niedziela, 23 czerwca 2024

Córeczka tatusia - 138

 Ten  Sylwestrowy wieczór był inny , ale nic  w tym nie  było  dziwnego - Michał nie miał powodu  do radości, co było dla jego przyjaciół jasne  jak słońce.   Zaraz po wejściu do mieszkania   powiedział - nie umiem   wam nawet powiedzieć ile  dla mnie  znaczy fakt, że możemy z Alą  być w tej  chwili z  wami - jesteście po prostu  wspaniałymi naszymi przyjaciółmi. Rozmawiałem jeszcze raz z ojcem - powiedział, że o tym, że mama jest nieuleczalnie  chora to wiedział od  dawna, ale  jakoś  się  łudził, bo się  wszak w medycynie  cuda zdarzają, ale nie powiedziano mu, że mama ma jeszcze  tuzin innych chorób, które po prostu bardzo przyspieszyły postęp choroby. A poza tym, już po śmierci mamy lekarz powiedział, że jego zdaniem to i tak bardzo długo mama "trzymała  się nieźle" i sądzili, że  dłużej będzie żyła. Ojciec jeszcze  nie  wie kiedy przyjedzie  do Polski, ma  strasznie  dużo pracy, ale  to dobrze. Bezczynność pewnie  by go zabiła.

Około godziny 22,00 przyjechali  "państwo  doktorostwo", czyli Maryla i Andrzej.  Andrzej nie ukrywał, że nakłamali w  szpitalu, że muszą szybko wracać  do domu, no bo przecież dzieci  są  "na głowie ojca Andrzeja", bo złamana ręka  mamy jeszcze  się nie  zrosła.  A zdaniem fachowca, pod którego opieką była mama Andrzeja, ręka  zrastała  się "koncertowo", zupełnie tak jakby mama  była młódką  a nie emerytką. Pewnie jestem  dziwak, ale  zawsze   mnie te  wszystkie  szpitalne okazje denerwowały- powiedział  Andrzej-  chociaż  trzeba  przyznać, że w tym szpitalu przebiegały błyskawicznie i pacjenci  nawet  nie wiedzieli, że jest jakaś wewnętrzna "uroczystość".   Ale kumpel, który był w jednym ze stołecznych  szpitali położniczych opowiadał, że w Sylwestra panie pielęgniarki na oddziale  wcześniaków niemal poparzyły dziecko - dziecina była  cała w bąblach z przegrzania. Dobrze, że  się trafiła jedna przytomniejsza  i bardziej obowiązkowa  pielęgniarka i  zajrzała do maluszków i  szybko wstawiła dziecko do innego inkubatora, a ten, w którym dziecko było przegrzane opatrzyła   kartką, że jest zepsuty.

Andrzej wyściskał Michała i cichutko się  go  zapytał, czy on ma może zapotrzebowanie na jakiś "wyciszacz  psychiki", ale  Michał  powiedział głośno - nie  stary, dzięki, mnie wystarcza  to, że jesteśmy tu teraz z wami wszystkimi i wy mnie  rozumiecie. To jest najlepsze lekarstwo.  Tak naprawdę to  jestem  wdzięczny losowi, że mama nie  cierpiała bólu i że nie trwało to  wszystko zbyt długo. A poza tym powiedzmy  sobie  szczerze - nie jestem już młodzieniaszkiem a  sam bez  nich zostałem gdy tylko zacząłem studia. Gdy nie jest  się z kimś cały  czas w bliskim kontakcie i widujesz  go nie  częściej niż co dwa lub trzy lata, to odejście takiej osoby jest jednak mniej dotkliwe. Nie brzmi to miło, ale tak  to  właśnie  wygląda. Ziuki wzięli już  wczoraj  wieczorem dzieciaki do siebie, bo jak Ziuk to ładnie ujął, to dobrze nam zrobi gdy będziemy  mogli  sobie o całej tej  sytuacji porozmawiać  bez  ściszania  głosu. Ja ich oboje podziwiam i naprawdę darzę uczuciem - to nadzwyczajni ludzie. Są dla Ali i  dla mnie prawdziwymi rodzicami. A przy  tym wszystkim niczego nam nie narzucają - no naprawdę są kochani. 

No a poza tym mam w pracy Wojtka  na  wyciągnięcie   ręki, mamy  swój własny pokój i w razie czego zawsze mogę  się wygadać, gdyby  mi  się nagle zrobiło zbyt ponuro. Wojtek ostatnio wydębił dwie  nowe szafy na   akta i tak wszystko poprzestawialiśmy, że nikogo nam nie dokooptują i jeszcze nam współczują, że mamy taki ciasny pokój. A Wojtek dodał  - i strasznie  się wycwaniliśmy - gdy nas  nie ma to pokój jest zamknięty na klucz. Zainwestowałem w nowy zamek Yale i w klucze i tak żeśmy wszystko poustawiali, poprzestawiali, że mamy intymny kącik na kawę, niewidoczny dla wchodzących i tam  stoi nasz własny express do kawy. Sami sobie w pokoju  sprzątamy o co pani sprzątająca nie ma na  szczęście  do nas  żalu.

