niedziela, 15 września 2013

Trudna miłość- cz.3

Po wizycie u wróżki Tomek nie mógł dojść do siebie. W to, że może nigdy nie będą
mieli dzieci to wierzył, przecież tak się zdarza. Natomiast nie mógł zaakceptować myśli,
że jego los można było wyczytać w gwiazdach, ktorych już dawno nie ma, a my widzimy
tylko ich odbicie. Odbicie tego, czego już nie ma... to przecież idiotyczne dla trzezwo
myślącego człowieka. Prędzej uwierzyłby, gdyby wróżka coś wyczytała z jego dłoni.
Kiedyś wyczytał, że niektóre choroby genetyczne zmieniają układ  charakterystycznych
linii wnętrza dłoni i chiromancja to nie  takie bzdury jakby się wydawało.
Ale astrologia, numerologia, wpływ imienia na życie - bzdury i tyle.
W dwa  dni pózniej, dobra koleżanka z działu personalnego wyjawiła mu w wielkiej
tajemnicy, że ktoś  z zarządu dziwił się, że pracują dwie osoby o tym samym nazwisku
w jednym oddziale.
Tomek aż zaniemówił - co za zbieg okoliczności- przecież już od dawna są małżeństwem.
Marta przyjęła jego nazwisko, więc co w tym dziwnego. Ale już zapaliła mu się w głowie
czerwona żaróweczka. Jeszcze tego samego dnia zadzwonił do kolegi, który stosunkowo
niedawno chciał go widzieć w swojej firmie. Postanowił zmienić pracę nim ktoś zechce
się pozbyć Marty  lub jego. On bez trudu mógł znalezć pracę, Marta mogła mieć z tym
trudności - prawników jest wszak jak mrówek w lesie.
To nie był dobry dzień - wpierw Tomek powiedział Marcie, że chce zmienić pracę , nie
mówiąc o prawdziwej przyczynie. Jakoś to łyknęła.
Dał słowo koleżance, że nic nikomu nie powie, dotyczyło to również Marty. Potem, gdy
na stole wylądowały lody, które zawsze Martę wprawiały w dobry nastrój, postanowił
przeprowadzić z nią poważną rozmowę.
Powiedział, że jeśli w ciągu 2 lat nie przyjdzie na świat ich dziecko, to  jego zdaniem
powinni zgłosić się  do kolejki  adopcyjnej.
Dziecko to jest dziecko, nieważne kto spłodził i urodził, ważne kto miał serce i wychował.
Marta oświadczyła, że po jej trupie - ona chce mieć własne dziecko, a nie cudze, które
być może spłodziła para pijaków  i dziecko będzie debilne.
I wtedy Tomek powiedział, że w takim razie, niech ona zajdzie w ciążę z kimś innym, bo
on, jak widać, nie jest w stanie dać jej dziecka. On da temu dziecku taką miłość jakby to
było jego, bo on ją kocha, więc dziecko też pokocha.
Stanowczo było za mało lodów na stole - Marta rzuciła  się na Tomka z pięściami, krzycząc,
że on chce z niej zrobić jakąś dziwkę. W chwilę potem po pokoju latał blond-tajfun zrzucając
z półek książki, wazony, zdjęcia ze ścian. Wyleciały też ubrania Marty z szafy i ze dwie walizki.
Marta zebrała ciuchy do walizek, wykrzyczała na koniec, że teraz Tomek może sobie wziąć
inną kobietę, ona składa papiery rozwodowe. Tomek zaczął się śmiać, że teraz to sobie
znajdzie kobietę samotną z co najmniej z dwójką dzieci. Ale rozwścieczona Marta chyba tego
nie usłyszała. Porwała zapakowane walizki i wybiegła z mieszkania. Po kilku sekundach
Tomek usłyszał, że otwierają się drzwi wejściowe, coś łomotnęło dzwięcznie o podłogę,
a drzwi się znów zatrzasnęły. Ogłuszony i przerażony wybuchem Marty  Tomek wyjrzał do
przedpokoju - na podłodze leżał pęk kluczy- od ich mieszkania, piwnicy i samochodu.
Marta rzeczywiście złożyła papiery w sądzie. Miała wielu  znajomych w tej branży, udało się
wyznaczyć  szybki termin rozprawy. W trzy miesiące pózniej Tomek był rozwodnikiem.
W tym samym czasie zmienił pracę i na "dzień dobry" zaliczył trzytygodniowy pobyt na
szkoleniu w Wielkiej Brytanii. Miał tyle pracy i nowych różnych zajęć, że nawet nie miał
czasu pomyśleć nad tym, co się stało.
Pousuwał starannie wszystkie rzeczy będące własnością Marty i odesłał je do teściów.
Odbył poważną, męską rozmowę z teściem, który był niepocieszony, że małżeństwo się
rozpadło, ale dobrze znał własną córkę i wiedział, że do łatwych we współżyciu to ona
nie należy.
Mniej więcej w rok po rozwodzie, gdy Tomek wrócił z pracy, w swoim mieszkaniu zastał
Martę. Miała po prostu trzeci komplet kluczy od ich mieszkania. Twierdziła, że zupełnie
o tym zapomniała, a gdy odnalazła postanowiła go oddać. I przy okazji sprawdzić, czy
Tomek znalazł sobie kobietę z dwójką dzieci.
Marta niemal do rana oddawała Tomkowi klucze od mieszkania.
Znów było istne wariactwo i pełen luz. Rano Tomek zadzwonił do firmy, że przyjdzie
dopiero po południu, bo się bardzo zle czuje, czymś się chyba zatruł. To był już piątek,
więc szef zwolnił go z przyjścia tego dnia do pracy.
W niedzielę Marta wyskoczyła do domu po kilka ciuchów i kosmetyki.
Po trzech dniach spędzonych w łóżku, pełnych wyznań i seksu,postanowili spróbować
jeszcze raz.
Ponownie wzięli ślub- tym razem tylko cywilny, tylko oni i świadkowie.
I znów zaczęło się co miesięczne wyczekiwanie na to, co wykaże tester. I znów były
zgrzyty, teraz dodatkowo o to, że Tomek wyjeżdża w delegacje w dni płodne Marty.
Ale Tomek nie miał zamiaru z tego powodu zmieniać pracy.
Marta znów się wyprowadziła, ale regularnie dzwoniła do Tomka,  sprawdzając, czy nadal
jest sam. Czasami wpadała bez zapowiedzi i znów było szaleństwo i luz, ale jakoś
dziecka nie było nadal.
Tomek pomału dojrzewa do rozwodu - nie odpowiada mu ta sytuacja. Ostatnio zdał sobie
sprawę, że z Martą łączy go tylko seks, ponadto czuje się jak jakiś rozpłodowiec,
dopuszczany do samicy w okresie rui. Nadal ma "plan awaryjny" - ożenić się z kobietą,
która  ma małe dzieci i wychowuje je samotnie.
 Co myśli o tym wszystkim Marta - nie wiadomo.
Twierdzi, że kocha Tomka i nadal wierzy, że jednak będzie miała z nim dziecko. Na razie
niemal całą pensję wydaje na przeróżnych energoterapeutów, uzdrawiaczy itp.
Do wróżki, u której był Tomek nie trafiła, bo nie wierzy we wróżby.
Oboje są przygnębieni, bo już nie kwalifikują się na sponsorowany przez NFZ program
in vitro (wiek).
Dziesiąta rocznica pierwszego ich ślubu nie była obchodzona uroczyście. Wprawdzie
zaprosili  na  obiad swych świadków i rodziców, ale radości  na ich twarzach nie było.
To dość trudna sprawa, gdy oddzielnie zle a ze sobą- chyba jeszcze gorzej.

