poniedziałek, 10 czerwca 2024

Córeczka tatusia - 135

 "Trawienie tematu"  świąt i Sylwestra pierwsi podjęli Wojtek z  Michałem przy porannej kawie, bowiem Ziukowie   razem z Michałem , Alą i  dziećmi  zostali zaproszeni na całe  święta  Bożego Narodzenia   oraz na Sylwestra do Bukowiny Tatrzańskiej. Pan Majster  powiedział, że nie  wyobraża  sobie by oni mu odmówili - będą mieszkać w prywatnym pensjonacie  przyjaciela  Pana Majstra, pojadą w dwa  samochody, więc  się wszyscy swobodnie zabiorą - Michał swoim  z  żoną i  dziećmi, drugim samochodem pojedzie  pan Majster  z żoną i Ziukowie. Wyjadą z Warszawy dwa dni wcześniej, żeby nie sterczeć w korkach w okolicach Zakopanego. Nart niech  nie  biorą, co najwyżej  swoje buty, ale buty też w  razie chęci "polerowania"   jakiegoś  stoku można wypożyczyć.  A jeśli przyjaciele Michała też by chcieli tam  spędzić święta i  Nowy Rok to też nie  będzie problemu z miejscami,  ale muszą szybko rzecz  całą  przemyśleć, góra  w  dwa  dni.

Tak zupełnie  szczerze  rzecz ujmując, to Wojtek pomyślał, że to całkiem  dobre  rozwiązanie, ale on i Marta raczej nie pojadą, zostaną w  Warszawie  z rodzicami. Co do Andrzeja to raczej na pewno nie pojedzie, bo  "jak  amen w pacierzu" na pewno trafi  mu się jakiś  dyżur - to są te  rozkosze bycia czynnym chirurgiem  zatrudnionym  w  szpitalu. No i w takim  razie święta  będą  albo w domu Andrzeja  albo u  Wojtka i Marty, a co do Sylwestra to się jeszcze  zobaczy. Michał się trochę martwił, że już zupełnie   zapomniał jak  się jeździ na  nartach, ale Wojtek zaraz  go pocieszył, że on  też "wieki całe" nie jeździł na  nartach, chociaż  gdy mieszkał w Austrii to zawsze  zimą szusował po stokach, no ale to było dawno i na pewno wpadł już w  swoisty "narciarski wtórny analfabetyzm". Obaj stwierdzili, że  następnej  zimy to pojadą  do Austrii - dziewczyny z dzieciakami będą się opalać a oni szusować na  nartach. Wojtek stwierdził, że z okazji  świąt wszelakich docenia pracę naukowo - badawczą  bo zawsze można sobie jakoś ten urlop dopasować do swoich zajęć lub zajęcia do urlopu - jak  się śmiał Michał.  To fakt-  zgodził się z nim  Wojtek - najbardziej nie lubię  sesji i egzaminów i tak naprawdę mniej mnie one  denerwowały  gdy byłem  studentem - to było proste - musiałem  powtórzyć  materiał i wydalić  z  siebie  wiadomości na egzaminie. A teraz  to  się zamartwiam czy aby nie wymagam za  dużo od  tych biednych studentów, lub  muszę się powstrzymywać by nie  palnąć  czegoś złośliwego gdy delikwent  nie bardzo wie co plecie. Zawsze  podziwiam twój stoicki spokój z jakim odprawiasz niedouczonego chłopaka. I strasznie  się dziwię, że się tacy trafiają, bo każdy z nich niemal od przedszkola ma styczność z komputerem, szalone ambicje a czasem takie  bzdury  plotą, że aż mam ochotę postukać  gościa  w głowę. 

 A jak  się pracuje Marcie? - zapytał się Michał. Wojtek zaczął się  śmiać - jak na  razie jest jedynym żeńskim personelem w Laboratorium, więc ją  rozpieszczają. Na  produkcyjnym dziale doświadczalnym to  są dwie babki, ale już nie młode. To małe laboratorium i wszyscy sobie mówią po imieniu a Marta stwierdziła, że ją nieco krępuje zwracanie się do szefa po imieniu, bo  tak naprawdę to facet już po pięćdziesiątce, więc mówi do niego per  szefie, co zapewne  nieco śmiesznie  brzmi gdy mówi na przykład "szefie  czy mógłbyś mi powiedzieć..." ale  szef chyba ją rozumie - ona jest tam najmłodsza.  Jak na razie  jest bardzo zadowolona z pracy. 

