środa, 19 lutego 2014

Iga - cz. 2

Drugiego dnia pobytu w "rezydencji Pana Artysty", świtkiem koło południa, Pan Artysta
doszedł do wniosku, że musi skoczyć  na Krupówki nieco popracować.
Iga miała zostać w domu, odpocząć i czekać na niego.
Ledwo się za nim zamknęły drzwi Iza ruszyła do porządkowania pracowni. Nie było to
łatwe zadanie, bo tu mieszkał ARTYSTA, a nie zwykły człowiek, a więc popularne
środki czystości a nawet zwykłe ściereczki nie były mu znane, jako coś zupełnie mu
nieprzydatnego.
Ale Iga była wszak kobietą, a rzecz powszechnie wiadoma, że kobieta zawsze  da sobie
radę - taki to gatunek biologiczny. Jeden ze swoich ręczniczków zamieniła w trzy
ściereczki, a swe pachnące mydełko toaletowe w środek czyszczący.
Gdy tak szalała w pracowni, ktoś wszedł do domu. Po chwili w drzwiach pracowni
stanął jakiś zapyziały osobnik, ni to góral ni to ceper i ze zdumieniem spoglądał na Igę,
która w majtkach i staniku  myła stół.
A pan czego tu szuka? - zapytała niezbyt grzecznym tonem, zdając sobie sprawę ze swego
niezbyt kompletnego odzienia.
Znaczy Pana Artysty nie ma - całkiem przytomnie skonstatował przybysz. No to mu pani
powie, że byłem, Wojtek jestem. Iga kiwnęła głową na znak zrozumienia, a "Wojtek" się
szybko wycofał. Daleko nie odszedł, rozsiadł się wygodnie na ławce pod oknem sypialni.
W dwie godziny pózniej ławka opustoszała.
Około piątej po południu dotarł do domu Pan Artysta. Był w dobrym humorze, bo trafili
mu się "zagranicznicy", którzy przeliczali złotówki na dolary jeden do jednego. Zrobił
aż 5 portretów  za dolary, oraz całkiem sporo za złotówki. Z tej radości zrobił nawet
zakupy  do domu - kilka torebek zupek w proszku, trzy różne słoiki gotowych drugich
dań, pieczywo, masło, żółty ser no i oczywiście wino.
Porządek i czystość w pracowni nie rzuciły Pana Artysty  na  kolana. Oooo, zrobiłaś
porządki - skwitował rzeczywistość. Miałem sprzątnąć, ale nie złożyło się, zresztą ja
tu nie przyjmuję często kobiet i właściwie cały dzień, jeśli tylko nie pada jestem poza
domem.
Wojtek tu był - poinformowała go  Iga. Mówił coś? -zainteresował się Pan Artysta. Nie,
nic nie mówił, posiedział trochę na ławce pod oknem  a potem zniknął - odparła Iga.
Iga, która wiecznie się odchudzała, nie wpadła w zachwyt nad zakupami, które zrobił
Pan Artysta. Jedynym jadalnym wg niej produktem był ser. Żółty ser i czerwone wino
stanowiły jej zestaw kolacyjny i śniadaniowy. Resztę dnia i wieczór spędzili tym razem
w pracowni, a sen ich zmorzył na wersalce.
Rano Pan Artysta zarządził wycieczkę w góry - bo cóż może być piękniejszego niż
łażenie po górach z dziewczyną! Pójdziemy do doliny Małej Łąki, potem w górę na
Przysłop Miętusi i zejdziemy na Ornak. A tam zobaczymy co dalej.
Tylko wez dobre buty i grube skarpety, długie spodnie i kurtkę - wydawał Idze polecenia.
Na szczęście Iga miała wibramy i porządne wełniane skarpety. Pan Artysta rwał w górę
niczym górska kozica, Iga ledwie za nim nadążała. Na Przysłopie  Mętusim Pan Artysta
zszedł ze szlaku i po 200 metrach znalezli się obok szałasu zrobionego z gałęzi. Tu
odpoczniemy- zadecydował . A czyj to szałas? -zainteresowała się Iga. Pewnie drwali-
oni tu prowadzili ścinkę jesienią. Nie marudz, siadaj na mojej kurtce - zarządził.
Po tym odpoczynku Iga czuła, że każdy centymetr jej skóry na plecach był podrapany i
wcale nie była pewna, czy było to cudowne doznanie, choć Pan Artysta był wielce
usatysfakcjonowany. Na Ornak doczłapała się resztką sił. Była tak zmęczona, że nieśmiało
zaproponowała, by może zostali tu na noc. Na szczęście był wolny pokój, który Iga
wykupiła, co Pan Artysta przyjął z zadowoleniem. Popołudnie spędziła na obserwowaniu
Pana Artysty, który robił szkic pejzażu. Bo Pan Artysta nie rozstawał się ze szkicownikiem.
