Następnego dnia w objeździe towarzyszył ojcu Milosza tata Wojtka i "asystent" pana pośrednika. Pan asystent poprosił by Miloszowy ojciec dokładnie sprecyzował ile osób ma tam mieszkać, czy chcą mieć ogród z możliwością jakiejś uprawy, czy przewidują posiadanie psa, czy często będą wyjeżdżać no i w ogóle zadawał mnóstwo pytań. Potem dłuższą chwilę posiedział z nosem zatopionym w laptopie i wreszcie wyruszyli.
Przegląd zaczęli od Jeziornej, ale domy wystawione do sprzedaży były leciwe i wymagały najczęściej generalnego wręcz remontu. Niektóre wyglądały na mocno zaniedbane i wręcz nadające się do rozbiórki a nie remontu. Zaczęli więc sprawdzać domy kierując się w stronę Warszawy. W pewnym momencie zatelefonował do swego asystenta pan pośrednik i podał jeszcze dwa adresy, w tym jeden w Klarysewie, a więc tuż za Powsinem. Dom o tyle ciekawy, że niemal nowiutki, bo raptem pięcioletni licząc od dnia wykopania dziury pod fundamenty. Dom był wybudowany przy drodze wiodącej do niedawno oddanego do użytku Ogrodu Botanicznego. Co dość istotne nie stał przy głównej drodze, więc nie dokuczałby tu mieszkańcom ruch samochodów.
Dom był tak nowy, że wymagał jeszcze otynkowania, a sprzedawała go starsza pani, której mąż dość niespodziewanie przeniósł się "w lepszy wymiar". I wdowa stwierdziła, że w tym układzie to ona sama nie będzie tu mieszkać i przeniesie się do swej córki która od wielu lat mieszka w Gdańsku. Córka ma troje dzieci, więc z radością oczekuje, że mama u niej zamieszka. Oczywiście zaraz musieli wysłuchać niemal całej sagi rodzinnej.
Dom był podpiwniczony, piwnica była duża, obmurowana, porobione były boksy w których były zainstalowane półki lub stały zamykane szafki i panował w niej idealny porządek. Na parterze domu była kuchnia ze spiżarnią, przestronny salon z wyjściem na taras, duża łazienka i pomieszczenie zwane pralnio-suszarnią, oraz dwa małe pokoje "gościnne", ale nie tak małe by nie mieściły się w nich podwójne łóżka, pojedyncza szaja, mały stolik i dwa foteliki. Na pięterku były dwie duże sypialnie, pokój zwany garderobą (cały obudowany szafami) i druga łazienka. W jednym miejscu było wyjście na strych, ale jak powiedziała właścicielka strych jest tylko dla niskich osób, więc należy chodzić środkiem, że sobie głowy nie rozbić. Bo tu- proszę panów- tłumaczyła właścicielka - stanowczo zbyt spadzisty jest dach, ale to podobno dobrze, bo śnieg z niego szybko schodzi. Ogrzewanie domu jest centralne, zasilanie jest gazowe, piec jest w piwnicy, zbiorniki gazu wymienia firma.
Cena- jak ocenił ojciec Wojtka jest wielce przystępna i dręczyło go pytanie dlaczego dom jeszcze jest nie sprzedany. Bo, proszę panów........nie da się ukryć, że ciężko jest rano dojechać stąd do Warszawy, bo od strony Konstancina w stronę Warszawy ciągnie sznur samochodów. Po obu stronach drogi pobudowano dużo nowych domów, bo podwarszawscy rolnicy pozbywają się gruntów i dzięki temu jest nawet całe osiedle domków jednorodzinnych i to okolone murem i rano na tej drodze to jest istne piekło. Ludzie ciągną do Warszawy do pracy. Ci co mieszkają w bok od głównej drogi klną, bo po prostu nie mogą się na główną drogę dostać. Po godzinie dziewiątej rano to już nie ma problemu z wydostaniem się stąd.
Jak państwo widzą u nas ogród właściwie nie istnieje, bo trudno nazwać ogrodem ten trzymetrowy pas trawnika otaczający dom. Po prostu my nie chcieliśmy żadnego ogrodu bo utrzymanie ogrodu to jednak wymaga sporo pracy. A kosiarka elektryczna jest wkomponowana w cenę domu, zasilanie jest wyprowadzone na zewnątrz w trzech miejscach i nie jest wielkim problemem przejście się z nią po tym trawniku dookoła domu.
Poza tym za tydzień dom zostanie otynkowany kolorowym tynkiem - to nie będzie taka bardzo śnieżno biała biel, to będzie bardzo, bardzo jaśniutki kremowy beż. Wojtkowy tata jęknął - przepraszam, ale nie mam pojęcia jak wygląda kremowy beż. Pani się tylko uśmiechnęła i powiedziała: to kolor jaki ma krem do ciastek - do ciastek, ale nie do rurek z kremem, bo ten do rurek to jest bardzo biały. To taki kolor jaki ma krem do napoleonek.
