piątek, 18 maja 2018

Opowieści mojej Babci- cz.II

Moja Babcia  w szkole powszechnej była bardzo pilną uczennicą -  a jej
ulubionym przedmiotem była.....  kaligrafia.
Pisała naprawdę  śliczniutko - wszystkie literki były równe, pochylone pod
tym samym kątem, a duże litery miały ozdobne, niewielkie "zawijaski".
Oczywiście takie pisanie zajmowało strasznie dużo czasu, a Babcia pisała
w ten sposób wszystko - listy, etykietki na słoiki z przetworami, a nawet swe
zapiski w  "zeszycie  rachunkowym".
Bo moja Babcia skrupulatną istotą była i zapisywała wszystko co zakupiła notując
oczywiście ile czego nabyła i ile zapłaciła.
Opowieści  Babci w dużej mierze dotyczyły życia codziennego w tak  dużej
rodzinie.
Mój Pradziadek Michał krezusem nie był- miał wykształcenie techniczne i był
"maszynomistrzem"- cokolwiek to  znaczy.
 A tak konkretnie miał, między innymi, uprawnienia do prowadzenia parowozu ,
a pracował jako kierownik pociągu, co podobno było wielce odpowiedzialnym
stanowiskiem. A swą wielce odpowiedzialną funkcję sprawował "w białych
rękawiczkach, których było kilka par i zawsze musiały być śnieżno białe i gotowe
do założenia", jak mówiła Babcia.
Teraz możecie się pośmiać- w mojej dziecięcej wyobrazni były do białe, męskie
rękawice ....z jednym palcem. Wtedy właśnie takie były dziecięce rękawiczki.
Pradziadek był jednym słowem ważną osobą, z tym, że zarobki na kolei nigdy
pracowników nie rozpieszczały.
Nie mniej Pradziadków było stać na duże mieszkanie w dobrej dzielnicy, jak
i na przychodzącą raz w tygodniu praczkę, raz na dwa tygodnie przychodziła
szwaczka i reperowała  to co się popruło, podarło, lub wymagało podłużenia
i mieli przez kilka godzin dziennie pomoc domową do cięższych prac.
Przy takiej ilości dzieci nie stać ich było na prywatną szkołę podstawową i dzieci
chodziły do "powszechnej podstawówki".
I w tejże szkole moja Babcia uczyła się języka polskiego i ukraińskiego,
wspomnianej już kaligrafii, obowiązkowo religii, kładziono też duży nacisk na
wychowanie fizyczne. WF to był drugi po kaligrafii uwielbiany przez Babcię
przedmiot.
"Bo na gimnastyce lataliśmy na trapezie"- opowiadała Babcia -i zabijcie mnie, do
dziś nie rozwiązałam  zagadki tego latania na trapezie, chociaż Babcia usiłowała mi
to wytłumaczyć rysując, a wyglądało to tak : na środku sufitu bardzo wysokiej sali
gimnastycznej był wbity mocny hak, do niego przymocowane kółko, z którego
zwisały pasy zakończone uprzężą. Każde dziecko zakładało tę uprząż, dzieci stawały
w kole, którego obwód wyznaczały naprężone pasy i na dany znak zaczynały bardzo
szybko biec po obwodzie koła do przodu. I wtedy, przy odpowiedniej szybkości,
zaczynało się latanie, tak uwielbiane przez moją Babcię.
Poza tym "lataniem" było sporo gimnastyki "szwedzkiej", ogólnorozwojowej, bardzo
zbliżonej do dzisiejszych ćwiczeń rehabilitacyjnych dla skoliotyków.
W tamtych czasach każda osoba płci żeńskiej z tzw. "dobrego domu" chodziła na
lekcje tańca, ale tu Babcia nie osiągnęła wielkich sukcesów, zwłaszcza w walcu
wiedeńskim. Ruch wirowy wywoływał u niej b.szybko silny zawrót głowy i babcia,
"o zgrozo!" lądowała na podłodze. Podobno jako dziecko chorowała na zapalenie
błędnika  i zawsze miała kłopoty z utrzymaniem równowagi.