sobota, 14 września 2013

Trudna miłość - cz .2

Nie tak sobie wyobrażał Tomek wizytę u wróżki. Spodziewał się ubranej na
kolorowo Cyganki, pokoju bez okien zawieszonego kotarami, stolika nakrytego
jakąś aksamitną lub jedwabną materią , drżącego płomyka świecy, stojącej na
podstawce szklanej kuli i drzemiącego czarnego kota.
Nic z tego - w  pokoju dominowało duże biurko, na którym stały  dwa drewniane
zamknięte pudełka, leżał jakiś notatnik i.....laptop.
Za biurkiem siedziała skromnie  ubrana kobieta, w wieku zupełnie nie określonym.
Wyglądała tak zwyczajnie jak urzędniczka w jakimś biurze.
Tomkowi rzuciły się w oczy jej szczupłe ręce, na obu przegubach miała sporo
bransoletek, na palcach pierścienie- duże, z kamieniami bardzo ozdobnie
oprawionymi.
Z lekkim ociąganiem się i zapewne dość niepewną miną podszedł do biurka.
Kobieta uniosła się lekko ze swojego krzesła, gestem zapraszając go by usiadł
naprzeciw niej.
A jak pan ma na imię?- zapytała.
Tomek - odpowiedział, zastanawiając się czy i nazwisko musi podać.
"No tak - Tomasz- czyli niewierny Tomasz. Ale nie dlatego ,że zdradza ale że nie
wierzy. Nie wierzy, a jednak przyszedł do wróżki,  więc sprawa pewnie
poważna" - powiedziała półgłosem.
Tomek uśmiechnął się, jego skrępowanie powoli mijało.
Czy zna pan swoją dokładną datę urodzenia, miejsce i godzinę z dokładnością do
piętnastu minut? Zajrzymy w pana horoskop a potem popytamy się kart. Pan będzie
zadawał pytania, ja będę rozkładała karty i powiem panu co one mówią.
Tomek podał swoje dane,oprócz dokładnej godziny narodzin, wiedział tylko, że był
to pózny wieczór.
Wróżka wklepała wszystkie dane do komputera, potem jeszcze coś tam  wpisywała.
A może napije się pan dobrej herbaty?  To chwilę jednak potrwa.
Tomek podziękował. Wróżka wstała, przeprosiła go na chwilę i zostawiła samego
w pokoju.
Miał straszną ochotę wyjść stąd, ale postanowił jednak zostać.
Po chwili wróżka wróciła ze szklanką herbaty, zerknęła w komputer i włączyła
drukarkę.
Drukarka trochę poskrzeczała i powarczała, potem wypluła kilka stron zapisanych
jakimiś kołami, w które były wrysowane kwadraty i przy każdej linii było pełno
cyferek.
No proszę, - powiedział Tomek z przekąsem-to teraz tak wygląda wróżenie?
Wróżka uśmiechnęła się łagodnie i wytłumaczyła, że to co wypluła z siebie drukarka
to nie jest żadna wróżba, ale układ planet w chwili jego przyjścia na świat i to jest jego
horoskop, a na jego podstawie ona  opowie mu czego się o nim właśnie dowiedziała.
I zaczęła opowiadac Tomkowi o tym, jaki on jest, zapytała się jeszcze o datę urodzin
jego żony i na zakończenie powiedziała, że jego wizyta z całą pewnością jest związana
z kłopotami małżeńskimi.
Przy okazji doradziła, by się rozejrzał za zmianą pracy, bo w ciągu najbliższego
kwartału dostanie wymówienie, ale znajdzie pracę bardziej zgodną ze swoimi studiami
i zainteresowaniami, że wygląda na to, że będzie jakiś czas przebywał za granicą.
I że jego małżeństwo jest pod wpływem Saturna a to zle rokuje.
Tomek słuchał tego wszystkiego ze ściśniętym żołądkiem, zastanawiając się skąd
"ta baba" go zna. Był mocno zdziwiony, skąd ona tyle o nim wie- o jego charakterze,
sposobie rozwiązywania problemów, a nawet to, że kocha psy , ale własnego nie ma.
"A teraz proszę, by pan zadawał pytania dotyczące przyszłości. Wiem ,że pan nie wierzy,
by karty mogły dać jakąś odpowiedz, ale skoro już pan jest, to rozłóżmy karty".
Z jednego z pudełek wyjęła talię  dziwnych kart  i poprosiła o pytanie.
Tomek wpierw zapytał o swoje małżeństwo. Wróżka rozłożyła karty i zaczęła mówić:
"jesteście parą, którą nie potrafi ani być ze sobą razem ani oddzielnie ;kłócicie się ciągle,
prawda? nie umiecie się z sobą porozumieć, a jednocześnie  żyć bez siebie nie możecie"
A kiedy będziemy mieli dziecko? - zapytał Tomek.
Wróżka  ponownie rozłożyła karty. Popatrzyła uważnie na Tomka i powiedziała :
"przepraszam pewnie zadam panu ból, ale wy  chyba straciliście małe dziecko.Tak mi to
wychodzi w kartach. Ale drugiego dziecka ja tu nie widzę".
Ponownie rozłożyła karty. Tomek wpatrywał się w nią intensywnie.
Kobieta popatrzyła na Tomka, wzięła go za rękę i powiedziała:
"Nie będziecie nigdy mieli dziecka, z jakiegoś powodu, zapewne ważnego, nie będziecie
mieli wspólnego dziecka. Każde  z  was w innym związku pewnie tak". 
Zebrała delikatnie karty i włożyła je do pudełka.
Tomek siedział jak zamurowany. Wreszcie wydusił z siebie: "Czy pani mnie zna?
A może  zna pani kogoś z mojej rodziny?"
Wróżka uśmiechnęła się i powiedziała- "teraz pana w jakimś sensie znam - znam pana
horoskop, znam pytania , które pana nurtują, wiem,że ma pan na imię Tomasz. Ale
tego nikt poza mną nie będzie wiedział, tajemnica zawodowa mnie obowiązuje".
Tomek wstał, a wtedy wróżka poprosiła, by jeszcze na moment usiadł. Bo ona, chce mu
coś  powiedzieć- już nie jako wróżka, ale jako zwyczajna, doświadczona kobieta.
"To nie jest odosobniony przypadek, że dwoje zdrowych pod względem rozrodczym
ludzi nie może począć dziecka- być może, że  są oboje nosicielami jakiegoś genu, dziś
jeszcze nie odkrytego, który spowodowałby jakąś ciężką chorobę dziecka. I w ten sposób
Natura chroni ludzi, by nie przychodziły na świat takie właśnie dzieci.
W krajach, gdzie metody  in vitro są już od lat stosowane, plemniki i komórki jajowe są
badane pod względem genetycznym, by wykluczyć szkodliwe mutacje genowe, ale się
o tym głośno nie mówi".
Wręczyła Tomkowi wydruk jego horoskopu, odebrała honorarium i odprowadziła do
drzwi.
Tomek wyszedł jak ogłuszony. To było nieco za wiele - nikomu przecież nie mówił,
że idzie do wróżki, z nikim nie omawiał swych trosk związanych z brakiem dziecka,
nikomu nie żalił się, że Marta chwilami jest nie do wytrzymania. Więc skąd ona to
wszystko wiedziała?
Wyciągnął z kieszeni kartkę z wydrukiem horoskopu, dokładnie ją podarł i wrzucił
do mijanego kosza.
Postanowił, że te wizytę zachowa w tajemnicy przed Martą.
c.d.n.


