Helena i Piotr wrócili z Bukowiny zachwyceni całym obiektem. Dużo basenów, ale jak stwierdziła Helena to bardziej była zadowolona z obsługi w Nałęczowie. No i - jak się śmiała Helena- płacisz niemal za każde spojrzenie na basen. Niewątpliwie realizacja tego kompleksu musiała pochłonąć wiele pieniędzy. Jeżeli chce się spędzić cały dzień na basenie w dniach poniedziałek- piątek to płacisz za dzień pobytu 89 zł. Jeżeli masz czas tylko w soboty i niedziele to musisz wydać 99 zł/dzień. Można również spędzić tylko 3,5 godziny i wtedy w tygodniu ta frajda kosztuje75 zł, w weekend 79zł. Już nawet nie patrzyli ile kosztuje taka frajda z dzieckiem, ale dzieci płacą nieco mniej niż dorośli. Można również wykupić moczenie się przez 45 minut i to kosztuje wtedy tylko 30 zł, z tym, że każda minuta ponad 45 minut kosztuje 33 grosze. Są też jeszcze jakieś opcje "rodzinne" z dziećmi, ale z uwagi na brak takowych w tej rodzinie nie wnikali w szczegóły.
Ale jest też opcja dla tych, co wstają bladym świtem - pomiędzy 9,00 a 11,00 płacisz tylko 2,49zł. I ta wiadomość przyprawiła Adelę i Emila o ból brzuchów od śmiechu. Oboje się skręcali ze śmiechu, bo dla nich była to wielce zabawna pora na pływanie. Adela stwierdziła, że jak jej życie zbrzydnie to przyjedzie na te baseny i gdy o 9,00 rano trafi do basenu to na pewno nie wyjdzie z niego o własnych siłach tylko ją wyniosą w charakterze nieboszczki, bo ona rano niezbyt kontaktuje i zwyczajnie by się utopiła. Oboje twierdzili, że nie wiedzą jakim cudem rano trafiają do samochodu i jadą do pracy. Bo rano to Adelka trafia do łazienki bez otwierania oczu i jakby jej coś na drodze postawić to pewnie by wylądowała w innej części mieszkania.
Emil chciał koniecznie zwrócić rodzicom pieniądze za ten "bukowiński Hilton", ale ojciec go wyśmiał mówiąc- jeszcze mamy, w końcu i Milanówek dobrze się sprzedał i mieszkanie dziewczyn, poza tym nie wydawałem tych pieniędzy, które mi podsyłałeś. Nie miałem po prostu "żywej gotówki", ale można było płacić kartą, więc nie było problemu.
W ciągu dnia zatelefonował do Emila Tomek - "ten od spływu Dunajcem", jak się telefonicznie przedstawił. Zapraszał ich wszystkich na kolację na następny dzień. Bo tyle opowiadał swej żonie i teściom o "warszawiakach", że żona bardzo chciałaby ich poznać- a najwygodniej jest, by to oni do nich przyjechali, dziecko jak zwykle pójdzie o siódmej spać, więc będą mogli sobie swobodnie rozmawiać. Ale niech koniecznie przyjadą około 18,00 bo obiecali małej, że spotka się z gośćmi z Warszawy. Emil się śmiał, że Tomek robi z nich atrakcję dla dziecka i mała będzie rozczarowana , że są tacy nudni. Poza tym Tomek poprosił by przypadkiem nie wpadli na pomysł przyniesienia dla małej słodyczy, bo oni ją uczą "życia bez słodyczy." Okazało się, że mieszkają na Antałówce i żeby goście nie błądzili Tomek po prostu po nich wpadnie- albo samochodem albo per pedes. Bo na Antałówce, jak w całym Zakopanem sama znajomość adresu to nie wszystko, trzeba jeszcze wiedzieć jak do niego dotrzeć, by nie błądzić godzinami. Emil pocieszył Tomka, że z tymi adresami tutaj to niemal jak na warszawskim Ursynowie- też trzeba się niekiedy nieźle nabłądzić nim się trafi pod właściwy adres. I kto wie, czy aby projektant Ursynowa nie był z rodu zakopiańczyków, od dziecka przyzwyczajonym do tego, że nazwa ulicy to nie wszystko.
