poniedziałek, 25 grudnia 2023

Córeczka tatusia - 58

 W drodze powrotnej do domu Marta powiedziała do męża - mam ostatnio  szczęście do spotykania na  swej drodze ludzi z którymi bez najmniejszego trudu mogę złapać  "wspólny język". I Ala i Michał są naprawdę fantastyczni. Cieszę się bardzo, że ich poznałam. Po historii o tym, jak Alę potraktowali  jej rodzice uważam, że to co zrobiła moja matka to mały Pikuś, bo miałam i mam normalnego tatę. Jak  się okazuje to  jest jednak  sporo nieco  dziwnych rodziców  na świecie. Wojtek spojrzał na nią i powiedział - w moim odczuciu to jednak jest dość istotna  różnica  - ty byłaś  wtedy jeszcze  dzieckiem, a Ala już była dorosła. To jednak spora różnica. Ty wymagałaś  jeszcze opieki, nie byłaś samodzielna. Ala wg wszelkich reguł była  wtedy już osobą pełnoletnią i nie musiała  się podporządkowywać decyzji swoich rodziców. Ona jest niewiele młodsza od Michała, tylko że jest niewysoka, szczupła to wygląda na  dużo młodszą, a jest tylko 4,5 roku młodsza od Michała.

Ala  twierdzi, że ona już też przebolała to, że jej rodzice w tak paskudny  sposób ją potraktowali i to nawet wtedy, gdy wiedzieli, że jej mąż zginął w  wypadku. Usłyszała  wtedy, że to kara boska za to, że wyszła za niego za mąż. Całe szczęście, że jej teściowie stanęli wtedy na wysokości  zadania.  I że ze  zrozumieniem podeszli do tego, że ona  chce wyjść za Michała i  że nie  robili afery z tego, że on chce usynowić ich wnuka.  A sprawa szła przez  sąd rodzinny, więc oni  też się wypowiadali.

Ona gdy wyszła  za Michała - opowiadała dalej Marta- to wprowadziła  się do niego, czyli do mieszkania, w którym  kiedyś mieszkał razem z rodzicami  i zmieniła numer swego  telefonu zmieniając operatora. A mieszkanie, w którym mieszkała z ojcem  Mirka prawnie jest mieszkaniem jego rodziców  i oni z niego korzystają głównie  zimą gdy wpadają  do Warszawy  bo idą do teatru lub przyjeżdżają do dzieci czy też do swoich  znajomych. Bo ojciec pierwszego męża  Ali - ten "prosty badylarz  spod  Warszawy" skończył biotechnologię na SGGW i pracuje naukowo w jakimś instytucie. I ma w ogródku przydomową małą  szklarenkę, w której na użytek własny hoduje warzywka, ma w ogrodzie kilka jabłonek takich starych odmian, których już duże  sady nie hodują bo te  stare  odmiany to owocują dobrze co dwa lata a nie co rok. Jabłonki to ma w spadku po poprzednim właścicielu tej posesji.  Wpierw  chciał je usunąć, ale podobno one tak pięknie kwitną wiosną, że je  zostawił. A że żyje w  zgodzie z sąsiadami, którzy co prawda nie są po SGGW, ale każdy coś hoduje, to i cielęcinka dla wnusia jest i kurczaki własnego chowu i prawdziwa śmietana i masełko.

Ala się śmieje, że Michał to taki rodzaj anioła, który  się pojawił by zająć  się nią,  Mirkiem i ukoić nieco ból jej teściów.  A gdy Mirek po raz  pierwszy powiedział  "tata" to Michał się najzwyczajniej  w świecie popłakał  ze wzruszenia. I zaraz zatelefonował do dziadka, że Mirek powiedział "tata".  A gdy okazało się, że Ala jest w  ciąży to Michał zaraz poinformował  o tym wydarzeniu teściów Ali, a dopiero potem  swoich  rodziców.   Michał tak traktuje teściów Ali jakby oni byli jej  rodzicami. Ala, zapytana przez teściową czemu nie utrzymuje kontaktu ze  swymi rodzicami powiedziała jej tylko, że  oni na to miano nijak nie  zasługują i niech tak zostanie.  A gdy teściowa nieco  bardziej naciskała w końcu jej powiedziała, że nie podobało się jej rodzicom, że wyszła za mąż za ich syna, chociaż go  nie znali bo nie chcieli go poznać. 

Ale czemu nie  chcieli poznać?- dziwiła się teściowa.  Bo zestawili sobie  dwa fakty - on studiuje na SGGW i mieszka pod  Warszawą w miejscowości , w której mieszkają tzw. "badylarze". I że to oni ją "wypisali" z rodziny gdy wyszła za niego za mąż. A gdy zginął w  wypadku to stwierdzili, że to kara boska za to, że za niego wyszła. Teściowa przytuliła ją i powiedziała - dla  nas  nadal jesteś drugim dzieckiem, a waszą "pareczkę" kochamy tak samo jak Mireczka.  Rozumiem teraz twoje postępowanie. A Michała też pokochaliśmy. To dobry  chłopak.