Niełatwe było życie panienek "z dobrego domu" -nie dość, że musiały się uczyć
tańca towarzyskiego i przestrzegania  etykiety, to musiały również odpowiednio
wyglądać. Do dobrego tonu należało również noszenie kolczyków co wiązało się
z przekłuciem uszu.
Ale moja Babcia wcale a wcale nie chciała mieć przekłutych uszu, no ale wiadomo-
dorośli wiedzą lepiej co jest dobre dla dziecka, więc pewnego dnia do domu
zawitała specjalistka od przekłuwania uszu.
Z zaskoczenia, podstępem, udało jej się przekłuć jedno Babcine ucho i założyć
w ranę kolczyk- złote serduszko z małym  turkusikiem. Gdy podprowadzono Babcię
do lustra, by obejrzała jaki ma piękny kolczyk, ta wyrwała się swym "oprawcom"
i umknęła do toalety, starannie zamykając drzwi na  zasuwkę.
Pertraktacje z małą uciekinierką trwały bardzo długo, w końcu przekonano ją, że
z jednym kolczykiem będzie wyglądała głupio i koleżanki będą się  z niej śmiać
i wśród rzęsistego płaczu delikwentki przekłuto drugie ucho i założono drugi kolczyk.
Gdy już uszy się wygoiły i pozwolono jej zdjąć te złote  kolczyki , Babcia ukryła je
bardo starannie i tak skutecznie, że odnalazła je dopiero w kilkanaście lat po swoim
ślubie, gdy przenosiła się wraz z mężem i dziećmi do Warszawy.
I gdy moja matka , w ramach matczynej troski chciała mi przekłuć uszy - Babcia
zabroniła, za co  zawsze byłam jej wdzięczna. Nigdy nie  byłam wielbicielką
przekłutych uszu, tatuaży czy też piercingu .
Niedługo cieszyła się  Babcia statusem najmłodszej w rodzinie - w dwa lata pózniej
na świat przyszła jej kolejna siostra i zapewne w trakcie porodu, który oczywiście
odbywał się w domu, była wraz ze starszym rodzeństwem w kościele,wszak trzeba
było modlić się, by wyżyła mama i kolejne dziecko.
Ostatnie dziecko Pradziadków przyszło na świat w 1907 roku.
Pradziadek Michał podobno bardzo kochał swą żonę, która była od niego młodsza
o 15 lat. Doceniał  fakt, że zgodziła się  zostać jego żoną,  chociaż był wdowcem
i  "w posagu" wnosił dziecko, dziewczynkę, której wychowaniem musiała się
zająć.
Ilekroć Prababcia była w ciąży, w rodzinie  zastanawiano się nad wyborem imienia
dla kolejnego dziecka, ale Pradziadek Michał upierał się, że dziecko powinno nosić
imię patrona dnia, w którym się  urodziło.
W końcu ustalono, że drugim imieniem każdego dziecka będzie imię patrona jego
dnia urodzin. Tym sposobem moja Babcia miała na drugie imię Feliksa.
Po ukończeniu szkoły Babcia została zatrudniona w kancelarii "Dyrekcji Kółek
Rolniczych".
Miała wielce odpowiedzialne stanowisko - musiała sprawdzać, czy na każdy list,
który wpłynął do  DKR została wysłana odpowiedz. Do pracy Babcia trafiła
zaraz na początku pierwszej wojny światowej. W tym czasie do DKR we Lwowie
zostali dokooptowani pracownicy DKR z Wiednia, a wśród nich pewien bardzo
przystojny młodzian, który właśnie awansował na stanowisko dyrektora handlowego.
Ów młody człowiek ogromnie poruszył wyobrażnię wszystkich młodych  kobiet-
to były czasy, gdy w biurze pracowały albo bardzo młode istoty jak Babcia, albo
panie już mocno dojrzałe.
I moja Babcia wpadła w oko temu młodemu przystojniakowi.Przystojniak dobiegał
trzydziestki, był kawalerem,  miał ukończone studia  ekonomiczne w Wiedniu.
Pochodził z innego  zaboru,  ze Stęszewa pod Poznaniem.
Bez wątpienia był dobrym kandydatem na męża.
                                               c.d.n.