No to mamy problem - stwierdziła Adela. Z reguły nie przychodzi się w Polsce "w gości" z pustymi rękami, więc najłatwiej jest kupić coś słodkiego dla dziecka i sztywny bukiet dla gospodarzy. Sztywny bukiet to możemy przynieść, ale nie mam pojęcia co małej kupić. No to jutro mamy "sklepowy" dzień- stwierdziła Adela. Nie mam bladego pojęcia co można kupić dla trzylatki. I nie umiem z takimi małymi dziećmi rozmawiać- martwiła się Adela. No ale nie jedziesz do pilnowania jej tylko na spotkanie z jej rodzicami i dziadkami, więc nie wpadaj w panikę - stwierdził przytomnie Piotr. My z Helą wręczymy sztywny bukiet by się tradycji stało zadość, a wy zajrzyjcie do sklepu z zabawkami i do księgarni, personel z reguły wie co dla jakiego wieku jest przeznaczone. Najwyżej dostanie coś, co już ma, ale dzieciom to na ogół nie przeszkadza. Na wszelki wypadek poproście o coś najnowszego co mają - jest szansa, że mała jeszcze tego nie ma. Nikt przy zdrowych zmysłach nie lata co dzień po zabawki i książeczki dla dzieci.
Dzień zakupowy nie był taki bezowocny, jak to widziała w swych przewidywaniach Adela. Przy okazji udało im się zrobić zakupy dla rodziców. Dla Piotra kupili (drogi jak cholera) szalik kaszmirowy, który na dodatek był dopasowany do szalenie niebieskich jego oczu. Tym sposobem już mieli prezent na Piotra imieniny. Pamiątka w postaci poszewki na jasiek z mięciutkiego białego owczego futerka też była dobrym zakupem. Gorzej było z portmonetką skórzaną, bo zdaniem Emila to wszystkie były "jakieś -takie-nieporęczne"i na pewno ojciec nie będzie chciał tego nosić. Dla Heleny kupili wełnianą, cieniutką chustę, w duże czerwone róże.
Jako sztywny bukiet kupili lekkie białe włoskie wino, a dla pań mini ogródek w szklanym pojemniku, co Adela określiła mianem "storczyki w zalewie". Dla trzylatki "upolowali" w antykwariacie Baśnie Andersena z ilustracjami Szancera, egzemplarz wyglądał jak nowy- chyba nigdy nie był w rękach czytelnika, a w sklepie papierniczo-pamiątkarskim planszę "lalka z ubrankami".
Adela pamiętała taką "zabawkę" z własnego dzieciństwa i uważała, że mała będzie miała świetną zabawę - lalka jedna, a ubranek multum. Jedyna niedogodność, że należało wpierw te ubranka i samą lalkę powycinać, co w tym przypadku spadnie na kogoś z dorosłych. Na szczęście plansze były w formacie A4, więc nie trzeba było ich do transportu zwijać w rulon i Adela dokupiła do nich teczkę plastikową z zapięciem. Gdy tak krążyli po Zakopanem Adela stwierdziła, że już chyba więcej tu nie przyjedzie, ani latem ani zimą. Następna wizyta w Tatrach to już będą Tatry Słowackie, w które wyskoczą teraz na jeden dzień, a potem może zimą i na pewno w przyszłym roku latem.
W domu "pamiątki z Zakopanego" od razu trafiły do rąk rodziców (oprócz szalika, który miał być wszak prezentem z okazji imienin). Helena się śmiała, że teraz to narzuci na siebie chustę i wybierze się na Krupówki, żeby pozować do zdjęć "pamiątka z Zakopanego z fałszywą góralką", a Piotr natychmiast oblekł swój jasieczek podróżny w jagnięce futerko i rozsiadł się na kanapie z podusią pod głową.
A co dla siebie kupiliście? - zapytała Helena. Nooo, dla nas to są właśnie te dwa tygodnie gdy możemy być ciągle razem a do tego z wami - odpowiedział Emil. Zaczynam doceniać w pełni jak to fajnie jest być cały czas poza pracą, mieć Adelkę na wyciągnięcie ręki. Zwłaszcza, że przez dwa miesiące nie będziemy w jednej firmie, no a potem nie będziemy pracować w jednym pokoju. Pod tym względem to pewnie lepiej by było pracować w kancelarii. Ale i tak nieźle, bo będziemy w jednym budynku i razem jeździć do i z pracy.