Z pół godziny przed północą przyszli rodzice Marty, wyściskali dzieci własne i "przyszywane" i....zabrali do siebie Misię, żeby "młodzież" mogła  rano spokojnie pospać a nie  zrywać  się by pójść   "ze psem" na poranny  spacer. W tym układzie Andrzej szybko zdecydował, że oni też  zostaną "u Wojtków" na noc i poinformował o tym  swoich rodziców.  

Potem Wojtek zaczął opowiadać dokąd  mogliby  się tym razem wszyscy razem wybrać- przedstawił nawet dwie  wersje- jedną "wakacje  z  dziećmi" i drugą - bez  dzieci. Po długich naradach szczęśliwi posiadacze potomstwa  stwierdzili, że najlepiej będzie, jeśli z kochanymi dziećmi pojadą na  wakacje ......dziadkowie i to do Sopotu, w lipcu, a zmęczeni dziećmi rodzice pojadą w drugiej połowie   sierpnia  do Austrii, żeby nieco pochodzić po górach- oczywiście nie  wyczynowo,  zero jakichś  wspinaczek itp., ale  skoro będą  bez  dzieci to mogą  się przemieszczać po Austrii samochodami , zawczasu oczywiście zarezerwują noclegi i pokrążą po Austrii. Pojadą "rozrzutnie" trzema samochodami. Misia zostanie zesłana do rodziców  Marty, a   nie wykluczone, że rodzice Marty  wraz  z Misią też pojadą do Sopotu - ten ostatni punkt był jeszcze do "dogadania."

Spać poszli po drugiej  w nocy. Na osiedlu było nawet cicho, ale zapewne  głównie  dlatego, że pogoda zupełnie  nie  zachęcała do wyjścia  z domu. Z ciemnego, zachmurzonego nieba padały jakieś "krupy", czyli "śniegodeszcz" i to dość intensywnie a temperatura była powyżej  zera. No niestety - ładnie  to nie  wygląda - stwierdziła  Marta. Mam tylko nadzieję, że rano nie  będzie ślizgawki z tej okazji. Misia gdy się  tylko zorientuje, że jest mokro to kucnie na  najbliższym trawniku koło domu i poranny spacer taty ze psem potrwa  nie  dłużej niż 10 minut  od chwili zamknięcia drzwi mieszkania-  przewidywała  Marta. To taka  śmieszna psina, której pojemność pęcherza  moczowego jest zależna od pogody. Jeśli pada deszcz to ta  cwaniara wcale nie prosi o wyjście i wręcz trzeba  ją  wynosić na trawnik, bo nie lubi mieć mokrych łapek i grzbieciku. I gdy  się  do niej mówi, że trzeba iść na  spacer to udaje kompletnie  głuchą - tata się śmieje, że czasami ma  wrażenie, że Misia za  chwilę popatrzy się na  niego jak na  wariata i wymownie  sama siebie postuka łapką w łepek, by pokazać mu co myśli o wyjściu na  spacer. 

Rano Nowego Roku zaczęło się bliżej południa -siedzieli wszyscy w kuchni zazdroszcząc Wojtkom  jej wielkości, bo w porównaniu do obecnie projektowanych pomieszczeń kuchennych ta  kuchnia była  duża  i mieściła oprócz dużej lodówki stół, przy którym swobodnie siedzieli w  szóstkę, zmywarkę i oczywiście  zlewozmywak i blat roboczy no i kuchenkę  z piekarnikiem. Marta  się śmiała, że gdyby ta  kuchnia umiała mówić to jej opowieści byłyby zapewne bestsellerem- tyle  się w niej działo odkąd w tym mieszkaniu zamieszkał jej tata. Ali najbardziej podobał się kredens, który  był kiedyś zrobiony przez jednego z kolegów  taty , który miał zamiłowanie  do stolarki i z  czasem założył własny zakład  stolarski. Kredens sięgał pod  sam sufit i miał mnóstwo półek i tym samym mnóstwo drzwiczek. Część drzwiczek miała szklane matowe szybki, a te pełne drzwiczki  były  zdobione  cienkimi listewkami. Całość była w kolorze naturalnego drewna z widocznymi jego słojami. Marta  się  śmiała, że co jakiś  czas tata stawał przed owym meblem i mówił - "dobrze  byłoby wymienić ten kredens na jakiś ładniejszy", ale na  tym  zawsze sprawa się kończyła, bo Marta nie  chciała wcale  nowego kredensu. Ten  był po prostu  bardzo pojemny. No i wszystkim podobała  się podłoga  kuchni, bo gres, którym była  wyłożona wyglądał jak drewniany parkiet. Taka sama podłoga  była i w przedpokoju, więc  łatwo było obie podłogi traktować  mopem. A że ostatniego remontu doglądał również  ojciec  Wojtka to taka sama podłoga była  zrobiona w ursynowskim mieszkaniu....Andrzeja, które obecnie Andrzej wynajmował, bo mieszkał na  Sadybie  w  domu swych  rodziców. 