Pani właścicielka nie ukrywała, że tak naprawdę to nie pali się do tego wyjazdu z Warszawy, bo jakby nie było to jest kolejnym pokoleniem tu urodzonym. No a sprzedaż może nastąpić dopiero po otynkowaniu domu. No i jeszcze przed sprzedażą będzie poprawiona jezdnia wjazdu do garażu. Garaż nie jest połączony przejściem z domem, trzeba jednak wyjść z garażu i przejść kilkanaście kroków do drzwi wejściowych budynku. Ale, zdaniem nieżyjącego już męża, to było lepsze rozwiązanie niż drzwi łączące garaż z mieszkaniem. Bo mąż nie chciał by garaż był na poziomie piwnicy. Bo, jak twierdził, musiałby tu być dość ostry zjazd do garażu, a z wiekiem to człowiekowi coraz trudniej się jeździ a stromy zjazd do garażu może się wręcz z czasem zrobić kłopotliwy. No i trudniej taki zjazd odśnieżać. Poza tym zdaniem męża zawsze do mieszkań połączonych z garażem może dochodzić woń paliwa lub spalin.
Miloszowy ojciec przepytał właścicielkę czy może porobić nieco zdjęć, bo chce je pokazać żonie i synowi, a w czasie gdy on fotografował, tata Wojtka wdał się w miłą pogawędkę z właścicielką domu. Pani Jadwiga szybciutko pokazała zdjęcia swej "reszty rodziny", Wojtkowy tata w rewanżu pokazał zdjęcie swoich ukochanych dzieci i wnuczki.
Bardzo mu się pani właścicielka spodobała i zapytał się czy zechciałaby wybrać się z nim albo do opery albo do filharmonii, gdyby mu się udało kupić bilety. Oczywiście on przyjedzie po panią Jadzię i potem odstawi samochodem do domu. Odpowiedź była pozytywna, wymienili się więc numerami telefonów.
Ja- mówiła pani Jadwiga- to już kilka lat nie byłam ani w operze ani w Filharmonii. Bo wpierw to mąż dość długo chorował, a gdy zmarł to długo nie mogłam się po tym wszystkim pozbierać mentalnie, no a poza tym to nie mam prawa jazdy, a jak na razie to tu można mieszkać tylko wtedy, gdy się ma swój samochód. Dobrze, że mam miłych sąsiadów i gdy jadą na zakupy to albo im daję kartkę co mi jest potrzebne albo zabieram się razem z nimi. Słyszałam, że niedługo bliżej Bielawy, to jest w stronę Konstancina, będzie otwarty jakiś duży market. Chyba go wywalczyli mieszkańcy tego osiedla domków za murem.
My przedtem mieszkaliśmy w śródmieściu , na Polnej, niedaleko Trasy Łazienkowskiej, więc nie miałam żadnego kłopotu z zaopatrzeniem. Nie byłam szczęśliwa z zakupu tego domu, a teraz to muszę go sprzedać i pojechać do córki. I wcale mnie to nie napawa radością. Mimo wszystko lepiej mieszkać u siebie niż u kogoś.
W trakcie rozmowy Wojtkowy tata napomknął, że jest rozwodnikiem, że mieszka blisko swego syna i szalenie kocha i syna i synową no i oczywiście tę słodką kruszynkę, która już mówi mama i baba, a jest przecież jeszcze taka malutka.
Miloszowy ojciec wrócił "z furą" zdjęć, wypili wszyscy razem kolejną kawę, do której tym razem pani domu podała domową szarlotkę i mniej więcej po godzinie opuścili gościnne progi, które znacznie wcześniej opuścił pan asystent, któremu się spieszyło i wrócił do Warszawy autobusem PKS-u. Obaj ojcowie nieco się śmieli, zwłaszcza ojciec Milosza, bo przecież słyszeli, że pan pośrednik sugerował swemu pracownikowi, by ten wziął jednak swój samochód a nie korzystał z samochodu interesantów.
W mieszkaniu Marty i Wojtka panowie dokonali selekcji zdjęć i część z nich została wysłana do Brna z dopiskiem, że jeśli mamie Milosza spodoba się ten dom to mogą go kupić, niezależnie od tego co o tym zakupie będzie sądził Milosz, który wszak chce mieszkać w tym mikroskopijnym mieszkanku w Konstancinie. Odpowiedź należy dać szybko, bo za trzy dni pośrednik wystawi ten dom na rynku mieszkaniowym. A cena jest naprawdę dobra, a to, że bez samochodu trudno będzie komuś tam mieszkać raczej dla nikogo, kto kupuje dom nie będzie przeszkodą. Bo tak się jakoś składa, że ci co planują kupno domu to z reguły już posiadają samochód ewentualnie środki na jego zakup. Miloszowy tata stwierdził, że on jest zdecydowany kupić ten dom nawet jeśli by tam nie mieszkali, bo po prostu dał by go pod wynajem.
Zaraz następnego dnia Wojtkowy tata zakupił dwa bilety na sobotni wieczór do opery na balet "Jezioro Łabędzie". Zaraz po zakupie zatelefonował do pani Jadzi i poinformował ją o tym fakcie. Zarezerwował również bilet na balet "Giselle", ale na razie nic o tym nawet nie napomknął. Powiedział pani Jadzi, że oczywiście po nią przyjedzie a po spektaklu oczywiście ją odwiezie do domu. No ale to już będzie późno, będzie pan nocą wracał do Warszawy. Jeżdżenie nocą to raczej jest mało bezpieczne, z tego co wiem - tłumaczyła.