piątek, 13 września 2013

Trudna miłość

Tomek  odruchowo uskoczył w bok. No, zabiłaby mnie tym talerzem- pomyślał.
Spojrzał na Martę. Stała nadal z uniesioną ręką, spięta, z oczami pełnymi łez.
Bez słowa wyszedł do przedpokoju, wziął z wieszaka kurtkę i wyszedł, cicho
zamykając za sobą drzwi.
Do tego, że Marta w złości ciskała o podłogę tym, co akurat trzymała w ręce, już
się przyzwyczaił. Ale po raz pierwszy talerz poleciał w jego stronę.
Szedł szybko ze wzrokiem utkwionym w chodnik, wtargnął na jezdnię na czerwonym
świetle zmuszając kierowców do nagłego hamowania.
Kretyn!- usłyszał od kogoś stojącego na skraju chodnika.
Kretyn - niczym echo powtórzył Tomek w myśli. Kretyn, bo ciągle ją kocham i żyć
bez niej nie mogę.
Byli od dziesięciu lat małżeństwem. Kłótnie wybuchały właściwie od samego
początku. Marta bardzo łatwo wpadała w złość. Chwilami zachowywała się jak mały
rozkapryszony dzieciak. Gdy któregoś dnia nie mogła otworzyć słoika z  dżemem to
grzmotnęła nim o podłogę. Tak gwałtownego zetknięcia z podłożem  słoik nie
wytrzymał, a jego zawartość rozprysnęła się po podłodze i frontach stojących szafek.
W dziesięć minut pózniej Marta sprzątała kuchnię z lekka pochlipując.
Tomek wciąż się zastanawiał co go trzyma  przy Marcie. Wrócił myślami do dnia,
w którym ją zobaczył po raz pierwszy.
Był maj, piękna pogoda i piknik integracyjny dla kilku oddziałów firmy, w której
pracował.
Na tarasie restauracji urządzono parkiet i spora część młodych ludzi podrygiwała w rytm
muzyki. Starsi pracownicy okupowali stoliki sącząc piwo , żując  warkoczyki ostrego
sera lub smażonego na smalcu chleba.
Tomek nie za bardzo lubił tańczyć, piwa nie pił, bo chciał się wieczorem zerwać z tego
integracyjnego spędu i nie bardzo wiedząc co ma ze sobą począć, stał w pobliżu tarasu
patrząc się  na tańczących. W pewnej chwili jego wzrok padł na niewysoką, szczuplutką
blondynkę w krótkiej białej sukience z golfem. Stała przodem do Tomka, tyłem do swego
partnera i kołysała do rytmu biodrami. Chyba jej gorąco w tym golfie- pomyślał Tomek.
Nieznajoma doskonale widziała, że Tomek wlepia w  nią oczy i puściła do niego oko.
Tomek należał raczej do nieśmiałych facetów i trochę   się zmieszał. I nagle, ta mała
blondynka podeszła do niego, chwyciła za rękę i wciągnęła na parkiet.
Jestem Marta, a ty?
Tomek P.- grzecznie przedstawił się  Tomek, przebierając nogami do rytmu. Pierwszy raz
w życiu poczuł się idiotycznie. Marta  odwróciła głowę do chłopaka, który stał za nią i
powiedziała: "no to już możesz iść, dziękuję za  towarzystwo".
"Ty chyba nie przepadasz za tańcem" ni to stwierdziła ni to spytała Marta. Nim Tomek
zdążył odpowiedzieć chwyciła go za rękę i pociągnęła do kawiarni.
I wtedy Tomek zobaczył, że ta dziwna, intrygująca go dziewczyna z tyłu jest goła - a tak
dokładnie to z tyłu był na górze golfowy kołnierz, poniżej niego gołe plecy poprzecinane
cienkimi sznureczkami, zakończenie tyłu kreacji stanowiła krótka spódniczka. A to wszystko
było osadzone na bardzo zgrabnych  nogach obutych w niebotycznej wysokości szpilki.
W całym swym trzydziestoletnim życiu Tomek jeszcze nie był tuż obok tak dziwnie a
jednocześnie tak ponętnie odzianej dziewczyny. Jej obecność wyraznie mu działała na
zmysły - z trudem utrzymywał ręce z dala od niej. Zamówili kawę i Tomek  powiedział, że
za godzinę lub dwie  wraca do miasta. Marta uśmiechnęła się i zapytała, czy w takim
razie może się z nim zabrać. Umówili się za godzinę na parkingu. Gdy zjawiła się tam
w zupełnie normalnym stroju, czyli spodniach i zwykłej bluzce, Tomek niemal jej nie poznał.
Do dziś nie wie jak wtedy dojechał do miasta bez wypadku. Siedząca obok Marta podniecała
go niesamowicie. Zaproponował, by wpadli do niego na krótko, on tylko wyprowadzi psa,
da mu jedzenie i gdzieś się razem wybiorą.
Nigdzie się nie wybrali - wyprowadzili sunię, Tomek dał jej pełną miskę jedzenia i zupełnie niespodziewanie wylądował z Martą na kanapie. To była  wariacka noc - nie  znali się wcale,
ale oboje starali się odgadnąć pragnienie partnera i je zaspokoić. Wariactwo i pełen luz - tak
Tomek myślał o ich pierwszej miłosnej nocy.
Rok pózniej wzięli ślub. Tomek miał  trzydzieści dwa lata, Marta o dwa lata więcej. To był
dziwny związek - łączył ich chyba tylko seks.
Każde z nich miało zupełnie inne zainteresowania, słuchali zupełnie innej muzyki, lubili
zupełnie różne potrawy, inaczej spędzali czas wolny od pracy.
Półtora roku po ślubie  Marta poroniła ośmiotygodniową ciążę. Była załamana i  wściekła.
Nie pomagały zapewnienia Tomka, że to się każdemu może zdarzyć, że nadal ją kocha, że
przecież porobią Marcie wszystkie badania i odkryją co było przyczyną poronienia i że
przecież znów będą się starać o dziecko.
Marta doskonale wiedziała, że Tomek bardzo lubi dzieci, że marzy o własnym dziecku, że
ma z dziećmi świetny kontakt. Widziała jak Tomek bawi się ze swoją  malutką siostrzenicą,
ile ma cierpliwości i delikatności w obcowaniu z dzieckiem i jak mała ciągle do niego się
wyrywa.
Porobiła wszystkie możliwe badania - nikt nie wiedział czemu nastąpiło poronienie.  Jest
pani w 100%  zdrową kobietą, proszę się uspokoić, z pewnością będzie pani miała dziecko,
zapewniali ją lekarze.
Ale czas mijał, a Marta nie zachodziła w ciążę. Wytworzyła się dziwna sytuacja - za ten stan
rzeczy winili się oboje. Tomek podejrzewał,że coś z nim nie jest w porządku, Marta winiła
siebie.
Tomek porobił wszystkie możliwe badania - wszystko było w najlepszym porządku.
Nie dowierzał, porobił wszystkie ponownie w innej klinice. Badania wypadły  dobrze.
Postanowiono zastosować inseminację. Czterokrotna próba nie dała żadnego rezultatu.
Marta szalała z rozpaczy. Tomek robił kolejne badania, Marta odwiedzała gabinety medycyny
naturalnej,wydawała majątek na różne zabiegi uzdrawiające. Efekt zerowy, a czas mijał.
Pewnego dnia Tomek, niczym  rozhisteryzowana kobieta, poszedł do wróżki. Sam nie wiedział
po co, bo nie wierzył ani w to, co mówią karty ani w horoskopy.
c.d.n.

