wtorek, 31 października 2023

Córeczka tatusia - 34

 Lena przypatrywała  się Marcie i swej młodszej latorośli - Marta coś mu cichutko tłumaczyła, a mały kiwał potakująco główką, potem Marta wzięła  w swoją dłoń  jego  rączkę "uzbrojoną" w kredkę i prowadziła jego rączkę po rysunku samochodu i cały czas coś mu cichutko tłumaczyła. W ten  sposób pomału pokolorowali wspólnie karoserię samochodu czerwoną "świecówką" nie wychodząc poza kontury rysunku. Potem dziecko samo odłożyło  kredkę do pudełka, a Marta zadała mu  pytanie jaką kredką pomalują koła  samochodu i malec wybrał czarną kredką, Marta  znów wzięła jego rączkę z kredką w swoją dłoń i koła były czarne, karoseria czerwona. I znów kredka wróciła do pudełka a Marta  zapytała  się czy szyby w  samochodzie też mają być kolorowe i jeżeli tak, to niech wyjmie  z pudełka kredkę, którą  chce pokolorować  szyby. Jacuś długo przyglądał się kredkom, potem wziął rękę Marty i wsadził ją do pudełka  z kredkami mówiąc "ciocia". Marta zapytała  się go jeszcze, czy to ona ma wybrać kolor  szyb i gdy Jacuś pokiwał główką na tak, powiedziała, że szyby będą niebieskie, bo nie ma tu białej kredki, zresztą z  daleka takie  szyby wyglądają niebiesko. 

Gdy tak wspólnie cichutko malowali przy stole zrobiło się  cicho, a Andrzej powiedział do Wojtka - twoja pani powinna zmienić zawód- zaczarowała nam dziecko.  Marta słysząc to powiedziała - w ten sposób tata nauczył mnie jak malować kredkami by nie wychodzić poza kontury i tym samym pojęłam, że wiele rzeczy trzeba robić pomału, z namysłem. I muszę wam powiedzieć, że Jacuś to bardzo rozumne dziecko a przecież ma tylko dwa lata a gdy tata mnie tak nauczał to ja już chodziłam do pierwszej klasy. Więc  jestem tak naprawdę zdziwiona, że dał się tak poprowadzić  w tym kolorowaniu.  Zadziwił mnie też  tym  że będąc takim maluszkiem  tak dobrze potrafi zastosować kolory, co oznacza, że już jest bystrym obserwatorem.  

Ja  zupełnie nie mam kontaktu z małymi dziećmi i przyznam się  szczerze, że miałam ogromną tremę gdy do was jechaliśmy.  Mówiłam o tym  mamie, a mama dała  mi książeczkę o pracy z dziećmi i tam wyczytałam, że dziecko to też człowiek i żeby traktować dziecko jako istotę  rozumną a nie durnotę bo jest malutki. I że powinniśmy pamiętać, że tak naprawdę każde niemowlę jest geniuszem, bo uczy się wszystkiego głównie na podstawie obserwowania dorosłych.

A my- powiedziała Lena  byliśmy w strachu, że nas maluchy skompromitują. I wiesz - to co wyczytałaś to prawda- ty jesteś bardzo opanowana i twój spokój udzielił się chłopcom. Wojtek tylko przewrócił oczami i powiedział półgłosem - mogę cię Lenko zapewnić, że nie jeden szewc mocno wzbogacił by swoje słownictwo gdyby posłuchał jej repertuaru gdy się zeźli. Żeby było zabawniej,  starszy - Piotruś- powiedział, że on też by chciał by mu ciocia Marta poprowadziła rękę z kredką.

Marta tylko uśmiechnęła  się i powiedziała, że nie ma problemu, ale trzeba się zapytać młodszego, czy teraz może na kolanach Marty rozsiąść się Piotruś by też się nauczyć jak ładnie kolorować obrazek. Jacuś, który był zgodnym  dzieckiem, poszedł usiąść na kolanach taty i jego miejsce zajął Piotruś. Był pełen zapału i Marta musiała mu tłumaczyć , że gdy się koloruje pomału to wtedy łatwiej jest utrzymać  się w  granicach konturów obrazka  a szybko to się koloruje gdy się już ma więcej lat i jest  się w  szkole. Ale wpierw  trzeba to robić pomału i dokładnie, żeby nabrać  wprawy.

Po "lekcji kolorowania" chłopcy zostali "spolaryzowani" przez mamę Leny, która miała  przyjść wcześniej i zająć  się nimi by dorośli mieli spokój, ale coś się jej godziny pomyliły i dotarła dopiero teraz. Chłopcy razem z babcią poszli do swego pokoju, żeby oglądać jakąś kreskówkę.

Gdy wyszli Lena powiedziała, że po raz pierwszy dzieciaki stanęły na  wysokości zadania i były grzeczne a poza tym Marta jest pierwszą  "nieznaną ciocią" której Jacuś władował się na kolana.

Potem Lena  wypytywała  się o pobyt w Sopocie, bo właściwie od  chwili wyjścia za mąż siedzi cały  czas w Warszawie. Bardzo się obojgu podobał fakt, że można tam wynająć "normalne mieszkanie" z całym wyposażeniem, bo przy dwojgu małych dzieciach to znacznie wygodniejsze  niż jakiś ośrodek wczasowy.

Wojtek od razu dał  Andrzejowi namiary na  firmę, która  zajmuje  się  wynajmowaniem tych kwater zainteresowanym. Marta opowiadała czego się uczy na tych studiach, a Lena stwierdziła, że równouprawnienie  kobiet w pracy to mrzonka. Ona pracowała w trakcie pierwszej ciąży, którą wyjątkowo źle znosiła, była nawet propozycja by ją przerwać bo na  zmianę miała  albo same  mdłości albo mdłości i torsje i schudła, po połowie było nieco lepiej, ale więcej była na  zwolnieniach lekarskich niż  w pracy. Wzięła trzyletni urlop wychowawczy i ponieważ w trakcie   jego trwania zaszła w  drugą ciążę to już  nie  wróciła  do pracy i po upływie tych trzech lat rozwiązała umowę o pracę. Wojtek stwierdził, że po raz pierwszy zobaczył wtedy na  własne  oczy, że medycyna bywa bezsilna. Nikt nie wiedział czemu Lena tak szalenie źle znosiła ciążę.  Andrzej opowiedział jak  miał ochotę pobić jednego z lekarzy, który wysnuł wniosek, że dlatego  Lena  tak źle znosi ciążę bo była to  ciąża  nieplanowana.  

Marta zaczęła się śmiać i powiedziała, że gdyby to ich dotyczyło to zapewne jakiś geniusz  by powiedział, że to skutek tego, że nie   mają ślubu kościelnego.  Ale my  mieliśmy- powiedziała Lena - nie dlatego że chcieliśmy, ale nasze rodziny były wyraźnie napalone na ten kościelny  cyrk. My prosto z kościoła pojechaliśmy do Bułgarii, tyle  tylko, że zdążyliśmy się przebrać w coś bardziej praktycznego - śmiała  się Lena. Tak dokładnie to tylko ja się przebrałam.

Wszyscy byli tak napaleni na ten kościelny ślub i wesele, że nawet  nie  zauważyli  chyba że nas na tym weselu nie ma- opowiadała  Lena. Rodzice Andrzeja to byli tak obrażeni, że nawet nie  chcieli z nami przez  dwa lata rozmawiać. A my przecież od  samego początku mówiliśmy, że nie chcemy ani wesela  ani ślubu kościelnego, w końcu się  zgodziliśmy na ten ślub, bo ojciec Andrzeja  ma siostrę- zakonnicę, ale nadal mówiliśmy, że nie chcemy wesela. No to jego ojciec stwierdził, że on nam zafunduje wesele, skoro Andrzej najwyraźniej  skąpi. W jego pojęciu to przecież  wesele jest czymś najfajniejszym pod słońcem. Moi rodzice podobno ich powstrzymywali mówiąc, że przecież jesteśmy dorośli i że jeżeli my nie chcemy, to nie ma  sensu urządzać wesela. Moi rodzice chcieli jego rodziców i tę  ciotkę zakonną zaprosić na jakiś wystawniejszy obiad po tym kościele. No a my cichutko się ulotniliśmy przez zakrystię, bo na tyłach kościoła czekał na  nas w  samochodzie kolega Andrzeja z naszymi ciuchami na  drogę. Ja  się wydostałam z  sukienki w  samochodzie a Andrzej poleciał w ślubnym garniturze - przynajmniej w samolocie wyglądał elegancko.  No ale mieliśmy  chociaż fajne dwa tygodnie w Słonecznym Brzegu. Warto było uciec. To z was też niezłe  ziółka - śmiał się Wojtek.

No a my w tym Sopocie byliśmy właśnie po ślubie i dzięki temu mamy  psa- powiedział Wojtek. A w którym miejscu w Sopocie są te kwatery ?- spytała Lena. Bardzo blisko Wyścigów Konnych i z oddali widać było z okien tą Halę Arena- to są te tereny w prawo, w  stronę Jelitkowa. To znaczy  w prawo od wejścia na molo sopockie.W  niedużej odległości od tego miejsca, w którym  było wejście na plażę  tam gdzie mieszkaliśmy, zaczynało się już Jelitkowo. Sklepów to tam niemal  nie ma, ale samochodem jest bliziutko do Lidla, piechotką  można dotrzeć na bazar i zaopatrzyć  się w zieleninę, jajka, biały  ser. No i jest blisko do stacji kolejki elektrycznej. My w domu to głównie śniadania robiliśmy a obiady jedliśmy w restauracji.  Bo i taki przejaw cywilizacji tam jest. I jest sporo barów  już na plaży- takie bary smażalnie  ryb. Wieczorami jest gdzie iść potańczyć,  ale my  nie  chodziliśmy do tych klubików.

Tam się ogromnie zmieniło w porównaniu do tego co my kiedyś z tatą widzieliśmy bywając tam wcześniej. Sporo ludzi wykupiło tam  mieszkania  w tych blokach właśnie jako lokatę. Na  szczęście dla nich jest firma zarządzająca tymi nieruchomościami. Te większe  mieszkania to mają i garaże w podziemiach budynku. Te budynki są też zamieszkiwane przez  cały  rok, tylko część mieszkań jest zgłoszona pod wynajem na  czasowe pobyty. Fajne  są takie  bloczyska z których  do plaży masz z najbardziej oddalonego od  niej bloku pół kilometra. To jak rzut beretem. Dopóki będziecie  mieli dzieci jeszcze  nie  w szkole to możecie jeździć na wakacje nie  w typowo wakacyjnym okresie. My to akurat  byliśmy w wakacyjnym, bo ślub  braliśmy w końcówce lipca i.... w poniedziałek. I po ślubie  mieliśmy właśnie obiadek w restauracji Hotelu Europejskiego i wymyśliłam, dzięki podpowiedzi koleżanki, żeby z góry nie ustalać menu a tylko zarezerwować ilość  miejsc i godzinę. I wtedy , właśnie  z okazji naszego ślubu, poznałam Patrycję - obecną żonę mego taty.

A macie  jakieś zdjęcia?- dopytywała  się Lena. Zdjęcia???...... ja nie mam, ale Wojtek to ma na pewno- powiedziała Marta. Ja w ogóle mało fotografuję, on robi często jakieś zdjęcia "z ukrycia" i potem ja  się awanturuję by je usunął bo się sobie nie podobam na którymś  ze  zdjęć.

Obaj panowie wybuchnęli  zgodnym  śmiechem, a Andrzej powiedział - bo wy, dziewczyny, chcecie  zawsze wyglądać idealnie, a większości facetów ten wasz idealny wygląd wcale nie jest potrzebny do tego by was kochać. Dla mnie rozczochrana i spocona  Lenka jest piękna tak  samo jak Lenka odsztafirowana na jakąś extra imprezę. Byłem przy obu porodach  w  czasie których Lenka na  szczęście nie  miała dostępu do lustra i według kryteriów salonowych w niczym  nie przypominała "ślicznotki" - spocona, mokra, wystraszona i zapłakana a dla mnie i tak była i nadal jest najpiękniejsza i bardzo  dzielna. I dzień w dzień jestem jej wdzięczny za to, że ze mną jest, że wytrzymuje moje stosunkowo małe zaangażowanie w życie  domowe i mój notoryczny  stan typu "obecny - nieprzytomny", bo mam wciąż  w głowie  aktualny grafik i już myślę nad kolejną operacją. Dobrze że nie widzi  mnie zaraz po jakimś bardzo skomplikowanym  zabiegu gdy pacjent zaczyna mi odchodzić pod nożem a mimo tego udało się go jednak uratować. Któregoś takiego dnia zobaczyłem  w lustrze nie  siebie a obcego, starego dziada. To był dla mnie prawdziwy  szok. 

Przepraszam, że o  tym mówię, ale wy oboje macie w sobie  coś, co mnie do tego ośmieliło. I to  mnie - stuprocentowego realistę bez odchyleń w  stronę romantyzmu lub mistycyzmu. I do dziś nie bardzo  wiem dlaczego w ostatniej chwili złożyłem dokumenty na medycynę - jako dzieciak panicznie bałem się lekarzy, nigdy  nie marzyłem o  tym zawodzie, nie mam żadnego lekarza w rodzinie. W szkole  ani chemia  ani biologia  nie były moimi ulubionymi przedmiotami. Tak naprawdę nie  bardzo miałem  pojęcie jaki zawód  chciałbym wykonywać w przyszłości. Marzyły mi  się dalekie podróże co wcale nie sprawiło bym  miał same piątki z geografii.

No to, że nie miałeś piątek z geografii to mnie wcale nie dziwi. To czego uczy  szkoła to raczej mało kogo skusi by podjął studia na tym kierunku zapewnił go Wojtek. Dość  długo Brno, Berno i Berlin to było jedno i to samo miejsce dla mnie. Taki był ze mnie  geograficzny geniusz. Marta parsknęła śmiechem i powiedziała - kiedyś w podstawówce wyleciał z klasy gdy  się  zdziwił, że Berno i Berlin to nie jest to samo  miasto tylko dwa różne a na  dodatek w różnych krajach. I jeszcze  za  drzwi go geograficzka wystawiła , bo była przekonana,  że on się  wygłupia. A na  dodatek to nie mógł pojąć, że na każdej wydrukowanej   mapie cztery strony świata są  zawsze tak  samo usytuowane i zawsze strasznie  długo szukał północy i pozostałych kierunków. Ale teraz on umie  się posługiwać  kompasem a ja nie- śmiała  się Marta. Tyle  tylko, że raczej  nie chodzę nigdzie sama do lasu, zwłaszcza  do takiego, którego nie  znam.

                                                                           c.d.n.

