poniedziałek, 2 lipca 2012

Bułgaria i ja, cz.IV

Przewoznik, z którego usług  skorzystaliśmy był turecki. Za kierownicą  autobusu siedział korpulentny  śniady mężczyzna. Deska rozdzielcza pokryta była kolorowym aksamitem i szydełkowymi serwetkami, nad szybą przymocowane różnokolorowe proporczyki na przemian z kolorowymi frędzlami. Przeważał kolor czerwony, a kabina kierowcy najbardziej przypominała bożonarodzeniową , mocno obwieszoną ozdobami choinkę.
Autokar był pełen, towarzystwo bułgarsko-turecko-polskie. Zbyt dużo przerw w podróży nie było. Po
drodze kilku pasażerów  wysiadło,  ktoś nowy wsiadł, na którymś  górskim zakręcie z luku bagażowego
wypadła czyjaś walizka.
Na granicy  bułgarsko-tureckiej byliśmy już wieczorem.  Pogranicznicy  zebrali paszporty od wszystkich, pozwolili wysiąść z autokaru i zamknęli się z nimi w swoim biurze. Było to bardzo małe przejście graniczne, zero ruchu .
W pewnej chwili od strony tureckiej zajechał osobowy samochód, a w nim dwóch Turków.  Ale wcale nie zamierzali jechać do Bułgarii. Wysiedli z  samochodu i lustrowali pasażerów naszego autobusu. Ich uwagę przyciągnęły dwie samotne polskie dziewczyny. Zaczęli regularny "podryw", panienki chichotały i się wdzięczyły, panowie po chwili weszli do biura. W 15 minut pózniej pogranicznik wyniósł paszporty, a rozdawanie rozpoczął od paszportów tych panienek. Panienki uradowane chwyciły swe dokumenty, poprosiły kierowcę o swe bagaże  i przesiadły się do samochodu tureckich podrywaczy.
Prawdę mówiąc szczęki nam opadły ze zdumienia. Nie mogłyśmy z Gochą pojąć jak mogły pojechać z obcymi przecież facetami. No cóż, byłyśmy młode, naiwne i z innej branży.
Już za granicą turecką, około północy, kierowca zrobił postój w jakimś małym miasteczku. Nie mam pojęcia jak się ono nazywało. Miałyśmy z Gochą inny problem- fizjologia upominała się o swoje prawa, a jedyna
otwarta kawiarnia pełna była samych mężczyzn. Na szczęście  na tym placu autobusowym urzędował również policjant. Podeszłyśmy do niego, prosząc by wskazał nam, gdzie możemy znależć toaletę. Pan policjant, nie tylko wskazał nam ów przybytek, ale jeszcze nas do niego odprowadził i powiedział, że na nas zaczeka.
Weszłyśmy do budynku, którego ściany były wyłożone naprawdę pięknym marmurem.Z holu prowadziły w dół równie piękne, marmurowe schody, ściany nadal były marmurowe. Na samym dole, gdy już pokonałyśmy około 2 pięter, znajdowały się kabiny z..... dziurami w podłodze. Cóż, taka rzeczywistość.
Wgramoliłyśmy się z powrotem na górę, przed budynkiem rzeczywiście  czekał na nas policjant, który nas odstawił z powrotem na plac autobusowy, oddając w ręce  mego ślubnego.Wymieniliśmy całą masę uprzejmości, pokręciłyśmy się po placu, nie mogąc się nadziwić, że otwarty jest sklep z telewizorami.
Wreszcie ruszyliśmy w dalszą drogę.
W   niecałe dwie godziny pózniej dojeżdżaliśmy do Stambułu. Zjeżdżaliśmy z gór, w dole widać było wiele świateł, na niebie świecił sierp księżyca i lśniła gwiazda. O drugiej w nocy zajechaliśmy na plac autobusowy.A tu ukazał się nam niecodzienny widok - w jednym miejscu stała piramida utworzona z arbuzów, w kilka z nich były powtykane świeczki, a właściciel zachęcał nas do kupna. Ale nam marzył się
hotel, a nie arbuzy. Ku naszemu zaskoczeniu taksówki nocne były tańsze niż w dzień. Tym sposobem
wylądowaliśmy w hotelu Imperator, w którym zatrzymywały się polskie grupy wycieczkowe.
Mieliśmy tydzień na zwiedzanie, który nagle, przez   chorobę mego ślubnego skurczył się  do 4 dni.
Gdyby nie uprzejmość pewnego Serba, który pomógł nam w tej trudnej sytuacji, nie zwiedziłabym wcale  miasta. Przy okazji uśmiałam się, bo okazało się, że mój stary kryształowy wazon pozwolił mi uzyskać wystarczające fundusze nie tylko na hotel, zwiedzanie , zakup kilku pierścionków i ciuszków dla siebie,
wystarczyło nawet na całkiem fajny , długi a lekki kożuszek.
O tym co widziałam w Stambule pisałam już na tym blogu w sierpniu 2009 roku. Wiem , że doprowadzałam Gochę do szału, bo starałam się wszystko zapisać na bieżąco, by potem uporządkować jakoś te wrażenia.
Zawsze tak robię, gdy coś  zwiedzam.
Dzięki pomocy życzliwego Serba udało się nam zmienić bilet powrotny. Mój mąż wcale nie zwiedzał z nami Stambułu.Tyle go widział, co w dniu wyjazdu z okna taksówki, bo poprosiliśmy kierowcę by nas nieco powoził po mieście.
W drodze powrotnej jechaliśmy z tym samym kierowcą. I..... niespodzianka. Gdy już siedzieliśmy w  autobusie,   na plac autobusowy zajechał z piskiem opon samochód osobowy, a z niego wysiadły obładowane bagażami panienki, które rozstały się z nami na granicy. Panowie szarmancko pomogli im umieścić bagaże w luku bagażowym, potem nastąpiła seria długich i namiętnych pocałunków, wreszcie mocno zmęczone panienki zajęły swoje miejsca.
Nie wiem dlaczego, ale uważały za stosowne wyjaśnić nam, że to byli tureccy inżynierowie, że pomogli im  w zakupach i udzielili im gościny we własnej willi jednego z nich. A my wysłuchaliśmy nic nie komentując.
W drodze powrotnej spałam, zwłaszcza, że wyruszyliśmy ze Stambułu póznym popołudniem i znaczna część
podróży była nocą.
Ślubny zniósł podróż dobrze, na wszelki wypadek wziął proszki p.bólowe. W Burgas nikt na nas nie czekał, bo wróciliśmy znacznie wcześniej. Wzięliśmy taksówkę i pojechaliśmy do Achtopola.
Po dwóch dniach w Achtopolu  mój ślubny znów miał atak bóli - tym razem wezwałam lekarza.
Kontakt z bułgarską służbą zdrowia poraził mnie i przeraził. Lekarka miała strzykawkę zawiniętą w jakąś szmatkę,  igła był grubości tej, którą pobiera się gęsty lek ze zbiorczej fiolki, na domiar złego była krzywa. No nic, jakoś zrobiła zastrzyk z pabialginy i poradziła, by starać się jak najszybciej wrócić do Polski. Na wszelki wypadek dała zaświadczenie do linii lotniczych, że pacjent wymaga szybkiej hospitalizacji.
c.d.n.