wtorek, 27 sierpnia 2024

Córeczka tatusia - 154

 Milosz odwiózł ich na kwaterę, wyściskali się wszyscy na  "do widzenia" tak serdecznie jakby byli niemal rodziną i gdy tylko się wszyscy  odświeżyli Wojtek powiedział- nie mam pojęcia jakie  tu  są obyczaje gdy się do kogoś  idzie po raz pierwszy w odwiedziny. Chyba zadzwonię do Ondreja. On chyba  będzie wiedział. Szkoda, że nie pomyślałem, żeby wziąć ze sobą  z Warszawy jakiś album o Warszawie. W tym układzie zostaje nam tylko jutro wypad do Kieżmarku i może tam nam coś w oko  wpadnie. Albo wypad do Zakopca bo tam jest fajna  duża księgarnia i zawsze mieli całkiem  spory  wybór książek w języku obcym, czyli angielskim. Jutro nie  będziemy nigdzie  wędrować, bo to jednak był niezły kawałek drogi. A nie sądzę  by nas zaprosili na 12,00 w południe, bo on jednak przecież pracuje. 

A  właściwie to jesteśmy gapy - stwierdził Michał - bo może by  się  jemu przydał jakiś do niego  dopasowany nieduży programik komputerowy do obsługi tego jego  biura. Nie  sądzę - stwierdził Wojtek-to jednak za malutkie  biuro, bo ono  jednoosobowe, ale jedno co mu mogę obiecać, że jeśli będzie mu  się opłacało  rozszerzyć działalność, to mu wtedy jakiś   nieskomplikowany w obsłudze programik  ułożę - powiedział Wojtek.  On jako ratownik  medyczny to figuruje w górskim pogotowiu, ale nie jest tam na etacie,  ma uprawnienia  przewodnika  tatrzańskiego  i czasem prowadzi też  na Łomnicę - powiedziała Marta. Te wiadomości mam z informatora.  A w kwestii przychodzenia  w  gości z czymś  w garści - czy nie jest  to  aby  głównie  nasz ojczysty  obyczaj? - zapytała Marta.  

To wielce prawdopodobne - wszak zawsze się  przychodzi  albo z  kwiatowym albo  ze  sztywnym bukietem, albo z niczym  -  gdy się idzie do was, bo ty zawsze przypominasz  by nic wam nie przynosić - odpowiedział za wszystkich Andrzej.  

No bo skoro ja kogoś  zapraszam to  znaczy, że jestem   na to przygotowana  finansowo, psychicznie i  fizycznie - powiedziała  Marta. Zauważ, że  jak idę  do was to jedyne co mi  się  zdarzało to coś dla dzieci. Wam nic  nie przynosiłam. Przynosiłaś kwiaty - wypomniał Andrzej.

A czy ty  wiesz, że te klocki literki to  są cały czas w  użyciu? Obaj wciąż układają jakieś  wyrazy. Ostatnio Piotrek dał popis - ułożył słowo "dupa". Z trudem zachowałem powagę i wytłumaczyłem, że to brzydka nazwa, podałem inne, równoznaczne  nazwy i tylko czekam, gdy ułoży następne wulgarne określenie. I czy będzie przez "H" czy  może "Ch". Podobno był taki napis na murze altany śmietnikowej w pobliżu  poczty. I były pomazane też  ściany  stojących w pobliżu świeżo odmalowanych bloków. Mojego ojca  szalenie to zezłościło, bo akurat nieco te  smętne bloki pojaśniały po nałożeniu nowych  tynków, to jakieś małpoludy to zabrudziły.  