 


niedziela, 29 października 2023

Córeczka tatusia - 33

 Przyjazd rodziców Wojtka do Warszawy opóźnił  się o kilka  dni i wypadł gdy Wojtek już był po zdjęciu szwów. Andrzej był zachwycony faktem, że na Wojtku "goi  się wszystko jak  na psie", czyli szybko i bez komplikacji. Jego zdaniem była to zasługa tego, że Wojtek prawidłowo się odżywia i prowadzi właściwy, zdrowy  tryb życia. 

Pogoda w mieście zrobiła  się zimowa i jeśli Wojtek był zdania, że jest zbyt ślisko to sam odwoził Martę samochodem i oczywiście po  nią przyjeżdżał.  Mama Wojtka  aż uroniła kilka łez gdy zobaczyła ślady szwów po operacji, a ojciec, stojąc  za nią postukał się dyskretnie  w czoło potrząsając z dezaprobatą głową. Marta przezornie  wyszła z pokoju do kuchni i relację znała  tylko z opowieści taty, który właśnie przyprowadził ze spaceru Misię. Najbardziej rozbawiły  ją pytania teściowej, która nie  mogła  zrozumieć, dlaczego Wojtek nie poprosił o jakiś środek nasenny tylko wysłuchiwał "sprawozdania" lekarza  z tego co robi aktualnie  w trakcie operacji.  Przecież to straszne słyszeć co ci lekarz w danej chwili wycina- tłumaczyła synowi. Mnie nawet nie kroili przy usuwaniu żylaków, ale  byłam uśpiona i nikt mi nie mówił co robi i dlaczego.  

Ojciec Wojtka nie powstrzymał się od małej  złośliwości pod  adresem  swej żony i powiedział - uśpili cię głównie  dlatego  bo rozpoznali w  tobie extra histeryczkę, a nasz syn to normalny facet a nie histeryk. A Wojtek z kolei powiedział, że bardzo podobało mu się, że lekarz mu opowiadał co robi, a i środek przeciwbólowy i nasenny są jednak swego rodzaju "truciznami" dla organizmu , więc lepiej, że miał tylko jedną truciznę podaną a nie dwie. Natomiast opowieści o tej klinice  bardzo się jego mamie podobały - "to jednak pomału się kraj europeizuje" - stwierdziła.

Marta była  w świetnym humorze, bowiem kolokwium napisała na ocenę  "bdb" i tym samym nie  zdawała  egzaminu semestralnego. Oprócz niej jeszcze  dwie osoby mogły w  czasie  sesji "odpocząć". Miała za to kolejną rozmowę z "doradcą" i postanowiła napisać pracę licencjacką, by  "w razie czego" mieć w kieszeni tytuł licencjata. Doradca uznał ( a właściwie uznała, bo to była kobieta), że Marta bardzo logicznie myśli - wszak jest mężatką i być może po zrobieniu studiów I stopnia  zakończonych pracą licencjacką przerwie naukę i być może podejmie ją później. Skontaktowała nawet Martę z jednym  z laboratoriów, które zapewniło Martę, że jeżeli przerwie  studia po I stopniu i podejmie  pracę u nich,  bez problemu będzie mogła je kontynuować później. Mało tego - doradzono jej nawet na jaki temat mogłaby napisać pracę licencjacką i zapewniono dostęp do laboratorium.

Spotkanie z rodziną Andrzeja nieco się odwlokło w czasie bo jego dzieciaki "załapały" jakąś "wirusówkę" od znajomych maluchów i nim się kolejno "wychorowały" to minęły trzy tygodnie. Andrzej  się tylko pocieszał, że i tak w porównaniu do innych dzieci to jego niemal nie  chorują, bowiem nie chodzą  do przedszkola. Nachalną wielbicielkę Andrzej "spławił" sam mówiąc jej, że nie jest ani trochę jej osobą zainteresowany , dodając na końcu,  że jeżeli jej  się tu dobrze pracuje, to niech się od niego odczepi, żeby dalej tu pracować. I ten tekst poskutkował.

Przed  wizytą u Andrzeja Marta miała tremę, bowiem nie  spotykała  się z  osobami  posiadającymi  małe dzieci -żadna z jej koleżanek ze studiów nie  miała jeszcze  dzieci. Dzieci - takie małe- to była i dla niej i dla Wojtka "terra incognita". 

Pati  się śmiała i podarowała Marcie niewielką książeczkę o pracy z małymi dziećmi. Wynikało z niej, że .....dziecko to też człowiek i nie należy podchodzić do niego jak do jakiegoś "niewiadomego stwora". Zwłaszcza do dziecka, które już ma cztery lata i które po wakacjach pójdzie już do przedszkola. Pati wręczając jej tę książeczkę powiedziała- po prostu bądź sobą - takie czterolatki są już zazwyczaj kontaktowe , a młodszy zapewne  będzie automatycznie naśladował zachowanie swego brata. Zapewniam cię, że większy stres dotyczący tego spotkania będą mieli "państwo doktorostwo", bo zawsze rodzice chcą by ich  dzieci wypadły dobrze w oczach zwłaszcza nowych  znajomych. 

A w ramach prezentów kupcie  dla obydwóch maluchów po komplecie  kredek świecowych i po dwa zeszyty do kolorowania obrazków. W naszym osiedlowym sklepie papierniczym na pewnie je kupisz  bez problemu.I zapewne zaraz cię dzieciaki zaprzęgną do wspólnego malowania i wszelkie lody zostaną przełamane. I nie  zapomnij, że to chłopcy, więc raczej lepiej by były obrazki z  samochodami, autobusami,  samolotami, może z jakimiś  dużymi zwierzakami. Zresztą pani w  sklepie na pewno ci coś rozsądnie doradzi.

A dla pani domu weźmiecie z kwiaciarni  storczyki - wczoraj je przywiozłam, dołączę do nich kartkę na temat pielęgnacji. Dla dorosłych proponuję dwie filiżanki ze spodeczkami i paczkę dobrej kawy. A filiżanki z reprodukcjami Klimta lub któregoś z impresjonistów. Mogę je jutro dla was kupić. Są naprawdę ładne, są w całkiem kulturalnej  cenie nie  drenującej kieszeni. Mam zamiar kupić je też dla nas - trafiłam na  hurtownię. Chcę nieco wzbogacić zaopatrzenie kwiaciarni o drobne upominki. Zauważyłam już w kilku kwiaciarniach taki trend, wypróbuję jak to u nas pójdzie. A jeżeli z jakiegoś powodu czujecie się bardziej zobowiązani to kup Wojtusiu mały express do kawy - taki, na dwie filiżanki, by sobie kawę mógł sam zrobić w  swoim gabinecie i nie kupuj wtedy filiżanek. Zresztą filiżanki będą u mnie  w kwiaciarni, więc będzie można coś komponować.

No super- ucieszył się Wojtek, ale pod  warunkiem, że od  razu weźmiesz ode mnie forsę na te prezenty i na kwiatki. A jak wyglądają te storczyki?- spytała Marta - jakoś chyba ich nigdy nie widziałam. No to je przy okazji zobaczysz. To takie, które mogą być uprawiane bez  ziemi, co jest dobre przy małych dzieciach. Nazywają się Vanda i są w kolorze fiołkowo-ciemno-niebieskim i są nakrapiane  białymi "ciapkami". Ładne- zresztą  wszystkie storczyki są ładne.

Wizyta "u państwa doktorostwa" była  bardzo udana. Lena, czyli Helena była  znacznie  bardziej zestresowana tą wizytą niż Marta - czyli było tak, jak przewidywała Patrycja. Gdy Andrzej rozpakował swoją paczkę aż jęknął - a skąd ty wiedziałeś, że marzył mi się taki mały ekspres, tylko wciąż nie mam czasu by po niego wyskoczyć do sklepu. A Wojtek roześmiał się i powiedział - przeceniasz mnie, to moja teściowa mi podpowiedziała - to chodząca dobroć posiadająca  szósty  zmysł. Masz Marto wspaniałą mamę - stwierdził Andrzej. Marta uśmiechnęła  się - nie  mogę tylko odżałować, że dopiero od niedawna. Tata się z nią ożenił gdy ja już wyszłam za mąż. Mnie wychował tata sam, odkąd skończyłam 12 lat. Bo w sądzie, na sprawie rozwodowej powiedziałam, że chcę być u  niego. I Wojtek ma  rację - to chodząca dobroć, jest dla mnie i Wojtka prawdziwą mamą.   A twoja rodzicielka? - spytał Andrzej. Ostatni raz to widziałam ją na rozprawie w  sądzie- potem ani ja ani tata jej nie widzieliśmy ani razu. Tata uważa że ona wyjechała z Polski.

Przepraszam, że zapytałem- sumitował się Andrzej. Marta uśmiechnęła się - rozwód był z winy matki, poza tym ona wcale mnie nie chciała i ja o  tym dobrze wiedziałam. I cieszę  się, że tata ma teraz przy  sobie kobietę która go kocha i kocha też mnie i Wojtka. I sunieczkę, którą przygarnęliśmy będąc po ślubie na króciutkim urlopie w Sopocie. Ojej, macie psa? - zainteresował się Andrzej- ja uwielbiam psy!

Wojtek czym prędzej zaprezentował kilka zdjęć Misi mówiąc- jakiś podlec wywiózł to maleństwo i porzucił na plaży w Sopocie- pewnie dlatego, że jest kundelkiem - mieszanką yorka i miniaturowego sznaucera. A że akurat trafiła na nas to ją przygarnęliśmy- nie miała jeszcze roku, jak nam powiedział weterynarz- bo od  razu ją do niego wzięliśmy. I rodzice i  my bardzo ją kochamy i psinka ma dwa kochające ją  domy. Gdy byłem teraz  w  szpitalu  sunia była u rodziców. Gdy nas obojga nie ma w domu cały  dzień to sunia jest w kwiaciarni u mamy.

Chłopcy, zgodnie z przewidywaniem Pati, zaraz zapędzili Martę by razem z nimi kolorowała obrazki a Lena zachwycała się filiżankami z malowidłami Klimta. Młodszy zaraz wpakował się na kolana Marty pomimo napomnień mamy, żeby nie przeszkadzał. Starszy zaraz przybiegł z autobusem i  poinformował, że autobus na rysunku będzie  miał takie kolory jak ten jego. Lena z kolei stwierdziła, że pierwszy raz  w życiu będzie  miała  w domu storczyki i uważnie studiowała przepis jak ma je  traktować. Marta zaraz  ją pocieszyła, że ona jakoś  nigdy nie  miała storczyków i ogólnie to jest antytalentem ogrodniczym, a większość kwiatków to więdnie i pada gdy trafią pod jej opiekę i czasem ma wrażenie że już samo jej spojrzenie na kwiatki im  szkodzi. Malcy od razu ochrzcili Martę i Wojtka ciocią i wujkiem, a Lena chciała koniecznie  dowiedzieć  się, czy naprawdę Marta i Wojtek są parą jeszcze z podstawówki.

 A wy jak długo się znacie? - spytała  się Marta. My to jak pociągi ekspresowe - powiedział Andrzej- po niecałym roku znajomości wzięliśmy ślub.Doktorat robiłem już po ślubie. Medycyna, gdy się ją traktuje poważnie to wielce czasochłonna sprawa. Jest się wiecznie pod kreską czasową. 

Wojtek uśmiechnął się - Marta stwierdziła, że ty to niewiele spędzasz czasu w  domowych pieleszach- powiedziała, że tyle jesteś w domu co średniowieczny rycerz  w służbie księcia w okresie wojen. Tak, dobrze to określiła twoja żona - stwierdził Andrzej. A do tego często nawet jak jestem fizycznie w domu to umysłowo tkwię w pracy.Chirurgia to bardzo trudna dziedzina -  najprostsza nawet operacja może się źle skończyć, choć chirurg nie popełnił żadnego błędu. Każdy chirurg tak ma.  Marta to na pewno dobrze rozumie, bo kosmetolog, chociaż nie ingeruje sam w ciało pacjenta musi znać wiele spraw związanych z chirurgią.  Zauważyłem - stwierdził Wojtek - ostatnio miałem wykład o niciach chirurgicznych i jak na mój gust to jest ich sporo rodzajów. Zaskoczyły mnie nici produkowane z jakiegoś kwasu i metalowe. Moje rozeznanie   w tej dziedzinie oscyluje  wokół zera, wydawało mi  się, że nici chirurgiczne są z jakichś zwierzęcych części produkowane. Były - teraz odchodzi się od  nich, bo przenosiły jakieś infekcje- powiedziała Marta.  Andrzej roześmiał się - dobra jesteś w te klocki! Masz rację, mogą przenosić infekcje.

A dlaczego ty  nie jesteś na medycynie tylko w tej uczelni?-spytał.  Marta skrzywiła się - bo jestem mało ambitna- chcę być w 100% matką gdy będę miała  dziecko, chcę być z nim te pierwsze trzy lata w domu. Rozmawiałam z kilkoma lekarkami- wychodzi na to, że chcąc być pełnowartościową lekarką musisz  tak naprawdę wychowanie swego dziecka scedować na kogoś innego. Jedna z nich powiedziała szczerze, że gdyby jej rodzice nie wychowali jej dziecka ona nie zrobiłaby specjalizacji, a robiła specjalizację w endokrynologii, czyli praktycznie  drugie  studia. 

A moja znajoma lekarka-pediatra powiedziała, że ona nie umie powiedzieć matkom czemu ich maleństwo płacze, bo ona nie ma o tym pojęcia - bo wprawdzie ma córeczkę, ale do wieku przedszkolnego jest córcią zajmowały  się jej babcia i jej matka. I  zawsze  daje matkom  wielce  wymijające odpowiedzi, czyli takie, jakie  mogą znaleźć w książce.  

Poza tym "odkryłam", że bardziej interesuje mnie  chemia i wyszukiwanie nie inwazyjnych metod poprawiania urody- czyli szukanie nowych kremów, maści, toników by poprawić funkcjonowanie organizmu, zmiana odżywiania się.  I nie  wykluczam, że gdy posłuchałam opowieści różnych kosmetyczek i lekarzy od poprawiania urody to nigdy na pewno nie byłabym poprawiaczem urody drogą interwencji chirurgicznej. Bo co innego jest interwencja chirurga - plastyka  gdy ktoś ulegnie wypadkowi i trzeba interweniować by pacjent mógł po wypadku nie straszyć swym wyglądem siebie i innych a co innego poprawiać urodę bo się komuś chce być podobnym do swego idola. Takim osobom to trzeba chyba mózg przeprogramować  a nie robić operacje plastyczne. Jesteś Andrzeju jedną z nielicznych osób, która usłyszała moje poglądy w tej materii. Oczywiście  moi rodzice i Wojtek znają te moje poglądy.