sobota, 7 września 2013

Święta Celina - cz.IX

Nie wiem czemu, ale odkąd "poszłam na swoje" wiecznie byłam pod kreską czasową-
dni uciekały jak szalone, wiecznie miałam za mało czasu, ciągle jakieś zaległości
w pracach domowych i życiu towarzyskim.
Byłam już tak tym wszystkim skołowana, że nawet nie dotarło do mnie, że już  od dawna
nie telefonowała do mnie Celina. Przyznam się, że  nie tęskniłam do spotkania z nią, bo
wcale nie byłam napalona na udzielanie jej porad.
Właśnie kończyłam  dławienie się śniadaniem, które jadłam stojąc przy szafie pancernej,
w której jednocześnie układałam dokumenty, gdy otworzyły się drzwi i  w nich
zobaczyłam...Marka. Był z jednym z naszych branżystów. Na szczęście moja koleżanka
widząc, że jeszcze  jem, przejęła ich pod swoje skrzydła. Marek najwyrazniej w świecie
chciał wyjechać na kontrakt za granicę.
Panowie otrzymali potrzebne dokumenty, podziękowali i wyszli.  A ja nie dałam po sobie
poznać, że znam Marka.
Zaczęłam się tylko zastanawiać, czy Celina o tym wie. W dwa dni pózniej zadzwoniła
Celina, prosząc o spotkanie. Jak zwykle spotkałyśmy się po pracy.
Zaraz po przywitaniu Celina spojrzała na mnie z wyrzutem i zaraz zaczęła mnie
strofować, że nawet nie odezwałam się do Marka. Wytłumaczyłam jej spokojnie, że
Marek przyszedł nie  do mnie, ale do działu, w którym pracuję, a interesantów obsługuje
ta  z pracownic, która akurat jest wolna. Ja byłam zajęta aż dwiema czynnościami więc
trudno bym wszystko rzuciła i pognała załatwiać sprawy Marka dlatego bo go znam.
No a jeżeli bardzo im zależało bym to ja wydała mu papiery, to trzeba było wcześniej
zadzwonić, że przyjdzie. Pocieszyłam ją tylko,że od teraz to on będzie częstym gościem
i w naszej  Centrali i w  dziale, w którym pracuję.
Celina chwilę jeszcze pomilczała, wreszcie jakoś przebolała, że Marka potraktowałam
jak każdego innego interesanta i nie doczekawszy się mojego pytania z gatunku
"a co u Ciebie ?" zaczęła oowiadać, że Marek podjął decyzję o wyjezdzie z dwóch
powodów-  mieszkanie,  w którym mieszkali nie było jego, ale jego kuzyna, który je
"wypożyczył " Markowi, a teraz wrócił z  b.długiego kontraktu z zagranicy. Kontraktu
już nie udało się przedłużyć,  więc oni  będą musieli się wyprowadzić.
Kuzyn podsunął Markowi pomysł, by on postarał się o podpisanie kontraktu  o pracę
za granicą.  Wprawdzie każdy płacił spory haracz  naszemu państwu, ale i tak
"wychodził na swoje  finansowo"; poza tym ściągnąłby do siebie  Celinę, przez czas
trwania kontraktu mieliby gdzie mieszkać, a w międzyczasie pewnie będzie już ich
mieszkanie wybudowane. Poza tym  zarobione dewizy pozwolą na zakup spółdzielczego
mieszkania własnościowego, które z reguły można było szybciej otrzymać.
Drugim powodem były jego stosunki z byłą żoną - ona nadal utrudniała jego kontakt
z  dzieckiem, więc kuzyn bywały w świecie wymyślił,  że ona pewnie nie będzie robiła
Markowi kłopotów w kwestii wyjazdu, o ile dostanie  zabezpieczenie finansowe.
Poza tym pan psycholog z AA uważał, że taka całkowita zmiana otoczenia  i oddalenie
problemu związanego z synkiem, z całą pewnością wpłynie na Marka pozytywnie.
Upewniłam się tylko, czy Celina zdaje sobie sprawę, że pojadą do "dzikiego" kraju,
