sobota, 25 października 2014

Scenki z ostatniego tygodnia

Już dawno odkryłam, że w poprzednim wcieleniu byłam stworzeniem zapadającym w sen
zimowy. Najwięcej czasu zajmuje mi sen i całymi dniami ziewam i gdy tylko usiądę,
zupełnie nie wiem jakim cudem - zasypiam.
No i chodzę cały dzień z lekka skołowana. Ale innym wydaje się, że skoro jeszcze nie
zeszłam, to żyję normalnie..Wróciłam wczoraj z rehabilitacji no i oczywiście padłam.
Obudził mnie dzwonek telefonu:
..no, cześc- zapodał damski głos. To był głos W.  Znamy się od ponad 20 lat.
cześc, odpowiedziałam bez entuzjazmu.
W.: widziałaś tą Siwiec?
ja : chyba Siwca, ale nie widziałam dawno, nie wiem nawet czy jeszcze pełni jakieś funkcje
      polityczne.
W.: o czym ty mówisz, jaki polityk, to aktorka, chyba.
ja: aktorka? Nie znam. a gra w jakimś teatrze? Poza tym to mnie  aktorki nie interesują.
W.: widziałam ją w TV, ma  silikonowe wargi i wygląda jak karp wigilijny. A ta pół
Cyganka też ma silikony i też wygląda okropnie.
ja: wiesz przecież, że nie oglądam TV, a już programów rozrywkowych zwłaszcza. Na tych
kanałach, które oglądam żadne  silikonowe aktorki nie występują.
W.: no to sobie raz obejrzyj i powiedz mi co tym  myślisz. jutro do  ciebie zadzwonię, pa!
Dziś przezornie odłączyłam telefon stacjonarny i komórkę. Owej Siwiec nie oglądałam,
 pół Cyganki też nie i nie mam zamiaru.

piątek, 24 października 2014

A pamiętasz???