                                                                   c.d.n.


sobota, 28 października 2023

Córeczka tatusia - 32

 Andrzej  przetrzymał Wojtka po operacji  3 dni w  szpitalu, czwartego  dnia Marta  wracając  z zajęć na uczelni zabrała go do domu.  Była zadowolona   z siebie,  sprawdzian poszedł  jej  bardzo dobrze  a obiecano im, że ci którzy dostaną ocenę  bardzo dobrą  nie  będą  musieli stawać  do egzaminu semestralnego. Niewiele  osób było zadowolonych, ale Marta była zadowolona. Niektóre ze studentek  tłumaczyły, że egzamin  jest lepszy,  bo kontakt osobisty z wykładowcą  na  egzaminie pozwala  na korygowanie  swej odpowiedzi, a jak  się  na kolokwium  palnie  jakąś  głupotę to nie ma odwołania i tak trzeba  egzamin zdawać. Poza  tym na  egzaminie to męczysz się raptem pół godziny i od  razu wiesz na  czym  stoisz. A to kolokwium  to pisały trzy  godziny.  Marta  przezornie  nie  zabierała  wcale  głosu, a zapytana  co ona o tym myśli powiedziała, że jej jest obojętna  forma, bo czy do kolokwium  czy do egzaminu ustnego trzeba  się przecież nauczyć. I że forma pisemnego kolokwium właściwie jest  dobra, bo nim   się coś napisze to można  się spokojnie  zastanowić, natomiast na egzaminie ustnym to jak palniesz  jakąś głupotę to już tego nie przekreślisz.  Gdy opowiadała  to Wojtkowi on  stwierdził, że jemu już  się zdarzyło pisać kolokwium przez pięć godzin - trochę  to było męczące, no ale  materiał  był z całego semestru.

W domu już czekał na nich tata z Misią - po raz pierwszy Misia szczekała z radości i zaraz zaanektowała  Wojtka  dla  siebie.  

Wojtek twierdził, że  ten pobyt poza  domem był  dla niego  trudny - zdał sobie sprawę  jaki cudowny i cieplutki dom stworzyli razem z Martą i  ogromnie mu tego brakowało. Nigdy tak za nikim nie tęsknił w swoim życiu jak za Martą, tatą, Pati i Misią. 

Marta przyjrzała mu się i powiedziała - twierdziłeś, że przez czas liceum  za mną tęskniłeś, ale jakoś przeżyłeś te  cztery lata w Grazu. Wiem - wtedy zupełnie nie mogłeś sam o sobie  decydować. Ale przez  czas studiów ani razu mi nie powiedziałeś, że mnie kochasz, chociaż  zawsze mówiłeś, że jestem twoją  jedyną przyjaciółką. A ja cały czas się zastanawiałam  jak się w Tobie odkochać, skoro ty mnie  chyba nie kochasz.    Wojtek  uśmiechnął się i mocno ją przytulił do siebie a potem powiedział - kochałem cię już wtedy, chciałem po prostu mieć pewność, że nikt ci głowy nie  zawraca a chciałem powiedzieć  ci to,  że cię kocham  gdy już będę poważnym kandydatem na męża. Ani jeden z moich dobrych kolegów nie ożenił  się z dziewczyną  z którą regularnie  spotykał się w czasie  studiów. A ze trzech z roku to  się pobrało w trakcie  studiów i już się zdążyło  rozejść.  I dwóch z nich to byli "przymusowi ochotnicy". Nasz  nowy "kuzyn"  powiedział, że gdy z czasem zamarzy nam się dziecko, to on odda  cię pod opiekę swego kolegi, który jest położnikiem w  innym szpitalu, też prywatnym. I będziesz rodzić z takim  znieczuleniem jakie ja  miałem podczas operacji. Więc będzie to co prawda nadal męcząca "impreza" bo mięśnie  będą pracowały  ale przynajmniej bez bólu.  

Wiesz - ja to go nawet podziwiam - Andrzej jest szalenie zapracowanym człowiekiem i prawdę mówiąc to mnie  zatkało, gdy sobie uświadomiłem jak  szalenie trudnymi studiami jest medycyna , jakie ilości  wiedzy musi sobie student przyswoić. Przecież po sześciu latach studiów ogólno - medycznych jeszcze się robi specjalizację, czyli tak naprawdę drugie studia. I te  drugie to już pracując z żywym pacjentem. Marta wybuchnęła śmiechem mówiąc - bo chyba z martwym nie  da się wszak pracować. Chociaż robienie  sekcji zwłok to też praca. Słyszałam, że w młodych lekarzy  w  szpitalach to strasznie "orzą".

Przejrzyj moje podręczniki - zobacz ile to materiału do przyswojenia, a wcale  nie będę lekarzem. Niestety człowiek to koszmarnie  skomplikowany twór. I czasem nawet "drobiazgi" w naszym organizmie gdy źle funkcjonują to zabierają nam zdrowie a czasem to i życie. Umawiałeś się jakoś z Andrzejem?

Umówimy się dokładnie  gdy przyjadę do niego na  zdjęcie szwów i kontrolę,  czyli za cztery dni. I po zdjęciu szwów będę miał cięcie zabezpieczone paskami plastrów.  No wiesz- pouczyła  go Marta - te zewnętrzne szwy szyte są żyłką nylonową i  zdejmuje  się je nim wrosną w  ciało. Wewnątrz  ciała  wszystko jest szyte różnymi nićmi, w ortopedii są stosowane nici stalowe. Rodzajów nici chirurgicznych jest sporo, zupełnie jak  w sklepie pasmanteryjnym. Są nici wykonane z kwasu poliglikolowego, są nici okulistyczne, są też odporne  na kwasy z polidioksaromu, są nylonowe do skóry są też z jedwabiu i lnu.

Muszę się zapytać Andrzeja  jaką siatkę ci wszył, bo tych  siatek są ze  dwa modele. Ale ja się na  tym  zupełnie  nie znam. Za to wiem, że twoja aktywność seksualna musi być zerowa minimum 6 tygodni od  dnia wyjścia  ze  szpitala a 8 tygodni od chwili operacji, no ale postaram  się abyś za bardzo nie  cierpiał z tego powodu. Skonsultowałam  to nawet z Andrzejem - nie  sądzisz chyba, że zadałam to pytanie jakiejś wróżce. 

Wiesz- to jest dobry specjalista- teoretycznie po tej operacji, która  była  zrobiona  metodą  Lichtensteina  pacjent jest wykopywany ze  szpitala na drugi dzień po operacji, tylko zapomnieli  chyba  napisać, że  często/gęsto zdarza  się wtedy przepuklina wtórna i trzeba  drugi raz operować. I wtedy najczęściej pacjent trafia do innego szpitala, więc ten pierwszy szpital najczęściej  nawet nie  wie że było coś nie tak. Andrzej właśnie dlatego jakoś te  mięśnie przekłada tak, by się wzajemnie blokowały. Może powinien to opatentować - tak naprawdę  niemal wszystko można w dzisiejszych  czasach opatentować.

Ja go podziwiam za jego oddanie pracy, ale podziwiam też jego żonę bo ma na głowie dwójkę maluchów. W szpitalu Andrzej niemal codziennie operuje a do tego przecież regularnie przyjmuje pacjentów  w szpitalnej  przychodni. Jak do tego dodasz, że przecież musi cały czas być na bieżąco z tym co się w chirurgii dzieje to tyle jest chłopak w  domu co średniowieczny rycerz na służbie u księcia w czasach wojen. Na pewno ma mniej zagrożeń życia  bo  z nikim na miecze  nie  walczy, ale to jest strasznie  ciężka praca. Dobrze, że czasami jej matka im trochę pomaga. Ja to chyba  mam zbyt małą  wyobraźnię - nie mogę sobie wyobrazić hodowania dwójki takich małych dzieci- stwierdziła Marta.

A wiesz dlaczego on spał w moim pokoju?- spytał Wojtek.  Marta wzruszyła ramionami - nie mam pojęcia,  ale mi nie  wygląda  na faceta o innej orientacji. Choć to z reguły  bardzo kulturalni i wykształceni faceci.  Ale i wśród z nich bywają "bi" i  zdarzają się żonaci i dzieciaci - zgadywała Marta.

No nie, on jest zdeklarowany hetero - stwierdził Wojtek. Nawet  mi trochę podpadł, bo bezbłędnie sobie ciebie "rozebrał na części pierwsze" a przecież cię nago nie widział.  Marta zaczęła  się śmiać - chyba zapomniałeś, że wszyscy lekarze znają dobrze  anatomię. Znam babkę, która ma męża lekarza laryngologa ale gdy byli na etapie podrywania się  to ona  stale czuła  się jak na  wizycie u lekarza  a nie na randce z facetem. Znajomość anatomii to chyba podstawa tego zawodu. W końcu lekarz to też  człowiek i  można się  w nim  zakochać. 

Wojtek skrzywił się - no niby tak. A Andrzej mi powiedział, że  tu jest jedna namolna, napalona  na  niego panienka, która go podrywa. Już  raz jej powiedział, że docenia jej urodę, ale ma żonę, którą bardzo kocha więc byłoby miło gdyby to wzięła pod uwagę i zainteresowała  się  innym lekarzem i może raczej takim  w  stanie  wolnym a nie  żonatym. Na razie obmyśla plan jakby ją "wsadzić na minę" by ją po prostu zwolniono.  Nie widzę problemu - stwierdziła Marta - on ma tu taką pozycję, że może porozmawiać ze swoim   dyrektorem i powiedzieć wprost, że ona mu tu  zupełnie  nie pasuje i dlaczego. A czym ona  się tu zajmuje?  Jest pielęgniarką. 

Czyli nie jest niezastąpioną osobą. Jest cała masa pielęgniarek, które marzą o  tym, żeby pracować w prywatnej przychodni lub klinice. Primo  - to tu lepiej płacą, a secundo - mniej pacjentów wściekłych z powodu kolejek i odległych terminów.  W moim odczuciu to powinno załatwić sprawę. Podpowiedz  mu to. Nawet jeśli to protegowana któregoś z lekarzy to i tak to najlepsze  wyjście.  Wiesz- dyrekcja mając do wyboru utratę bardzo dobrego lekarza chirurga  lub  szeregowej pielęgniarki  zawsze  wybierze lekarza. Tak niestety brzmi prawda, choć to smutna prawda. Nie  mniej uważam, że podrywanie żonatego faceta lub  zamężnej  babki jest nieetyczne. Dla mnie jest to rodzaj kradzieży. Ale wiesz  - nie wykluczam, że ja mam spaczone spojrzenie przez to jaka była  moja matka.

Pod wieczór wpadli jeszcze rodzice by wziąć Misię na  wieczorny spacerek, bo bardzo się do tego przyzwyczaili  - Marta  się śmiała, że bardzo szybko przyzwyczaili się do psa i jego obsługi. Zaledwie kilka  dni i już nowy nawyk. A Misia była  wyraźnie cała w psiej szczęśliwości, że wszyscy ludzie których kocha są razem. Wojtek  jeszcze tego samego wieczoru zatelefonował do swego promotora, że już wrócił do domu po operacji.

Następnego dnia zatelefonował ojciec Wojtka, mówiąc, że za kilka dni przyjedzie do Warszawy razem z mamą, ale zamieszkają w hotelu bo raptem będą dwa dni, czyli w czwartek i piątek i chyba  w piątek wieczorem wrócą do Grazu nocnym pociągiem razem z kimś, którego nazwisko nic nie mówiło Wojtkowi. No to dobrze, że już jestem  w domu - stwierdził Wojtek. A co? wyjeżdżałeś  gdzieś? - spytał ojciec. Nie, nie wyjeżdżałem, tylko byłem kilka dni w  szpitalu na operacji przepukliny. Dorobiłem  się jej na  siłowni. Ale już jest wszystko w porządku już jestem w  domu. A czemu do nas nie  zatelefonowałeś, że idziesz  do szpitala? - dopytywał się ojciec.  

No bo nie widziałem potrzeby by was o tym informować - Marta mnie odwiozła do prywatnej kliniki, zostałem przebadany i zoperowany przez  bardzo dobrego a do tego sympatycznego chirurga. Teraz się szykuję do obrony magisterki, którą mam w drugiej połowie lutego.  Telefon do was z taką informacją w niczym by mi nie pomógł tylko mama by się niepotrzebnie "nakręciła" a nie  było żadnego zagrożenia życia. Warunki w tej klinice są świetne, miałem pokój jednoosobowy, z meblami na  wysoki połysk. I cały zabieg był na koszt ubezpieczalni. 

Wiesz synu, mamy teraz  nie ma w  domu, ale ja jej opowiem o tym, że byłeś operowany dopiero w Warszawie. Masz rację, ona by zaraz  się  "nakręciła" i chciała  natychmiast jechać do ciebie. A co poza tym u Was? Wszystko w najlepszym porządku, kupiliśmy Marcie  samochód, małolitrażowego fiacika 500. Używany,  ale w bardzo dobrym stanie i wreszcie  Marta nie musi wychodzić z domu na  swe studia półtorej godziny wcześniej by dojechać  na czas.  No i nic się u nas nie  dzieje złego, wszyscy w obu domach jesteśmy zdrowi. Psinę jeszcze macie? No jasne, wszyscy ją uwielbiamy, jest kochana.

A kiedy Marta kończy te  swoje  studia? Za dwa lata, bo jednak chce  robić magisterkę. Zawsze  wtedy ma więcej możliwości takiej pracy która jej bardziej odpowiada. A tak przy okazji, to wybij mamie z głowy to jej doradzanie co Marta powinna robić po studiach - ona na pewno nie będzie kosmetyczką i nie będzie prowadziła żadnej firmy kosmetycznej.

A może przyjedziecie do nas zimą gdy Marta będzie miała ferie?- spytał ojciec. 

Podejrzewam, że to mało  realne, ona ma króciutką przerwę a ja pewnie będę  się rozglądał za pracą dla siebie. Najchętniej bym  wyjechał stąd z całą rodziną, czyli z teściami i psem do Szwajcarii, ale o  tym to pomyślę gdy  Marta skończy  swoje  studia. Od biedy mógłby to być Wiedeń. Ale to wszystko na razie  mało realne, bo musielibyśmy wtedy mieć duży dom na naszą czwórkę i psa. No i Marta chce przed trzydziestką urodzić  dziecko no i nie  zna niemieckiego. No a tu mieszkamy co prawda oddzielnie, ale bardzo blisko siebie. Tato, ale nic z tego nie mów mamie, bo się jej mózg zagotuje z nadmiaru kombinacji. To na  razie  są dość odległe plany. Na razie   ja muszę obronić magisterkę, a Marta skończyć studia i też obronić magisterkę.

Dobrze  synu , rozumiem. Ucałuj Martę ode mnie , słyszę,że mama wróciła.Wojtek z uśmiechem odłożył telefon i pomyślał -   "lotnik, kryj  się,   mama wróciła".

                                                                            c.d.n.

