wtorek, 31 października 2023

Córeczka tatusia - 34

 Lena przypatrywała  się Marcie i swej młodszej latorośli - Marta coś mu cichutko tłumaczyła, a mały kiwał potakująco główką, potem Marta wzięła  w swoją dłoń  jego  rączkę "uzbrojoną" w kredkę i prowadziła jego rączkę po rysunku samochodu i cały czas coś mu cichutko tłumaczyła. W ten  sposób pomału pokolorowali wspólnie karoserię samochodu czerwoną "świecówką" nie wychodząc poza kontury rysunku. Potem dziecko samo odłożyło  kredkę do pudełka, a Marta zadała mu  pytanie jaką kredką pomalują koła  samochodu i malec wybrał czarną kredką, Marta  znów wzięła jego rączkę z kredką w swoją dłoń i koła były czarne, karoseria czerwona. I znów kredka wróciła do pudełka a Marta  zapytała  się czy szyby w  samochodzie też mają być kolorowe i jeżeli tak, to niech wyjmie  z pudełka kredkę, którą  chce pokolorować  szyby. Jacuś długo przyglądał się kredkom, potem wziął rękę Marty i wsadził ją do pudełka  z kredkami mówiąc "ciocia". Marta zapytała  się go jeszcze, czy to ona ma wybrać kolor  szyb i gdy Jacuś pokiwał główką na tak, powiedziała, że szyby będą niebieskie, bo nie ma tu białej kredki, zresztą z  daleka takie  szyby wyglądają niebiesko. 

Gdy tak wspólnie cichutko malowali przy stole zrobiło się  cicho, a Andrzej powiedział do Wojtka - twoja pani powinna zmienić zawód- zaczarowała nam dziecko.  Marta słysząc to powiedziała - w ten sposób tata nauczył mnie jak malować kredkami by nie wychodzić poza kontury i tym samym pojęłam, że wiele rzeczy trzeba robić pomału, z namysłem. I muszę wam powiedzieć, że Jacuś to bardzo rozumne dziecko a przecież ma tylko dwa lata a gdy tata mnie tak nauczał to ja już chodziłam do pierwszej klasy. Więc  jestem tak naprawdę zdziwiona, że dał się tak poprowadzić  w tym kolorowaniu.  Zadziwił mnie też  tym  że będąc takim maluszkiem  tak dobrze potrafi zastosować kolory, co oznacza, że już jest bystrym obserwatorem.  

Ja  zupełnie nie mam kontaktu z małymi dziećmi i przyznam się  szczerze, że miałam ogromną tremę gdy do was jechaliśmy.  Mówiłam o tym  mamie, a mama dała  mi książeczkę o pracy z dziećmi i tam wyczytałam, że dziecko to też człowiek i żeby traktować dziecko jako istotę  rozumną a nie durnotę bo jest malutki. I że powinniśmy pamiętać, że tak naprawdę każde niemowlę jest geniuszem, bo uczy się wszystkiego głównie na podstawie obserwowania dorosłych.

A my- powiedziała Lena  byliśmy w strachu, że nas maluchy skompromitują. I wiesz - to co wyczytałaś to prawda- ty jesteś bardzo opanowana i twój spokój udzielił się chłopcom. Wojtek tylko przewrócił oczami i powiedział półgłosem - mogę cię Lenko zapewnić, że nie jeden szewc mocno wzbogacił by swoje słownictwo gdyby posłuchał jej repertuaru gdy się zeźli. Żeby było zabawniej,  starszy - Piotruś- powiedział, że on też by chciał by mu ciocia Marta poprowadziła rękę z kredką.

Marta tylko uśmiechnęła  się i powiedziała, że nie ma problemu, ale trzeba się zapytać młodszego, czy teraz może na kolanach Marty rozsiąść się Piotruś by też się nauczyć jak ładnie kolorować obrazek. Jacuś, który był zgodnym  dzieckiem, poszedł usiąść na kolanach taty i jego miejsce zajął Piotruś. Był pełen zapału i Marta musiała mu tłumaczyć , że gdy się koloruje pomału to wtedy łatwiej jest utrzymać  się w  granicach konturów obrazka  a szybko to się koloruje gdy się już ma więcej lat i jest  się w  szkole. Ale wpierw  trzeba to robić pomału i dokładnie, żeby nabrać  wprawy.

Po "lekcji kolorowania" chłopcy zostali "spolaryzowani" przez mamę Leny, która miała  przyjść wcześniej i zająć  się nimi by dorośli mieli spokój, ale coś się jej godziny pomyliły i dotarła dopiero teraz. Chłopcy razem z babcią poszli do swego pokoju, żeby oglądać jakąś kreskówkę.

Gdy wyszli Lena powiedziała, że po raz pierwszy dzieciaki stanęły na  wysokości zadania i były grzeczne a poza tym Marta jest pierwszą  "nieznaną ciocią" której Jacuś władował się na kolana.