Bo teraz to za mało zadają dzieciakom do domu, skonstatował Wojtek. Nasze pokolenie  miało tyle pisania  w domu, że nikomu  nie  wpadło do łba, żeby jeszcze gdzieś po ścianach  pisać. I chyba albo jeszcze  nie  było albo była  szalenie  droga farba w spreyu. No i  jakimś cudem nie było ani dyslektyków ani dysgrafików a dyktanda były dwa  razy w  tygodniu. I były wypracowania z polskiego na kilometry mierzone. A  tata Marty, gdy tylko wracał do  domu to zaraz  wypytywał nas co było danego dnia w  szkole. On chyba  miał zapisany plan lekcji, bo zawsze gdy już mieliśmy "poważniejsze" przedmioty to wypytywał  nas czy  wszystko dobrze  zrozumieliśmy a potem tak jakoś podpytywał, że mieliśmy w domu drugą lekcję fizyki lub innego z przedmiotów - tata nas nauczył, że cały  czas otacza nas  chemia i fizyka  i nagle  się okazywało, że wcale nie jestem głąbem z fizyki czy też z geografii - dopowiedziała  Marta. A chyba najważniejsze, że nauczył nas  byśmy z nim o wszystkim rozmawiali.  Tata zawsze traktował nas tak, jakbyśmy byli dorośli, którzy tylko są nieco niedouczeni, ale którzy są  w  stanie  wszystko zrozumieć.  

I nie wyśmiał mnie gdy mając trzynaście lat powiedziałem mu, że gdy dorosnę to się ożenię z Martą. Za to bardzo delikatnie za jakiś  czas mi tłumaczył, że nikt  nie jest w stanie tak na 100%  przewidzieć czy jego plany  się spełnią bo my  się po prostu zmieniamy, zwłaszcza w tak młodym wieku - wspominał Wojtek.  Nawet nie macie pojęcia jak ja nienawidziłem moich  rodziców gdy mnie zabrali do Austrii na czas liceum- nie dość, że niemiecki to rozumiałem piąte przez  dziesiąte to matka mi podsuwała tamtejsze panienki. Dobrze, że choć na wakacje ( choć nie  wszystkie) mogłem tu być. No i nie  da  się ukryć, że poczty obu państw nieźle się na  nas wzbogaciły, choć część korespondencji szła kurierem, głównie to ode mnie  do Polski. Ja się  zatruwałem myślami, że ona  na pewno ma tu jakiegoś chłopaka, a ona  tak samiutko myślała o  mnie. 

Dla mnie  - powiedziała Marta - było więcej  niż pewne, że zostaniemy małżeństwem, choć przez  cały  czas jego studiów on nic na temat małżeństwa nie mówił i nawet podejrzewałam, że ma jakąś babkę, ale on to samo myślał o mnie. A on  dopiero po swoim absolutorium ćwierknął coś o małżeństwie. Michał pokiwał głową - bo Wojtek jest  z tych, którzy uważają, że jak się o czymś  za dużo gada  na  zapas to bardzo mało potem z tego wychodzi.  I trudno się  z nim nie  zgodzić - na ogół tak się jakoś dzieje, że gdy się o  swym jakimś planie  wciąż mówi to najczęściej nic  z tego nie  wychodzi.

Wojtek i Michał są  mentalnie  szalenie  do siebie podobni - stwierdziła Ala.  Michał długo do mnie przyjeżdżał, pomagał mi w  wielu sprawach, ale nic nie mówił ani o swoich uczuciach  ani o planach, a tymczasem był z wizytą u moich teściów, wszystko z nimi omówił, był nawet na  grobie mego męża i dopiero wtedy powiedział, że powinniśmy  się pobrać, bo Mirek na pewno będzie się lepiej hodował gdy będzie  miał  tatę w domu.  A o Wojtku i o tobie to słyszałam odkąd  tylko Wojtek wybrał Michała na swego promotora. Potem słyszałam o tym jakiego fajnego teścia ma Wojtek i żonę, która przyjechała zwalniając  się z uczelni, by być blisko cierpiącego na obronę pracy  magisterskiej  męża. Marta śmiała się głośno- Michał wtedy  wydedukował, że jak amen w pacierzu będziemy przyjaciółkami. Masz dobrego wróżbitę przy  sobie! 

