A więc mamy rok 1917 - i tak już duża rodzina powiększyła się o dwie "nowe" postacie- męża mojej Babci i ich malutką córeczkę.Nowy, czyli mój Dziadek, z miejsca stał się ulubieńcem wszystkich domowników. I nic dziwnego- był naprawdę wspaniałym człowiekiem- otwarty, komunikatywny, o szerokich zainteresowaniach,
uzdolniony manualnie i muzycznie a do tego wielce tolerancyjny i wyrozumiały dla ludzkich słabości. I miał jeszcze jedną cechę - był naprawdę bardzo zakochany w swej żonie, która była osóbka wielce apodyktyczną i raczej zamkniętą w sobie.
Mój dziadek W. nie był lwowiakiem - urodził się pod Poznaniem (dziś jest to już jedna z dzielnic tego miasta), gdy miał 14 lat opuścił rodzinny dom i zamieszkał na stancji w Poznaniu. Po maturze wjechał do Wiednia na studia. Wiedeń był jego miastem ulubionym , które zawsze wspominał, którym się zachwycał. I tak rosłam słuchając z jednej strony, że nie ma piękniejszego miasta niż Lwów, a z drugiej, że nie ma piękniejszego miasta niż...Wiedeń. Uzdolnienia manualne dziadka przejawiały się głównie tym, że wszystko w domu umiał naprawić lub zrobić od nowa. Talent do muzyki - nigdy nie uczył się muzyki, był samoukiem, ale kupił sobie skrzypce i sam nauczył się na nich grać.
A więc mamy już rok 1917. Na świecie jest już moja ciocia, za kilka miesięcy wybuchnie Rewolucja Pażdziernikowa, w mieście głód, a dziadek W., z 2 przyjaciółmi robią "interes życia" - jeden z nich miał
kontakty w którejś z fabryk porcelany- za tzw. "psie pieniądze" panowie zakupili wagon porcelany użytkowej,
zastawy obiadowe i śniadaniowe. Ot, wymyślili sobie, że przecież gdy tylko skończy się wojna będzie popyt
na te artykuły.Wagon z zakupioną porcelaną, która doskonale zniosła podróż (sprawdzili) stał na jednej
z bocznic dworca kolejowego we Lwowie. Panowie już widzieli w wyobrazni jak wszystko "na pniu" sprzedadzą, babcia nawet wybaczyła dziadkowi, że zainwestował pieniądze w tę porcelanę, wszyscy już
czuli, że wojna ma się ku końcowi, gdy nagle i niespodziewanie nad dworzec kolejowy nadleciał niemiecki
samolot i zrzucił kilka bomb na stojące tam wagony - na te stojące na dworcu i na bocznicy. Takiego traktowania porcelana nie zniosła - cały transport diabli wzięli.
Nalot bombowy wzbudził w pewien sposób entuzjazm mego pradziadka - był spełnieniem jego rozważań o tym, jak byłoby dobrze, gdyby ludzie wynalezli maszyny cięższe od powietrza, a jednak unoszące się nad ziemią. Był zachwycony widokiem samolotu, nie mniej oburzony, że siał zniszczenie.
W trzy lata pózniej na świat przyszedł mój ojciec. Niewiele brakowało,by pierwszy dzień jego życia był również i ostatnim. Dziadek przyprowadził do pokoju, gdzie leżała babcia z noworodkiem, swą trzy i pół roczną córę,by zobaczyła jakiego ma wspaniałego braciszka. Mała trzymała w rękach dużego, wypchanego trocinami misia, spojrzała na niemowlę ze złością, wyszeptała- "paskudny" - i cisnęła w dziecko swym dużym, ciężkim misiem, po czym wybiegła z pokoju. I taki kontakt pomiędzy rodzeństwem utrzymał się do końca życia. Nie kochali się, nie rozumieli , choć różnica wieku była tak niewielka.
c.d.n.
Dziś mam kuchenno-sanitarny dzień. Niestety. to koniec przyjemności na dziś.:))))
OdpowiedzUsuńDziwne ile podobnych rodzinnych sytuacji w naszych rodzinnych wspomnieniach. Moi dziadkowie byli maszynistami kolejowymi a tak na marginesie, to z maszynistą zawsze jechał jego pomocnik palacz, i ten był oczywiście brudny bo sypał węgiel do ognia pod kotłem maszyny parowej. Moja babcia ze strony ojca także związana z Wiedniem, i także pod Poznaniem się urodziła. Piękne te zdjęcia Anabell, szkoda że nie mam ani jednego zdjęcia rodziców mojego ojca. Winny był tragiczny dla tej rodziny 1945 rok. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńUleczko, to rzeczywiście zabawne.A do tego okazało się, że w XVI w. rodzina matki mego dziadka przywędrowała do Polski z Holandii, a rodzina mego pradziadka Michała ze Szwajcarii.Biedne było to pokolenie moich dziadków- przecież przeżyli dwie okrutne wojny światowe.Niestety niewiele zdjęć przeżyło Powstanie Warszawskie.Myślę,że najbardziej im zaszkodzili tzw. szabrownicy, którzy natychmiast jak szarańcza obsiedli ocalałe resztki budynków.Bo akurat nasz budynek nie spłonął i nie był zbombardowany.
UsuńMiłego, ;)
Nadrobiłam zaległości kronikowe. Fantastyczne wspomnienia:)
OdpowiedzUsuńNivejko, będzie jeszcze trochę:))
UsuńMiłego, ;)
Cos wspaniałego czytać takie wspomnienia rodzinne!!
OdpowiedzUsuńjaka szkoda ze moja babcia była sierota 1 wojny światowej i nigdy nie odnalazła rodziny :( Od strony dziadka tez jakoś tak niewiele się wie i nie utrzymuje kontaktów a szkoda ...
Wiesz Ulu, zastanawiałam się, czy mam o tym pisać na blogu, bo to takie bardzo zwyczajne przecież zdarzenia, ale jakoś tak mnie kusiło. To też jest forma zachowania na dłużej pamięci o tych, co odeszli.
UsuńMiłego,;)
Jak wspaniale że wiesz to wszystko i możesz tą wiedzę przekazać następnym pokoleniom... Super! Przeczytałam z prawdziwa przyjemnością;-)
OdpowiedzUsuńSpisuję dopóki jeszcze pamiętam.
UsuńMiłego, ;)
Fantastycznie piszesz !
OdpowiedzUsuńpozdrawiam cieplo!