Następnego dnia Iga została pognana na Kominy Tylkowe. W drodze na Kominy nie było
co prawda żadnego szałasu, ale na  hali nie było żywego ducha nie licząc latających i
głośno bzyczących stworzeń. Pan Artysta zrobił Idze kilka szkiców na łonie przyrody  i
oznajmił, że będzie to cykl  "łono kobiety na łonie przyrody". Oczywiście nagie łono Igi
wywołało łatwy do przewidzenia skutek - ten facet miał niespożyty zasób  sił.
Gdy wracali Drogą pod Reglami do Zakopanego, Pan Artysta oświadczył się Idze.Według
niego Iga była wymarzoną partnerką. Z żadną kobietą nie było mu tak dobrze, żadnej
tak dotąd nie pożądał, żadnej nie chciał malować ani być z którąś na stałe. A gdy nagle
przyklęknął i poprosił, by za niego wyszła , Iga doszczętnie straciła resztkę rozumu.
Nawet plecy podrapane igliwiem przestały jej dokuczać i odpowiedziała  "TAK".
W  45 dni pozniej zostali  małżeństwem. Na ślubie było kilku kolegów Pana Artysty oraz
najbliższa przyjaciółka Igi, która do ostatniej chwili starała się przemówić jej do rozsądku.
Daremny to był trud, małżeństwo zostało zawarte. Iga pojechała do swego rodzinnego
miasta by: 1. wziąć urlop dziekański, 2. poinformować rodziców, że jest już mężatką,
3. zabrać z domu swoje rzeczy.
Pierwsze i trzecie  zadanie nie nastręczyły żadnych trudności, ale rodzice stwierdzili, że
może zapomnieć, że ma rodziców.
Iga wróciła nieco podłamana do Zakopanego. Tu czekał ją kolejny zimny prysznic.Trzeba
było poszukać innego lokum, a Pan Artysta musiał się przyznać, że owe pół domu nie było
jego własnością.
Znalezli starą, opuszczoną chatę w Kościelisku. Jej właściciele wybudowali nowy, elegancki
dom, a chatę zamierzali rozebrać. Była to typowa, góralska chata z pięknego  drewna. Iga
pożyczyła od swej starej ciotki pieniądze i wynajęła chałupę na trzy lata. Pan Artysta wraz
z Igą i swymi kolegami doprowadzili obiekt do stanu używalności. Iga, ku zmartwieniu Pana
Artysty, załatwiła sobie pracę w dużym domu wczasowym, czynnym cały rok.
W kilka miesięcy pożniej stwierdziła, że jest w ciąży. Jej pierwszym odruchem była chęć
usunięcia ciąży, ale Pan Artysta był tak dumny z faktu, że "zmajstrował dziecko", że takie
rozwiązanie nie wchodziło w grę.
Ciąża była dla organizmu Igi sporym wyzwaniem, a w 7 miesiącu okazało się, że nie tylko
należy natychmiast wydobyć dziecko  ale i usunąć macicę. Tym ostatnim faktem Iga nie 
bardzo się zasmuciła - nie wyobrażała sobie, by zgodziła się na następną ciążę.
Poza tym zaczęło do niej docierać, że Pan Artysta nie był łatwym do codziennego życia
partnerem. Coraz częściej w jego pracowni zjawiali się jacyś dziwni "kolesie", niektórzy
nocowali tam po kilka dni a do tego wszyscy brudzili a Iga wciąż sprzątała.
Gdy Iga zwracała Panu Artyście uwagę, że to jest przecież ich wspólny dom, ten wpadał
we wściekłość - to byli jego koledzy, pracownia była jego i on ma prawo gościć każdego.
Nadal jego profesja  przynosiła grosze, to Iga zarabiała na wszystkie wydatki.
Po kolejnej awanturze, gdy goście Pana Artysty zarzygali dokumentnie sień, Iga zagroziła
Panu Artyście rozwodem.
W trzy tygodnie  pózniej, z pomocą swej przyjaciółki wróciła do domu rodzinnego.
Mała istotka całkowicie podbiła serca dziadków. Iga podjęła kroki rozwodowe.
Wystąpiła też o pozbawienie Pana Artysty praw rodzicielskich.
Jeśli ktoś myśli, że z tego doświadczenia  wyciągnęła jakieś wnioski  to się grubo myli.
W kilka lat pozniej zafascynował ją jakiś norweski muzyk , młodszy od niej z 10 lat. Iga
wylądowała na dwa lata w Norwegii, zostawiając dziecko u dziadków. Potem był znów jakiś
artysta plastyk , ale dość krótko. W chwili gdy się poznałyśmy Iga hołubiła jakiegoś
zapoznanego kompozytora.
Oczywiście z zaciekawieniem i nieco opadniętą szczęka wysłuchałam opowiadań Igi, ale
nie nawiązałam z nią współpracy.
Jak dla mnie była zbyt niepewnym partnerem.