 gdzie klimat nie za bardzo służy europejskim kobietom, że musi liczyć się z tym, że
będzie bez pracy, bo nie wiadomo, czy jej się uda gdzieś zatrudnić, że stosunki pomiędzy
Polakami przebywającymi na kontraktach są  wredne, że pełno jest donosów i plotek,
które obrzydzają codzienność.
Nie pytałam co dalej z jej ewentualną ciążą, odniosłam bowiem wrażenie, że sprawa
zeszła na plan dalszy.
Załatwianie  wszelkich spraw związanych  z kontraktem trwało niemal rok. Była żona
początkowo nie chciała wyrazić zgody na wyjazd Marka. Z pomocą  znów przyszedł
kuzyn Marka, który przejął jego obowiązki alimentacyjne,a była żona łaskawie wyraziła
zgodę na jego osobę  jako płatnika. Gdy wreszcie podpisała zgodę , Marek mógł
otrzymać paszport na wyjazd i przejść cały dość skomplikowany cykl szczepień
ochronnych.
Celina dość dzielnie zniosła wyjazd Marka - na szczęście kontrahent stosunkowo szybko
przysłał dla niej bilet. Najwięcej problemu było z mieniem przesiedleńczym- firma
specjalizująca się w tej dziedzinie uważała, że do jej obowiązków należy tylko i jedynie
poinformowanie klienta jakiej wielkości musi być bagaż i w co zapakowany,  na kiedy
 i na jaki statek dostarczony - sobie pozostawili tylko wystawienie faktury.
Biedna Celina uszarpała się setnie z całym ich  wyposażeniem domowym - musiała
znalezć ludzi do wykonania skrzyń, znalezć tragarzy, transport do Gdyni.
I pewnego pięknego dnia odprowadziłam Celinę na lotnisko - leciała przez Rzym do
Ghany.
Po dwóch latach pobytu Markowi przedłużono kontrakt o następne dwa lata, Celinie
udało się  załapać pracę w jakiejś francuskiej firmie.
Wiadomości przesyłała mi poprzez powracających lub przyjeżdżających na urlop
do Polski specjalistów.
Gdy minęły następne dwa lata kontraktu Celina mi napisała, że oni już nie wrócą do
Polski. Markowi udało się załatwić sobie prywatny kontrakt w jakiejś innej firmie,
a po jego zakończeniu oni wyemigrują do Kanady, mają już promesę wizy
I rzeczywiście tak zrobili. W Kanadzie, po dość intensywnym leczeniu Celina
urodziła blizniaki,  pareczkę.
Jak pamiętacie kuzyn Marka przejął jego obowiazki alimentacyjne- z czasem
zaprzyjaznił  się z byłą żoną Marka i zaczął być u niej częstym gościem.
Zabierał ją i dziecko na jakieś imprezy plenerowe aż doszedł do wniosku, że jest to
kobieta w sam raz dla niego.
Napisał do Marka, że skoro już przejął jego obowiązki alimentacyjne, to będzie
prościej  gdy przejmie  również dziecko i jego byłą żonę.
Marek nie miał nic przeciwko temu. Trochę się to wydawało Celinie dziwne, ale
wtedy  Marek przyznał się, że jego ostatni wyskok alkoholowy miał związek z tym,
że jego"była" powiedziała, że wie na 100%, że dziecko nie jest jego, bo ona jest
pewna, że dziecko urodziło się miesiąc wcześniej niż powinno, a wcale nie było pod
względem  medycznym wcześniakiem. Pewnie był efektem ubocznym pożegnania
z poprzednim chłopakiem.
Marek był pod ręką, zresztą wolała Marka, więc gdy się zorientowała, że jest w ciąży-
wyszła za Marka.
Celina z Markiem nadal mieszkają w Kanadzie, choć czasami zastanawiają się nad
zamieszkaniem w Europie, gdzieś w cieplejszym klimacie.
Ale wtedy byliby daleko od dzieci, które nie wyobrażają sobie opuszczenia Kanady.
Jak widzicie, życie pisze bardzo dziwne scenariusze.