Potem Lena  wypytywała  się o pobyt w Sopocie, bo właściwie od  chwili wyjścia za mąż siedzi cały  czas w Warszawie. Bardzo się obojgu podobał fakt, że można tam wynająć "normalne mieszkanie" z całym wyposażeniem, bo przy dwojgu małych dzieciach to znacznie wygodniejsze  niż jakiś ośrodek wczasowy.

Wojtek od razu dał  Andrzejowi namiary na  firmę, która  zajmuje  się  wynajmowaniem tych kwater zainteresowanym. Marta opowiadała czego się uczy na tych studiach, a Lena stwierdziła, że równouprawnienie  kobiet w pracy to mrzonka. Ona pracowała w trakcie pierwszej ciąży, którą wyjątkowo źle znosiła, była nawet propozycja by ją przerwać bo na  zmianę miała  albo same  mdłości albo mdłości i torsje i schudła, po połowie było nieco lepiej, ale więcej była na  zwolnieniach lekarskich niż  w pracy. Wzięła trzyletni urlop wychowawczy i ponieważ w trakcie   jego trwania zaszła w  drugą ciążę to już  nie  wróciła  do pracy i po upływie tych trzech lat rozwiązała umowę o pracę. Wojtek stwierdził, że po raz pierwszy zobaczył wtedy na  własne  oczy, że medycyna bywa bezsilna. Nikt nie wiedział czemu Lena tak szalenie źle znosiła ciążę.  Andrzej opowiedział jak  miał ochotę pobić jednego z lekarzy, który wysnuł wniosek, że dlatego  Lena  tak źle znosi ciążę bo była to  ciąża  nieplanowana.  

Marta zaczęła się śmiać i powiedziała, że gdyby to ich dotyczyło to zapewne jakiś geniusz  by powiedział, że to skutek tego, że nie   mają ślubu kościelnego.  Ale my  mieliśmy- powiedziała Lena - nie dlatego że chcieliśmy, ale nasze rodziny były wyraźnie napalone na ten kościelny  cyrk. My prosto z kościoła pojechaliśmy do Bułgarii, tyle  tylko, że zdążyliśmy się przebrać w coś bardziej praktycznego - śmiała  się Lena. Tak dokładnie to tylko ja się przebrałam.

Wszyscy byli tak napaleni na ten kościelny ślub i wesele, że nawet  nie  zauważyli  chyba że nas na tym weselu nie ma- opowiadała  Lena. Rodzice Andrzeja to byli tak obrażeni, że nawet nie  chcieli z nami przez  dwa lata rozmawiać. A my przecież od  samego początku mówiliśmy, że nie chcemy ani wesela  ani ślubu kościelnego, w końcu się  zgodziliśmy na ten ślub, bo ojciec Andrzeja  ma siostrę- zakonnicę, ale nadal mówiliśmy, że nie chcemy wesela. No to jego ojciec stwierdził, że on nam zafunduje wesele, skoro Andrzej najwyraźniej  skąpi. W jego pojęciu to przecież  wesele jest czymś najfajniejszym pod słońcem. Moi rodzice podobno ich powstrzymywali mówiąc, że przecież jesteśmy dorośli i że jeżeli my nie chcemy, to nie ma  sensu urządzać wesela. Moi rodzice chcieli jego rodziców i tę  ciotkę zakonną zaprosić na jakiś wystawniejszy obiad po tym kościele. No a my cichutko się ulotniliśmy przez zakrystię, bo na tyłach kościoła czekał na  nas w  samochodzie kolega Andrzeja z naszymi ciuchami na  drogę. Ja  się wydostałam z  sukienki w  samochodzie a Andrzej poleciał w ślubnym garniturze - przynajmniej w samolocie wyglądał elegancko.  No ale mieliśmy  chociaż fajne dwa tygodnie w Słonecznym Brzegu. Warto było uciec. To z was też niezłe  ziółka - śmiał się Wojtek.

No a my w tym Sopocie byliśmy właśnie po ślubie i dzięki temu mamy  psa- powiedział Wojtek. A w którym miejscu w Sopocie są te kwatery ?- spytała Lena. Bardzo blisko Wyścigów Konnych i z oddali widać było z okien tą Halę Arena- to są te tereny w prawo, w  stronę Jelitkowa. To znaczy  w prawo od wejścia na molo sopockie.W  niedużej odległości od tego miejsca, w którym  było wejście na plażę  tam gdzie mieszkaliśmy, zaczynało się już Jelitkowo. Sklepów to tam niemal  nie ma, ale samochodem jest bliziutko do Lidla, piechotką  można dotrzeć na bazar i zaopatrzyć  się w zieleninę, jajka, biały  ser. No i jest blisko do stacji kolejki elektrycznej. My w domu to głównie śniadania robiliśmy a obiady jedliśmy w restauracji.  Bo i taki przejaw cywilizacji tam jest. I jest sporo barów  już na plaży- takie bary smażalnie  ryb. Wieczorami jest gdzie iść potańczyć,  ale my  nie  chodziliśmy do tych klubików.

