez żadnych złych przygód. Napisała, że
podoba się jej w Australii, ale musi chodzić codziennie na lekcje angielskiego dla imigrantów,
poza tym Tuśka i Peter mówią do niej w domu tylko po angielsku, by prędzej nauczyła się
języka.  Narazie mieszka w pokoju z Anią, ale mała jest pogodnym dzieckiem i nie płacze
w nocy. Jeżeli Sonia zdecyduje się zostać na stałe, poszukają większego domku.
Tuśka pracuje przez pół dnia i wtedy Anią zajmuje się młoda niania, a czasami teściowa Tuśki.
Sonia narzekała trochę na upały, ale wszystko inne było wg niej niemal wspaniałe.
W następnym tygodniu miała  rozpocząć naukę jazdy samochodem, co bardzo ją
ekscytowało. Poznała też dwie rówieśnice, ale ma trudności by się  z nimi dogadać i że
od rozmowy z nimi już ją ręce bolą, bo głównie rozmawiają na migi. Do Jerzego też już
napisała. Na końcu  napisała,  że tęskni za ciotką  i wujkiem , za Jerzym też.
c.d.n.


niedziela, 9 września 2012

XVIII

Niespodziewana wizyta Tuśki dobiegła końca. Jakimś cudem Sonia miała otrzymać paszport  za
trzy tygodnie. Tuśka wykupiła dla niej bilet otwarty ( w obie strony), ważny aż rok. Założyła
Soni konto dolarowe by nie leciała w drogę bez pieniędzy i  miała  czym opłacić ewentualny
nadbagaż.
Zrobiła listę rzeczy i dokumentów, które Sonia miała ze sobą zabrać.Do samego końca
swego pobytu codziennie przychodziła do siostry i całymi godzinami "konferowały".
Ciotka wciąż zastanawiała się, kim naprawdę jest mąż Tuśki. Czy naprawdę jest  tylko
świetnym chirurgiem znanym w wielu krajach? I czy będzie dobry dla Soni? I czy Soni będzie
się podobało w Australii? Czy będzie chciała tam zostać? I czy jeszcze kiedykolwiek zobaczy
Sonię?
Tuśka starała się z całych sił uspokoić siostrę, tłumacząc, że nie jest wcale ważne  kim był
Peter.  Z pewnością nie zbrodniarzem wojennym. I z całą pewnością był lekarzem, bardzo
dobrym chirurgiem, o którego zabiegały najlepsze kliniki. Dla Tuśki był istotny fakt, że
Peter bardzo o nią dbał, był czuły, troskliwy i że zgodził się, by sprowadziła do siebie
Sonię i tak wiele pomógł w załatwianiu tych spraw. A dlaczego nie  zostali w Anglii? Pewnie w
Australii oferowali mu  lepsze warunki.
Żeby było dziwniej, Tuśka nie życzyła sobie by rodzina odwiozła ich na lotnisko. Tłumaczyła, że
razem z nimi leci znajomy lekarz, że ona tak bardzo nie lubi pożegnań, że woli pożegnać się
w domu, bo pożegnania doprowadzają ją do łez, a wtedy rozmazuje się jej tusz na rzęsach.
Ciotce wydawało się to wszystko dziwne, ale Sonia i wujek nie widzieli w tym nic dziwnego.
Sonia miała inne zmartwienia -    musiała o wszystkim napisać do Jerzego. Już dwa razy
zaczynała i dwa razy list lądował w koszu, podarty na drobne kawałki.
Ekscytowała ją myśl o  pobycie w Australii, ale nawet nie  umiała sobie wyobrazić jak tam będzie.
Bała się również długiej podróży samolotem  z 12- godzinną przerwą w Niemczech.
Wreszcie , w dwa dni po wyjezdzie gości, przelała wszystkie swe nadzieje i obawy na papier.
Na zakończenie napisała Jerzemu, że gdy wyjedzie, to przestanie rościć pretensje do jego
wierności wobec niej, bo przecież nie wiadomo, czy ona tu wróci.
Pisząc list wylała wiele łez i po raz pierwszy  był to list napisany mało starannie, miejscami
litery były rozmazane i nieco krzywe.
Rzeczywiście po trzech tygodniach Sonia dostała paszport, który natychmiast złożyła
w ambasadzie. Potem zarezerwowały miejsce w samolocie. Pierwszy etap podróży
wiódł do Niemiec, tam miała nocleg.
Następnym  samolotem leciała do Australii, z przerwą techniczną w Singapurze. Sonia
przez te wszystkie dni żyła jak we śnie, niekoniecznie miłym.
Dostała list od Jerzego, który zapewniał, że na nią poczeka, bo trudno przecież z góry
przewidzieć jak potoczą się sprawy. W odpowiedzi Sonia napisała kiedy wyjeżdża i
obiecała, że będzie  b.często pisać i że zawsze napisze mu prawdę co myśli i co czuje.
I nadszedł dzień wyjazdu.  Sonia czuła dziwną gulę w gardle, bolała ją głowa, bo
z wrażenia prawie wcale nie spała. Była tak zdenerwowana, że nawet  nie mogła jeść.
Z trudem przełknęła kromkę chleba i wypiła kilka łyków herbaty. Wujek sprowadził
z postoju taksówkę i wyruszyli na lotnisko.
Gdy weszli do hali , niedaleko drzwi zobaczyli Jerzego. Wyglądał nieco mizernie po
całonocnej podróży. Sonia rzuciła mu się na szyję z głośnym szlochem.
Ciotka zdębiała, a wujek  powiedział z leciutkim uśmiechem:  "Soniu, on nigdzie nie
jedzie, nie płacz". Sonia szybko się uspokoiła, wytarła oczy i nos i podeszli do odprawy.
Jerzy powiedział pani obsługującej to stanowisko, że pasażerka  leci po raz pierwszy
sama za granicę a do tego jest niepełnoletnia, więc czy może dostać jakąś opiekę.
I Sonia dostała białą, sporych rozmiarów zawieszkę z kieszonką, w środku była  jej
karta pokładowa, na zawieszce dużymi literami wypisane imię i nazwisko Soni, a
zawieszka zawisła Soni na szyi. Potem zatelefonowała gdzieś i za chwilę przyszła
pracownica z obsługi  naziemnej, poleciła Soni by się pożegnała z bliskimi, bo za  5
minut zaprowadzi ją do stewardesy, która pomoże jej we Frankfurcie i przekaże ją
następnej stewardesie.
Siłą rzeczy pożegnanie było krótkie, a wujostwo odetchnęli z ulgą, wiedząc, że
Sonia będzie miała opiekę w drodze. Byli bardzo wdzięczni Jerzemu, że tak przytomnie
sprawę załatwił.
Poczekali na lotnisku aż do chwili gdy samolot wzbił się w powietrze. Potem wujostwo
zaprosili Jerzego do domu, na dobrą kawę i domowe ciasto.
c.d.n.