A ja mam wrażenie, że jest jakaś ukryta poza naszą świadomością przyczyna, że Wojtek i ja poczuliśmy się nagle, po kilku przegadanych godzinach braćmi i że to właśnie ja  miałem dyżur gdy Marta przygnała do szpitala Wojtka i to ja  go operowałem - powiedział  Andrzej. To był pierwszy w moim życiu pacjent, z którym gadałem po operacji na tematy  nie  związane  ze stanem  zdrowia. A potem był  jakiś przełom w mojej psychice, bo zacząłem dostrzegać rzeczy, których  wcześniej jakoś nie widziałem, a nawet jeśli je  widziałem to nie bardzo wiedziałem jak zareagować.  I kocham ich oboje tak samo mocno. I dzięki tej przyjaźni z nimi moi chłopcy mają normalną rodzinę, a ja odzyskałem  rodziców i mam cudowną żonę, która dobrze  wie jak czasem trudno jest nie  zwariować wykonując ten zawód.

Marta zatelefonowała  do Ondreja i powiedziała, że wycieczka w  towarzystwie Milosza  była super, że oczywiście  trochę  się zmęczyli, ale  nic  nikomu po wycieczce nie dolega i bardzo chcieliby  się Miloszowi zrewanżować, tym bardziej, że on zaprosił ich  do siebie na  następny dzień. Po prostu chcieliby mu przynieść  coś w prezencie, no ale mają  spory kłopot, bo wcale właściwie  faceta nie  znają i niewiele wiedzą o nim od  strony prywatnej.  A jak wyście na niego  trafili? - pytam, bo gdy ze mną gadał na temat  wycieczki do jaskiń, to miałem  wrażenie, że trafiliście  do niego, a wiesz jak jest - każdy ma tu jakiś swój rewir i jaskinie to nie on obstawia. Marta  zaczęła  się śmiać - poderwałam go na Łomnicy, gdy czekaliśmy na  swoją godzinkę zjazdu. I w trakcie  rozmowy  wpadło mi na myśl, że może nas na Rysy zaprowadzić no i  zaprowadził i nawet moje dwie wątłe przyjaciółki, choć planowały pozostanie  w domu to jednak się  dowlokły na Rysy.

Ja wiem co jemu się  marzy - zaśmiał  się Ondrej- ma cztery łapy i nazywa  się shepherd-dog, wiesz, taki bialutki podhalan. Tyle  tylko, że musiałby pojechać w  tym celu do Doliny  Kościeliskiej, ale nie  wie czy mu sprzedadzą. A na pewno chce, czy tylko tak gada? - spytała Marta. Bo wiesz - to pies, który wymaga jednak wytresowania, żeby  z cudnej białej kuleczki nie  zrobił się diabełek. Ale  nie sądzę by hodowla  była  w samej Dolinie Kościeliskiej. Może po prostu w Kościelisku, w tej  wsi? Tylko czy akurat będzie jakiś  szczeniak na tyle  duży, że można go zaraz  zabrać to dość  wątpliwe. Zaraz  wrzucę w laptopa, może   się  czegoś dowiemy. W kwadrans później  okazało się, że jest "do wydania" panienka, ma trzy i pół miesiąca, cena jak na trzy portfele nie  zbijająca  z nóg, ale trzeba by przyjechać następnego dnia  do godziny 12,00. Wszystkie trzy dziewczyny ogłupiały dokumentnie i piały z  zachwytu. Marta  wypytała  się odnośnie metryki psiny i czy szczenię jest  zgłoszone w Związku Kynologicznym i powiedziała, że następnego dnia przyjadą obejrzeć to cudo. Wypytała jak mają tam trafić, właścicielka z kolei pytała skąd Marta  jest, więc powiedziała zgodnie z prawda, że z Warszawy, ale  psinka  nie będzie mieszkała w stolicy ale poza  miastem, w ogrodzie i na pewno  będzie miała  zapewnione  wiele  ruchu, bo kuzyn, dla którego chce kupić podhalana lubi dużo chodzić. Oczywiście wszyscy  chcieli jechać po psa, ale w końcu dali się przekonać, że  szkoda paliwa. 

