czwartek, 1 marca 2018

Synuś

Pewnego jeszcze zimowego dnia urodził się Synuś. Miał czarną, dość gęstą
jak na noworodka czuprynkę i ciemne oczka.
Rodzice Synusia byli zachwyceni, z tym, że mamę najbardziej zachwycał fakt,
że wreszcie będzie mogła pozbyć się ciążowej garderoby.
Była zdecydowana - jedno dziecko, dla przyzwoitości i zatkania rodzinie ust,
z których przez kilka pierwszych lat po ślubie wciąż padało pytanie:
 "no a kiedy będzie dzidziuś?".
Mama  Synusia była zdecydowana - ani pół dziecka więcej!!!
Synuś już od chwili powrotu ze szpitala położniczego z całych sił, na swój
własny sposób dbał o to, aby przypadkiem nie pojawił się w rodzinie jakiś
konkurent do serc mamy i taty.
Synusiowi wyraznie pomyliły się pory doby - niczym suseł przesypiał
cały dzień, a wieczór i noc uznał za porę czuwania.
 Poza tym za nic w  świecie nie chciał ssać- ani z piersi ani  przez smoczek
z butelki.
 Był chyba  jednym z nielicznych noworodków które były karmione łyżeczką
od pierwszych dni życia.
Zamiana pór snu i czuwania i ciągłe pojenie Synusia łyżeczką sprawiły, że
jego mama zaraz po ustawowym urlopie macierzyńskim z ulgą wróciła do
pracy, a dziecko udało się jej umieścić w żłobku.
Nic to, że szefowa była nieco wredna, nic to, że pracy było sporo a pensja
nie oszałamiała swą wysokością - osiem godzin w pracy plus dwie godziny
na dojazd i powrót dawały dziesięć godzin dziennie bez słuchania płaczu
Synusia. Bo Synuś darł się z  wielu powodów - uzasadnionych jak mokra
pielucha lub głód, z nudów,  z tego, że w dzień go co chwilę budzono
w złudnej nadziei, że uda się wreszcie go przestawić  na inne godziny snu
oraz wieczorem gdy go zostawiano samego w niemal  ciemnym pokoju.
W żłobku Synuś był nawet lubianym dzieckiem, bo dużo spał a patent
z zastosowaniem smoczka o bardzo dużym otworze zastąpił pojenie go
łyżeczką.
Po zaliczeniu żłobka przyszła kolej na przedszkole. Zarzucano  Synusiowi,
że najchętniej bawi się sam,  nie chce brać udziału w ogólnej zabawie,
ale tak ogólnie był dość grzecznym dzieckiem.
Miał dziwną pasję zbierania z ulicy wszystkiego co go zaciekawiło i
chowania tego do kieszeni.Tłumaczył wszystkim,że były to skarby a wśród
nich zdarzały się również zgubione przez innych monety, guziki, czasem
jakieś  małe pudełka. Asortyment znalezisk rozszerzył się bardzo, gdy
Synuś zaczął przeszukiwać również osiedlowe trawniki i okolice sklepów.
Matka i ojciec dzień w dzień rewidowali kieszenie Synusia, za każdym
razem z wielką cierpliwością tłumacząc Synusiowi, że nie powinien
niczego zbierać z chodnika.
Synuś, z racji zawodu swego ojca, dość wcześnie zetknął się z informatyką.
Jeszcze w podstawówce umiał ułożyć  jakiś prosty  program komputerowy.
Ale Synuś miał jeden  feler - dzień bez kłamstwa był dniem straconym.
Poza tym stał się wielkim amatorem zakładów - zakładał się z kolegami
niemal o wszystko. Pewnego dnia założył się z kolegami (był wtedy w III
klasie), że wyskoczy z okna klasy na pierwszym piętrze i nic mu się nie
stanie. Oczywiście nie był to "zakład o pietruszkę"- w grę wchodziły
pieniądze.
Gdy Synuś juz stał na parapecie otwartego okna do klasy wparowała pani
dyrektorka i przerwała tę miłą rozrywkę. Po prostu jedna z dziewczynek gdy
usłyszała, że Synuś chce wyskoczyć z okna, czym prędzej pobiegła do
pokoju nauczycielskiego a tam akurat była p. dyrektorka.
W czasie gdy  dyrektorka ściągała Synusia z okna i tłumaczyła dzieciom,
że  nie wolno robić  żadnych zakładów, wychowawczyni telefonowała do
pracy jego mamy, by ta natychmiast przyjechała do szkoły.