A ja, naiwna, myślałam, że  tylko ja mam dziwne układy rodzinne bo mówię "mamo" do kobiety, która  wcale nie jest moją matką. Muszę przed końcem  swoich wakacji zrobić jakieś "party" i zaprosić oba nasze znajome  małżeństwa.  Mam nadzieję,  że oni też się polubią i będziemy wszyscy razem tworzyć zgraną paczkę.  Lena narzekała, że nie  mają fajnych  znajomych "dzieciatych" a ja już  zapowiedziałam, że o powiększaniu rodziny to pomyślę po studiach i zapewne dopiero po roku pracy  zawodowej. 

Wojtek rozejrzał się po pokoju i powiedział- no nie wiem jak to zrobimy- to przecież  będzie sześć osób dorosłych i pięcioro dzieci- nie porozmawiamy bo nas  dzieciaki zawrzeszczą. Marta popatrzyła  się na Wojtka z politowaniem - przecież chyba jasne, że zrobię  "spęd" tylko dla dorosłych. Najlepiej  w którąś sobotę, bo wtedy obie pary  mogą dzieci odstawić do dziadków lub dziadkowie przyjechać do dzieci.  Lena i Andrzej już rozglądają się za jakimś mieszkaniem na Ursynowie  dla rodziców, bo komunikacja między Wolą a Ursynowem jest dość  skomplikowana. A u Michała to mniejszy problem, bo dzieciaki szalenie lubią bywać u dziadków i mają tam też swoje  zabawki poza tym dziadek zawsze ich zabiera  do różnych sąsiadów żeby zobaczyły różne zwierzaki. 

Ala mi opowiadała jak dziadek dał lekcję Mirkowi, bo usłyszał, że ten nazywa swoje rodzeństwo gnojami.  Dziadek zaprowadził Mirka do dość odległego sąsiada, który ma  dwa konie, cztery świnki, krowę i w pewnej odległości od domu prawdziwą, wiejską gnojówkę. Oprowadził dzieciaka po oborze, stajni, potem był wykład o tym, że każde żywe stworzenie je a potem, po strawieniu  pokarm  wydala, no  ale zwierzątka  nie chodzą w tym celu do toalety ani nie korzystają z nocniczka więc  dobry gospodarz  sprząta codziennie ich pomieszczenia i wszystko jest wyrzucane  w jedno miejsce, czyli do gnojówki, bo te  wszystkie odchody ludzie nazwali gnojem. Oczywiście  cały wykład był gdy stali obok gnojówki. Mały zatykał nos, przestępował  z nogi na nogę, ale nie śmiał odejść bo dziadek cały czas opowiadał. Na koniec  zapytał Mirka dlaczego on nazywa swe rodzeństwo gnojami, skoro oni nie  są odchodami  zwierząt ani nie pachną brzydko. No i wtedy wyszło na jaw, że dzieciaki w przedszkolu tak się do siebie zwracają. Ale, jak  się śmieje Ala, smród gnojówki zmobilizował szare  komórki dziecka i mały powiedział sam, z własnej inicjatywy, że nigdy więcej nikogo nie nazwie  gnojem, nawet  w przedszkolu.