sobota, 8 września 2012

XVII

Sonia dygnęła również przed nim, ale nic nie powiedziała.
Pierwsza oprzytomniała ciotka. "A  gdzie jest moja  nowa siostrzenica? I gdzie są Wasze bagaże?".
Tuśka, jeszcze nieco speszona  chłodnym powitaniem, powiedziała, że dziecko jest jeszcze
stanowczo za małe na podróż, więc zostało z jej  teściową i opiekunką. Poza tym ta podróż wynikła
dość niespodziewanie. Jej mąż jechał na międzynarodowe spotkanie, a że właśnie teraz uzyskała
promesę wizy dla  Soni, postanowiła przyjechać razem z nim i postarać się o paszport dla Soni.
A bagaże są w hotelu.
Ciotka aż przysiadła - ta Tuśka to chyba ma fioła - chyba zupełnie nie zna realiów.Nikt nie dostawał
paszportu w ciągu kilku dni, zwłaszcza na wyjazd prywatny!
A Tuśka tymczasem zaczęła opowiadać Soni o życiu na  antypodach, o możliwościach jakie będzie
miała gdy  skończy studia w Australii, o jej małej przyrodniej siostrzyczce, o planach na okres wakacji. Jednocześnie zapewniła  Sonię, że jeśli nie będzie chciała zostać na stałe, to będzie mogła wrócić do
Polski po wakacjach. Sonia słuchała uważnie, ale nic nie mówiła.
Ciotka zrobiła kolację, którą zjedli niemal w milczeniu.  Mąż  Tuśki zaczął nalegać by już wracali
do hotelu, bo musi jeszcze trochę popracować.
Tuśka umówiła się, że  następnego dnia  przyjdą wcześniej.
Gdy za niespodziewanymi gośćmi zamknęły się drzwi, wszyscy odetchnęli. Ciotka wygłosiła tylko
uwagę, że obecny mąż Tuśki jest bardzo podobny do jej pierwszego męża i zrobił na niej dobre
 wrażenie.
Sonia siedziała zamyślona , odruchowo skubiąc włóczkę, z której robiła szalik.