środa, 4 września 2013

Świeta Celina- cz.VIII

Minęły chyba ze dwa miesiące gdy znów do mnie zadzwoniła Celina. Znów było to spotkanie
"teraz -zaraz", czyli zamiast do domu  musiałam iść na spotkanie z Celiną.
Marek poprzedniego dnia wrócił do domu wyraznie "pod wpływem" procentów.
Nie awanturował się, właściwie cały czas milczał, szybko zniknął w sypialni i na tym się
dzień zakończył. Tego dnia rano wybrał się  tylko do lekarza, a Celina ewakuowała się z domu
do pracy w czasie jego nieobecności. A teraz, nie wiedząc co ma robić, postanowiła się
poradzić mnie.Wierzcie mi, nie  byłam z tego powodu szczęśliwa i choć mi było jej żal,
to uderzyłam nieco poniżej pasa mówiąc, że przecież widziały gały co brały.
A jeśli już była na tyle głupia, że wiedząc o jego nałogu wyszła za niego, to powinna była
się do tego przygotować, mieć opracowaną całą strategię postępowania z nałogowcem.
Zawsze uważałam i nadal uważam, że pomiędzy wielką dobrocią a głupotą jest bardzo
cienka linia i  bardzo łatwo ją przekroczyć.
Często kierowani "dobrym sercem" pomagamy komuś, kto na to zupełnie nie zasługuje a tylko
nas wykorzystuje.
Ja naprawdę nie wiedziałam, co  ona ma w tym przypadku zrobić - bo ja z całą pewnością
nie związałabym się z kimś, o kim wiedziałabym, że pije.
Na  jej pytanie "co teraz mam zrobić" odpowiedziałam, że powinna skontaktować się
z najbliższym klubem AA i tam prosić o radę. Podobno mieli tam  różne grupy wsparcia,
spotkania z psychologami i tp. atrakcje.
A gdy Mareczek będzie już trzezwy i całkowicie pełny świadomości, to niech mu powie, że
nie będzie dziecka, jeśli on będzie popijał, nawet tylko trochę.
Nie musi mu robić awantury, ale spokojniutko może przecież mu to powiedzieć. Bo każdy
krzyk jest objawem bezsilności i bezradności. To co się powie cichym głosem, bez histerii,
znacznie większe robi wrażenie i bardziej w umysł delikwenta zapada.
Za dwa dni zatelefonowała do mnie, że ma spotkanie z psychologiem w klubie AA.
Pochwaliłam dziewczynę i przez kilka tygodni był spokój.
Po tych porannych mierzeniach temperatury wyszło Celinie, że ma niewydolność ciałka
żółtego, ale  na szczęście można to było poprawić przyjmując odpowiedni lek. No niestety
lek był drogi i chyba nie zawsze w 100% pomagał. Bo mogło i tak być, że nie tylko "słabe"
ciałko żółte było winowajcą. I znów padło pytanie "co ma zrobić - brać te tabletki czy nie?
Spokojnie wytłumaczyłam dziewczynie, że ja nie znam odpowiedzi na jej pytanie bo:
to nie ja mam chęć na dziecko, to nie ja mam męża alkoholika, a sprawa posiadania lub nie
dziecka jest sprawą  obojga kandydatów na rodziców. To ona i Marek muszą wspólnie
podjąć decyzję czy ona ma się poddać leczeniu czy też nie. Niech się razem nad tym
zastanowią , nie muszą decyzji podejmować natychmiast, ale muszą ją podjąć razem.
Prawdę mówiąc nie bardzo  mogłam pojąć, że w tak prostych w gruncie rzeczy sprawach
Celina ciągle potrzebuje porady. Byłam przyzwyczajona do wielkiej samodzielności działania
i z chwilą wyjścia z domu wszystkie decyzje podejmowałam  sama lub  z mężem.
I bardzo nie lubiłam, gdy ktoś z rodziny udzielał mi tzw. "dobrych rad". Z czasem dotarło
do wszystkich, że jestem taka Zosia-samosia i miałam spokój.
c.d.n.