 


piątek, 27 października 2023

***

Przepraszam,  ale jestem w całkowitej rozsypce po zabiegach i ciąg dalszy nastąpi gdy 
"dojdę  do siebie". Na razie nie nadaję  się do niczego - wyjaśnienie jest na www.cobytujeszcze.blogspot.com


poniedziałek, 23 października 2023

Córeczka tatusia - 31

 Operacja Wojtka przebiegła bez komplikacji. Lekarz przepytał się Wojtka, czy  nie  będzie  miał nic przeciwko temu, by  cały  zabieg był sfilmowany - nie będzie na  filmie  widać nic  więcej ani poza  miejscem, w które  "wkłuwał" się anestezjolog  ani cokolwiek poza polem operacyjnym, nie będą też ujawnione dane osobowe Wojtka. Będzie tylko podany wiek pacjenta i czas jaki upłynął od "wypadku" do  momentu operacji.  Na  sali oprócz Wojtka i chirurga  był jeszcze anestezjolog i pielęgniarka  instrumentariuszka i jakiś młody lekarz ( a tak konkretnie zadatek na lekarza, jak określił chirurg), który operację filmował.

Wojtek zgodził  się na  filmowanie, ale stwierdził, że jak zna życie i swoją żonę, to ona na pewno będzie  chciała obejrzeć ten film. Nie ma problemu - stwierdził chirurg- zrobimy  sobie  kiedyś wieczór filmowy- mam w  domu całą furę różnych filmów. Teoretycznie wszystkie zabiegi przeprowadza  się według  już wcześniej opracowanego  schematu, ale co jakiś czas można wyłapać jakąś "nowość", którą warto zastosować bo na przykład ułatwia wycięcie czegoś lub skraca  czas  zabiegu. Weź pod uwagę  fakt, że chirurgia to nic nowego, od wieków ludzi intrygowało pytanie co mamy w środku, poza tym życie często bywało wielce brutalne, ludzie  się wciąż z różnych powodów tłukli i była okazja do zajrzenia co mamy w swoim wnętrzu. Ja twierdzę, że nie ma prostych operacji, bo każdy z nas jest inny a i nasze  reakcje na różne leki i schorzenia są bardzo różne. Jedni z nas mają bardzo wysoki próg  bólu a inni bardzo niski. I tak naprawdę każdy pacjent jest w pewnym sensie zagadką. Jak się twoja żona  zdecyduje kiedyś na  ciążę i poród to też ją znieczulimy tak jak ciebie- po co ma  cierpieć. To pomimo znieczulenia będzie  męczące, ale przynajmniej bezbolesne. No to sobie ciebie  trochę pooglądam. Nie jest źle, muszę ci przeciąć  powrózek nasienny, żeby odprowadzić jelito na  miejsce.  Powinieneś być wdzięczny swej żonie,że cię tak wcześnie do szpitala wysłała. 

A co to jest ten powrózek? każdy go ma? Nie każdy, tylko faceci go mają i czasem ma  zwyczaj mieć żylaki. To taki twór , w którym mieści  się  sporo rzeczy - jest tu nasieniowód, mięsień  dźwigacza jądra, tętnica jądrowa, żylny splot wiciowaty, naczynia krwionośne zaopatrujące mięśnie  dźwigacza oraz gałąź płciowa nerwu płciowo-udowego.  Jesssu - i ty to wszystko pamiętasz? - jęknął ze  zdumieniem Wojtek. Nooo, pamiętam. Człowiek to bardzo skomplikowana  maszyna z niesamowitą ilością części w większości nie zamiennych. 

Trochę ci tu poprzekładałem mięśnie, ale wszyję ci wzmocnienie twojej ścianki mięśniowej, ale ten fakt nie upoważni cię do szarpania  się ze sztangą. I trochę postu będziesz  miał w tym "co tygrysy lubią." I jak  się wszystko wygoi nauczę  cię jak masz sobie wzmocnić mięśnie brzucha bez ciągania sztangi. Na kilka dni założę ci eleganckie  czarne szwy, do ich wyjęcia wpadniesz do mnie między pacjentami w przychodni. Zresztą będziemy w kontakcie, dam ci dziś mój prywatny numer. Jak ci zdejmę szwy to cię zalepię paskami plastrów. I przez kilka dni bądź na lekkostrawnej  diecie, ale to- to na pewno twoja żona  wie. Nie ćwicz, nie biegaj, chodzić możesz i niczego nie noś.  Mówię  ci to z przyzwyczajenia, bo to wszystko to twoja żona na pewno wie. 

To ty jeszcze  w jakiejś przychodni pracujesz? - Wojtek nie  krył zdziwienia.  No w naszej, przyszpitalnej - wyjaśnił mu chirurg . Skądś  przecież trzeba brać pacjentów. Niewielu trafia tu tak jak ty.

No ja  tu trafiłem, bo wykupiłem kiedyś sobie tu abonament a jak się ożeniłem to  zapisałem Martę. Jak na  razie to jeszcze  nie korzystałem z tej przychodni.

 Ile ma jeszcze twoja  żona do ukończenia tych studiów? W czerwcu ukończy  I stopień i zostaną jej jeszcze  cztery semestry. A ja w drugiej połowie lutego mam obronę magisterki. A co ty ukończyłeś?   Informatykę. I teraz rozglądam się  za pracą, w której nie będę musiał przesiadywać osiem na osiem, bo chcę dostawać  forsę  za to co wymyślę a nie  za to, że siedzę  za biurkiem codziennie osiem  godzin.  Tak najchętniej to bym wyjechał  do Szwajcarii, ewentualnie  do Austrii. W Austrii mam rodziców, w Grazu. Ale wolałbym pracować  w Wiedniu. Na  razie to i tak  muszę zaczekać na Martę. Bez  niej  nigdzie  nie pojadę, nawet na krótko.

A od dawna jesteście małżeństwem? Nie, braliśmy ślub latem ubiegłego roku, ale parą to jesteśmy od szkoły podstawowej, potem liceum robiłem w Austrii i wróciłem tu na  studia i tym samym  do Marty. Okazało  się, że nadal jest nam ze sobą fajnie więc się pobraliśmy. Z tym, że długo nazywaliśmy to co nas łączy przyjaźnią.

Poważnie? To raczej mało typowe, a powiedziałbym, że nawet rzadko spotykane. Zaintrygowałeś mnie. Moja żona chyba  mi nie uwierzy gdy jej o tym opowiem! 

Proszę odwieźć pacjenta na  salę pooperacyjną zadysponował głośno a po cichu powiedział: - nie  mogę  cię odwieźć do twego pokoju, ale odwiedzę  cię na pooperacyjnej razem z twoją żoną. Dzisiaj mam nocny dyżur, to sobie wieczorem pogadamy. Jak myślisz wyglądamy na kuzynów? Dostaniesz na pooperacyjnej kroplówkę, zarekomenduję cię jako mego kuzyna, to będą się bardziej tobą interesować. Mam nadzieję, że twoja  żona nie obrazi się na mnie  za to. I wiesz  co? Byłoby bardzo dobrze, byś jak najprędzej wysikał z siebie to znieczulenie. Jeśli sam nie wysikasz  się do dziesiątej wieczorem to ściągniemy zawartość pęcherza cewnikiem.  Postaraj się coś wypić, najlepiej samą, nie gazowaną  wodę. Ponieważ nie byłeś mocno rozwalony to nie będzie cię ta rana bardzo bolała. Możesz tylko mieć wrażenie, gdy wstaniesz wieczorem, że ci zawartość brzucha zaraz wyskoczy przez to nacięcie. Ale zapewniam  cię, że to tylko takie  wrażenie, ma je 95% pacjentów z ciętymi powłokami brzusznymi i jest to odczucie  nie  związane  z płcią a tylko z tym, że była cięta  skóra i ruszane mięśnie. 

Gdy Wojtka  już wywieziono  z sali operacyjnej chirurg poszedł  się przebrać i powędrował do pokoju Wojtka,  w którym wciąż jeszcze siedziała Marta  wraz z tatą. Opowiedział obojgu w  skrócie o przebiegu operacji i że teraz może razem z Martą pójść na  salę pooperacyjną, na której Wojtek spędzi  czas najprawdopodobniej do godziny 22, bo leży pod kroplówką i że oni spędzą tam góra   pięć minut. Uprzedził Martę, że na  "potrzebę chwili"  mianował Wojtka  swoim  kuzynem, więc ma nadzieję,że Marta mu wybaczy owo nagłe kuzynostwo. Marta uśmiechnęła  się i powiedziała, że skoro jej mąż  zaakceptował takiego kuzyna to wszystko gra i niech  w takim  razie kuzyn zapamięta, że ona ma na imię Marta. A ja mam na imię Andrzej - droga  kuzynko- powiedział chirurg. Ja mam dziś nocny dyżur i nadzieję, że nie  będzie urwania głowy. W windzie spytał się  tylko,  czy naprawdę ona i Wojtek są  razem od szkoły podstawowej. No naprawdę - byliśmy wtedy  bardzo niegrzecznymi dziećmi- całowaliśmy  się i zgłębialiśmy tajniki anatomii obu płci. I zapewne fakt, że w okresie licealnym byliśmy jednak w  sporej odległości od  siebie uchronił nas  od  zbyt wczesnego małżeństwa.   

Niesamowita  sprawa! W doktora też się zabawialiście? Nie, małpowaliśmy tylko to co oglądaliśmy w kinie na filmie, a pornosów to wtedy  w kinach  raczej  nie było. Andrzej, powiedz  mi proszę,  jaki okres  abstynencji  jest po tej operacji dla  niego wskazany. Myślę, że ze sześć tygodni jeśli idzie  ci o standardowe postępowanie ale metody zastępcze dozwolone. Jesteś pierwszą kobietą, która  się mnie o to pyta - zawsze to pytanie  zadaje mi facet. 

 Słuchaj- prościej mi jest  zapytać się o to ciebie, bo to ty widziałeś  jego bebechy niż szukać odpowiedzi w  sieci lub dzwonić do swojego ginekologa bo może on  wie "od  ręki" albo zapyta w swoim szpitalu któregoś z kolegów. A zadaję  ci to pytanie  bo wiem, że faceci mają  zwyczaj naginać  rzeczywistość do swoich  zachcianek. Więc wolę czerpać wiedzę z właściwego źródła  i uprzedzić, że wiem co wolno a czego  nie  wolno. Wolę  w takim  wypadku wyjść z inicjatywą by narzucić  właściwą akcję. Ja wiem,  że mam nietypowy  dla kobiet tok myślenia- może dlatego, że mnie  wychowywał ojciec odkąd skończyłam 12 lat. Bo gdy  się moi rodzice  rozchodzili zapytano  się mnie w sądzie u kogo chcę pozostać a ja wybrałam tatę. Bo wiedziałam, czułam to, że tata  mnie kocha a matce  tylko przeszkadzałam  w życiu, czego ona nie ukrywała.  Od chwili rozprawy w  sądzie nigdy więcej jej nie widziałam, tata też nie.  Ale jakoś nigdy mi jej nie  brakowało. To tata nauczył mnie by o wszystkim rozmawiać bo tak naprawdę nie ma tematów tabu i nie należy  zostawiać jakichś tematów w zawieszeniu. Tata ułożył sobie   własne życie dopiero wtedy gdy ja już wyszłam za mąż.

Gdy dotarli na  salę pooperacyjną Andrzej zaraz  sprawdził co ma Wojtek wpisane w kartę informacyjną, spytał się Wojtka jak się  czuje, obejrzał  ile  już zeszło kroplówki, zajrzał czy opatrunek tkwi we właściwym miejscu, a ponieważ od  razu  podeszła  jedna z pielęgniarek uświadomił ją, że Wojtek jest jego kuzynem a Marta to żona kuzyna, poprosił  by pielęgniarka przyniosła niegazowaną wodę mineralną i dopilnowała by szanowny kuzyn ją pił oprócz kroplówki oraz by miał w zasięgu ręki tak zwaną kaczkę, czyli naczynie specjalnie zaprojektowane na oddawanie  moczu przez  mężczyzn będących w pozycji leżącej. Potem chwilę pomyślał, "zainstalował ów zbiornik" Wojtkowi w odpowiedni sposób i powiedział - tylko się nie kręć a gdy się  zdołasz wysikać to  po prostu przywołaj pielęgniarkę - opróżni naczynie i podstawi ci puste. I koniecznie pij żeby tę truciznę z siebie wydalić. A jak się czujesz? boli cię? Gdy się nie ruszam to nic  nie boli - zapewnił go Wojtek, ale chyba mi już to znieczulenie odpuszcza, bo już czuję jak poruszam palcami stóp. No to świetnie - ucieszył się Andrzej. Dawka była  dobrze  dobrana. Ja mam dziś nockę, więc będę do ciebie tu wpadał i do twego pokoju, no  chyba, że znów się trafi jakaś ofiara siłowni tym razem z jakimś potężniejszym urazem- takim do nagłej interwencji. Wojtek chwycił Martę za rękę, przycisnął do ust i powiedział - kochanie moje, jedźcie już z tatą do domu, jest wszystko dobrze, Andrzej czuwa niczym ORMO. Gdy wrócę do swego pokoju prześlę ci  wiadomość. Nie wiem czemu, ale czuję się  zmęczony i chyba pośpię.

Marta wycałowała bledziutkiego Wojtka szepnąwszy mu do ucha, że go kocha, posłała czarujący uśmiech dyżurującej  pielęgniarce i razem z Andrzejem wyszła z sali pooperacyjnej. Andrzej  szarmancko odstawił ją do pokoju Wojtka w którym  czekał na nią tata. Oboje podziękowali Andrzejowi za opiekę  i poszli  do  szatni by się ubrać. Tata spojrzał na Martę i powiedział - nosek do góry, jest pod  dobrą opieką. Trochę o tym człowieku poczytałem. Zastanawiam się tylko czy on często nocuje w domu, bo on strasznie dużo pracuje. To szalenie  wymagający  zawód, a ten facet się nie oszczędza. Opowiedz  mi jak Wojtuś się czuje.  On to  raczej jeszcze  nie bardzo wie jak  się czuje, bo znieczulenie  dopiero teraz odpuszcza - ma  podłączoną kroplówkę a do tego ma dużo pić by wysikać ten znieczulacz. Zainstalował mu w brzuchu tę wzmacniającą  siatkę, poprzestawiał nieco mięśnie i  zabronił chodzenia na  siłownię bo więcej z tego szkody niż pożytku dla kogoś kto nie ma dobrze wzmocnionych mięśni brzucha - poinformowała tatę Marta.