Następnego dnia  Tuśka przyszła sama, około południa. Jej mąż był na konferencji, Sonia w szkole,
więc siostry mogły swobodnie rozmawiać.
Opowieść Tuski nie była długa i ciotka w dalszym ciągu czuła się niedoinformowana.
Tuśka najwięcej opowiadała o łapance w pociągu, o tym jak trafili do Hamburga- ona do rodziny
lekarza jako pomoc domowa (znała perfekt  niemiecki), jej mąż do fabryki, jako robotnik. Jerzy
 zginął w trakcie bombardowania Hamburga, po jednym z pierwszych alianckich nalotów. O jego
śmierci dowiedziała się od jakiegoś Polaka, który przyniósł jej jego dokumenty. Schowała je skrzętnie,
nie przypuszczając, że odegrają jeszcze w jej życiu ważną rolę.
Podczas jednego z  kolejnych nalotów odłamek zranił Tuśkę. Tak naprawdę nie był to jeden odłamek -
miała pokaleczoną całą prawą rękę, ranę na klatce piersiowej i na nodze. Bardzo krwawiła i gdyby
nie jej obecny mąż i jego chirurgiczna interwencja, pewnie by nie żyła. Tuśka nie bardzo wiedziała
dlaczego niemiecki lekarz udzielił jej pomocy - nikt nie udzielał pomocy rannym  polskim jeńcom.
Wprawdzie nie mieszkała w obozie, ale była "na robotach". Gdy  pytała o to swego męża, ten
odpowiadał krótko - "przecież składałem przysięgę, że będę ratował  ludziom życie, a poza tym
podobałaś mi się".
Gdy nadszedł koniec wojny Tuśka nie bardzo wiedziała co ma ze sobą zrobić. Była jeszcze nadal cała
w bandażach, bardzo słaba i przekonana, że  Warszawa została zrównana z ziemią a jej mieszkańcy
częściowo zabici, a ci co przeżyli - wysiedleni.
I wtedy Peter zaproponował jej, by razem ruszyli  na zachód - może do Francji, a może do Anglii.
Powiedział, że tylko musi znależc jakieś dokumenty    dla siebie. I wtedy Tuśka wyciągnęła dokumenty
swego nieżyjącego męża. Od tej chwili Peter zyskał nową tożsamość - już nie był niemieckim
lekarzem a polskim  absolwentem uczelni im. Wawelberga i razem z żoną, która była poważnie ranna
starał się o wyjazd do Anglii. W sierpniu byli już w Anglii. Tu okazało się, że jej mąż świetnie zna
angielski,  a nawet ma tu rodzinę - matkę i ciotkę. Tyle tylko, że z początku obie panie przedstawiał
jako swe ciotki.
Tuśka bardzo długo chorowała, blizny po ranach do teraz szpeciły jej ciało.
Do chwili obecnej nie  bardzo wiedziała kim jest  jej mąż. Nie wierzyła w jego opowieść,
że  jeszcze przed wojną mieszkał w Niemczech.Kiedyś powiedział jej tylko, że im mniej będzie
wiedziała, tym będzie szczęśliwsza. Niewątpliwie był lekarzem, chirurgiem. A jakie miał inne
powiązania nie było już dla niej ważne. Tuśka dostała szybko obywatelstwo brytyjskie, a potem
Peter orzekł, że przeprowadzą się do Australii i tam osiądą. Wizę dla Soni  załatwiał Peter i był
pewien, że teraz bez trudu załatwi sprawę paszportu.
Cioka słuchała tego wszystkiego jak bajki o żelaznym wilku. Przyrzekła Tuśce, że nie będzie
Soni odradzać wyjazdu do Australii na stały pobyt. Dobrze rozumiała, że była to dla niej
życiowa szansa.
Tuśka wyszła jeszcze nim Sonia wróciła ze szkoły. Wróciła pod wieczór, razem z mężem.
Ten wieczór był znacznie przyjemniejszy niż poprzedni, Sonia wreszcie zaczęła rozmawiać
z Tusią i Peterem. Następnego dnia Tuśka wraz z Sonią wybrała się do fotografa, by zrobić zdjęcia
do paszportu, złożyć potrzebne dokumenty, pobrać od lekarza potrzebne zaświadczenia lekarskie
o stanie zdrowia i umówić się na wizytę w ambasadzie australijskiej. Tego dnia Sonia  wcale nie
była w szkole- zmęczyły się obie solidnie tym ganianiem po mieście.
c.d.n.