poniedziałek, 2 września 2013

Święta Celina- cz.VII

Wpatrywałam się w Celinę i gorączkowo zastanawiałam się jak z tego wszystkiego
wybrnąć. Mogłam jej opowiedzieć o moim kuzynie (siostrzeńcu mojej babci),
który aktualnie marnował życie swoje i swej żony pijąc coraz więcej i częściej.
I o tym, że jedno z dzieci, poczęte w okresie, gdy on był po dłuższym ciągu alkoholowym,
ma duże trudności z nauką i o tym, jakie męki przechodziła jego żona gdy czekała na
jego powrót i jak za którymś razem został pobity ( z tego powodu stracił słuch w jednym
uchu) i  okradziony. I o tym, jakim jest miłym, dobrym, mądrym i ciepłym człowiekiem
wtedy, gdy nie pije.
Co z tego, że był zdolny, bardzo dobrze wykształcony, miał tytuł doktora  habilitowanego,
był profesorem zwyczajnym, był znany nie tylko w Polsce. I dobrze wiedział, że  jest
alkoholikiem i nikt ani nic  pomagało. Doszedł do etapu picia w samotności, "do lustra".
Mogłam to wszystko powiedzieć, a jednak nie powiedziałam. Bo to tylko słowa- moje
słowa przeciwko jej ślepej wierze, że miłość pokona wszystkie trudności, że jej uczucie
i troska i dziecko uleczą  Marka.
Pomyślałam, że musi być okrutnie zdesperowana, skoro zadzwoniła do mnie,  osoby która
nie była z nią zaprzyjazniona i prosi o to bym była świadkiem na jej ślubie.
I choć miałam chęć odmówić - nie odmówiłam ... Ślub miał być prawie  za dwa miesiące,
wesela nie było w planach, więc nawet nie musiałam szykować sobie jakiejś okazjonalnej
kreacji.
Ślub był w jednym ze śródmiejskich  USC - Celina wyglądała naprawdę  ładnie - miała
zwiewną sukienkę w kolorze szmaragdowym, Marek był w jasno szarym garniturze.
Tworzyli  bardzo ładną parę , ale mnie dręczyło na ile będzie to para szczęśliwa.
Po ślubie pomaszerowaliśmy dziarsko na  wspólny obiad do "Bazyliszka" - na obiad bez
kropli alkoholu. Menu Celina ustaliła  po konsultacji ze mną - to ja wymogłam na niej, by nie
podawać żadnego alkoholu - nawet powitalnego kieliszka szampana. Raptem było nas
wszystkich dziesięcioro, więc można było bez trudu rozmawiać, a świadek Marka okazał
się bardzo miłym człowiekiem a do tego "duszą towarzystwa" - opowiadał mnóstwo
dowcipów i wszyscy skręcaliśmy się ze śmiechu.
Następnego dnia rano nowożeńcy pojechali  na dwutygodniowy urlop do....Bułgarii.
Życząc im wspaniałego pobytu szepnęłam Celinie - pamietaj, ani kropli jakiegokolwiek
alkoholu.
W trzy tygodnie pózniej zadzwoniła do mnie Celina i znów wybrałyśmy się na szybką
kawę. Była niesamowicie opalona, wyglądała na  szczęśliwą. Marek faktycznie nie pił,
więc Celina wytknęła mi, że niepotrzebnie przewidywałam najgorsze, że mój wrodzony
pesymizm  tym razem był zbyteczny.
Rozstałyśmy się, obiecując dzwonić do siebie. Celina wiedziała, że mam w pracy wieczny
młyn, a po pracy raczej konam ze zmęczenia  niż z chęci spotkań towarzyskich.
Czas szybko mijał i następne spotkanie z Celiną miałam w trzy miesiące pózniej.  Była
nieco spięta i smutna. Po pięciu minutach intensywnego  mieszania kawy, nabrała
powietrza i wyrzuciła z siebie: "wciąż nie jestem w ciąży, może coś ze mną nie tak?
I to na pewno jest moja wina, bo przecież Marek ma dziecko".
Parsknęłam śmiechem. A skąd wiesz, że to na pewno jego dziecko? Czy wiesz, że
w Europie nawet 10% mężczyzn wychowuje nie swoje pod względem genetycznym dzieci 
i nic o tym nie wiedzą? A poza tym to byłaś już u specjalisty? Co wiesz o sobie, swoich możliwościach rozrodczych? Zaburzeń jest wbrew pozorom sporo, choc nie zawsze je
widać na pierwszy rzut oka. Czasem trzeba porobić sporo badań by sprawdzić,  czy
wszystko jest w porządku.
Celina spojrzała mi przepraszająco w  oczy i spytała: "ty też masz takie kłopoty? Bo
przecież wciąż nie masz dziecka".
Fakt, nie miałam  - z dwóch bardzo różnych powodów - socjalnych, tzn. nie mieliśmy
swojego własnego mieszkania, a potem okazało się, że ze względów zdrowotnych
przez minimum 4 lata nie mogę  mieć dziecka. Okres karencji już wprawdzie minął,
mieszkanie mieliśmy odebrać "na dniach", ale mnie minęła chęć posiadania dziecka.
Celina patrzyła na mnie zdumiona. W jej oczach byłam zapewne dziwolągiem - jak
można nie chcieć dziecka?
Stanęło na tym, że dałam jej adres mojego prywatnego specjalisty oglądającego
kobiety z odwrotnej perspektywy.
Zadzwoniła za 3 tygodnie -lekarz  kazał jej zacząć się martwić po upływie roku lub
nawet półtora. A tymczasem miała  sobie mierzyć  temperaturę, codziennie rano o
tej samej godzinie, przez trzy miesiące i wszystko pilnie zapisywać, a potem wyniki
mu przedstawić.
Paskudna jestem i byłam zawsze, bo pomyślałam - mam trzy miesiące spokoju od
problemów Celiny.
Ogromnie się pomyliłam.
c.d.n.