Następnego dnia rano Marta z Wojtkiem pojechali do Kościeliska. Bez trudu odnaleźli dom rodzinny, w którym na nich czekała  sunia na tyle duża, że już nie  wymagała matczynego mleka. Na miejscu Marta cieszyła  się, że przyjechali  sami, bo na terenie było kilka szczeniąt i jak powiedziała Marta jedno piękniejsze od  drugiego. Były wyraźnie rozbrykane, bardzo przyzwyczajone   do ludzi i uwielbiały głaskanie. Sunia, która dziś miała opuścić hodowlę miała imię LUNA. Bo ona urodziła  się w czasie pełni Księżyca- powiedziała  hodowczyni. Marta dostała  wszystkie dokumenty, wykaz czym powinna  być karmiona oraz  wykaz tego, czego nie  wolno jej dawać, miała tez już swoją książeczkę  zdrowia i wykaz czym już była  zaszczepiona oraz kiedy i jakie  szczepienia ją  czekają. Marta  "zrujnowała"  się jeszcze na akcesoria, czyli materacyk wypełniony trawą morską,   obrożę i smycz. Dostała też instrukcję jak ma być zrobiona dla niej buda. Szczenię  było w tej  chwili wielkości cocker spaniela (dorosłego), a sądząc po rodzicach to będzie z niej duży pies. Widać  było, że pani hodowczyni ma łzy w oczach, ale  widząc, jak Luna przytula się ufnie do Marty, stwierdziła, że skoro Luna się  do Marty przytula, to jest  wszystko OK.

W drodze powrotnej  Luna rozłożyła się na  tylnym siedzeniu a łepetynę ułożyła na kolanach Marty. Jak było do przewidzenia Luna zrobiła  na reszcie towarzystwa   kolosalne wrażenie. Zaraz obiegła cały ogródek, była  wyraźnie  zaintrygowana obecnością kur za żywopłotem i nawet kilka razy dość śmiesznie szczeknęła. Marta wyniosła  do ogrodu koc , na nim położyła psi materacyk i przyniosła z kuchni miseczkę z wodą.  W kwadrans  później Luna  bawiła  się dość dużą piłką i co  chwilę wracała  do Marty. Widząc  to Marta  zarządziła  by wszyscy  po kolei ją głaskali i tulili, żeby mała nie "przywiązała się" tylko do jednej osoby. Wszak tą jedną osobą  miał być Milosz no i  może Hanka? Około godziny  piętnastej  zadzwonił do Marty Milosz, mówiąc, że  ma dla nich  truskawki, więc je  zaraz  przywiezie. Ojej, a skąd ty je  wytrzasnąłeś?- zdziwiła  się Marta - ja tu nigdzie  nie widziałam.  Z miasta - byłem dziś w Kieżmarku i zawadziłem o targ. No to świetnie, ucieszyła  się Marta- my też coś  dla  ciebie mamy, ale to nie truskawki. A co?- dopytywał się.  Przyjedziesz to się  dowiesz. To ja będę za 10 minut. No i fajnie- skwitowała  Marta.

Szkoda, że już hacjendy  nie mamy - smętnym  głosem powiedział Michał. Pasowałby tam taki pies.  Nooo, pasowałby - zgodziła  się Marta. I widywałbyś  go z raz na  miesiąc. Bo przecież nie  dojeżdżałbyś codziennie z hacjendy  na Polibudę - trzeźwiła go Marta. No fakt. A Irka panicznie  boi się dużych psów, ale waszej to się nie  boi.  No wiesz - Misia jest wielkości męskiego  trampka - stwierdziła  Marta, więc jakby na to nie  spojrzeć to  Irusia  ma przewagę  wielkości nad Misią. Misia to kieszonkowe  wydanie psa i przejście z jednego końca ogrodu na  drugi to już byłby dla niej bardzo długi  spacer. To taki psi bibelot.

