Sonia dygnęła również przed nim, ale nic nie powiedziała.
Pierwsza oprzytomniała ciotka. "A gdzie jest moja nowa siostrzenica? I gdzie są Wasze bagaże?".
Tuśka, jeszcze nieco speszona chłodnym powitaniem, powiedziała, że dziecko jest jeszcze
stanowczo za małe na podróż, więc zostało z jej teściową i opiekunką. Poza tym ta podróż wynikła
dość niespodziewanie. Jej mąż jechał na międzynarodowe spotkanie, a że właśnie teraz uzyskała
promesę wizy dla Soni, postanowiła przyjechać razem z nim i postarać się o paszport dla Soni.
A bagaże są w hotelu.
Ciotka aż przysiadła - ta Tuśka to chyba ma fioła - chyba zupełnie nie zna realiów.Nikt nie dostawał
paszportu w ciągu kilku dni, zwłaszcza na wyjazd prywatny!
A Tuśka tymczasem zaczęła opowiadać Soni o życiu na antypodach, o możliwościach jakie będzie
miała gdy skończy studia w Australii, o jej małej przyrodniej siostrzyczce, o planach na okres wakacji. Jednocześnie zapewniła Sonię, że jeśli nie będzie chciała zostać na stałe, to będzie mogła wrócić do
Polski po wakacjach. Sonia słuchała uważnie, ale nic nie mówiła.
Ciotka zrobiła kolację, którą zjedli niemal w milczeniu. Mąż Tuśki zaczął nalegać by już wracali
do hotelu, bo musi jeszcze trochę popracować.
Tuśka umówiła się, że następnego dnia przyjdą wcześniej.
Gdy za niespodziewanymi gośćmi zamknęły się drzwi, wszyscy odetchnęli. Ciotka wygłosiła tylko
uwagę, że obecny mąż Tuśki jest bardzo podobny do jej pierwszego męża i zrobił na niej dobre
wrażenie.
Sonia siedziała zamyślona , odruchowo skubiąc włóczkę, z której robiła szalik.
Następnego dnia Tuśka przyszła sama, około południa. Jej mąż był na konferencji, Sonia w szkole,
więc siostry mogły swobodnie rozmawiać.
Opowieść Tuski nie była długa i ciotka w dalszym ciągu czuła się niedoinformowana.
Tuśka najwięcej opowiadała o łapance w pociągu, o tym jak trafili do Hamburga- ona do rodziny
lekarza jako pomoc domowa (znała perfekt niemiecki), jej mąż do fabryki, jako robotnik. Jerzy
zginął w trakcie bombardowania Hamburga, po jednym z pierwszych alianckich nalotów. O jego
śmierci dowiedziała się od jakiegoś Polaka, który przyniósł jej jego dokumenty. Schowała je skrzętnie,
nie przypuszczając, że odegrają jeszcze w jej życiu ważną rolę.
Podczas jednego z kolejnych nalotów odłamek zranił Tuśkę. Tak naprawdę nie był to jeden odłamek -
miała pokaleczoną całą prawą rękę, ranę na klatce piersiowej i na nodze. Bardzo krwawiła i gdyby
nie jej obecny mąż i jego chirurgiczna interwencja, pewnie by nie żyła. Tuśka nie bardzo wiedziała
dlaczego niemiecki lekarz udzielił jej pomocy - nikt nie udzielał pomocy rannym polskim jeńcom.
Wprawdzie nie mieszkała w obozie, ale była "na robotach". Gdy pytała o to swego męża, ten
odpowiadał krótko - "przecież składałem przysięgę, że będę ratował ludziom życie, a poza tym
podobałaś mi się".
Gdy nadszedł koniec wojny Tuśka nie bardzo wiedziała co ma ze sobą zrobić. Była jeszcze nadal cała
w bandażach, bardzo słaba i przekonana, że Warszawa została zrównana z ziemią a jej mieszkańcy
częściowo zabici, a ci co przeżyli - wysiedleni.
I wtedy Peter zaproponował jej, by razem ruszyli na zachód - może do Francji, a może do Anglii.
Powiedział, że tylko musi znależc jakieś dokumenty dla siebie. I wtedy Tuśka wyciągnęła dokumenty
swego nieżyjącego męża. Od tej chwili Peter zyskał nową tożsamość - już nie był niemieckim
lekarzem a polskim absolwentem uczelni im. Wawelberga i razem z żoną, która była poważnie ranna
starał się o wyjazd do Anglii. W sierpniu byli już w Anglii. Tu okazało się, że jej mąż świetnie zna
angielski, a nawet ma tu rodzinę - matkę i ciotkę. Tyle tylko, że z początku obie panie przedstawiał
jako swe ciotki.
Tuśka bardzo długo chorowała, blizny po ranach do teraz szpeciły jej ciało.
Do chwili obecnej nie bardzo wiedziała kim jest jej mąż. Nie wierzyła w jego opowieść,
że jeszcze przed wojną mieszkał w Niemczech.Kiedyś powiedział jej tylko, że im mniej będzie
wiedziała, tym będzie szczęśliwsza. Niewątpliwie był lekarzem, chirurgiem. A jakie miał inne
powiązania nie było już dla niej ważne. Tuśka dostała szybko obywatelstwo brytyjskie, a potem
Peter orzekł, że przeprowadzą się do Australii i tam osiądą. Wizę dla Soni załatwiał Peter i był
pewien, że teraz bez trudu załatwi sprawę paszportu.
Cioka słuchała tego wszystkiego jak bajki o żelaznym wilku. Przyrzekła Tuśce, że nie będzie
Soni odradzać wyjazdu do Australii na stały pobyt. Dobrze rozumiała, że była to dla niej
życiowa szansa.
Tuśka wyszła jeszcze nim Sonia wróciła ze szkoły. Wróciła pod wieczór, razem z mężem.
Ten wieczór był znacznie przyjemniejszy niż poprzedni, Sonia wreszcie zaczęła rozmawiać
z Tusią i Peterem. Następnego dnia Tuśka wraz z Sonią wybrała się do fotografa, by zrobić zdjęcia
do paszportu, złożyć potrzebne dokumenty, pobrać od lekarza potrzebne zaświadczenia lekarskie
o stanie zdrowia i umówić się na wizytę w ambasadzie australijskiej. Tego dnia Sonia wcale nie
była w szkole- zmęczyły się obie solidnie tym ganianiem po mieście.
c.d.n.
Ależ to ciekawa historia. Pięknie piszesz!Pozdrówka!
OdpowiedzUsuńRobi się ciekawie, ale o tym lekarzu ciągle za mało informacji :-)
OdpowiedzUsuńJakiś tajemniczy gość wyjątkowo...
Agent wywiadu ?