Teraz  Andrzej pracuje  nad Marylą,  żeby przeszła na pół etat, a z kolei jej  szefowa  chce by Maryla szkoliła praktykantki, bo Marylka  jest  świetną  pielęgniarką chirurgiczną.  Chłopcy Andrzeja już całkowicie wyparli z pamięci Lenę i zachowują  się tak, jakby byli  rodzonymi dziećmi  Maryli. Rodzice  Andrzeja  też  wpatrzeni  w nią niczym  kot  w  Księżyc  w trakcie pełni i cały  czas jest "córeńką". Andrzej też  się przy  niej zmienił - wyraźnie  złagodniał. Zresztą widziałeś ich na urlopie - oka  z  niej nie  spuszczał. Marcie powiedział, że jest jej dłużnikiem, bo to Marta  zwróciła jego uwagę na Marylę, że jest świetna zawodowo a do tego kulturalna i miła  dla oka.  Byłem kiedyś zazdrosny o Andrzeja, bo mi się wydawało, że on się podkochuje w  Marcie,  a ona  w nim.  Ale zmądrzałem - on traktuje Martę jakby była jego siostrą, która  doskonale  go rozumie. Zresztą mają sporo wspólnych tematów, bo Marta jednak jest nieco z medycyną związana.  No  właśnie - Andrzej  zawsze powtarza, że  szkoda, że Marta   jednak nie poszła na  medycynę - stwierdził Michał.

No to  się pociesz, że ja dość długo byłem  zazdrosny o nieżyjącego męża Ali - powiedział Michał. Totalna głupota.  Bo na początku, gdy zrozumiałem, że Ala zagnieździła  mi  się mocno w  głowie i  w  sercu i zacząłem delikatnie dawać Ali do  zrozumienia, że marzy mi  się wspólne  z nią życie to ona usiłowała mi to "wybić  z głowy" i wtedy pomyślałem, że ona  nadal kocha   nieboszczyka bo był bardziej interesujący, rzutki, odważny itp.  niż ja no i o niebo przystojniejszy. Ale raz  sobie tak szczerze porozmawialiśmy i wtedy mi powiedziała, że jestem  za porządny, żeby wychowywać  dziecko wariata - demona  szybkości i  nierozwagi i ona  nie chce mnie  tym obarczać. A potem z duszą na ramieniu pojechałem do Ziuka i  z nim porozmawiałem o  wszystkim i o tym, że  chcę adoptować Mirka gdy weźmiemy  ślub. A Ziuk mnie w końcu przytulił i powiedział - jestem co prawda  niewierzący, ale masz  moje błogosławieństwo. Widocznie tak ma  być - ktoś lub  coś układa  losy ludzkie. Pomożemy wam we  wszystkim. Możesz na  nas liczyć. No i rzeczywiście   zawsze nam oboje pomagają, poza tym według mnie  to Ziuk ma talent pedagogiczny i trafia zawsze do dzieciaków w  dziesiątkę. Bez krzyku, rozkazów i groźnych  min. A rodziców Ali to ani razu  nie  widziałem, bo Ala wykreśliła ich ze  swego życia. Co mnie zupełnie  nie  dziwi, skoro moja teściowa, której nie  znam, powiedziała  swej  zrozpaczonej córce, że śmiertelny wypadek jej męża to kara, że wyszła za takiego  " badylarza". A cała  rodzina  Ziuka  to tacy badylarze jak ja jestem panną. 