A to to będzie kawał psa- jej mamusia i tatuś to naprawdę duże psy. A duże psy dużo jedzą i wymagają  dużo ruchu,  zwłaszcza psy pasterskie, a  Luna do nich należy. A Milosz ją  sobie wytresuje i będzie miała  sporo ruchu. 

Milosz  zaparkował pod bramą a Marta i Ala zasłoniły sobą Lunę. Ale Luna zorientowała  się, że coś się dzieje, bo Milosz lekko zatrzasnął furtkę. Więc  Marta wzięła  Lunę za obrożę i pomału podprowadziła do niego Lunę mówiąc - zamieńmy  się- ja  wezmę  truskawki a ty weź swojego psa, to znaczy  swoją  sunię.

Wcisnęła Miloszowi w rękę smycz i powiedziała do Luny - to twój  człowiek, kochaj  go. Lunie   nie trzeba  było dwa razy tego powtarzać, merdała ogonem i usiłowała  wspiąć  się na Milosza. Marta zabrała mu z ręki łubiankę z truskawkami i powiedziała -  wróble ćwierkały, że chciałbyś mieć podhalana. To jest Luna, ma 3,5  miesiąca, czyli jest  w  wieku gdy najlepiej ją wydać z gniazda. 

Będzie  duża, jej rodzice są sporych  rozmiarów. Przytul ją i dmuchnij w jej nosek  swój oddech - tak się właściciel wita ze swym psem. Okrutna  z niej pieszczoszka.  Jest z hodowli Kościeliskiej. Dam ci zaraz jej książeczkę zdrowia, tam są jej dane  biometryczne, wpis jakie  szczepienia  już ma  oraz co i kiedy powinna mieć  dalej. Jest już zarejestrowana w Polskim  Związku Kynologicznym. I nie dawaj jej biegać po schodach dopóki nie podrośnie całkiem, żeby sobie nie uszkodziła  stawów biodrowych. Jest też lista co powinna jeść i  lista tego, czego jej nie dawać. Masz też dla  niej materacyk wypchany trawą morską. Na razie powinna jeszcze  sypiać w  domu, ale za miesiąc to już  będzie  mogła spać  sama w budzie. Jest też opis jak ma być zrobiona  dobra  buda. Jak podrośnie to oczywiście  będzie musiała mieć grubszy materac. Na wszelki wypadek nie  mówiłam, że ona  będzie na Słowacji, bo wiem, że hodowcy  wtedy albo wcale nie chcą  sprzedać za granicę  albo bezczelnie  zawyżają cenę kilkakrotnie. Mam nadzieję, że ją pokochasz i będziecie razem  dreptać po Tatrach- byle nie na Łomnicę. Ona jest już przyzwyczajana do suchego pokarmu - ma to tę zaletę, że  szybko to można przygotować. I musi mieć cały dzień dostęp do wody. I nie dawać słodyczy psu a czekolady  zwłaszcza. To wszystko co jest w jej książeczce to ci napiszę po angielsku.