Synuś został skierowany do psychologa szkolnego - opinia brzmiała:bardzo
zdolny, nudzi się w szkole, nie potrafi pracować w zespole, hazardzista,
leniwy, niesystematyczny.
W ostatniej klasie podstawówki Synuś "odkrył", że istnieje coś takiego jak
wyścigi  konne i szybko stał się stałym bywalcem Toru Wyścigów na
Służewcu.
W ostatniej klasie podstawówki Synuś miał 170 cm wzrostu, nie miał
niedowagi i z powodzeniem mógł uchodzić za starszego, niż był.
Szybko wkręcił  się w "towarzystwo wyścigowe" i całe swe kieszonkowe
inwestował w zakłady.
Znał wielu dżokejów, czasem nawet zachodził do stajni, czasem załapał się
na wygraną, częściej jednak przegrywał.
W liceum nie błyszczał, zwłaszcza, że dość sporo wagarował, wreszcie po
wielu awanturach w domu, skończył na trójczynach szkołę, nawet zdał
maturę.
W domu zaczęła się nagonka, by dziecko koniecznie uczyło się dalej, ale
Synuś nie palił się zbytnio do dalszej nauki.
Teoretycznie interesowała go informatyka, ale nie zdał egzaminu na
Politechnikę.
Bardzo mu to pasowało -zabrakło mu tylko 5 punktów, więc ogłosił, że
przez najbliższy rok przygotuje się do zdawania w roku następnym.
Było mu świetnie - mógł wreszcie żyć swym ulubionym rytmem - nocą
się rzekomo uczył, w dzień spał.
Następne  podejście do egzaminu na  Politechnikę było równie nieudane.
Wyraznie los się na Synusia "uwziął"- znów mu zabrakło kilku punktów.
Rodzice  Synusia byli bardzo zdterminowani - no jak to?  takie zdolne
dziecko i nie może dostać się na studia???
A był to czas, gdy powstawały jak grzyby po deszczu prywatne uczelnie,
więc po krótkiej naradzie postanowiono, że Synusiowi zafundują studia
na prywatnej uczelni- wprawdzie nie na informatyce, ale na "zarządzaniu".
Taki zdolny chłopak bez trudu przecież zrobi te studia.
Nabór na tę uczelnię był w sierpniu, we wrześniu egzamin, który Synuś
tym razem zdał i został studentem.
Studia na tej uczelni były już dwuetapowe- po 3 latach licencjat, potem
jeszcze dwa lata, egzamin końcowy i praca magisterska.
Synuś był zachwycony, bo zajęcia były zawsze od  godziny 16,00, więc
mógł dalej prowadzić swe tajemne życie nocne.
A prowadził je głównie we własnym pokoju - z domu wychodził rzadko,
głównie chodził dwa razy w tygodniu na jakiś sport - na koszykówkę
i basen.
Przyszedł wreszcie czas na napisanie pracy licencjackiej - Synuś pisał
i pisał, a pisał tak długo, że w końcu minął termin oddania pracy.
Jakoś biedak nie skojarzył, że przekroczenie o rok terminu oddania pracy
powodowało, że trzeba było zmienić jej temat, czyli pisać od nowa. I znów
trzeba było znalezć promotora, uzgadniać temat, pisać nowe założenia.
Mało tego - władze uczelni zażyczyły sobie, by taki opieszały student
powtarzał trzeci rok studiów i znów  składał końcowy egazmin- oczywiście
nie za darmo to powtarzanie roku.
Parcie  rodziców Synusia na to, by dziecię jednak miało wyższe
wykształcenie było ogromne - pożegnali się z planem zakupu samochodu,
inwestując  w Synusiowe studia.
Duma rodziny powtarzała ten trzeci rok studiów,ba, nawet napisała pracę
licencjacką i nawet ją obroniła.
I na tym edukacja Synusia stanęła w martwym punkcie, bo odkrył, że
zarządzanie nie jest jednak jego powołaniem, więc nie ma sensu by robił
z owego zarządzania  magisterkę.
Synuś zaczął nawet szukać pracy, ale jego oczekiwania względem pracy
a oczekiwania pracodawców zupełnie się nie pokrywały.
Synusiowi się marzyło wynagrodznie powyżej średniej krajowej, własny
pokój, komputer służbowy, zero nadgodzin, zero odpowiedzialności
finansowej i najlepiej elastyczny czas pracy.
Synuś do dziś nigdzie nie pracuje  i jest na utrzymaniu swych rodziców, 
którzy są już na emeryturze.
W tym miesiącu słodki Synuś skończy czterdzieści cztery lata.
                                         KONIEC