sobota, 8 lutego 2014

Pechowiec.

Pechowiec to nasz przyjaciel, choć być może bardziej mój niż mego męża. Znamy się
od tak dawna, że aż strach napisać ile to lat minęło. Można to określic, że znam go
dłużej niż własne dziecko.
Pechowca poznałam w pracy. Wpadło do pokoju "coś" płci męskiej, o bardzo rzadkich,
lekko kręcących się blond włosach i strasznie niebieskich oczach, wysokie i jakby nieco
z nadwagą. Ów osobnik był wielce uśmiechnięty, wyraznie przyjacielsko nastawiony do
otoczenia. Przedstawił się z imienia ( a właściwie dwóch imion) i nazwiska i oznajmił,
że będzie mi pomagał w miarę swych możliwości w czasie międzynarodowej imprezy,
która przez najbliższe trzy tygodnie miała być w naszej firmie. Mam mu tylko wydawać
polecania, a on będzie starał się wszystko wykonać.
Przyznam się szczerze, że zupełnie niczym facet jestem w kontaktach międzyludzkich
wzrokowcem. Pechowiec przedstawiał sobą zewnętrznie wszystko to, co mnie u facetów
przyprawiało o mdłości - duży, pulchnawy blondyn z niebieskimi oczami, łysiejący a do
tego głośny. I palący.
Pechowiec jakoś nie zraził się ani moim wrogim spojrzeniem  ani brakiem mego
entuzjazmu, przeszedł do ataku, czyli zaproponował bym mu mówiła po imieniu, bo tak
łatwiej się współpracuje. Zapomniał mi nawet powiedzieć, że zna b. dobrze mego męża.
Współpraca układała się nam całkiem niezle, bo Pechowiec był raczej przedsiębiorczym
człowiekiem, a mnie z kolei zawsze lepiej się pracowało z facetami niż kobietami.
Chyba głównie dlatego, że oni nie ulegali hormonalnym zmianom nastrojów. A ja miałam
to szczęście, że byłam tak samo niemiła przez cały miesiąc, bez fluktuacji na plus czy
minus.
Te trzy tygodnie dały nam w kość niezle.  W ostatniej chwili się okazało, że niektórzy
goście mieli zjechać dwa dni wcześniej niż zapowiadali a miejsca w  hotelu oczywiście
nie było.
Stołeczna baza hotelowa była naprawdę wtedy wielce uboga i znalezienie nagle miejsc
dla pięciu osób graniczyło z cudem.
Gdy nagle wypłynęła ta sprawa, Pechowiec oświadczył - " to wszystko przeze mnie,
ja po prostu jestem pechowcem, zawsze coś mi  się musi na głowę zwalić; jak nie
w domu to w pracy".
Wyjaśniłam mu, że to raczej mnie zleciało na głowę a nie jemu, a potem zaczęłam
obdzwaniać wszystkie możliwe hotele w mieście. Po dwóch godzinach  poddałam się,
zadzwoniłam do Pechowca i oświadczyłam, że zero szans, więc niech rusza w kurs
po mieście i znajdzie jakis przyzwoity hotel robotniczy- trudno, dwa dni jakoś
przetrwają w hotelu robotniczym. Ewentualnie niech zajrzy na kwatery prywatne.
Od własnego męża dowiedziałam się, że Pechowiec jest z tego gatunku osobników,
którzy wywaleni drzwiami wracają oknem, a im sprawa trudniejsza i bardziej
beznadziejna tym lepiej.
Pechowiec załatwił nawet prawdziwy hotel - nie wiem jak to zrobił, ale zrobił. Byłam
tak tym zachwycona, że dałam się zaprosić na kawę.
Przy okazji chciałam się dowiedzieć na czym jego pech polega. Bo przedsiebiorczość
i pech raczej nie chodzą pod rękę.
Pechowiec pochodził  z niezbyt odległego od stolicy miasta wojewódzkiego, z tak
zwanej "dobrej rodziny". Studia zrobił na Politechnice Warszawskiej i w końcu tu został.
Zaraz po studiach ożenił się - i to był jego pierwszy pech. Dziewczę było z natury wesołe,
typu  "wino, mężczyzna i taniec", co właściwie nie przeszkadzało Pechowcowi, dopóki
nie byli małżeństwem. Ponieważ nie mieli własnego mieszkania Pechowiec tłumaczył
dziewczynie, która  bardzo parła do ślubu, że owszem, mogą się pobrać, ale nie mogą
sobie pozwolić na dzieci, bo nie mają własnego mieszkania . Pechowiec wynajmował
kawalerkę, czyli pokój z wnęką kuchenną w przedpokoju  i bardzo mini  łazienką. Na
domiar złego w samym centrum  miasta. Do spółdzielni mieszkaniowej oczywiście
należał (jak niemal każdy z nas w tamtych czasach), ale mieszkanie  miało być w bliżej
niekreślonej przyszłości.