Dobre -  stwierdził Wojtek. Wyczytałem gdzieś, że coraz mniej  dzieci wie jak wygląda wieś bo takich prawdziwych  wsi to w pobliżu dużych  miast nie ma i właściwie takich prawdziwych wsi to już teraz nie ma, bo pomału, pomału, ale "cywilizacja" i do odleglejszych miejscowości dociera. Podobno już nawet w Bieszczadach  trudno znaleźć  "dzikie miejsca  zapomniane przez Boga i ludzi".  Jeden z kolegów nam opowiadał, że  "napaleńcy" starają  się za  wszelką cenę utrzymać choć trochę  "klimatu" z  czasów nie tak odległych, gdy można  było  przepaść w Bieszczadach bez śladu, bo i dróg porządnych nie było , niektóre wsie były wyludnione a opuszczone domostwa zostały przez  zaradnych rozebrane do podmurówek.  Jak twierdzi to jego jakiś daleki kuzyn uciekł od żony w Bieszczady ale co miesiąc przysyłał pieniądze na dziecko i za każdym razem z innego miasta w Polsce. Bardzo nas  rozbawiło jego opowiadanie, bo gdy ten kolega był kiedyś na urlopie  w Bieszczadach, to podeszło  do niego  jakieś kudłate, zarośnięte  indywiduum, klepnęło go ramię i ni to zapytało, ni stwierdziło - ty jesteś Bartek - no nie?   Bartka nieco zatkało, bo   nie przypominał  sobie, by znał kogoś  o takim wyglądzie i powiedział - może jestem, może nie jestem, a ty kim jesteś?  Wtedy facet powiedział kim jest i czym się zajmuje. Powiedział, że żenił się pod przymusem, że wcale a wcale nie jest pewien, że to on był sprawcą ciąży swej żony, bo panienka dość szczodrze dzieliła się z chłopakami swym ciałem a poza tym pamiętał, że on był zabezpieczony. A wtedy testy genetyczne nie były robione w prywatnych  laboratoriach analitycznych. Były wykonywane w państwowym laboratorium i  tylko na zlecenie  sądu.W stolicy było tylko jedno prywatne  laboratorium ale  nie robiło testów genetycznych. No to  się ożenił i jeszcze nim  się dziecko urodziło spłynął w Bieszczady. No a na pytanie gdzie on pracuje stwierdził, że  jest  smolarzem, czyli produkuje smołę drzewną. Bartek twierdził, że gdy to wtedy usłyszał to ponoć  nie bardzo wiedział czy ma się  śmiać  czy płakać, że jego kuzyn zamiast kontynuować studia został smolarzem w Bieszczadach.   

A ja byłam pewna, że  smołę to tylko z  węgla się robi - stwierdziła Marta- wciąż  mam  jednak  jakieś braki  z chemii.Wojtek roześmiał  się - pociesz  się, że większość  ludzi  nie wie nawet i tego, że smołę  robi  się z węgla i wcale  nie  są z tego powodu zmartwieni.  Ja z kolei nie mam nawet  bladego pojęcia z  czego są robione różne kosmetyczne  mazidła ale nie rwę włosów  z głowy   z tego powodu. Ty z kolei nie  masz pojęcia o programowaniu i też  się z tego powodu świat nie  zapada i nie kończy.  Nikt przecież nie jest w stanie wiedzieć wszystko  o  wszystkim. Ty wiesz i potrafisz uszyć sobie  sukienkę, ja to podziwiam, ale nie  rozpaczam, że tego nie potrafię.  Każdy człowiek ma jakieś zdolności, coś mu udaje  się świetnie,  ale raczej nie ma  na świecie wielu takich co potrafią i wiedzą  wszystko. A z reguły geniusze tacy jak choćby Einstein  czy inni wynalazcy w  sprawach bytowych byli kiepściuni i gdyby  nie ich kobiety to by chodzili  "goli i  bosi" bo nie bardzo potrafili  zadbać o  siebie. Z dziedziny kosmetyki to tylko wiem, że kremy mogą być na tłuszczach zwierzęcych lub roślinnych i że można się opalać smarując  się oliwą z oliwek, bo moja matka tak robiła i kojarzyła  mi  się z frytkami.  Ty to od początku byłaś dobra  z chemii, a mnie to jakoś chemia  zupełnie  nie  wchodziła do głowy. Do dziś pamiętam jak mnie odpytywałaś z chemii przed klasówkami. I chyba wtedy po raz  pierwszy dostałem 4+ z tej chemii.  Chemiczka podejrzewała, że na klasówce ściągałem, ale siedziałem z  Alkiem,  on był jeszcze gorszy z  chemii niż ja a siedzieliśmy w pracowni chemicznej tuż przy stole chemiczki. Alek miał wtedy na lewej dłoni wypisany jeden wzór, ale mu się rozmazał i mu się cyferki pomyliły i potem chemiczka rozdając klasówki powiedziała  mu, że takiego  głąba  jak on to jeszcze nie spotkała. A teraz  ten "głąb" podobno wygrał jakiś konkurs architektoniczny i to nie  w Polsce ale gdzieś w świecie.  Jego  rodzice wyjechali do Australii i on tam studiował.  Oni pojechali wpierw  bez niego, mieli wrócić po miesiącu, ale po miesiącu to tylko jego ściągnęli do Australii, bo jego ojciec dostał tam  dobrą pracę i Alek tam robił liceum. Takie wiadomości  mam od  Ziutka. Jemu ta Australia posłużyła, nie poleciał tam by szukać opali.

Szkoda, że się nam tak ta klasa rozjechała po świecie- byliśmy bardzo  zgraną bandą - powiedziała ze  smutkiem Marta. No nie wiem - wtedy byliśmy jeszcze  dziećmi, każdy z nas  się zmienił a na dodatek zmieniły  się też układy polityczne i gospodarcze w Europie i na świecie i nie wiem, czy dalej bylibyśmy "zgraną bandą"- zauważył trzeźwo Wojtek.

                                                                             c.d.n.

                                                                             c.d.n.