W trakcie przeglądania  prospektów Maryla stwierdziła,  że chyba ona to właściwie nigdy  nie była w Tatrach, raz była  na jakimś obozie w Bieszczadach i pamięta  tylko, że wędrowali niemal  całymi  dniami, co było mało  zabawne , za to bardzo męczące bo każdy targał na plecach  wypchany plecak, spali przeważnie w jakichś pseudo schroniskach, warunki były wielce  spartańskie, niemal każdej dziewczynie  śniła  się normalna łazienka a nie mycie  się nad wojskowym korytem, a najbardziej  się  wszyscy  czuli "oszukani", gdy szli na  Tarnicę, czyli na  najwyższą górę  Bieszczad, która  ani  z  daleka, ani  z bliska na górę nie wyglądała.  

Wojtek słuchał tego  ze  zdumieniem, bo jego zdaniem "Bieszczady są prześliczne". Był tylko raz w czasach  licealnych, gdy przyjechał do Polski  razem z rodzicami i wtedy z Martą i jej tatą byli w Bieszczadach. Ale nim głośno wyraził  swe  zdziwienie uprzedziła  go Marta mówiąc - owszem  są śliczne gdy się  mieszka w dobrym miejscu, gdzie  są dobre  warunki do wypoczynku, a na  dodatek ma się, tak jak my  mieliśmy, możliwość  przemieszczania się  samochodem w pobliże  miejsca, które ma być celem  wycieczki a i tak żeśmy się  wtedy złazili  jakbyśmy byli na jakiejś pielgrzymce za grzechy. Przypomnij sobie, że mieliśmy wtedy wynajęte   dwa domki a w każdym była elegancka  łazienka z ciepłą  wodą a nie mycie się na podwórku w  wojskowym korycie. Po Bieszczadach drepcze  się  godzinami i końca nie  widać. A skoro Maryla nigdy jeszcze  nie  była w Tatrach to może zamiast  do Austrii pojechalibyśmy w Tatry. Tam to nie  ma się wątpliwości, że  się jest  w górach i jak się  w Tatrach idzie  w góry, to widzisz i czujesz, że każdy krok przybliża cię do szczytu góry a potem masz frajdę i  czujesz dumę, że wdrapałeś  się na szczyt wysokiej  góry.  I widokowo jest co podziwiać. Albo możemy pojechać  w  Tatry po słowackiej  stronie, bo Słowacy szalenie zainwestowali w infrastrukturę turystyczną i jest o niebo taniej  niż  w Austrii. A  karmią super i tak jak  dla nas to moglibyśmy sobie wynająć cały domek. I tylko śniadania byśmy  sobie  robili sami, a reszta żarełka w terenie. I jest możliwość zafundowania  sobie wejścia per pedes na szczyt Łomnicy - oczywiście z wykwalifikowanym górskim przewodnikiem - wspinaczem. Tylko trzeba  by wcześniej kupić sobie odpowiednie buty-wibramy, a liny, haki,  kaski i tp. zapewnia przewodnik. A wibramy to wspaniałe buty, nie  tylko do takiego zaawansowanego chodzenia, ale do takiego  zwykłego po górach także. I jak  znam  życie to na Słowację pojechaliby też moi rodzice i wzięlibyśmy  Misię, bo Pati nie chodzi po górach. Ojciec  Wojtka też nie, to  siedzieliby w dolinie. Ja jeszcze mam  zapisane adresy na  Słowację, a te  domki to takie na trzy rodziny i mają ogródek no i  wszystkie  wygody. I trzeba  sobie rezerwować miejsca na lato   najpóźniej  w marcu.

Andrzej słuchał uważnie i powiedział - ja to nawet  nie wiem jak urlop wygląda, bo w czasie  studiów to miałem  różne praktyki w polskich szpitalach a potem to miałem praktyki poza  Polską i cieszyłem  się gdy miałem w miesiącu ze dwie niedziele  wolne. Marciątko ma  rację - to szalenie eksploatujący  zawód i faktycznie  niezbyt sprzyjający życiu rodzinnemu. Muszę wreszcie  zacząć  się bardziej  cenić.  Marta pokiwała  tylko głową i powiedziała - nareszcie  zaczynasz myśleć  zdroworozsądkowo - czas by i inni zaczęli   dbać o podnoszenie  swoich kwalifikacji. Zareklamuj poniektórych w  znanych  sobie szpitalach poza krajem i niech jeżdżą i się uczą.  Ty jesteś na takim  etapie wiedzy, że ci wystarczy gdy o tym poczytasz  i ewentualnie pojedziesz na trzy  dni  a nie od  razu na trzy  miesiące. 

                                                                           c.d.n.