poniedziałek, 17 lutego 2014

c.d.2

Nim dotarł do domu Jerzy zdążyłam się dowiedzieć wielu rzeczy. Wiesia była zachwycona
stanem małżeńskim - było nie tylko "lepiej ale i znacznie częściej". Tym, którzy nie wiedzą
co mam na myśli przytaczam dowcip krążący wówczas po mieście: pytanie do świeżo
upieczonej mężatki- no i jak, lepiej teraz? Mężatka  odpowiada- lepiej to może nie, ale za
to częściej.
Wiesia rozpływała się w  zachwytach nad swoim mężem- tyle o nim mówiła, że aż się
zaczęłam zastanawiać- chce mnie o tym przekonać, czy może samą siebie? Po godzinie
takich peanów na cześć byłam pewna, że gdy Jerzy stanie w drzwiach zobaczę nad jego
głową delikatną poświatę a u ramion skrzydła anielskie.
Niestety , gdy wszedł Jerzy zobaczyłam tylko nieco zmęczonego faceta, bez śladu
aureoli czy też skrzydeł anielskich.
Przejrzał moje zdjęcia rentgenowskie, powiedział czego mogę oczekiwać po rehabilitacji
i jak zapewne będzie ona przebiegać, potem zadzwonił do swego przyjaciela i poprosił
by się mną zajął, gdy do niego w ciągu najbliższych dni trafię.
Jerzy był aktualnie w trakcie pisania doktoratu więc dużo czasu spędzał w szpitalu na
chirurgii urazowej. Odniosłam wrażenie, że ciągle nie mógł patrzeć na te wszystkie
skomplikowane urazy, z którymi się stykał. Jak sam mówił,  na izbie przyjęć często
była krwawa jatka i nawet doświadczeni lekarze tracili zimną krew.
Nie bardzo mogłam pojąć po co rehabilitant miał oglądać te otwarte złamania i obcięte
niemal kończyny, skoro miał się zajmować pacjentem w pózniejszym czasie, bo
rehabilitacja była przecież już ostatnim etapem leczenia.
My piłyśmy w trakcie tej rozmowy kawę a Jerzy - mleko....z wkładką. Przyniósł sobie
z kuchni niepełną szklankę mleka, dolał do niej wódkę i pomału sączył. Oczy zrobiły mi się
niewiarygodnie wielkie ze zdziwienia, a Jerzy spokojnie mnie poinformował, że tak właśnie
odstresowują się  jego koledzy- lekarze.
Bo to niezmiernie stresujący zawód - każdy chirurg, bez względu na swą specjalizację czuje
ciężar  odpowiedzialności za  życie pacjenta.
Bo nie ma łatwych i prostych operacji, każdy kontakt ze skalpelem jest ryzykiem- no bo
wszystko szkodzi - zawsze jest to ingerencja w środek organizmu. I zawsze jest szansa, że
będą komplikacje.
Szybko doszłam do wniosku, że już nawet samo słuchanie o tych wszystkich wypadkach
może człowieka doprowadzić do ciężkiego stresu. Dla przyzwoitości odsiedziałam jeszcze
z pół godziny i z ulgą się pożegnałam.
Dzięki Jerzemu trafiłam do ośrodka rehabilitacji dla sportowców. Ówczesny kierownik tej
placówki wprowadzał właśnie do  technik rehabilitacyjnych akupresurę na bazie
akupunktury. Okazałam się wdzięcznym obiektem do wypróbowywania tej metody, jako że
kość krzyżowa jest miejscem, do którego nie ma właściwie dostępu.
Przez dwa miesiące, 3 razy w tygodniu znęcał się  nade mną osobiście przyjaciel Jerzego.
Z dnia na dzień byłam coraz bardziej posiniaczona i obolała a dr. S. twierdził, że mogłabym
śmiało iść na obdukcję i skarżyć męża o znęcanie się nade mną.