Przyszła pani Pechowcowa kiwała ze zrozumieniem głową, podjęła nawet trud udania
się do przychodni "K" by wyszkolić się w zakresie antykoncepcji, którą nawet jeszcze
przed ślubem zaczęła stosować. Zapomniała tylko raz, w noc poślubną. A właściwie
to Pechowiec zapomniał jej przypomnieć, żeby zastosowała owe cuda  ówczesnej
antykoncepcji.  Zwykły pech.  Równo w 9 miesięcy pózniej został szczęśliwym ojcem.
Tak naprawdę Pechowiec lubił dzieci, ale poczuł się oszukany, żeby nie powiedzieć
wykorzystany. No ale  "zakasał rękawy", postarał się jeszcze o pół etatu, by żonie i
dziecku zapewnić jak najlepsze warunki.
Pechowcowa nie pracowała zawodowo, zajęła się wychowywaniem dziecka, w czym
jej pomagały: mama, babcia oraz młoda sąsiadka również posiadająca dziecko, ale  już
dwuletnie.
Pechowiec wpadł w tzw. małżeństwo hotelowe - wychodził z domu bladym  świtem,
wracał najczęściej około godz. dwudziestej pierwszej. Zjadał kolację, popatrzył na
dziecinę śpiącą w łóżeczku i szedł spać. Życie rodzinne  ograniczało się właściwie do
sobotniego popołudnia, wolnej raz w miesiącu soboty  no i do niedziel.
Bardzo długo nie domyślał się, że Pechowcowa...pije. Coraz częściej zdarzało się, że
gdy wracał do domu żona spała "jak zabita". Dopiero gdy natknął się na butelkę
z resztką wódki, coś mu  zaczęło w głowie świtać. Bo czego jak czego, ale wódki to
pechowiec nie pijał. Wino z wyższej półki i owszem, koniak - też bywało, czasem piwo,
ale tak naprawdę to nawet nie miał kiedy pić, bo jezdził codziennie samochodem.
Przy najbliższej okazji przeprowadził śledztwo. Pechowcowa nieco kręciła, twierdziła,
że butelka  w stanie  pół pełnym była własnością sąsiadki, że sobie chlapnęły po dwa
kieliszki z okazji urodzin sąsiadki, a piły tu, bo łatwiej było pilnować dzieci w małym
pokoju.
Nagle Pechowiec zrobił się bardzo dociekliwy - w kilka dni potem zerwał się z pracy i
niespodzianie wpadł do domu. Mieszkanie było puste- ani żony ani dziecka. Około
godziny piętnastej w zamku zachrobotał klucz  i do domu weszła droga teściowa
z dzieckiem. Ucieszyła się, że zięć w domu, bo spieszyła się do własnego domu i każde
zaoszczędzone 15 minut było cenne. Z jej słów wynikało, że Pechowcowa  powinna
wrócić za 15 lub 20 minut, bo przecież pracę ma bliziutko.
Pechowcowi aż szczęka ze zdziwienia opadła, bo nie wiedział nic o jakiejkolwiek pracy
swej ukochanej żony, ale nie drążył dalej tematu. Teściowa wdzięcznie zrobiła dziecku
"pa, pa, buziaczki" i zniknęła za drzwiami.
Za pół godziny rzeczywiście wróciła do domu Pechowcowa. Była w świetnym humorze,
z wyraznymi  kolorkami na  twarzy, lekko maślanymi oczkami i głupawym uśmiechem.
Pechowiec poprosił by ubrała dziecko, bo muszą zaraz jechać do jej matki. Pechowcowa
nawet się trochę dziwiła po co, ale Pechowiec  wykazując się sprytem powiedział, że
dowie się na miejscu.
Do teściowej dojechali zaledwie w 15 minut. Na ich widok teściowej z lekka odebrało
mowę. Pechowiec zaprowadzil dziecko do pokoju babci swej żony i poprosił by się nim
przez jakiś czas zajęła.
A potem "śledztwo zostało wdrożone". Atmosfera była coraz gorętsza, bo w końcu wyszło
na to, że teściowa już od dawna kryła córkę przed Pechowcem. Oczywiście okazało się,
że Pechowcowa nigdzie nie pracowała, a czas spędzała na spotkaniach ze swymi dawnymi
koleżankami- jeżeli spotkanie miało być poza domem, odwoziła dziecko do matki i wtedy
zajmowała się nim babcia-staruszka, a potem matka odwoziła dziecko do domu.
Teściowa Pechowca miała do niego pretensję, że to przez niego jej kochana córka wpadła
 w nałóg, bo ....była skazana  na siedzenie z dzieckiem w domu, więc nic dziwnego, że
zaczęła pić. I dopiero wtedy przypomniało się Pechowcowi, że gdy jeszcze przed ślubem
balowali, Pechowcowa całkiem sporo wina  potrafiła wypić.
Pechowiec  bez słowa poszedł do babci po dziecko, ubrał je i pojechał do swego mieszkania.
W ciągu godziny spakował rzeczy dziecka i zawiózł je do swego miasta rodzinnego i dał
matce pod opiekę.
Z grubsza wyjaśnił co się stało, wypił mocną kawę i wrócił nocą do Warszawy.
c.d.n.