Ale to jest lato, szosa pusta i z tego co wiem nie jeżdżą tędy TIRy , nie ma po drodze knajp w których piją weselnicy, więc to raczej bezpieczna trasa. A poza tym to może pani przenocować w moim mieszkaniu, bo ja mam klucze od mieszkania dzieci i mogę tam przenocować a panią odwieźć do domu w niedzielę przed południem. Dla mnie to żaden problem. A poza tym mam w swoim mieszkaniu dwa pokoje, więc może pani nawet w moim mieszkaniu spokojnie przenocować i odwiozę panią w niedzielę przed południem. Grozi pani tylko to, że zje pani razem ze mną niedzielne śniadanie.
Wieczorem dyskusja na temat kupna domu w Klarysewie odbywała się w kilku miejscach - Milosz tłumaczył ojcu, że jemu nie jest potrzebny dom bo jest wszak sam. A będzie się zastanawiał nad jakimś większym mieszkaniem a nie domem, bo nie zanosi się na to, by kiedykolwiek miał więcej czasu. W jego specjalności to jakoś nigdy pracy nie brakuje natomiast brakuje dobrych specjalistów w tej branży. Bo to jednak w sumie ciężka praca, do wykonywania jej potrzebna jest nie tylko duża wiedza ale i własne doświadczenie zawodowe a i całkiem dobra kondycja fizyczna. Zrozum tato, że ja wracam do domu zupełnie pozbawiony sił. Dobrze, że mam stołówkę w szpitalu i nie muszę sobie głowy zawracać merdaniem w garnkach. Poza tym jak wiesz piszę jeszcze pracę dyplomową. I jestem naprawdę wielce szczęśliwy, że mieszkam sam, więc mam mało do ogarnięcia w kwestii prac domowych i że jestem sam i nikt nic ode mnie nie chce i nie muszę ust otwierać. Na szczęście Marta i Wojtek to rozumieją i mogę być z nimi i milczeć. Przecież ja cały dzień trzeszczę do pacjentów. Więc błagam cię tato - nie obarczaj mnie dyskusją na temat domu. Na razie mam już zapewnione to mieszkanie, teraz kumpel załatwia wszystko tak, żebym ja wpadł do urzędu tylko po wycenę a potem zapłacił i zameldował się jako właściciel. To chyba jest proste. I wytłumacz, proszę, mamie, że mnie się nie dzieje żadna krzywda i naprawdę jestem zadowolony z tego co jest. I naprawdę nie cierpię z powodu tego, że nie jestem z Hanką. To wszystko od początku kulało, tylko ja byłem z lekka ślepy i nie dostrzegałem, że ona wcale a wcale mnie nie wspierała. Za to wspierają mnie w 100% wszyscy moi polscy przyjaciele. I jestem im wszystkim naprawdę bardzo wdzięczny.
Jeżeli wam się ten dom podoba i chcecie mieszkać pod Warszawą- nie widzę przeszkód. Zastanawiam się tylko co zrobić z tym domem w Tatrzańskiej Łomnicy. Ja tam nie będę mieszkał i nie mam czasu na zarządzanie nim i najchętniej to chyba bym go sprzedał i przestał być jego właścicielem bo niestety każdy właściciel domu ma pewne związane z tym faktem obowiązki. Za 10 dni jest moja I sprawa rozwodowa i zamiast mnie staje do niej prawnik. Nie mam na takie zabawy czasu ale i nie mam ochoty widzieć Hanki i słuchać bzdur, które będzie wygadywać.Według niej to byłem jakimś nawalonym podrywaczem i chodziłem w góry z tabunami niewyżytych kobiet. Ta idiotka w pozwie stwierdziła, że ją zdradzałem z prowadzanymi w góry kobietami. I teraz widzę, że dobrze się stało, że każda wycieczka miała bardzo szczegółową dokumentację i wszystko było opisane i potwierdzone podpisami osób zamawiających mnie do prowadzenia wycieczki. Nie mogę się oprzeć wrażeniu,że ona powinna być pod opieką psychiatry.
Nie denerwuj się synku, mówił mi twój prawnik, że już zebrał całą dokumentację i według niego na drugiej rozprawie na pewno będzie orzeczony wasz rozwód a koszty poniesie Hanka, czyli jej rodzice. A po rozwodzie zastanowimy się spokojnie co zrobimy z chałupą. Mam proponuje by zrobić z niej taki mini pensjonat dla osób z małymi dziećmi bo wtedy można wykorzystać ten nasz teren. To ma szansę wypalić, bo domy wczasowe nie chcą przyjmować dzieci poniżej trzeciego roku życia. Zresztą to mnie akurat nie dziwi, maluszki nieźle się wydzierają co dla osób bezdzietnych miłe nie jest. Poradzimy sobie z tym - zapewnił Milosza ojciec.
c.d.n.