Tam się ogromnie zmieniło w porównaniu do tego co my kiedyś z tatą widzieliśmy bywając tam wcześniej. Sporo ludzi wykupiło tam  mieszkania  w tych blokach właśnie jako lokatę. Na  szczęście dla nich jest firma zarządzająca tymi nieruchomościami. Te większe  mieszkania to mają i garaże w podziemiach budynku. Te budynki są też zamieszkiwane przez  cały  rok, tylko część mieszkań jest zgłoszona pod wynajem na  czasowe pobyty. Fajne  są takie  bloczyska z których  do plaży masz z najbardziej oddalonego od  niej bloku pół kilometra. To jak rzut beretem. Dopóki będziecie  mieli dzieci jeszcze  nie  w szkole to możecie jeździć na wakacje nie  w typowo wakacyjnym okresie. My to akurat  byliśmy w wakacyjnym, bo ślub  braliśmy w końcówce lipca i.... w poniedziałek. I po ślubie  mieliśmy właśnie obiadek w restauracji Hotelu Europejskiego i wymyśliłam, dzięki podpowiedzi koleżanki, żeby z góry nie ustalać menu a tylko zarezerwować ilość  miejsc i godzinę. I wtedy , właśnie  z okazji naszego ślubu, poznałam Patrycję - obecną żonę mego taty.

A macie  jakieś zdjęcia?- dopytywała  się Lena. Zdjęcia???...... ja nie mam, ale Wojtek to ma na pewno- powiedziała Marta. Ja w ogóle mało fotografuję, on robi często jakieś zdjęcia "z ukrycia" i potem ja  się awanturuję by je usunął bo się sobie nie podobam na którymś  ze  zdjęć.

Obaj panowie wybuchnęli  zgodnym  śmiechem, a Andrzej powiedział - bo wy, dziewczyny, chcecie  zawsze wyglądać idealnie, a większości facetów ten wasz idealny wygląd wcale nie jest potrzebny do tego by was kochać. Dla mnie rozczochrana i spocona  Lenka jest piękna tak  samo jak Lenka odsztafirowana na jakąś extra imprezę. Byłem przy obu porodach  w  czasie których Lenka na  szczęście nie  miała dostępu do lustra i według kryteriów salonowych w niczym  nie przypominała "ślicznotki" - spocona, mokra, wystraszona i zapłakana a dla mnie i tak była i nadal jest najpiękniejsza i bardzo  dzielna. I dzień w dzień jestem jej wdzięczny za to, że ze mną jest, że wytrzymuje moje stosunkowo małe zaangażowanie w życie  domowe i mój notoryczny  stan typu "obecny - nieprzytomny", bo mam wciąż  w głowie  aktualny grafik i już myślę nad kolejną operacją. Dobrze że nie widzi  mnie zaraz po jakimś bardzo skomplikowanym  zabiegu gdy pacjent zaczyna mi odchodzić pod nożem a mimo tego udało się go jednak uratować. Któregoś takiego dnia zobaczyłem  w lustrze nie  siebie a obcego, starego dziada. To był dla mnie prawdziwy  szok. 

Przepraszam, że o  tym mówię, ale wy oboje macie w sobie  coś, co mnie do tego ośmieliło. I to  mnie - stuprocentowego realistę bez odchyleń w  stronę romantyzmu lub mistycyzmu. I do dziś nie bardzo  wiem dlaczego w ostatniej chwili złożyłem dokumenty na medycynę - jako dzieciak panicznie bałem się lekarzy, nigdy  nie marzyłem o  tym zawodzie, nie mam żadnego lekarza w rodzinie. W szkole  ani chemia  ani biologia  nie były moimi ulubionymi przedmiotami. Tak naprawdę nie  bardzo miałem  pojęcie jaki zawód  chciałbym wykonywać w przyszłości. Marzyły mi  się dalekie podróże co wcale nie sprawiło bym  miał same piątki z geografii.

No to, że nie miałeś piątek z geografii to mnie wcale nie dziwi. To czego uczy  szkoła to raczej mało kogo skusi by podjął studia na tym kierunku zapewnił go Wojtek. Dość  długo Brno, Berno i Berlin to było jedno i to samo miejsce dla mnie. Taki był ze mnie  geograficzny geniusz. Marta parsknęła śmiechem i powiedziała - kiedyś w podstawówce wyleciał z klasy gdy  się  zdziwił, że Berno i Berlin to nie jest to samo  miasto tylko dwa różne a na  dodatek w różnych krajach. I jeszcze  za  drzwi go geograficzka wystawiła , bo była przekonana,  że on się  wygłupia. A na  dodatek to nie mógł pojąć, że na każdej wydrukowanej   mapie cztery strony świata są  zawsze tak  samo usytuowane i zawsze strasznie  długo szukał północy i pozostałych kierunków. Ale teraz on umie  się posługiwać  kompasem a ja nie- śmiała  się Marta. Tyle  tylko, że raczej  nie chodzę nigdzie sama do lasu, zwłaszcza  do takiego, którego nie  znam.

                                                                           c.d.n.