Czasami rozmawialiśmy na temat Jerzego - dr.S. bardzo go chwalił, że to taki pracowity i
zdolny człowiek, że jego praca doktorska będzie zapewne b.ciekawa i nowatorska.
Słuchając tego jakoś tak nieopatrznie  "lapnęłam", że mnie się wydaje, że praca w szpitalu
zupełnie mu nie służy, bo jest chyba zbyt wrażliwym człowiekiem.
A co, zaczął pić? - zapytał dr.S. Stwierdziłam, że tak naprawdę to nie wiem,a to że raz
widziałam go niezle przypitego na weselu a raz jak pił mleko z "wkładką" nie musi wcale
oznaczać, że facet pije. Doktor S. wyglądał na zmartwionego - postanowił, że sprawdzi to,
bo to w końcu on podsunął Jerzemu temat pracy doktorskiej i załatwił tę pracę w szpitalu.
Rzeczywiście zadziałał -Jerzy nie mógł odtąd dowolnie długo przebywać na izbie przyjęć
w dniach dyżuru chirurgii urazowej. Mógł obserwować jedynie te przypadki, które były
potrzebne mu jako materiał do jego pracy doktorskiej.
Gdy zakończyły się moje zabiegi rehabilitacyjne, postanowiłam wpaść do Wiesi i Jerzego
z podziękowaniami. W dowód wdzięczności przytargałam ze sobą kwiaty i dwa bilety
do Opery, na Giselle. Wiedziałam, że Wiesia jest miłośniczką baletu, więc z pewnością
będzie zadowolona. Prawdę mówiąc nawet się nie zastanowiłam, czy sprawię tym frajdę
również Jerzemu.
Jerzego nie zastałam, ale tym razem, gdy znów Wiesia zaczęła piać z zachwytu nad swym
mężem, niezbyt grzecznie zapytałam co ją napadło.
Wiesia w odpowiedzi się rozryczała, bo po tym incydencie na weselu  matka wciąż
suszyła jej głowę by się rozeszła dopóki nie mają dzieci, bo Jerzy nie jest odpowiednim
materiałem na męża i ojca.
Okazało się, że ciotka dość często wpadała znienacka do swej córki i przyłapała zięcia
w stanie wskazującym na spożycie procentów.
Trochę mi się chciało śmiać, bo wyobraziłam sobie ciotkę na takiej inspekcji. Musiało
być wesoło, jako że ciotka była choleryczką z natury.
Opanowawszy się, zapytałam Wiesię, czy ona zdaje sobie sprawę, że za  jakiś czas Jerzy
będzie zdeklarowanym alkoholikiem, więc może powinna podjąć jakieś kroki - nie
miałam na myśli rozwodu ale np. namówienie go na wstąpienie do klubu AA.
Nie miał facet jeszcze całkiem zdegenerowanego mózgu, więc może warto spróbować.
Poza tym zwróciłam jej uwagę, że alkohol uszkadza materiał genetyczny nie tylko
kobiety, mężczyzny też, więc jeśli ona chce mieć dzieci to chyba on nie powinien pić.
Bo wy go nie lubicie, łkała Wiesia, a ja sobie nie wyobrażam życia bez niego, bez jego
pieszczot, dotyku, przytulań. Nieważne, możemy nie mieć dzieci, ale ja jestem od
niego seksualnie uzależniona! Nie zostanę bez niego!
No to go kretynko lecz - wrzasnęłam. Zaciągnij go na leczenie a potem pilnuj, by nie pił.
W przeciwnym razie nic z tego nie będzie, bo będzie pił coraz więcej. Teraz jest  cudny
w łóżku, ale za rok, dwa będzie co najwyżej spał jak zarżnięty. A ty będziesz umierać
ze strachu czekając na niego zapitego lub znów siedzieć w poczekalni gdy będą go
odtruwać.
Miałam dość - żal mi jej było, no ale na głupotę nie ma rady. Podałam jej szklankę zimnej
wody, rzuciłam "cześć" i...wyszłam.