poniedziałek, 22 czerwca 2015

Horyzont Zdarzeń

                                                                       
                                                              Wstęp
Horyzont  zdarzeń - termin wymyślony przez astrofizyków. Nazwa brzmiąca romantycznie
dla niewtajemniczonych, ale niestety nie ma w tym miejscu nic romantycznego - wszystko
co znajdzie się w tym miejscu zniknie , wciągnięte w Czarną Dziurę.
Jesteśmy dziećmi Kosmosu a życie każdego z nas to taki mini Kosmos.
Każda  rodzina to odrębna  Galaktyka  ze swoim Słońcem i mnóstwem gwiazd i planet.
Horyzontem Zdarzeń jest nasza pamięć o dniach i wydarzeniach minionych.
W przeciwieństwie do wydarzeń w prawdziwym Kosmosie, mamy możliwość uchronienia
pamięci  o wszystkim co dotyczyło naszej własnej, rodzinnej galaktyki.
Zbierajmy zdjęcia, koniecznie  je podpisujmy, wspominajmy jak najczęściej tych co przeszli
w inny wymiar. Szukajmy starych dokumentów, szperajmy w parafialnych księgach,
szukajmy naszych korzeni, twórzmy nasze drzewko genealogiczne, niezależnie od tego czy
nasi poprzednicy byli znanymi czy też nieznanymi osobami, bogatymi czy też może bardzo biednymi.
Przypatrujcie się uważnie starym, rodzinnym zdjęciom - z pewnością macie z widocznymi
na nich osobach wiele cech wspólnych.
Nauczcie swe dzieci zaglądania w stare albumy, opowiadajcie im o swoim dzieciństwie.
Niech  nasi bliscy i dalsi krewni nie wpadną w Czarną Dziurę niepamięci.