niedziela, 1 września 2013

Święta Celina- cz.VI

Im bliżej było do spotkania się z Celiną, tym większe zaciekawienie budziło ono
we mnie.
Bo co tu ukrywać - raczej trudno powiedzieć byśmy były zaprzyjaznione - ot po
prostu znajoma  twarz z poprzedniej pracy, więc skąd ten pęd do spotkania ze mną?
Spotkałyśmy się tym razem w  znacznie milszym lokalu - nie w kawiarni ale w
restauracji- byłyśmy obie bez obiadu, a poza tym w tej restauracji nie wolno było
palić, co było wtedy nawet miłym zaskoczeniem.
"Wiesz, wychodzę za mąż - spokojnym głosem oznajmiła mi Celina. I mam do  ciebie
prośbę- czy mogłabyś zostać moim świadkiem?"
Niewiele brakowało a zakrztusiłabym się kartoflem. Nie dlatego, że ona wychodziła
za mąż, ten stan rzeczy nie był wtedy rzadkością, ale zaskoczyła mnie jej prośba.
Zwoje mózgowe zaczęły mi się wręcz przegrzewać z natłoku myśli  - nie za bardzo
wiedziałam co mam  odpowiedzieć. Nie była przecież moją bardzo bliską koleżanką.
By zyskać na czasie zapytałam głupawo - a za kogo, jeśli  można wiedzieć?
 "Znasz go, to Marek G". Tak samo dobrze jak ciebie- wypaliłam bez zastanowienia.
Odechciało mi się jeść . Odstawiłam talerz i poprosiłam kelnera o kawę. Celina pomału
kończyła swój obiad.
Jak zwykle kilka łyków kawy doprowadziło mój mózg do stanu normalności.
Powiedziałam, że nie ma sprawy, mogę świadkować, ale czy ona zdążyła na tyle poznać
Marka, że chce sobie  z nim ułożyć życie? Facet "z odzysku", obciążony alimentami to
średnio dobra partia. Do tego ma kiepskie układy z byłą żoną, a to zawsze będzie się
kładło cieniem na jego aktualnym życiu  małżeńskim. No i do tego jakiś chorowity z
niego egzemplarz, co nie rokuje dobrze na przyszłość. Może to jakiś genetyczny defekt?
Celina zrobiła nieco smutną minę i powiedziała , że to wcale nie były jakieś choroby,
Marek  po prostu się upijał ilekroć miał  scysję z żoną o widzenie dziecka. A pił na umór,
więc nie nadawał się przez kilka dni do pracy.
Ale odkąd są razem, ani razu nie pił, nawet wtedy,  gdy nie mógł zobaczyć dziecka. A są
razem od pół roku.
I  Marek poprosił ją, by za niego wyszła. by jak najprędzej postarali się o dziecko.
To bardzo porządny i dobry chłopak, tylko bardzo nieszczęśliwy. Ale on, jako rozwodnik
nie może wziąć ślubu kościelnego, więc jej rodzina nie akceptuje tego  małżeństwa, a jej
siostra odmówiła "świadkowania", więc ona prosi mnie o tę przysługę. Drugim świadkiem
będzie kolega Marka.
Zatkało mnie - miałam ochotę walnąć ją w tę  dobrze ostrzyżoną główkę by oprzytomniała
i zaczęła racjonalnie myśleć.  Facet jest alkoholikiem, a to , że od kilku miesięcy nie pił
wcale nie dawało żadnych gwarancji, że pewnego pięknego dnia, gdy znów go sytuacja
przerośnie nie zacznie od nowa pić.
A może ten jego rozwód był właśnie z tego powodu? Może była żona miała dość powrotów
do domu zalanego w trupa Marka? I może dlatego nie chciała by Marek widywał się  z
synkiem? Może już były sytuacje, w których straciła do niego zaufanie?
Wszystko to wyłuszczyłam spokojnie  Celinie, choć wszystko się we mnie z lekka gotowało.
Celina wpatrywała się we mnie z przerażeniem. Co jakiś czas cichutko mi przerywała
słowami "mylisz się".
W końcu, bliska  łez wydusiła z siebie:  " Ale ja go kocham, muszę go uratować, nie mogę
zostawić samego. Małżeństwo go zmieni, poczuje się bezpieczny i kochany. Będziemy
mieć dziecko, na pewno będzie dobrze, nie tak jak mówisz.
A może chcesz z nim porozmawiać? On Cię lubi, z pewnością nie będzie miał nic przeciwko
takiej rozmowie".
Czułam się idiotycznie - nagle zostałam włączona w coś, na co wcale nie miałam  ochoty.
Nie należę do tych co lubią zbawiać świat i nie za bardzo wiedziałam po co miałabym
rozmawiać z Markiem? Co miałam mu powiedzieć? że wiem ,że on jest zagrożony nawrotem
choroby alkoholowej? Czy może wysłać go do klubu AA?
A może lepiej skierować Celinę do grupy rodzin alkoholików? niech posłucha jak to jest być
 żoną lub dzieckiem  alkoholika.
c.d.n.