Marta zgodnie z życzeniem  Pati pojechała wpierw do domu taty na obiad. Misia  odtańczyła psiego twista  z radości, że jest Marta a potem grzecznie poszła  do swej budki. Marta zjadła obiad, pobawiła  się chwilę z Misią i poszła  do siebie. Musiała jeszcze przygotować się do sprawdzianu, który miała pisać następnego  dnia. Wysłała do Wojtka sms, że uczy się do sprawdzianu, który będzie  pisała następnego  dnia i prosto z uczelni przyjedzie  do niego. Odpowiedź nadeszła  dopiero nad  ranem i to napisana przez Andrzeja, który nocował nie w  swojej służbowej   "kanciapie" ale w pokoju Wojtka. Andrzej napisał, że Wojtek odsypia operację, ale jest wszystko w jak najlepszym porządku a on się schronił w pokoju Wojtka i przespał spokojnie całą noc na fotelu, co było wygodniejsze niż kozetka w służbowym pokoju. I nie  musiał nikogo w nocy kroić na  części. I że  sobie z Wojtkiem serdecznie pogwarzyli i czują  się braćmi. Marta odpisała, by obaj trzymali kciuki, bo ona będzie pisać  sprawdzian i jeśli dobrze napisze to nie będzie  się musiała pocić na egzaminie. I da "cynk" gdy skończy.

                                                                        c.d.n.


niedziela, 22 października 2023

Córeczka tatusia - 30

Rano, po niezbyt miło przespanej nocy, tuż przed wyjściem z domu, Marta dostała wiadomość od męża, że operacja będzie dopiero następnego dnia i chyba ma szczęście, bo będzie go operować chirurg, który się wręcz specjalizuje w przepuklinach. Na razie pobrali mu chyba z litr krwi, głodzą go i ma jeszcze mieć jakieś badania. Prosił też by nie przyjeżdżała jeśli ją jazda w tych warunkach stresuje, ale jeśli przyjedzie, to niech mu podrzuci coś do czytania. 

Marta obiecała że przyjedzie razem z tatą, pytała się też co konkretnie ma mu przywieźć do czytania i zapytała się co ma mówić jego rodzicom jeśli któreś z nich zatelefonuje, bo ona już dawno zauważyła, że oni zawsze dzwonią oboje oddzielnie, ale w tej samej sprawie, więc byłoby dobrze, żeby wersja dla obojga była taka sama. No popatrz - roześmiał się Wojtek - ja dopiero niedawno na to wpadłem, a to ich stary trick. Ja na razie nie powiem ani ojcu ani matce, że jestem w szpitalu, bo na pewno nie będę długo a poza tym to nie mam ochoty wysłuchiwać kazań na temat co powinienem lub czego nie powinienem robić. Ja rozumiem, że to wszystko z miłości rodzicielskiej. I wiesz co? Strasznie źle mi się spało, zupełnie nie mogłem zasnąć- żalił się Wojtek. 

 Tak cię bolało?- spytała się Marta. Nie, nic mnie nie boli, ale ja już nie potrafię zasypiać bez przytulenia się do ciebie. Ty to masz chociaż Misię - narzekał Wojtek. Nie mam Misi, tata z Pati ją zaanektowali dla siebie, oddadzą gdy wrócisz ze szpitala i będziesz "na chodzie". Misia już jest tak przez nich rozpieszczona, że jeszcze trochę a będzie udawać, że nas nie zna - naskarżyła na psinę Marta. Muszę wstać, bo muszę lecieć na wykłady, ale dziś do ciebie przyjadę i to razem z tatą. Jest mokro, a śnieg zmienił się w brudne błoto. Całuję cię i czekam na wiadomości od ciebie. 

 Zaraz po rozmowie z Wojtkiem porozmawiała z tatą, który stwierdził, że może ją odwieźć na wykłady a potem po nią przyjechać i razem wpadną do szpitala do Wojtka, więc niech naszykuje to co ma zawieźć Wojtkowi do szpitala. Tato, ale ja dziś dość wcześnie wychodzę z wykładów. Nie szkodzi - przekonywał ją ojciec - ja nie jestem ściśle związany godzinami, wiesz przecież. Jeszcze się najeździsz sama na wykłady. I Pati powiedziała, że obiad masz dziś zjeść u nas. Ona dziś była po towar, więc dziś w sklepie siedzi wspólniczka. A ty mi tylko podeślij wiadomość o której na pewno wyjdziesz. 

 Gdy tata wiózł Martę na wykłady wysłała wiadomość do Wojtka, że dziś ma tatę za kierownicą, a fiacik ma dziś dzień wolny, że po wykładach tata ją odbierze i że dziś będzie jadła obiad u rodziców. Przez drogę tata, który pierwszy raz poznawał drogę, jaką Marta pokonywała dwa razy dziennie narzekał , że wcześniej nie pomyślał o zmotoryzowaniu swej córki. Rozmawiali też trochę o Patrycji i tata powiedział, że związek z nią wynagradza mu wszystkie złe chwile jakie przeszedł w pierwszym małżeństwie. I że Wojtek jest dla niego synem, nie tylko zięciem. I że zawsze i on i Patrycja będą dla nich wsparciem. Nie dziwił się, że Wojtek nie chce informować swoich rodziców- wszak w tej chwili ich pomoc nie jest potrzebna, a mama Wojtka ma nieco histeryczne usposobienie, chociaż jest naprawdę bardzo życzliwą osobą. Oczywiście tata podwiózł Martę pod same drzwi uczelni i co najmniej cztery młode kobiety uważnie się przyglądały kto wysiada z samochodu, więc Marta ostentacyjnie cmoknęła tatę w policzek nim wysiadła. 

Wojtek niesamowicie się ucieszył z faktu, że oboje do niego przyjechali - robił wrażenie wędrowca, który zagubił się na Saharze lub innej pustyni i właśnie odnalazł drogę. Powiedział, że już poznał lekarza, który będzie go operował, że to młody i szalenie sympatyczny facet, jest młody, ale już ma doktorat z chirurgii ogólnej. I że już się niemal zaprzyjaźnili, są już "na ty". Facet żonaty, ma dwójkę małych dzieci. I że można do niego pójść i o wszystko się przepytać. A Wojtek musiał mu obiecać, że nigdy więcej nie będzie ćwiczył na siłowni ,  bo  są naprawdę dużo lepsze ćwiczenia na  wzmocnienie  mięśni niż ciągnięcie sztangi. A przepuklina może  się  również  zdarzyć  i bez ciągnięcia sztangi.

 No to pozwolisz, że ja się do niego przejdę i zapytam o twój stan? - zapytał się Wojtka tata. Jakby nie było jestem twoim drugim ojcem. No oczywiście - on chyba jeszcze jest tu w pokoju lekarskim - jak wyjdziesz stąd to będzie drugi pokój na prawo. Tato, ale powiesz mi potem co ci powiedział?- spytał Wojtek. Powiem, jeśli uda mi się z nim porozmawiać - obiecał tata. 

 Rzadko komu podoba się w szpitalu, ale  Wojtkowi i Marcie ten  szpital się podobał.  Bowiem  w niewielu szpitalach są jednoosobowe pokoje i wyglądają tak "po domowemu" a nie szpitalnie. Oczywiście pokój miał "normalne" umeblowanie a nie typowe metalowe łóżka pokryte białą farbą, miał porządną szafę ubraniową, własną łazienkę z WC. Ponieważ Wojtek został przewidziany do zabiegu na następny dzień dostał tylko śniadanie. Bardzo fajny ten lekarz - stwierdził Wojtek.  Powiedział, że będzie mi opowiadał w trakcie operacji co robi, bo będę tylko solidnie znieczulony. Wiesz- on twierdzi, że chce się specjalizować  w chirurgii estetycznej, współpracować  z bariatrą - nie ma zbyt wielu naprawdę dobrych speców w tej materii. Puściłem mu "farbę", że ty robisz "kosmetologię" i obiecałem, że gdy już wydobrzeję, to się spotkamy na gruncie prywatnym. On mówi, że są przypadki przepukliny tak lekkie, że pacjent może wyjść w dobę po operacji - oczywiście ze szwami, ale on woli żebym pobył jednak kilka dni. I że nie wykluczone jest, że po prostu miałem jako dziecko słabiutkie te mięśnie. Ale to wszystko to on zobaczy w trakcie operacji. Bo on opracował jakiś nowy sposób i inaczej układa mięśnie. Chyba  mam za mało wiadomości z anatomii, bo nie łapię o co w tym chodzi. A ja mam przepuklinę pachwinową skośną. No ale -jak powiedział - a co się tam tak dokładnie dzieje to się dowie jak mnie otworzy. A może będzie musiał ci zainstalować taką jakąś specjalną siateczkę wspomagającą rozłażące  się mięśnie- zastanawiała się Marta. Nie wiem - nie znam się na tym, ale facet podobno jest bardzo dobrym chirurgiem. Tu jest mnóstwo pielęgniarek i chodzą w takich różowych fartuchach, nie białych. I chyba  wszystkie do niego wzdychają.

W kilka minut później do pokoju Wojtka wszedł tata i lekarz, który miał go następnego  dnia operować. Ubrany był w zielone bawełniane  spodnie i taką samą bluzę. Wyglądał na niewiele starszego od  Wojtka i Marty, ale biorąc pod uwagę fakt, że już ma doktorat, bliżej  mu  było do czterdziestki niż trzydziestki. Przywitał się z Martą mówiąc - miło mi poznać osobę, przez którą mój potencjalny pacjent nie może spać. W  związku z tym w czasie operacji też nie  będzie  spać, porozmawiamy sobie. Właśnie tłumaczyłem pani ojcu, że z tego co mogłem stwierdzić palpacyjnie to nie powinno być kłopotów- dobrze, że od razu pani go namówiła na przyjazd do szpitala. Mało kto przyjeżdża  tak zaraz po kontuzji. Ostatnio miałem takiego artystę który nawet do  lekarza pierwszego kontaktu nie poszedł i przywieziono go do szpitala z uwięźniętą przepukliną - zupełnie jakby to były czasy przedwojenne na głębokiej prowincji a nie XXI wiek w, jakby  nie było w stolicy kraju. A Wojtek mi powiedział, że pani ma  zamiar zostać kosmetologiem i pracować przy opracowywaniu nowych kosmetyków. A ja przymierzam się do nowego nurtu medycyny estetycznej, czyli chirurgicznej walki z otyłością. 

To trudne  zabiegi dla obu stron - powiedziała Marta. Opowiadał mi ktoś, że chyba jedynym skutecznym sposobem byłoby przeprogramowanie mózgu delikwenta, bo zna osobę po prawidłowo wykonanej operacji, pacjentka teoretycznie wiedziała jak ma dalej postępować ale niestety praktyka w bardzo krótkim czasie przestała się pokrywać z teorią a drugiej takiej operacji nie można już zrobić. A po dwóch latach nauki doszłam  do wniosku, że nie nadaję się do pracy przy zabiegach właśnie  dlatego, że ludziom za bardzo się rozchodzi teoria z praktyką a na dodatek potem mają pretensję nie do siebie, ale do tej osoby która  dany zabieg przeprowadzała. Odnoszę wrażenie, że gdy się komuś powie, że czegoś nie  wolno mu robić, to ta osoba od razu  myśli : "nie wolno,  a więc prędko" i robi to co zabronione. A gdy z kolei ma jakieś zalecenie i coś powinna koniecznie robić to raz lub dwa nawet to zrobi , ale na pewno nie będzie  tego robiła jeśli ma to robić codziennie. A poza tym odkryłam, że lubię chemię. Poza tym jestem tak dziwna, że chcę być pełnoetatową matką i nie szarpać dzieciaka po żłobkach lub użerać  się z jakimiś domorosłymi niańkami.  A wychowywanie  dziecka  wcale nie jest rodzajem muzyki rozrywkowej, czyli wcale nie jest lekkie i łatwe a do tego nie  zawsze przyjemne. 

Nie wykluczam, że jestem za mało ambitna. Umiem wiele rzeczy w domu zrobić, ale nie należę do tych, które będą wyrywać mężowi z ręki śrubokręt czy młotek by udowodnić, że jestem kobietą a potrafię to zrobić. Nie muszę się wciąż dowartościowywać. Cenię związek w symbiozie przynoszącej obu stronom pełny pożytek i zadowolenie. I nie jestem wcale jakimś wyjątkiem - mąż mojej koleżanki robi na drutach super swetry, a ona nawet guzika nie potrafi przyszyć. Im to w życiu nie przeszkadza. Mój tata potrafi dobrze gotować, Wojtek też i jakoś mnie to w niczym nie przeszkadza i  żaden z nich nie musi mi udowadniać że jest  facetem.  A w jakim wieku te pana dzieciaczki?  

Jeszcze małe, dwa i cztery lata, żałuję tylko, że jedno  nie jest dziewczynką. Ten młodszy jest wpatrzony w starszego jak kot w marcowy księżyc. Ale tak naprawdę to są grzeczni. Podobno byłoby gorzej, gdyby było trzy lata różnicy bo trzylatki już  miewają ataki zazdrości gdy siłą  rzeczy więcej uwagi poświęca  się temu młodszemu dziecku.

No fakt - 2 i 4 lata to faktycznie może być  ciężko bo dwulatek to jeszcze wymaga  sporo uwagi - tak mi  się wydaje - stwierdziła Marta. Nie za wiele  dotąd interesowałam  się dziećmi, a teraz to chcę wpierw skończyć te studia. W każdym razie chciałabym urodzić przed  trzydziestką. Poza tym wcale nie  wiem czy jestem gotowa na więcej niż jedno dziecko. Nie mam nawet bladego pojęcia jak będę znosiła  ciążę a potem poród. To  chyba jednak też ma  spore znaczenie. Znam taką, która mogłaby chyba zostać surogatką - ciąża i poród  to dla  niej kaszka manna z malinami.  Ale przezornie ma  tylko jedno dziecko, bo gdy już urodziła, to stwierdziła, że to zajmowanie się  dzieckiem jest koszmarem.  I już rozgląda się za jakimś prywatnym żłobkiem, bo gdy  dała ogłoszenie, że  szuka opiekunki do niemowlaka to po trzech dniach  zrezygnowała  z dalszych poszukiwań - twierdzi, że tym osobom, które  się zgłaszały  to nawet psa albo kota nie  dała  by pod opiekę. 