Od kilku dni tłukła mi się po głowie stara jak świat melodia, ale żeby było śmieszniej
towarzyszyły jej słowa:
"...w Ameryce powstał dziwny taniec - jazz,
lewa noga  zgina się w kolanie- jazz,
ręka nogę łapie, noga  ucho drapie - jazz boogi, jazz."
Słowa idiotyczne, ale  melodia dobra.
A razem słowa i melodia przywoływały obraz mojego dawno już nieżyjącego kuzyna.
To on zabierał mnie na Jazz Jamboree i na klubowe koncerty.
Pomyślałam, że może moja przyjaciółka ma jeszcze stare analogowe płyty i pamięta
tę melodię. W końcu  jesteśmy z tego samego rocznika a na dodatek jej niedoszły mąż
grał w jakiejś kapeli i razem z kapelą umknął tuż przed ślubem do Szwecji.
Niewiele myśląc chwyciłam za telefon, wybrałam  jej  numer i tuż po usłyszeniu jej głosu zaśpiewałam prześladującą mnie melodię.
O rany, porąbało Cię - zdiagnozowała mój stan umysłu Lutka. I strasznie chrypisz.
No cóż, Adą Sari nigdy nie byłam, fakt.
Niestety Lutka już nie miała ani jednej starej płyty. Z okazji zmiany mieszkania pozbyła
się wielu staroci. Właściwie to nawet trudno powiedziec, że to ona się pozbyła  ponieważ
to jej mąż pakował do pudeł zawartośc szaf i wiele rzeczy wyekspediował na śmietnik.
Tym sposobem przepadły płyty, zdekompletowany serwis z miśnieńskiej porcelany, (brakło
jednej filiżanki i cukierniczki) nieduże lustro w porcelanowej ramie ozdobionej amorkami i bukiecikami kwiatów, stare, jeszcze przedwojenne pocztówki, podręczniki z zakresu sztuki jubilerskiej, wzorniki, przeróżne narzędzia jubilerskie po tatusiu i wiele przeróżnych
"durnostojek", która Lutka latami zbierała. Lutka starannie ukrywała przede mną te straty,
bo były  wśród  nich i "durnostojki", które jej przywoziłam z każdego  zagranicznego  lub
krajowego wyjazdu. Miałyśmy zwyczaj obdarowywania się drobiazgami - czasem była to
jakaś zabawna figurka, czasem malutki obrazek, innym znów razem jakiś  biżuteryjny
drobiazg.
Właściwie to nie powinnam się dziwic, że śpiewasz ten stary "kawałek" - powiedziała
Lutka.  A pamiętasz jak tańczyłaś boso w Bazyliszku a potem na bosaka wracałaś ze
Starego Miasta na Mokotów?  Zawsze byłaś zwariowana. Najlepiej wyglądałaś tańcząc
tango i trzymając w ręce swe szpilki. Te szpilki na tle garnituru Janusza wyglądały
bajecznie, wręcz dekoracyjnie.
No tak,  to prawda. Od tamtej pory  jeszcze tylko jeden raz wybrałam się w szpilkach
na bose stopy. I też wracałam do domu boso, tyle tylko, że nie z tańców a z.....basenu na
Agrykoli. Bo były to czasy, gdy calutki dzień dreptałam na szpilkach. Dziś to nie mam
pojęcia jak ja to wytrzymywałam.
Pośmiałyśmy się trochę z tamtej mojej przygody a wtedy przypomniałam sobie, że ona też
miała na Starówce śmieszną wpadkę.
Lutka, a pamiętasz jak nam odbiło i zaprosiłyśmy chłopaków do Fukiera z okazji Dnia
Kobiet? Tańców co prawda nie było, ale pewna blondynka po kolejnej lampce wina
stała się duszą towarzystwa i stojąc na  ławie piała jakąś  "ogniskową" piosenkę. Chłopcy
bali się, że zlecisz z tej ławy i na siłę usiłowali cię posadzic za stołem a ty się na nich
obraziłaś i wyniosłaś się z winiarni. Potem wszyscy cię szukaliśmy, a ty złapałaś taxi i
pojechałaś do  domu. Napędziłaś mi tym zniknięciem strachu. Pamiętasz??? Trzy dni
z Tobą nie rozmawiałam, taka byłam wściekła.
Lutka roześmiała się. Ale wtedy  ci się nie przyznałam co było dalej - taksówkarz zapytał
się mnie ile mam pieniędzy i gdzie mieszkam- odruchowo  wymieniłam stary adres i
facet mi oświadczył, że on do Podkowy Leśnej nie pojedzie, a tylko podwiezie mnie do
WKD. A ja byłam tak przytruta, że nawet nie zareagowałam, wysiadłam grzecznie przy
WKD i dopiero na dworcu uprzytomniłam sobie, że od roku mieszkam u ciotki, w stolicy.
A pamiętasz gdy byłyśmy razem na Targach Poznańskich? -  spytała Lutka.
Byłyśmy przecież ze trzy razy razem, zauważyłam. A o które Ci idzie?
No o te, gdy byłyśmy zaproszone na obiad do restauracji urządzonej w wagonie Warsu.
Nie zapomnę tego obiadu do końca swych dni - zapewniła mnie  Lutka. Wyglądałyśmy
jak dwie ugotowane ryby, pot nam kapał na talerze, bo tam nawet wentylatorów nie było,
a co dopiero klimatyzacji. I pamiętam jak dyskretnie wlałaś swój likier do kawy Ryśka,
a on potem się dziwił, że tak szybko wypiłaś likier. A wiesz, on mi się nawet podobał,
ale był żonaty. Zdziwiłam się - Rysiek był niższy od niej i to sporo. Lutka zawsze miała
kłopot ze znalezieniem chłopaka wyższego od siebie. Lutka miała 175 na bosaka i
w tamtych czasach zaliczała się do wysokich dziewczyn. Bardzo nad tym faktem bolała.
Ale pewnego dnia Lutka stanęła obok Ani German i pocieszyła się, że Ania jest jednak
od niej wyższa.
A tamten pobyt na targach niezle mi zapadł w pamięci - upał był nieziemski, a ja byłam
w czarnej garsonce i na wysokich szpilkach, więc do tego  miałam na sobie rajstopy.
Na domiar złego pod żakietem nie miałam  żadnej bluzki. I gdybym nie poszła na ten obiad,
to jeszcze jakoś bym to wszystko przeżyła - w pawilonie, w którym "urzędowałam" był
zrobiony lekki przeciąg. Przejście około 200 m w tym wściekłym upale a potem siedzenie
w paskudnie nagrzanym wagonie było prawdziwą torturą. Patrzyłam na swego szefa, który
z minuty na minutę robił się coraz bardziej purpurowy i zastanawiałam się, czy aby nie
dostanie wylewu. Wreszcie biedak nie wyrobił i zapytał się nas, czy nie poczujemy się
urażone,  gdy on zdejmie marynarkę. Oczywiście nie czułyśmy się urażone, a szef, który
miał z natury  dobre serce, zauważył, że ja też mogłabym  zdjąc żakiet.
Zrobiłam smutną minę i poinformowałam szefa, że nie mogę, bo pod spodem jestem "goła".
Ojej, przepraszam, nie wiedziałem - wykrztusił z siebie nieco zmieszany szef. A mili
koledzy zaczęli rżec niczym konie i namolnie wpatrywac się w dekolt mego żakietu.
A ponieważ byłam już zmęczona i w niezbyt dobrym humorze, to powiedziałam kolegom,
że jeżeli tak bardzo interesuje ich mój biustonosz, to mogą iśc do pawilonu z damską
bielizną i sobie obejrzec któryś z egzemplarzy z bliska.
A potem zmieniłam pracę, Lutka też i nie jezdziłyśmy już na Targi Poznańskie.
Doszłyśmy z Lutką do wniosku, że musimy zrobic sobie babski wieczór i to poza domem,
żeby swobodnie powspominac stare czasy, najlepiej te jeszcze przedmałżeńskie.