 A ty, Wojtuniu, jesteś dla  Ziuka uosobieniem rzetelności, taktu i dobroci - wiesz- z powodu tej transakcji z mieszkaniem  na Ursynowie. A Marta - uosobieniem trzeźwego myślenia, którego próbkę widział   gdy oglądaliśmy te  domy  koło Lasu Kabackiego. Wojtek roześmiał się - oj tak, ona zawsze  zaskakująco trzeźwo myśli - to fakt. Zawsze taka była, nawet jeszcze w  szkole podstawowej. Zawsze do wszystkiego miała i ma szalenie "zdroworozsądkowe" podejście i  "kubeł zimnej wody" w  zanadrzu. Poza tym jest szalenie konsekwentna i nigdy  niczego  nie obiecuje, jeśli nie jest  pewna, że  będzie  mogła  swą obietnice  spełnić. Ta  cecha, jak  zauważyłem, jest dość  rzadka u ludzi. Taki też jest jej ojciec - jeśli coś komuś obieca to na 100% wypełni obietnicę  do końca. Mój ojciec  to ją wręcz uwielbia - jestem głęboko przekonany, że gdyby mu kazała zażyć truciznę  to zażyłby bez  szemrania. Nawet  moja  matka ją wielce lubi i  szanuje i zawsze  słyszę, że mam szczęście, że  Marta za mnie   wyszła.  A od  chwili, gdy Marta wysłała  ją do onkologa i ten  zarządził, by usunąć matce jakieś  znamię, to  matka  zawsze mi przy każdej okazji powtarza, żebym  się  słuchał Marty bo to mądra  dziewczyna i żebym  dziękował Bogu, że za mnie wyszła.

Tegoroczna zima jakoś nikomu  nie przypadła do gustu - było zimno, mokro, ponuro, bo  albo padał deszcz  albo deszcz  ze śniegiem. Marta  była  szczęśliwa, że ma  do pracy  blisko i  nie  musi jeździć na drugą  stronę  miasta w taką pogodę. Niestety  długoterminowe prognozy pogody  nie nastrajały  wcale optymistycznie  i  Marta stwierdziła, że wyjazd na święta i Nowy  Rok stoi pod tak wielkim znakiem zapytania, że raczej ona z Wojtkiem to zostaną w Warszawie i zaczęła planować święta w Warszawie. Oczywiście  Wojtek natychmiast podzielił się  jej wątpliwościami z Michałem, a  Michał z Alą i Ziukiem doszli do wniosku, że wyjazd  z dzieciakami , samochodem w stronę  gór nie jest chyba najlepszym pomysłem, bo podróż może być nie tylko bardzo męcząca ale i niebezpieczna.  

Po wymianie  różnych mniej lub  bardziej  genialnych pomysłów  stanęło na  tym, że  święta upłyną u  wszystkich  w  gronie ściśle rodzinnym, a  Sylwester  tym razem będzie u Michała i Ali, bo dzieci zostaną upchnięte do Ziuków. Ojciec Wojtka spędzi Sylwestra u rodziców  Marty razem z Misią  za pazuchą. Pan Majster co prawda  proponował, by może  Sylwester  był u niego, ale  zaraz usłyszał, że wtedy trzeba jednak dojechać na  miejsce samochodami, a jak już nie jeden  raz życie pokazało, to przełom grudnia i stycznia  bywa  wielce nieprzewidywalny pod  względem pogody, a pierwszeństwo odśnieżania czy też odladzania dróg poza stolicą a często i  w niej samej  stoi w  tym  czasie pod  wielkim  znakiem  zapytania.  Maryla i Andrzej mieli w wigilię dyżur i Marta stwierdziła, że to na pewno sprawka Andrzeja, który nie lubił wszelakich świąt. 