Nam trochę pomaga moja teściowa - często zabiera  starszego na spacer, bo go już nie trzeba nosić. I może od września uda  się nam wstawić go do prywatnego przedszkola. Trochę  się boję tego, bo może przynosić do  domu jakieś infekcje. Jakoś nie mogę  się połapać jak sobie  kiedyś  kobiety dawały radę gdy rodziły niemal rok w  rok a trójka  lub  czwórka  dzieci nie  były  czymś nadzwyczajnym dla otoczenia. Fakt, że już przy  dwójce trzeba  mieć oczy dookoła głowy, bo starsze  dziecko najczęściej ma dość  zaskakujące pomysły, bo po prostu odbiera  wszystko przez pryzmat swojego doświadczenia - skoro ono je bułkę  to wydaje mu się, że noworodek też może ją zjeść bez problemu. Na okrągło dopytuje się nas czy on też był taki malutki i czy  on też wszystko  robił tak jak  młodszy. Często mam wyrzuty sumienia, że właściwie bardzo mało pomagam  żonie i zbyt mało się udzielam w domu. Ale wybrałem taki zawód, który bardzo wysoko stawia poprzeczkę i często mój pobyt w domu ogranicza  się do spania. I cały  ciężar wychowania dzieci i ogarnięcia spraw domowych spada na żonę. A ona wciąż powtarza, że przecież dobrze  wiedziała, że wychodzi za mąż za chirurga  a nie za szewca. 

No ale kiedyś w jednym domu mieszkały minimum dwa pokolenia, to były jednak inne czasy - stwierdziła Marta. Nam się marzy by mieszkać w jednym dużym domu razem z moimi rodzicami. Dobrze, że mamy do siebie  bliziutko, bo to sąsiedni blok.

                                                                              c.d.n.

                                                                     c.d.n.

czwartek, 19 października 2023

Córeczka tatusia - 29

 Nowy nabytek bardzo podobał  się tacie i Patrycji. Oczywiście każde  z nich "przymierzyło  się do  samochodu i tata  z lekkim  zdziwieniem  stwierdził, że  chociaż samochód optycznie  jest mały, to jest w nim  bardzo wygodnie, zwłaszcza gdy  się  siedzi za kierownicą lub obok  kierowcy. Patrycja  stwierdziła, że ponieważ  powinna już wymienić  swój samochód, dopóki jeszcze można jeszcze  za niego dostać "jakieś pieniądze" to jest  gotowa rozejrzeć  się za jakimś małym  samochodem, bo jej "cytrynka" już ma  swoje lata. Wojtek obiecał tacie, że skontaktuje  go Arturem, który tak po cichu , w ramach zajęć  uzupełniających oficjalnie zwanych jako "jazdy doszkalające", często pośredniczy w transakcjach "kupna-sprzedaży"  samochodów i jest dobrze zorientowany co  się opłaca kupić. Poza tym jego kuzyn ma pod Warszawą,  a może i nawet w granicach Wielkiej Warszawy jakiś warsztat samochodowy i Artur spędza  sporo  czasu w tym zakładzie,  więc się nieźle orientuje w stanie  technicznym samochodów. 

 Co do jazd  doszkalających dla Marty, Wojtek stwierdził, że nie ma potrzeby by je brała, przez pierwszy miesiąc , gdy będzie  bardzo zła pogoda to Wojtek będzie jeździł razem z Martą. Bo tak naprawdę to Marta świetnie  sobie  radzi.  A Marta ze  zdziwieniem stwierdziła, że.....bardzo lubi prowadzić samochód. Przez pierwszy tydzień, gdy Marta wysiadała przed uczelnią Wojtek wracał do domu, był cały czas "pod telefonem" i przyjeżdżał po Martę i drogę do  domu Marta pokonywała  siedząc  za kierownicą. Tata był pełen podziwu dla swego  zięcia a Patrycja  stwierdziła, że takie "poświęcenie się dla żony" to nieomal curiosum w dzisiejszych czasach.

Ojciec Wojtka dał znać, że już wrócili z Tajlandii i on osobiście na pewno już drugi raz  nie pojedzie, bo: jak dla niego to było za gorąco, a jedzenie mu nie  pasowało, nawet to, które zdaniem miejscowych było całkiem europejskie. Dobrze, że chociaż zdrowie mamy Wojtka  nie uległo pogorszeniu, bo była na tyle przytomna, że nie brała udziału  we  wszystkich atrakcjach, których było sporo. Spędzała dużo  czasu w pozycji horyzontalnej w cieniu. Jej również  nie  zachwyciła tajlandzka  kuchnia. Wojtek wysłuchał te ojcowe opowieści, ale nie komentował - przecież  wiadomo, że każdy inaczej odbiera pobyt w tak bardzo odległych stronach.  Marta  stwierdziła, że już nie jeden raz się przekonała,  że w życiu sprawdza  się stare przysłowie "wszędzie  dobrze gdzie nas nie ma", a to, że ktoś się czymś zachwycał nie jeden raz ją też wprawiło w spore  zdziwienie, gdy sama poznawała owe "cudowności".

Święta Bożego Narodzenia i Nowy Rok minęły im w rodzinnym ciepełku. Nie były to "białe święta" ale raczej  błotnisto- deszczowe. Misia bardzo nie lubiła deszczu i błota i swe potrzeby załatwiała na  najbliższym domu trawniku - za nic w świecie nie  chciała pójść na  spacer, chociaż miała na  sobie lekki, ale cieplutki "kubraczek" z polaru. Wojtek stwierdził ze śmiechem, że jeszcze  trochę, a Misia wystartuje w balecie, bo łapki stawiała nieomal  tylko na samych pazurkach, a na hasło "idziemy na  spacer" udawała, że jest kompletnie  głucha a na dodatek kompletnie nie zainteresowana wyjściem  z mieszkania. Jak się z Martą naśmiewali Misia podkreślała całą  swą postawą, że jest pokojowym , domowym pieskiem a nie jakimś włóczykijem. 

Gdy Marta była na wykładach a Wojtek  akurat  w domu to wpraszała  się na jego kolana i spała  z noskiem wtulonym pod jego sweter. A gdy Marta docierała do domu po wykładach -Misia wybierała  spanie na jej kolanach, co ogromnie  oboje śmieszyło. Marta  stwierdziła, że widocznie zdaniem Misi musi być sprawiedliwość w rodzinie i nie można pozbawiać Marty takiej  atrakcji jak spanie Misi  na ludzkich kolanach. W kwiaciarni Misia bez protestu "lądowała" w  swojej "zagrodzie" i spała w budce.

Marta nadal przeżywała rozterki związane ze  swoimi studiami, którymi dzieliła się głównie z Wojtkiem i tatą. Po omówieniu kilku scenariuszy  w domu i z doradcą na uczelni postanowiła, że napisze pracę na zakończenie licencjatu  i dopiero wtedy zdecyduje czy będzie studiować dalej, czy na  tym zakończy studia. Uzyskała  zapewnienie, że gdy podejmie decyzję o dalszym studiowaniu nie będzie  miała żadnych przeszkód  ze strony uczelni. Na tych studiach nie ma ograniczeń wiekowych. 

Wszyscy rozumieli jej rozterki  i jakoś nikogo nie  dziwiło ani nie  gorszyło, że ona ma  ambicję by zostać pełnoetatową mamą, jeśli zdecyduje się na  dziecko. Nie chce by jej dziecko hodowało  się w jakimś żłobku i na pewno przez pierwsze  trzy lata będzie  z dzieckiem w domu. Być może jest osobą "opóźnioną w rozwoju a do tego mało ambitną", ale ona nie widzi nic uwłaczającego w fakcie, że przez jakiś czas będzie "kurą domową." Bo wbrew pozorom prowadzenie domu i wychowywanie dziecka wcale nie jest prostym zadaniem. 

Gdy rozmawiała o  tym z Wojtkiem i rodzicami  nie ukrywała, że wpływ na jej decyzję miało jej własne dzieciństwo spędzone  w towarzystwie matki, która  nie akceptowała jej istnienia. A i Wojtek i rodzice i jego i jej rozumieli ją doskonale. No i właściwie to dobrze, że chce urodzić dziecko jeszcze nim dojdzie do trzydziestki. Teściowie Marty już utworzyli "fundusz wnuczątka", ciesząc  się, że młodzi chcę zostać w pełni  świadomymi i odpowiedzialnymi rodzicami. Teściowa to już  się nawet przyznała, że wyzbyła się "chciejstwa", czyli oczekiwania określonej płci dziecka- najbardziej  się  cieszy z tego, że Marta chce zostać matką gdy zrobi licencjat. 

Wojtek zapewniał Martę, że dla niego jest najważniejsze by to  ona sama zdecydowała o swej dalszej drodze  zawodowej w taki sposób, który będzie ją satysfakcjonował. Co do płci  dziecka, to dla niego płeć dziecka jest sprawą obojętną. Tak samo będzie kochał córeczkę jak i  synka. Ma tylko jedno życzenie, by to nie była  ciąża mnoga, ale z tego co  wie w jego bliższej i dalszej rodzinie nie było "takich ekscesów". W rodzinie taty też nie, więc raczej nie powinno to Marcie grozić. Z tym, że nie idzie mu o ilość posiadanych dzieci ale o to, że to zawsze jest większy problem dla zdrowia i matki i dzieci przy  ciąży mnogiej.  Marta się  śmiała, że na uczelni  większość jej koleżanek bardzo uważnie się jej przygląda, bo zdaniem większości wychodzenie za mąż w trakcie studiów jest związane z nieplanowaną ciążą. 

No bo teraz  takie  czasy, że seks jest jednym z nałogów, tak jak palenie papierosów lub picie wódki i wszelkie imprezowanie.  One mi  się wiecznie przypatrują tak jakbym  miała ze trzy nogi i chodziła mimo tego nie przewracając  się i nie potykając. I nie  wierzą, że nie mam żadnych zdjęć ze ślubnej sesji u fotografa. Aż ściągnęłam jedno zdjęcie z komórki taty i pokazałam im, żeby się  wreszcie ode mnie odczepiły. Bardzo się im podobasz, zresztą mój tata też. Tata się ogromnie  zdziwił, gdy go poprosiłam esemesem  by mi to zdjęcie podesłał na komórkę. I, wyobraź  sobie, że im to się nawet podobała  moja sukienka.  No i nie wiem kto jest bardziej dziwny - one  czy ja. 

Mnie - to mówiąc nieelegancko - wisi i powiewa co one  robią ze  swoim życiem, czy wychodzą  za mąż czy nie, czy  się rozmnażają czy nie i nie bardzo rozumiem co je obchodzi moja osoba. Mam z nimi kontakt  tylko na uczelni,  nigdy po zajęciach  się  z nimi nie  spotykam, nie  czuję takiej potrzeby. Tak mi one  do funkcjonowania  potrzebne jak piąte koło do wozu drabiniastego. No i poza tym  one  wszystkie są mocno  zainteresowane kosmetyką czynną, czyli przeprowadzaniem zabiegów upiększających - tym co "daje pieniądze", żadna jak dotąd  nie wyraziła zainteresowania pracą w laboratorium, bo to "nie przynosi kokosów". A jakie nieszczęśliwe, że na  tych  studiach zupełnie  nie ma facetów, oprócz nielicznych a do tego już  żonatych i  dzieciatych w kadrze wykładowców. Na  razie jeszcze  nie odkryły, że dojeżdżam samochodem - bo te, które dojeżdżają własnym transportem do starają  się  zaparkować jak najbliżej budynku, żeby zaszpanować. Dwie ze starszego roku też parkują na tym parkingu, a nie w pobliżu  budynku. 

Ucieszyłam się, że mogę w razie czego po urodzeniu dziecka wrócić na uczelnię i robić magisterkę. Dzięki temu nie  czuję żadnej presji. No widzisz kochanie? - też ci mówiłem, że będziesz  mogła z powodzeniem wrócić na studia i to nawet wtedy, gdybyś nie napisała pracy licencjackiej. A wiem, że gdy ją napiszesz to na pewno na nie  wrócisz. I pamiętaj, proszę, że dla mnie nie jest ważne to byś miała tytuł magistra ale to żebyś była  zadowolona  z tego co robisz. I wiesz - ja też mam założone dodatkowe konto, na nas oboje i wpłacam tam to co zarobię i na nim są też pieniądze ze sprzedaży mieszkania. A jak znam swego ojca, to on na wieść, że nadal studiujesz  to na pewno się uprze i będzie cię dofinansowywał. Bo on cię naprawdę bardzo ceni - sam mi nawet o  tym powiedział. Czasem  mnie maksymalnie  wpienia, ale w sumie nie mogę mu nic  zarzucić. A to, że mają z mamą jakieś tajemnice przed  sobą to raczej nie jest  groźne, dopóki nie jest to z powodu osób trzecich. 

Termin obrony pracy magisterskiej Wojtka przesunął się na drugą połowę lutego. Wojtek był z tego niezbyt zadowolony, ale dość niespodziewanie okazało się, że to bardzo dobrze. Pewnego wieczoru, po ćwiczeniach w  siłowni, Wojtek w trakcie wieczornej kąpieli stwierdził, że "coś mu wyskoczyło" w prawej pachwinie" i skonsultował to z Martą. Nic go nie  bolało, ale  faktycznie było widoczne lekkie wybrzuszenia a pod ręką Marta wyczuła "coś" wielkości cytryny. Wojtek - ubieraj się - nie ma na co czekać- jedziemy z tym na ostry dyżur- to chyba przepuklina- trzasnęły, a raczej rozeszły ci się mięśnie brzucha - ciągnąłeś  za duży ciężar. Przypomnij  sobie,  czy  nie  miałeś w dzieciństwie jakichś kłopotów. Nie mam pojęcia - stwierdził Wojtek, ale jeśli zatelefonuję do matki to ona natychmiast tu przyjedzie a tego to bym nie  chciał. I myślisz, że co trzeba z tym zrobić?- spytał. Zoperować- poinformowała go Marta. Ty się pomału ubierz,  ja zadzwonię do taty, żeby wzięli dziś do siebie na noc Misię. Pojedziemy do tego prywatnego szpitala, w którym mamy prywatne ubezpieczenie. 

Poważnie? Dziwił się Wojtek. Poważnie. Ale mnie nic nie boli. Bo to nie boli- zapewniła go Marta. Gdyby to był wyrostek w stanie  zapalnym to by cię bolało. 

Marta  zatelefonowała do taty, który przyszedł po Misię. Tata też był zdania, że to przepuklina. Zabrał Misię i poprosił by Marta do niego zatelefonowała co powiedział lekarz.  Gdy wychodzili z domu zaczynał prószyć drobniutki śnieg. Marta zmełła w ustach dość brzydkie przekleństwo, ale usiadła  za kierownicą - była maksymalnie zmobilizowana.  Nie jechała  szybko, ale w 10 minut później już parkowali koło szpitala. Na izbie przyjęć nie było żadnych pacjentów- wszak był to szpital prywatny.  Po dwudziestu minutach  poproszono Martę do lekarza  dyżurnego - okazało  się, że jej podejrzenie  było słuszne, Wojtek zostanie w  szpitalu i rano lub około południa będzie operowany,  a może nawet następnego dnia, bo muszą mu porobić badania. Będzie  miał znieczulenie zewnątrzoponowe. Nie muszą tego operować "od  ręki", ale bardzo dobrze, że od  razu przyjechali. Pokój ma jednoosobowy. Marta odprowadziła nieco przerażonego Wojtka do jego pokoju, pomogła mu  się rozebrać i choć ledwie mówiła  z przerażenia (bo za oknem padał śnieg) stwierdziła, że już pojedzie, nim porobią się  zaspy ze śniegu. Przyrzekła, że gdy  tylko dowlecze  się do parkingu to  do niego wyśle sms, że dotarła. Śnieg padał z pełnym rozmachem, a wsiadając do samochodu Marta powiedziała sama do siebie- "dam radę, mam zimowe opony, pojadę pomału".