No nie wiem, czy w kancelarii byłoby pod tym względem lepiej -stwierdziła Adela. To będą raptem trzy pokoje z kuchnią. Kuchnia będzie tzw. "pomieszczeniem socjalnym" czyli miejscem na zjedzenie czegoś i jak znam życie to i na wypalenie papierosa, no chyba że trafią się sami niepalący pracownicy. Jeden pokój będzie musiał być na rozmowy z klientami i reszta będzie się tłamsić w jednym pokoju-sekretariacie. Albo umawiać się z klientami gdzieś w mieście. I nie wiem czy to takie fajne będzie. Tu pod tym względem mieliśmy bardzo dobre warunki do pracy, tylko te dojazdy były mało zabawne i to poranne wstawanie by o 7,30 już być w pracy. W nowym miejscu będziemy rozpoczynać pracę o 9,00 rano. No i będziemy mieć dobry dojazd do pracy, zwłaszcza gdy ruszy metro. No niby tak, zgodził się Emil, ale będę musiał zapewne jeździć "na wizje lokalne". No to wtedy będziesz brał samochód, ale nie będzie to dzień w dzień jak rok długi. Zresztą nie da się ukryć, że każda praca ma swoje wady i zalety.
Tak jak było umówione, przed godziną osiemnastą przyjechał po nich samochodem Tomek. Wymyślił, żeby nie brali swego samochodu, bo będzie kłopot z parkowaniem i potem "po nocy" ich odwiezie. Albo my sami wrócimy do domu w ramach spaceru- powiedział Piotr. To będzie wszak zejście w dół a nie wędrówka w górę.
Tomek im wyjaśnił, że powiedzieli małej, że dziś przychodzą dwie nowe ciocie i dwóch wujków, więc niech się nie obrażą gdy mała zacznie ich tytułować ciocią i wujkiem. Mała ma zakodowany lęk przed obcymi, tak ją "zakodowała" teściowa, która panicznie boi się tego, że ufne małe dziecko da się zwabić komuś obcemu. Jak już będzie starsza to się ją przekoduje. I w związku z tym mała ma mnóstwo "przyszywanych" cioć i wujków. którzy są dobrymi znajomymi rodziny.
Dom, w którym mieszkał Tomek razem z teściami, zrobił na warszawiakach spore wrażenie. Po pierwsze był to dom w starym, góralskim stylu z pełnych bali, budowany "na zrąb". Był duży, jednopiętrowy. I był to dom wybudowany wiele lat wcześniej i wybudowany wtedy w zupełnie innym miejscu, które teraz było odcinkiem szosy. Dom został w starym miejscu rozebrany bal po balu, każdy bal miał swój numer i dodatkowo był opisany. Nowy dom postawiono na solidnym murowanym podpiwniczeniu- w piwnicy była dodatkowa kuchnia, toaleta i bardzo duży pokój zrobiony na wzór bułgarskiej mechany, z dużym stołem, który rozłożony mógł pomieścić 12 osób. Ściany były obłożone boazerią modrzewiową. Pod ścianami dookoła były "siedziszcza" z poduszkami w pokrowcach z ...."łowickich pasiaków". Razem wszystko tworzyło kolorową i jednocześnie miłą dla oka całość. W rogu stał piękny kaflowy piec, w którym zimą palono. Reszta pieców w domu miała zamontowane grzałki elektryczne. Pomieszczenie "mechany" było wspólne, parter zajmowali młodzi, piętro rodzice. Kuchnia na parterze była wspólna ale urzędowała w niej tylko teściowa Tomka. Z okien sypialni na piętrze był widok na Giewont. Pokoje na parterze i piętrze prezentowały bale, z których dom powstał.
To jest przepiękny dom i jak dobrze, że udało się go ocalić - stwierdziła Adela. Fakt, zgodził sięTomek. Teraz takie domy bardzo rzadko się buduje - to bardzo droga inwestycja, chociaż to tylko drewno. Ale taki dom to spokojnie 150 lat może postać. Tylko trochę trudno zdobyć takie bale. A i dobrych fachowców nie łatwo.Teraz często buduje się domy z "półbali". Z zewnątrz wygląda imponująco, ale to już nie to.