                                                                     I
Był zimny, mrozny styczniowy poranek . Poranną ciszę przerwał dzwonek telefonu.
Maria, jej syn i wnuczka spojrzeli niepewnie po sobie. Młoda poderwała się z krzesła i
podniosła słuchawkę.
Tak, słucham- powiedziała nieco drżącym głosem. Stała tyłem do reszty rodziny.
Tak, tak, rozumiem, za niedługo przyjadę. Odłożyła słuchawkę , odwróciła się w stronę
pokoju i z wielkim trudem, cichutko powiedziała: umarł o szóstej rano, nie mogli nic
zrobić, tętnica się nie zrosła, nie dali rady zszyć jej po raz drugi.
Nie patrząc się na ojca i babkę wyszła z pokoju i zaczęła się szykować do wyjścia. Po
chwili wróciła do pokoju i popatrzyła na ojca. A ty czemu się nie ubierasz? Znów mam
jechać sama?- zapytała łamiącym się głosem.
Muszę się jeszcze ogolić, poza tym nie zostawię przecież mamy samej. Zresztą ty wszystko
tam załatwiałaś, ciebie znają, więc ty odbierz papiery i rzeczy.
Młoda spojrzała na niego ze złością - ogromnie pomocny jesteś tato, ogromnie.
Do szpitala było zaledwie kilka przystanków trolejbusowych i około 300 m do przejścia.
W szpitalu wpadła w objęcia  profesora, który zdziwił się, że jest sama. Potem spokojnie
i rzeczowo wszystko jej opowiedział co było bezpośrednią a co pośrednią przyczyną
śmierci, zawołał pielęgniarkę, której zlecił, by podała Młodej jakiś lek do połknięcia ,
potem przekazali Młodą w ręce salowej, z którą poszła po rzeczy zmarłego słuchając po
drodze co dziadek mówił tuż przed śmiercią. Potem salowa zaprowadziła Młodą do
kancelarii, gdzie wręczono jej odpowiednie dokumenty, tłumacząc dokładnie gdzie ma
co złożyć.
Kropelki   zalecone przez profesora miały jakieś dziwne działanie - Młoda była zupełnie
spokojna, wyprana z emocji, jakby wszystko działo się gdzieś daleko, poza nią.
Jechała do domu spoglądając przez szybę trolejbusu na odśnieżone ulice, skrzące się
w słońcu pryzmy śniegu, niebieściutkie niebo, ludzi  spieszących się zapewne do pracy.
Czuła za to ogromne zdziwienie - wszystko jest jak zawsze, a dziadek nie żyje.
Jego już nie ma, a ona nawet ani jednej łzy nie uroniła. To dziwne i niepokojące.
Od połowy grudnia spędzała w szpitalu całe dnie a od Sylwestra, czyli od chwili operacji
również i noce. A teraz była już połowa stycznia i czuła wielkie zmęczenie.
Tuż po operacji dziadka profesor wyrzucił ją do domu, mówiąc, że jemu wystarcza już
przypadek  jej dziadka i nie ma ochoty by nocą musiał się również i nią zajmować i kazał,
by przyjechał jej ojciec.
Młoda zostawiła przy łóżku dziadka swego ojca i póznym wieczorem pojechała do domu.
Rano o ósmej już była z powrotem. Jadąc bała się co zastanie na miejscu -widok dziadka
wywożonego z sali po operacji utwierdził ją w przekonaniu, że raczej mało prawdopodobne
jest, że będzie żył.
Nie pamiętała już kto jej kiedyś powiedział,że pacjent po operacji powinien leżeć spokojnie,
bez  żadnego ruchu, jakby bardzo mocno spał, a gdy jest cały rozedrgany, to jest złe
rokowanie. Może opowiadał jej to lekarz gdy ją przywiezli na salę operacyjną  a na
sąsiednim stole leżał młody dzieciak , a ona zapytała się, czy on żyje.
Wspominając te ostanie dni dotarła do domu. Babcia Marysia była spokojna, choć miała
lekko zaczerwienione oczy. Ojciec zarządził, by młoda zjadła śniadanie i po śniadaniu
porozmawiają, co dalej. Ale kropelki profesora  hamowały chyba nie tylko łzy, głód
również. Śniadanie  Młodej skończyło się na herbacie i jednym sucharku.
Po śniadaniu Młoda wyciągnęła  dokumenty, które otrzymała w szpitalnej kancelarii-
musiała wpierw pojechać do Urzędu Stanu Cywilnego by otrzymać urzędowy akt zgonu.
Był podstawą do załatwiania dalszych spraw.
Odebrawszy ten dokument wróciła do domu - teraz należało się zastanowić co dalej.
Młoda miała raptem dwadzieścia lat i po raz pierwszy w życiu musiała zająć się takimi
rzeczami jak znalezienie miejsca pochówku, załatwienie  całej ceremonii pogrzebowej, zawiadomienie rodziny. Babcia Marysia wszystko scedowała na nią, bo jej własne dzieci
nie mieszkały tu. Było to całkiem logiczne, ale Młoda była wielce przytłoczona tymi
wszystkimi nowymi dla niej obowiązkami.
Ojciec  Młodej ograniczył się do powiadomienia telefonicznie osób, które należało
zawiadomić.
Młodej oczy wyszły z orbit, bo nagle okazało się, że tej rodziny jest całkiem sporo - tyle
tylko, że wszyscy widywali się rzadko, poprzestając na wymianie  korespondencji.
Po kilku zupełnie zwariowanych dniach, w czasie których Młoda ganiała po mieście jak
koń wyścigowy by wszystko załatwić i dopiąć na przysłowiowy ostatni guzik, odbył
się pogrzeb. Rodzina była wielka, głównie na  sporządzonej liście, w naturze niewiele
osób przyjechało.
Babcia Marysia wcale nie była zdziwiona - a po co mieli przyjechać?- od ich obecności
z grobu nie wstanie przecież. Obecność na pogrzebie o niczym nie świadczy, żałobę
każdy nosi we własnym sercu i nie musi się z nią obnosić.
Dzieci  babci Marysi skwapliwie powyciągały od niej różne pamiątki po dziadku,
potem każde z nich oddzielnie poinformowało Młodą, że teraz  ona jest podporą dla
Babci Marysi i w żadnym wypadku nie powinna wyjść za mąż, tylko tkwić przy niej,
najlepiej do jej śmierci.
Kropelki pana profesora chyba nadal jeszcze działały, bo Młoda spojrzała się na każde
z nich jakoś dziwnie, ale nie  powiedziała nawet słowa. I to było naprawdę dziwne.
Bo Młoda miała raczej niewyparzony język.