Gdy dojechała do parkingu była nieomal spocona  z nadmiaru emocji. Zaraz  wysłała jeden sms do Wojtka że  dojechała w  całości i drugi do taty, pisząc tacie, że już jest na parkingu domowym. Tata napisał, że zwróci jej Misię gdy Wojtek już wróci do domu. A Misia śpi już w ich małżeńskim łóżku wtulona  w Patrycję.

Marta wzięła prysznic, popłakała sobie  nieco z nadmiaru emocji  i poszła  spać.

                                                       c.d.n.

środa, 18 października 2023

Córeczka tatusia- 28

 W dwa  dni po obejrzeniu "bryczki dla Marty" transakcja  została  zawarta i Marta stała  się właścicielką fiacika "500". Następnego  dnia miała "randkę" z Arturem w dzielnicowym Urzędzie  Komunikacji i na tę "randkę" przyjechała oczywiście  razem z Wojtkiem. Wojtek śmiał  się w duchu, bo Artur (znany jako nałogowy podrywacz) był wyraźnie rozczarowany jego obecnością.  Na wypowiedź  Artura, że pilnuje swej żony niczym Cerber , Wojtek powiedział - nie pilnuję, bo ona  się potrafi sama świetnie upilnować, ale nie  chcę by się  sama użerała z tymi cwaniaczkami od montowania tablic rejestracyjnych i wolę by ten pierwszy raz po długiej przerwie  w jeżdżeniu po mieście  nie jechała sama. Poza tym chcemy od  razu wpaść po pokrowce na tapicerkę i kupić dywaniki i trochę zaopatrzyć samochodzik w najpotrzebniejsze duperele  typu żarówki zapasowe, kupić nową linkę holowniczą, bo ta co jest jest jakoś obrzydliwie brudna i kupić nieco niezbędnych  płynów w rodzaju  zimowego płynu do spryskiwacza, smarowidła  do uszczelek no i różne inne pożyteczne a przydatne drobiazgi co nam w oczy wpadną, może jakieś składane kontenerki na zakupy, pokrowiec skórzany na  kierownicę, żeby jej łapki  nie marzły na kierownicy. I po tej pierwszej jeździe to będziemy  wiedzieli czy da radę jeździć  bez  doszkolenia czy powinna jednak  wziąć kilka lekcji u fachowca.

Pomimo tego, że Artur załatwił sprawę tak, że Marta czekała na wyrejestrowanie sprzedanego samochodu i rejestrację  nowego zaledwie pół godziny, to wyszli z Urzędu prawie w dwie  godziny od  chwili wejścia   w jego progi. Potem jeszcze demontaż starych tablic rejestracyjnych i montaż nowych też trwał niemal w nieskończoność. 

Marta z Wojtkiem zaproponowali, by Artur pojechał wraz z nimi do nich, napiją  się w domu porządnej kawy i zjedzą domowe ciasto, co na pewno będzie  smaczniejsze niż kawiarniane wypieki.  No to wy obaj pójdziecie od razu do domu,  a ja wpadnę po Misię do mamy- zapowiedziała Marta. Przecież nie  wrócę teraz  na zajęcia - przezornie wybrałam dzień praktyk. A co pani studiuje? - spytał Artur. Medycynę estetyczną, mam zamiar zostać  magistrem w tej branży i pracować  w laboratorium kosmetycznym. W takim, które produkuje kosmetyki dla pań?- spytał Artur.  

Te laboratoria opracowują kosmetyki nie  tylko dla pań - kremy i pianki do golenia, depilatory, dezodoranty, płyny do włosów itp. i różne inne kosmetyki dla mężczyzn też  są opracowywane  w takich laboratoriach - wyjaśniła Arturowi  Marta.  Może wymyślę jakiś nowy kosmetyk dla mężczyzn i będzie na tyle nowatorski, że  będzie można go opatentować- zaśmiała  się Marta. Mam pod ręką  dwa króliczki doświadczalne, czyli tatę i Wojtka, czyli dwie różne  wiekiem męskie skóry, mogę eksperymentować. Mam dwa  semestry do licencjatu i cztery do magisterium. I uczelnia namawia  mnie bym koniecznie  dotrwała  do magisterium. Bo większość dziewczyn kończy  na licencjacie. A że uczelnia jest na drugim brzegu Wisły to Wojtek z moim  tatą namówili mnie na kupno samochodu.

Ja  tylko trochę  się boję jeżdżenia zimą - na ogół tak się składało, że siadałam  za kółkiem tylko latem. Nie ma się czego bać - tak jakoś się dziwnie  składa, że za kółkiem własnego  samochodu każdy jakoś znacznie   szybciej nabiera wprawy i odwagi- zapewnił ją Artur. Przez trzy lata a właściwie  prawie cztery lata byłem instruktorem na kursach na prawo jazdy. Te samochody, na których praktykują kursanci mają naprawdę ciężki żywot, nie mówiąc o tym jak stargane nerwy mają instruktorzy, bo nie na każdym kursie jest do dyspozycji trenażer. Tak na ogół to one  są tylko teoretycznie, nawet gdy  stoi takie ustrojstwo. Z reguły  są właściwie martwe. Teraz to robię tylko jazdy "doskonalące", co mnie  zdecydowanie  mniej nerwów  kosztuje. 

Ja lubię jeździć fiacikami, lubię nieduże samochody. Ale raz jechałam toyotą Avensis - duża bryczka, ale nawet  całkiem dobrze mi  się nią jechało. No pewnie - samochód to jest  samochód- na tej samej zasadzie działa - stwierdził Artur. Zostaje  tylko kwestia orientacji w gabarytach, żeby się taką Avensis nie  wpychać na miejsce które wystarcza do  zaparkowania siedząc na co  dzień za kółkiem  126p - dopowiedział Wojtek.

Tak jak było umówione Marta wysiadła nieco wcześniej i poszła do kwiaciarni po Misię. W drodze do domu Misia przeczytała psią prasę a w domu odstawiła taniec  radości, że jest również jej ukochany drugi człowiek. Dała  się nawet pogłaskać Arturowi, a Wojtek powiedział, że to zapewne dlatego, że obaj już byli w  mieszkaniu, więc Misia potraktowała  Artura  jak swego rodzaju część wyposażenia  mieszkania. Aleś ty miły - stwierdził Artur ze śmiechem. 

Pierwszy raz był u kogoś, kto mieszka na  tym starym już osiedlu WSM i był zachwycony jego lokalizacją i całym osiedlem - że jest świetnie  zagospodarowane i całkiem fajne są mieszkania no i osiedle nie "z wielkiej płyty" tylko z  cegły. On mieszka  na dalekiej  Woli, w wieżowcu wybudowanym  systemem "wielkiej płyty". A ponieważ mieszka na ósmym  piętrze to kilka  razy w roku miewa przynajmniej tygodniowy trening zdobywania na piechotę ósmego piętra, co jak  zauważył wcale nie jest miłym doznaniem. Poza  tym przez rok był w bloku pies wyjący całymi dniami - podobno wył z tęsknoty za swoim panem, który wyjechał na kilka miesięcy. W końcu albo pies umarł z tęsknoty, albo jego pani gdzieś go oddała, albo po prostu przestał wyć. Poza tym, zdaniem Artura otoczenie tych bloków na Woli nie  jest miłe. 

No bo te  wszystkie mrówkowce  wcale nie są miłe - stwierdziła Marta. Ale mam znajomą, która  mieszka w samym centrum - w budynku przy  skrzyżowaniu Kruczej z Alejami Jerozolimskimi. Marzy o przeprowadzce w inną lokalizację - kurz taki, że okna trzeba  myć co tydzień, wietrzyć to chyba  tylko około północy, a że to mieszkanie własnościowe to bardzo chętnie by je  sprzedała, tylko jakoś brak chętnych na kupno. Na  razie czeka na mieszkanie na Wilanowie, bo "Miasteczko Wilanów" już pomału  zaczyna  funkcjonować. A my się przymierzamy do remontu tego mieszkania - chcemy zmodernizować łazienkę i położyć w przedpokoju terakotę imitującą parkiet - powiedziała Marta. Ale oczywiście nie będzie to robione  zimą ale może późną wiosną.

A ja się zastanawiam nad zamieszkaniem w Piasecznie - tam też teraz powstają nowe osiedla- zaczekam aż  coś wybudują- może wtedy albo coś tam kupię albo się z kimś zamienię, albo spotkam jakąś panienkę z dobrym mieszkaniem.

Piaseczno to prawie Warszawa- stwierdziła Marta. Moja koleżanka napaliła  się na nowe osiedle w Mysiadle- to jest przed Piasecznem, bliżej Warszawy i zrezygnowała, bo jedna z dziewczyn w tej spółdzielni, która tam wybudowała bloki powiedziała jej, że osiedle powstało na  zasypanych stawach hodowlanych, ale teren nie był zdrenowany i istnieje możliwość, że trzeba będzie jednak go drenować, więc  mieszkańcy poniosą koszty tej inwestycji. No i oczywiście dziewczyna straciła  chęć na to Mysiadło, co wcale  mnie  nie dziwi. Teraz trzeba  szalenie uważać z nowymi lokalizacjami, bo namnożyło  się strasznie  dużo nieuczciwych prywatnych inwestorów i wiele osób już umoczyło sporo forsy w tych spółdzielniach, bo inwestorzy splajtowali. A jak prywatny  inwestor splajtuje, to pierwszeństwo do odzysku pieniędzy mają państwowe instytucje a nie indywidualni klienci. Klient prywatny jest na  szarym końcu kolejki.  Będzie  pan musiał dobrze uważać, żeby się nie wpakować na taką minę. Lepiej wybrać znaną spółdzielnię, która  już wybudowała nie jedno osiedle.

Nie  miałem o tym pojęcia - stwierdził Artur, dobrze, że zaczęliśmy o tym rozmawiać. No to teraz już pan ma o tym pojęcie -trzeba dokładnie  sprawdzić od jak  dawna inwestor jest na  rynku- stwierdziła Marta. Poza tym ci prywatni inwestorzy kupują często przecenione, wadliwe materiały budowlane, bo są  wszak tańsze. Swoją drogą nie bardzo  rozumiem, że takie  materiały  się sprzedaje. Mam wrażenie, że tak zwana uczciwość ludzi gdzieś się ulotniła i daleko odfrunęła. 

Zastanawiałem się nad kupnem kawałka  ziemi z domem w Łazach- powiedział Artur- ale  raz wracałem do Warszawy bladym świtem i były cholerne korki, bo jechali do pracy  ci co mieszkają w tamtych okolicach- a myślałem, że tam mieszkają tylko badylarze. 

No bo faktycznie tak jest, tam jest masa  szklarni,  ale oni to wyjeżdżają ze swoich posiadłości, tak około 4 rano - powiedziała Marta, a ci co pracują w Warszawie to pewnie ruszają wtedy gdy wracają ci z giełdy warzywnej lub kwiatowej.  To nieco śmieszne i  dziwne, bo teoretycznie  życie teraz niby wygodniejsze, jest mnóstwo różnych udogodnień, coraz lepsze  samochody, coraz  lepsze AGD, a potem się okazuje,że to tylko fasada, za którą niewiele jest na co dzień. 

Jak się tak spokojnie zastanowić to życie wcale, biorąc  rzecz  sumarycznie,  nie jest łatwiejsze niż kiedyś. Jeśli ktoś mieszka na Chomiczówce a pracuje na Służewcu to jak "amen w pacierzu" ma naprawdę mało wesoło. Ja dojeżdżam na  swoją uczelnię na Pragę i muszę liczyć się  z tym, że może mi to zająć godzinę. Z tym, że jeżdżę na 9,00 i w pewnym  sensie jeżdżę "pod prąd", bo więcej wszelakich instytucji jest na lewym brzegu Wisły.

No tak, Warszawa powoli robi się molochem- stwierdził Artur. No ale już się wszak buduje  metro, jeszcze  trochę i ruszy. Muszę  sobie  to wszystko przemyśleć  co dziś usłyszałem. Myśl,  chłopie, myśl-myślenie ma kolosalną przyszłość stwierdził  Wojtek.

Artur doszedł do wniosku, że  się  zasiedział, ale jest zachwycony, że  się spotkał z Wojtkiem i poznał jego  żonę. Zapewnił oboje, że jest niemal w każdej chwili do  dyspozycji Marty. Marta wzięła Misię na  spacer i odprowadziła  do Patrycji, bo chcieli jeszcze z Wojtkiem pojechać do sklepu z akcesoriami samochodowymi. Gdy Marta wyszła Artur powiedział do Wojtka - ty to masz bracie  szczęście! Nie  dość, że to ładna dziewczyna to na  dodatek bardzo mądra. Wy naprawdę tak długo się  znacie? No naprawdę, ale    parą jesteśmy dopiero od V klasy szkoły podstawowej- przedtem to jakoś  się nie  dostrzegaliśmy. No naprawdę- to niesamowita  historia- orzekł Artur. To jakiś wybryk natury, nie  znam pary o tak długim stażu.  Panowie się pożegnali serdecznie, zapewniając  się wzajemnie, że jednak stare przyjaźnie są ważne.

Gdy Marta  wróciła pojechali nowym  samochodem na  zakupy motoryzacyjne i- co najważniejsze - Marta usiadła za kierownicą mówiąc - tylko uprzedzam  cię, że nie będę śmigać i  mogę się chwilami bardzo brzydko wyrażać, gdy  mnie coś zdenerwuje. Możesz nawet brzydko przeklinać, nie tylko mówić - tylko się nie stresuj, pojedziemy na najbliższą benzynówkę, trzeba nabrać  paliwa i zobaczymy co mają w sklepie. Jak widziałem to bardzo ostudziłaś  zapał Artura  do zmiany mieszkania.  No ale teraz  naprawdę trzeba uważać z tymi nowymi spółdzielniami. A  zauważyłeś, że nie powiedziałam nic o tym, że mamy mieszkanie na Ursynowie? Zauważyłem - i bardzo dobrze, że nie powiedziałaś. Ty zawsze  wiesz co można a czego nie powinno  się mówić. O której dziś Pati kończy pracę? Dziś będzie  do szesnastej. No to fajnie - uczcimy dziś nasz zakup.