Plany planami, a życie przeważnie   je  lekceważy. Trzy dni przed świętami  mama Andrzeja poślizgnęła się drepcząc do pobliskiego sklepu  i złamała  rękę padając  na  chodnik. Na  szczęście nie było to złamanie otwarte  a "trafiona" została kość lewego ramienia i była  "tylko pęknięta", ale jakoś tak  dziwnie,  że założono  gips a do tego do dłoni przymocowano jakiś ciężarek- ciężką gruszkę jak to pięknie określił  ojciec Andrzeja. W efekcie tego wypadku  Marta z ojcem wieczorem  poinformowali Andrzeja, że święta będę u Marty i Wojtka.  Mama Andrzeja przepłakała niemal cały  dzień, nie tyle z bólu co ze  zmartwienia, że jej wypadek sprawił wszystkim kłopot. Maryla, gdy teść ją  zawiadomił o  wypadku, całkiem przytomnie   przeszła się do kadr by sprawdzić  czy ma jeszcze  jakiś zaległy urlop i okazało  się, że czego jak  czego, ale zaległych  dni urlopu to ma  nawet  sporo, a pani  kadrowa  ucieszyła  się, że Maryla zaczyna   właśnie je odbierać. Andrzej dowiedział się o  wszystkim dopiero pod  koniec  dnia pracy, gdy wreszcie opuścił blok operacyjny. 

W pierwszej kolejności obrugał własną żonę, że go nie poinformowała wcześniej, no ale Maryla  stwierdziła, że ona dowiedziała  się o  wszystkim gdy już mama była po wizycie w szpitalu, który  miał w  tym  dniu dyżur na urazówce.  A z mamą Andrzeja  to wszędzie jeździł.....ojciec Wojtka, bo do niego  w pierwszej kolejności  zatelefonował ojciec Andrzeja, gdy  "pozbierał  żonę i  zakupy z  chodnika".  I to ojciec Wojtka zarządził by na razie nie  zawracać Andrzejowi  głowy  w pracy i  wszędzie z nią jeździł. A ojciec Andrzeja był w domu, bo przecież nieszczęścia chodzą parami i mogło się  zdarzyć, że któryś z chłopców musiałby być  wcześniej odebrany z przedszkola lub  zerówki, więc  dyżurował w domu. Andrzej skontaktował się z lekarzem urazówki szpitala, w którym zagipsowano rękę jego mamy, a potem zatelefonował do swego kolegi by się go przepytać co dalej. Kolega z kolei podał mu namiary na  swego kolegę, speca od  złamanych górnych kończyn i po godzinie Andrzej był już umówiony z nim  na konsultację i na drugie zdjęcie rentgenowskie.  Bo lepiej od  razu sprawdzić, czy po tym gipsie  jest wszystko jak należy, czy  się coś nie przesunęło  itp. Bo łatwiej  zdjąć w  razie potrzeby świeżutki gips  niż już wyschnięty na  kość. No i skoro mama Andrzeja nie płacze  z bólu a tylko z powodu tego, że "narobiła kłopotu" i jest to pęknięcie  a nie wielodłamowe złamanie  to na pewno jest   wszystko w porządku i nerw nie jest uszkodzony. 

Tego dnia  Andrzej wyszedł wcześniej z pracy a swych pacjentów   scedował Heniowi. Pojechał  do   domu i zabrał swą mamę do kolegi ( w  drodze  do domu "odkrył", że chyba jednak zna  lekarza do którego pojedzie z mamą na konsultację. W domu pochwalił oboje rodziców za trzeźwość  umysłu i pojechał  z mamą  do szpitala, w którym pracował kolega. Zrobiono mamie kolejne  zdjęcie  rtg, które obaj lekarze  obejrzeli i zdaniem   konsultanta wszystko jest w jak najlepszym porządku, nerw  nie jest uszkodzony, ale na pewno co najmniej 6 tygodni potrwa proces  zrastania się kości, bo wszak mama "młódką" nie jest i być  może potrwa  to osiem lub dziesięć  tygodni. Dał receptę na leki przyspieszające  proces  tworzenia  się kostniny, na przeciwbólowe również, wytłumaczył dlaczego jest dany ten  ciężarek i dlaczego mama ma go nie podtrzymywać drugą  ręką, zalecił odpowiednią dietę. Pogratulował Andrzejowi zmiany w  życiu osobistym, pozachwycał  się zdjęciami Jacka i Piotrusia, wpisał do swego terminarza  kolejną  datę kontroli  a na koniec powiedział, że za trzy dni on ma sprawę rozwodową. Bo mało która  kobieta bywa szczęśliwa u boku przepracowanego lekarza, którego częściej nie ma  w domu niż jest,  bo najczęściej pracuje co najmniej na dwóch etatach.  Panowie obiecali  sobie wzajemnie, że postarają  się częściej  spotykać a nie  tylko z powodu jakiegoś wypadku w rodzinie któregoś  z  nich.