Ja już ją kocham - cicho powiedział Milosz. A teraz  powiedz ile ona kosztowała. Marta pokręciła głową przecząco - mniej niż w Warszawie, naprawdę. Poza tym to jest prezent od nas  wszystkich- tak naprawdę to każdy z nas  chciałby mieć psa, takiego pięknego zwłaszcza, ale nasz tryb życia  w mieście nie służy psom. Ja akurat mam psinkę w domu - porzuconą przez jakichś  drani nad morzem. Zaraz Wojtek znajdzie jej zdjęcie i ci pokaże. Psinka  malutka a opiekuje  się nią kilka osób. Na co dzień to siedzi z moją mamą w kwiaciarni i robi za maskotkę i na zmianę jest albo u nas  albo u moich rodziców- wszystko zależy od tego jak wyglądają nasze rozkłady  zajęć. Najbardziej  lubi siedzieć w kieszeni bluzy  taty Wojtka  albo pod  swetrem Wojtka. Jest  wielkości męskiego trampka, na moje oko rozmiar 41. Nazwałam ją Misia i jest taką typową przytulanką. A ona mnie  znalazła na plaży w Sopocie - po prostu przydreptała i przytuliła  się do mojej nogi. Byliśmy wtedy w tak zwanej podróży poślubnej. Była straszliwie wychudzona, taka kupka  nieszczęścia oblepiona  brudem. No to ją wymyliśmy, potem wzięłam ją do weterynarza, była  zdrowa tylko wygłodzona. Potem już w Warszawie badali ją w Instytucie Weterynarii bo nie  wiadomo było na co ją  szczepić, zaszczepili ją na to co uważali za stosowne i mała czasem jednego  dnia jest w trzech  miejscach- w kwiaciarni, w  domu u nas lub  w domu rodziców. Tyle  tylko,że to wszystko jest blisko siebie, najdalej jest 200m od  naszego mieszkania. A teraz to nasza Misia jest z tatą Wojtka i moimi  rodzicami na  wakacjach nad rzeką i zapewne  jest  noszona  po lesie. A Twoja  sunia ma na imię Luna, bo urodziła  się w czasie pełni Księżyca.  Zobacz - już  cię zaanektowała i trzyma mordkę na twojej stopie. 

Masz jakichś fachowców, żeby zrobili porządną budę  dla niej? Powinna mieć izolację zarówno od zimna  jak i od nadmiernego ciepła, tak jak dom ludzki.  Milosz popatrzył na Martę i powiedział - to nie  będzie podwórzowy  pies, to będzie  domowy pies. Oczywiście  będzie   miała na podwórku i budę, ale  sypiać to będzie   w domu. Zrobię dla niej  równię pochyłą, taką z poprzeczkami. żeby  nie  chodziła po schodach. Wiesz czuję  się  w tej  chwili tak, jak  wtedy, gdy  Hanka zgodziła się  wyjść za mnie. Nawet nie umiem  wam podziękować za Lunę.  

Słuchaj Milosz- nie masz  za co dziękować nam- dziękuj  sobie  za to, że jesteś taki jaki jesteś- jesteś naszym przyjacielem, jesteś jednym z nas, masz  tak samo poukładane  w głowie jak my, a w naszym  gronie to jeden  za wszystkich i wszyscy za jednego. Przemyśl sprawę  tej fizjoterapii, rozejrzyj  się czy są u was jakieś możliwości uzyskania dyplomu fizjoterapeuty. Bo pomyśl realnie- jak długo jeszcze pochodzisz po górach? Zresztą zimą nie chodzisz bo tylko ci stuknięci wiszą  zimą na linach udając  że są w Himalajach. A potem tacy jak ty  muszą im gnać na  ratunek i sami siebie narażają. Rozejrzyj się  za jakimiś kursami fizjoterapii - fizjoterapeuci są zawsze potrzebni - w sanatoriach, w różnych SPA, w przychodniach gdzie  jest rehabilitacja, w  szpitalach. Sprawdź też Kraków i Zakopane. Ja  się z kolei rozejrzę u nas. Ale  wpierw sprawdź jakie  tu są możliwości. I oczywiście eksponuj to, że masz  za sobą 3,5 roku medycyny, czyli nie jesteś goły i bosy. A ja się rozejrzę jak to wygląda u nas - powiedział Andrzej. Z uwagi na to, że jesteś żonaty to byłoby lepiej byś nie jechał do Polski na jakieś  studia. Zajrzyj do Smokowca, może tam są jakieś możliwości. I wszędzie eksponuj to, że masz za sobą te  3 ,5 roku studiów medycznych i jesteś  ratownikiem  medycznym, czyli nie jesteś  zielony jak ogórek. I miej  przy  sobie  te papierki z uczelni i papierek, że jesteś  ratownikiem  medycznym. Porób sobie  kopie i uwierzytelnij je.

                                                            c.d.n.