                                                             c.d.n.


wtorek, 17 października 2023

Córeczka tatusia -27

 Marta łaskawie  zgodziła  się  na kupno dla  niej  samochodu. Kolega Wojtka w kilka  dni po rozmowie  zatelefonował z wiadomością, że  już ma na oku "słodki damski samochodzik" i nieomal kultowy bo to nieco podrasowana  wersja fiata 500. Nie naszpikowany elektroniką, nawet  dziecko mogłoby go prowadzić. To całkiem fajny  samochód właśnie po mieście, zwrotny. Używany, ale nie przez  debili, więc jest w bardzo dobrym stanie. Po prostu jego użytkowniczka jest na  etapie  rozmnażania się i mąż zdecydował, że będzie lepiej gdy w  ciąży będzie jeździła masywniejszym  samochodem. Co prawda masywniejszy  samochód to wiadomo, że będzie szybszy i zawsze będzie ją kusiło na  szosie by depnąć i przyspieszyć , no ale skoro tak sobie umyślili to nie jest to sprawa  kolegi Wojtka. Fakt, że ta pani dojeżdża do pracy w Warszawie te  drobne 40 kilometrów, więc może i będzie jej  wygodniej w  większym samochodzie. Kolor może nieco nieciekawy bo to biały  "lakierek". Ale stan idealny, zero zadrapań. A cena też jest dobra, bo naród ma teraz wybitny pociąg do dużych  samochodów. A to jest mini  samochód.

 No to ja nie  rozumiem po co ci ludzie kupili tę "Pięćsetkę", skoro dwa razy dziennie babeczka musi pokonać te czterdzieści kilometrów - dziwiła  się Marta.  Bo niektórym po prostu nie starcza zdrowego rozsądku- to raz, a dwa- wpierw kupili  samochodzik a potem dopiero zdecydowali  się zamieszkać pod Warszawą - wyjaśnił kolega Wojtka. Ostatnimi czasy to ludzie  głównie marzą ale nie planują. A co do doszkalania jazdy - będziemy jeździć w soboty i niedziele, będziemy jeździć seicento, bo ma już przymocowaną tablicę, że to szkolenie. Bez Wojtka - bo ja  czasem muszę na uczennicę  warknąć i mogłyby Wojtusiowi nerwy puścić. Wojtek roześmiał  się - no to uważaj, bo ona ma całkiem  ciekawy repertuar gdy się zezłości i może ci  się oberwać. Dobrze  wiedzieć, a rękoczyny też są możliwe? - zapytał Artur.  Bo może powinienem jeździć   w kasku? A w naturze tę Pięćsetkę można  obejrzeć na  szczęście  w Warszawie.To benzynówka z wtryskiem, ma 69  KM, pali 4,9 litra na 100 km, jak  się kto uprze to może i 160 km na godzinę  nim wyciągnąć. Prawdę mówiąc to bałbym się jechać takim maleństwem 160 żeby nie  wznieść  się nagle  w powietrze - stwierdził Wojtek. Przez  kilka  minut obaj snuli  dziwne opowieści na temat szybkości i małych  samochodów, w końcu  zdecydowali, że zaraz  pojadą go oglądnąć. 

Panowie oglądali, oglądali, jeden i  drugi zaglądał pod  spód, z bardzo mądrymi minami oglądali każdy centymetr  lakieru, słuchali pracy silnika , w końcu Artur  poprosił Martę,  by się przymierzyła do samochodu i usiadła za kierownicą.  Dobrze,  ale  wpierw trzeba zdjąć pokrowce z siedzeń bo są wyraźnie brudne i "zakudlone" psią  sierścią. Zakudlone? obaj nie  mogli się nadziwić, że Marcie  to przeszkadza, zwłaszcza, że ani jeden  ani drugi  nie  zauważył tego faktu, ale posłusznie  zdjęli pokrowiec z fotela kierowcy. Ale Marta stwierdziła, że  wszystkie trzeba  zdjąć i zobaczyć w jakim  stanie są wszystkie  fotele. Na  szczęście dla  sprzedającego oryginalne pokrycia  foteli były w nienagannym  stanie. Marta  "przymierzyła" się do kierownicy i nim  się obaj zorientowali włączyła  silnik i pomalutku objechała  placyk przed garażem. Gdy zatrzymała  się koło nich wybuchnęła śmiechem, bo obaj mieli dość głupie miny.

 Wysiadając powiedziała - w ten  sposób ukradziono już kilka  samochodów w trakcie  sprzedaży, ale gdy o  tym czytałam to wątpiłam w tę możliwość. Ale jak  widać  jest  to możliwe. Obejrzyjcie mu opony, bo ja to się  na tym nie znam. A właścicielce warto powiedzieć, żeby zawsze  zaciągała hamulec  nim się wykitłasi z bryczki - to zalecenie pamiętam  z kursu. A drugie też pamiętam - nigdy nie  zabieraj do swego samochodu obcych ludzi na  drodze. A ile  ci ludzie  chcą za ten samochodzik razem z tymi zakudlonymi pokrowcami  i wycieraczkami na podłodze? Bo ja nie chcę ani tych gumowych utytłanych sierścią i psim żarciem dywaników i tych pokrowców. Niech je  łaskawie odliczą od  ceny. I poproszę o oryginalne  lusterko wsteczne, bo to nie jest oryginalne tylko zmienione. Nie lubię takich  lusterek pomniejszających widok tego co jest  za mną.  A tak poza tym to miły  samochodzik, taki w  sam  raz do jazdy po mieście.

To znaczy, że chcesz go mieć?- upewnił się Wojtek.  No jasne, pasuje  mi, tylko kupię sobie   ciemne pokrowce na  siedzenia. Oooo- jeszcze  trzeba obejrzeć  bagażnik czy czysty i nie obdrapany przez  psa- obaj panowie zrobili wielkie oczy, bo stan  bagażnika jakoś ich nie  zainteresował. Artur uśmiechnął  się i powiedział - nie ma  szans by ich pies mógł jeździć w bagażniku - oni mają berneńskiego psa, to wielkie psisko, ale ogromnie łagodne. I bardzo ciężkie.

W bagażniku był pojemnik z różnymi narzędziami, komplet różnej wielkości  toreb na  zakupy i wyraźnie psi kocyk- oczywiście też pełen sierści. Marta tylko wymownie wskazała  palcem na zawartość bagażnika i powiedziała - z tych narzędzi to poproszę  tylko te firmowe fiatowskie, czyli podnośnik, a resztę to mi tata  skompletuje. I na podpisanie umowy kupna - sprzedaży to umówmy się na sobotę lub niedzielę, bo ja w tygodniu to raczej nie mam czasu bo późno wracam z wykładów. A może ja dam po prostu Wojtkowi upoważnienie notarialne do załatwienia tych wszystkich formalności. I byłoby szalenie  miło, gdybym nie  musiała w tym celu poznawać miejsca  zamieszkania tych ludzi. Pomyślę o tym spokojnie   w domu, bo może upoważnię tatę a nie Wojtka. 

Nie ma problemu - stwierdził Artur- bo właścicielem samochodu jest  mąż a nie żona, a on codziennie przecież jest w Warszawie, a tak prywatnie to mój daleki kuzyn, taka "dziesiąta woda po kisielu" jak mówią  czasem ludzie. Usiłowaliśmy  kiedyś ustalić  stopień pokrewieństwa, ale było to dla nas  zbyt trudne. Ale obaj od  dziecka  wiemy, że jesteśmy rodziną - i starczy. Ale wiecie  co? - ja nie  widzę sensu by doszkalać panią w jazdach - przejedzie pani kilka  razy tę trasę w weekend i będzie wszystko w porządku - stwierdził Artur. No ale ja wolałbym jednak, żeby wpierw  trochę poćwiczyła pod okiem fachowca - upierał  się Wojtek. Bo idzie  zima, będą coraz  gorsze pogody.

No fakt, może będą, może nie,  ale po prostu będzie  wyjeżdżała wtedy z  domu wcześniej i  szybciej zmienicie opony na  zimowe. Te to są całoroczne, ale faktycznie, będzie lepiej by tej  zimy pani jeździła na  zimówkach. A gdy będzie  gołoledź to po prostu nie  wsiądzie tego  dnia do samochodu. A tak naprawdę to gdy  kierowca jest świrem to mu żadne opony  nie zagwarantują bezpieczeństwa.  

Ty mi powiedz Wojtek gdzie ty taką super żonę znalazłeś? - zapytał się Artur. Wojtek zaśmiał  się- a co, znudził ci  się kawalerski stan? Wiesz, ja jej wcale nie  szukałem, jesteśmy parą jeszcze z czasów szkoły podstawowej, razem odkrywaliśmy różnice w anatomii, uczyliśmy się całowania i mieliśmy też czas rozdzielenia, bo przez  cztery lata  mieszkaliśmy w różnych krajach. Ale już po podstawówce byłem pewny, że to będzie  moja żona. Mam wrażenie, że jesteśmy jednym organizmem. Jedyna różnica  zdań to ostatnio dotyczyła kwestii posiadania dwóch samochodów. Ale w końcu dała się przekonać. Ona chwilami sama siebie nie  docenia. Nie dociera  do niej, że ona mając mnóstwo kobiecości w sobie ma tok myślenia bardziej  typowy dla faceta. Może to dlatego, że wychowywał ją ojciec. A to naprawdę super człowiek - ja to go kocham sto razy bardziej niż własnego ojca. Rodzice Marty rozeszli się gdy miała  12 lat i wtedy na  sprawie Marta  wybrała ojca jako swego opiekuna. Najszczęśliwszy byłbym gdybyśmy wszyscy razem mieszkali w jednym olbrzymim  mieszkaniu. Niedawno się ożenił i oni oboje  są dla mnie cudownymi rodzicami, choć nie  da  się ukryć, że jestem w  wieku, w którym można się spokojnie obejść bez  rodziców. A moi nadal oboje żyją ale jakoś za nimi nie tęsknię. I dobrze, że nie mają  zamiaru wrócić do Polski. Po prostu tata Martuni jest szalenie dobrym człowiekiem, co nie oznacza, że nie jest wymagający. Na  szczęście  mieszkamy bardzo blisko siebie, rozdzieleni długością jednego bloku. 

A  co do spisania umowy kupna-sprzedaży to może w takim  razie ja  z kuzynem wpadnę do was i oczywiście z samochodem. Dziś wieczorem on będzie u  mnie, więc może nawet dziś wieczorem byśmy sfinalizowali tę sprawę i jutro lub pojutrze moglibyście sprawę przepuścić przez Urząd Komunikacji. Najgorzej to tam jest w poniedziałki i wtorki, po niedzielnych giełdach samochodowych.  Artur- a ty nie masz tam przypadkiem jakiejś znajomej panienki? - spytał Wojtek. Artur  westchnął - no mam. Muszę mieć w kilku różnych urzędach tego typu jakieś miłe panienki. I dlatego pewnie jakoś nie pasuje  mi stan małżeński, bo która żona  zniosłaby fakt, że raz na jakiś czas muszę zaliczyć kilka kaw i randek. Wojtek roześmiał się - no to się poświęć dla mnie. Ale uprzedzam - mamy w  domu psa.  Dużego?- zapytał się Artur?  Nie, na tyle  nieduży, że  się układa  wygodnie na kolanach Martuni. A że  cię nie zna to pewnie zaszyje  się w  swojej budce. Ale jeżeli będzie na  rękach Marty to może ugryźć gdy  się do niego rękę wyciągnie -tylko rodzice i ja mogą go dotknąć gdy jest u niej na rękach. Bo ona odbiera to jako akt agresji wobec Martuni.  Przyplątała  się do nas na plaży, gdy byliśmy w Sopocie. Całą naszą niedużą rodzinę kocha, ale Martę to chyba ubóstwia.  Pazurki to może obcinać tylko Marta, ząbki myć też tylko Marcie pozwala, ale szczotkować to mi się pozwala. Gdy się do nas przyplątała to był obraz nędzy i rozpaczy - jakiś łajdak ją wyrzucił w okolicach plaży w Sopocie. Wzięliśmy ją do weta i jak określił nie miała jeszcze  roku. Zapewne dlatego ją wyrzucili bo jest efektem "mezaliansu"- york i miniaturowy sznaucer. Ale nam się podoba i to nam nie przeszkadza. Jest wymiarowo jak normalny york.  A przylepa z niej niesamowita! Gdy nas  nie ma  w domu siedzi u mojej teściowej w pracy, a teściowie urządzili tam dla niej super azyl. Ma tam takie  samo wyposażenie jak u nas w mieszkaniu. A i tak Martę kocha  najbardziej. 

Tych, co wyrzucają psy z domu to ja bym skazywał na  prace ręczne w kamieniołomach - stwierdził Artur. Tylko że teraz nikt już nie wykuwa ręcznie kamieni w kamieniołomach - zauważyła Marta. No i  szkoda - powinno być w kraju kilka takich  miejsc- stwierdził z przekonaniem Artur. Przez jakiś czas jeździłem do pracy autobusem z nowego osiedla - tłok, że nawet oddychać było trudno i zawsze koło Dworca Południowego mijał nas autokar wiozący więźniów do pracy- wszyscy mieli miejsca  siedzące a w autobusie  miejskim od  razu było słychać głosy oburzenia, że przestępcy są wożeni do pracy w lepszych  warunkach niż ludzie którzy nie  są przestępcami. I szczerze mówiąc to też tak uważam.  Na  całym świecie kwestia więzień i pracy więźniów jest  chyba źle rozwiązana. I tak większość z nich po odsiedzeniu kary i tak znów wyląduje za kratkami. A na co społeczeństwu taki element. Może przestępcy mają jakieś odstępstwa genetyczne i kto wie czy nie jest taka skłonność genetycznie uwarunkowana - zastanawiał się Artur.

Marta zaczęła  się śmiać- no kiedyś to ich z Anglii zsyłano do Australii i nie  zawsze była to kara  za najcięższe przestępstwa - po prostu chciano  się pozbyć problemu. Teraz to już tylko chyba zostaje tajga syberyjska i zrywka drewna. Tylko gdyby tak tam wysyłać wszystkich skazanych na długoletnie  więzienie to szybko by tajga była ogołocona  z drzew. Słyszałam w telewizorni, że polskie więzienia  są przepełnione i więźniowie mają bardzo złe  warunki bytowania. Mam wrażenie, że jest  sporo osób, które  nawet wiedząc o  tym, że więzienie nie ma  nic  wspólnego ze spokojnym życiem to i tak popełnią jakieś przestępstwo, za które trafią  do więzienia. Może to faktycznie jest jakieś uwarunkowanie genetyczne  albo kwestia jakichś niewłaściwych reakcji chemicznych  w mózgu. Może kiedyś ktoś na to wpadnie i będzie wykonywana lobotomia "zapobiegawcza".

                                                                       c.d.n.