W drodze  do  domu odwiedzili  aptekę, a mama stwierdziła, że  zupełnie nie  zdawała  sobie  sprawy z faktu, że lekarze  są tak przepracowani i że najczęściej  muszą pracować na dwóch etatach żeby mieć pieniądze na wszystko. Wiesz mamo - to że dwa etaty to małe piwko - nas  zżera przede  wszystkim ta odpowiedzialność no i to, że ciągle trzeba  być czujnym bo dochodzą  wciąż  nowe leki, nowe metody leczenia, nowa  aparatura. A do tego pacjenci  są mało odpowiedzialni i lekceważą  nasze zalecenia.

Miałem stosunkowo niedawno pomysł, żeby się przekwalifikować na chirurga plastycznego - na pewno nie operowałbym tyle co teraz a poza  tym zapewne zarabiałbym więcej , ale Marta skutecznie  mi to wybiła  z głowy i .......jestem jej za to wdzięczny. To mądra  dziewczyna.  Już po roku  studiów na kosmetologii wiedziała, że  chirurg plastyczny to zawód bardzo wysokiego ryzyka, bo pacjenci  są po prostu okropni i większość nie  stosuje   się do poleceń lekarzy. I popatrz - mogłaby otworzyć jakiś salon kosmetyczny a zamiast tego opracowuje nowe kosmetyki i nawet jest współtwórczynią patentu. Kocham ją i Wojtka tak, jakby byli moim rodzeństwem. I oboje operowałem - okrutnie  się denerwowałem przy jej operacji, bo operacja  wyrostka  robaczkowego u dorosłych to poważna  sprawa, grożąca nawet zejściem, bo niestety najczęściej ta operacja jest "na ostatni moment". Ale to mądra  dziewczyna, ma talent  do zawodu i szkoda, że nie  skończyła medycyny - i siebie i Wojtka przyprowadziła na  operację w dobrym  czasie.

Twoi chłopcy Martę ogromnie  lubią - powiedziała  mama. Opowiadali mi obaj,  że ona ich uczyła jak trzymać kredką by ładnie kolorować obrazki i Piotrek z wielką powagą mi tłumaczył, że to trzeba robić pomalutku i bardzo  dokładnie, żeby nie wychodzić poza linijkę obrazka. I obaj opowiadali o tych klockach- literkach. Jacek to już wszystkie literki potrafi nazwać. Andrzej zaczął  się śmiać - te klocki literki to był przysłowiowy gwóźdź do trumny Leny - gdy patrzyłem na Martę, która dzieciakom pokazywała te  klocki, tłumaczyła, że każde wypowiedziane  słowo można zapisać literkami to wtedy uświadomiłem  sobie, że Lena ich wcale a  wcale niczego  nie uczy, a tu nagle obca  dla nich kobieta  bierze jednego po drugim na kolana i uczy ich w najprostszy możliwy sposób  życia, że po kilkunastu  minutach dziecko potrafi ułożyć  najprostsze, ale  znane mu wyrazy jak mama i tata. Wtedy do mnie  dotarło, że z Leną to jest coś "nie tak", że  Lena  głównie na nich  wrzeszczy a Marta mówi cicho, a każdy z nich się do niej przytula i słucha  jak zaczarowany. Sporo zawdzięczam Marcie. To  dzięki Marcie, jej pomysłowości i dociekliwości dowiedziałem  się, że Lena  to schizofreniczka i powinna  cały  czas brać leki. O to bym występując  o rozwód miał   dobry powód to się  już Lena postarała sama. I niestety nie  mogę nazwać swojej  byłej teściowej inaczej niż podłym i głupim   babskiem, bo ona  dobrze  wiedziała, że Lena  jest  chora i że nie  powinna  zachodzić w  drugą  ciążę.

                                                                              c.d.n.