Gdy tak słuchali wykładu Tomka na temat budownictwa do "mechany" przyszła jego żona z córeczką. Mała ściskała w jednej rączce małego misia, drugą trzymając się maminych spodni. Tomek wyciągnął do niej ręce i podniósł ją do góry i zaszeptał - przedstaw się i przywitaj - to są nowe ciocie i nowi wujkowie. Podszedł wpierw do Heleny, mała wyciągnęła do niej rączki, objęła za szyję i powiedziała- ja jestem Elunia, dobry dzień. A ja jestem Helena, dzień dobry,ślicznotko! Helena przyciągnęła do siebie Piotra i powiedziała- a to jest mój mąż, Piotr. I jeszcze jest tu moja córka Adela i skierowała Tomka wraz z małą w kierunku Adeli. Adela też została uściskana i Tomek stanął obok Emila, który powiedział do małej- ja jestem Emil, mąż Adeli. Witaj śliczna, mała panienko. I Emil załapał się nie tylko na uścisk ale i też na całuska. Ale na ręce nie dała się jemu wziąć. Gdy już mała stała na podłodze Adela podała jej teczkę mówiąc - a tu w środku jest coś dla ciebie do zabawy. Dla mnie? upewniła się mała. Tak, dla ciebie do zabawy. Teczka rozmiaru "A4" dla drobnej trzylatki to jak formatka "A O" dla dorosłego, więc szybko powiedziała - dziękuję i dała teczkę mamie. Baśnie Andersena zostały wręczone żonie Tomka, bo książka była za ciężka i zbyt gruba dla takiej kruszyny.
Ojej, a gdzie to kupiliście, nie wiem czemu, ale nie ma wznowień, pewnie biedny pan Andersen wyszedł z mody. Ojej, to cudowny prezent, sama z rozkoszą poczytam i pooglądam! W tym czasie Piotr postawił na stole wino i "storczyki w zalewie" mówiąc- a to dla rodziców małej ślicznotki. Tomek w ramach podziękowania stwierdził, że nie po to ich zaprosił by naznosili prezentów, a tylko dlatego ich zaprosił, że ich bardzo polubił. Linka, otwórz małej tę teczkę, bo się z nią morduje i zaraz się rozpłacze.
Adela szybko podeszła do małej, przykucnęła obok niej i powiedziała - otworzymy razem tę teczkę i zobaczysz co tam jest. A potem ci pomogę byś się mogła tym bawić. Mała zaczęła wpatrywać się w koraliki, które Adela miała na szyi i powiedziała- ładne te koraliki. Adela niewiele się namyślając zdjęła je szybko z szyi i zapięła na szyi małej mówiąc - jeżeli ci się podobają, to możesz je nosić. Koraliki były z tworzywa sztucznego, choć wyglądały całkiem przyzwoicie i ciekawie. Poza tym były lekkie. Linka, czyli Halinka, rzuciła okiem na małą wybiegającą z pokoju i powiedziała- przepraszam, ona ma świra na punkcie korali. Ależ nie masz, kobieto, za co przepraszać, to zwykły plastik, a jeśli ma dziecko radochę to niech spokojnie nosi, mam w domu więcej takich. Dobre na co dzień bo leciutkie. Niech nosi, skoro się jej podobają. Zobacz co jej kupiłam - i otworzyła teczkę. Ojej, ja też się tym bawiłam, nie wiedziałam, że jeszcze to można kupić - Halinka wpatrywała się w plansze bardzo uważnie. No właśnie, ja też się zdziwiłam, że jeszcze są produkowane. No i zobacz, one mają więcej ubranek niż kiedyś. Jeśli mi dasz nożyczki to zaraz powycinam, oszczędzę ci trochę pracy. A kupiłam tu w papierniczo-pamiątkarskim. A gdzie się podziała mała? Pobiegła do babci, żeby się przejrzeć w lustrze i pewnie pochwalić. Nie wiem po kim to takie próżne dziecko - stwierdziła Halina. No wiesz, zapewne po tatusiu. Wszystkie moje koleżanki zawsze twierdzą, że wszystkie niepożądane cechy dzieci dziedziczą po ojcu, te dobre to po mamie- powiedziała ze śmiechem Adela.
c.d.n.