wtorek, 22 maja 2012

242. Kolejny odcinek, V.

A więc mamy rok 1917 - i tak już duża rodzina powiększyła się o dwie "nowe" postacie- męża mojej Babci i ich malutką córeczkę.Nowy, czyli mój Dziadek, z miejsca stał się ulubieńcem wszystkich domowników. I nic dziwnego- był naprawdę wspaniałym człowiekiem- otwarty, komunikatywny, o szerokich zainteresowaniach,
uzdolniony manualnie i muzycznie a do tego wielce tolerancyjny i wyrozumiały dla ludzkich słabości. I miał jeszcze jedną cechę - był naprawdę bardzo zakochany w swej żonie, która była osóbka wielce apodyktyczną i raczej zamkniętą w sobie.
Mój  dziadek W. nie był lwowiakiem - urodził się pod Poznaniem (dziś jest to już jedna z dzielnic  tego miasta), gdy miał 14 lat opuścił rodzinny dom i zamieszkał na stancji w Poznaniu. Po maturze wjechał do Wiednia na studia. Wiedeń był jego miastem ulubionym , które zawsze wspominał, którym się zachwycał. I tak rosłam słuchając z jednej  strony, że nie  ma piękniejszego miasta niż Lwów, a z drugiej, że nie ma piękniejszego miasta niż...Wiedeń. Uzdolnienia manualne dziadka przejawiały się głównie tym, że wszystko w domu umiał naprawić lub zrobić od nowa. Talent do muzyki - nigdy nie uczył się muzyki, był samoukiem, ale kupił sobie skrzypce i sam nauczył się na nich grać.
A więc mamy już rok 1917. Na świecie jest już moja ciocia, za kilka miesięcy wybuchnie Rewolucja  Pażdziernikowa, w mieście głód, a dziadek W., z 2 przyjaciółmi robią "interes życia" - jeden z nich  miał
kontakty w którejś z fabryk porcelany-  za tzw. "psie pieniądze" panowie zakupili wagon porcelany użytkowej,
zastawy  obiadowe i śniadaniowe. Ot, wymyślili sobie, że przecież gdy tylko skończy się wojna będzie popyt
na te artykuły.Wagon z zakupioną porcelaną, która doskonale zniosła podróż (sprawdzili) stał na jednej
z bocznic dworca kolejowego we Lwowie.  Panowie już widzieli w wyobrazni jak wszystko "na pniu" sprzedadzą, babcia  nawet wybaczyła dziadkowi, że zainwestował pieniądze w tę porcelanę, wszyscy już
czuli, że wojna ma się ku końcowi, gdy nagle i niespodziewanie nad dworzec kolejowy nadleciał niemiecki
samolot i zrzucił kilka bomb na stojące tam wagony -  na te stojące na dworcu  i  na  bocznicy. Takiego traktowania porcelana  nie zniosła - cały transport  diabli wzięli.
Nalot bombowy wzbudził w pewien sposób entuzjazm mego pradziadka  - był spełnieniem jego rozważań o tym, jak byłoby dobrze, gdyby ludzie wynalezli maszyny cięższe od powietrza, a jednak unoszące się nad ziemią. Był zachwycony widokiem samolotu, nie mniej oburzony, że siał zniszczenie.
W trzy lata pózniej na świat przyszedł mój  ojciec. Niewiele brakowało,by pierwszy dzień jego życia był również i ostatnim. Dziadek przyprowadził do pokoju, gdzie leżała babcia z noworodkiem, swą trzy i pół roczną córę,by zobaczyła jakiego ma wspaniałego braciszka. Mała trzymała w  rękach dużego, wypchanego trocinami misia, spojrzała na niemowlę ze złością, wyszeptała- "paskudny" - i cisnęła w dziecko swym dużym, ciężkim misiem, po czym wybiegła z pokoju. I taki kontakt pomiędzy rodzeństwem utrzymał się do końca życia. Nie kochali się, nie rozumieli , choć różnica wieku była tak niewielka.
c.d.n.