środa, 6 stycznia 2016

Motylek , cz.II

W dniu rozpoczęcia letnich Igrzysk  Olimpijskich, tuż po zamknięciu
uroczystości inauguracyjnej, którą to oczywiście oglądaliśmy razem
z Motylkiem, moje maleństwo postanowiło, że ma mnie dość i postanowiło
natychmiast się wydostać. Nic dziwnego, wg wyliczeń mego lekarza
następnego dnia miałam wyznaczony termin rozwiązania.
Dziecię wdało się w mamę i było uosobieniem punktualności.
Chwyciłam w rękę torbę z rzeczami dla dziecka i dla mnie, mąż z Motylkiem
zdenerwowani tak, jalkby to oni mieli rodzić, wpakowali mnie do samochodu
Motylka, bo był większy i powiezli do rejonowego szpitala.
Nad ranem o 5,15 , po koszmarnym porodzie , dzwięk wysokiego "C"
oznajmił przyjście na świat córeczki. Cztery dni pózniej ekipa męska przyjechała odebrać nas ze szpitala. Wracałam oczywiście samochodem
Motylka, fotel obok kierowcy był rozłożony a na nim leżałam ja, niczym
umarlak. Na tylnym siedzeniu mąż trzymał nasze zawiniątko.
Dobrze, że do pokonania  było zaledwie 6 km i że po drodze nie zatrzymał
nas żaden milicjant, bo zapewne Motylek dostałby mandat. 
Jakoś przeżyłam te pierwsze trzy tygodnie w domu z mężem, Olimpiadą, brakiem pokarmu, wizytami mądrzącej się mojej matki, obecnością
podekscytowanego Motylka i wrzaskiem wiecznie głodnej małej.
Po trzech tygodniach mąż wyniósł się do pracy, ja zlikwidowałam operację 
o nazwie prasowanie pieluch i wreszcie nieco doszłam do siebie.
Po sześciu tygodniach sytuacja została całkowicie opanowana, dziecko wylądowało na butelce i wreszcie mogło stać się normalnym niemowlakiem, który dużo spał, mało czuwał.
Mąż, który b. często musiał wyjeżdżać służbowo na tydzień lub dłużej, bez
żadnych skrupułów zostawił mnie pod opieką Motylka. Opieka polegała
głównie na pomocy przy kąpieli, czyli nalaniu wody do wanienki oraz jej
wylanie po kąpieli. Motylek na etacie kąpielowego świetnie się sprawiał,
poza tym co drugi dzień zawoził mnie z dzieckiem do lasu pomiędzy
karmieniami. Pierwszy rok życia  małej minął b. szybko a Motylek w tym
czasie nawiązał kontakt z tą dziewczyną którą poznał za Odrą.
Nawet zdobył się na przyprowadzenie jej do nas. 
Była ze dwa lata młodsza od Motylka, delikatna, zrównoważona i bardzo sympatyczna. I, co mnie  nieco śmieszyło, wpatrywała się w Motylka
niczym w obraz, choć jak dla mnie, Motylek był wątpliwej urody.
No a gdy moje dziecko wyciągnęło do niej swe pulchne łapiny, Motylek
uznał, że to super dziewczyna jest. 
Bo moje dziecko bardzo marnie tolerowało obce osoby. Przeważnie każdą 
obcą osobę witała rykiem.
"Zaodrzanka" była w Polsce krótko, bo znów pracowała u naszych
sąsiadów. Okazało się, że kilka lat wcześniej jej rodzona siostra wyszła
za mąż  za Niemca i Zaodrzanka bywała b. często u siostry, a teraz to 
nawet miała załatwioną legalną pracę i długą wizę pobytową.
Motylek znów mnie zaskoczył, bo za jakiś czas zatelefonował do mnie
i poinformował, że....ożenił się z Zaodrzanką, która lada dzień wróci do
Polski.
Pogratulowałam, ba, nawet ucieszyłam się, że teraz Motylek będzie
miał komu głowę zawracać swoimi zmartwieniami. 
Ponad rok Motylek nie zawracał mi głowy swymi sprawami i nagle, Deus
ex Machina, zatelefonował, że lada dzień zostanie ojcem i jednocześnie
rozwodnikiem. 
Nic z tego nie mogłam zrozumieć. Dość długo mi tłumaczył, że ten rozwód
jest rozwodem czysto taktycznym, bo Zaodrzanka dostała wreszcie   mieszkanie i żeby go nie stracić, bo zgodnie z przepisami
jedna rodzina nie ma prawa posiadania dwóch mieszkań, oni się rozwodzą.
No a potem, jeśli przepisy się zmienią, lub gdy dziecko dorośnie to oni się przecież znów mogą pobrać, a  mieszkanie będzie dla dziecka.
Wzruszyłam tylko ramionami, bo nigdy nie miałam zmysłu do kombinowania,
w przeciwieństwie do Motylka.
Motylek został ojcem, mieszkanie Zaodrzanka odebrała i wynajęła komuś
na dwa lata.
Motylek nagle stwierdził, że ogromnie wzrosły wydatki a kasa pusta, więc
zostawił Zaodrzankę wraz z dzieckiem w Polsce a sam pojechał znów
"na saksy".
I znów miałam spokój, Motylek  harował za Odrą, Zaodrzanka  nie
potrzebowała żadnej pomocy,  a jako "samotna matka" oddała dziecko
do żłobka  a sama ruszyła do pracy. Oczywiście znała do nas telefon,
Motylek przykazał jej, że gdyby miała jakieś kłopoty to ma nas o tym
informować, a my zawsze jakoś jej pomożemy,  ale Zaodrzanka świetnie radziła sobie sama. 
Gdy dziecko Motylka osiagnęło wiek przedszkolny powrócił do Polski
Motylek. Teraz, pomimo protestów Motylka Zaodrzanka wybrała się do
siostry, zostawiając malca pod  opieką taty.
No i co pierwsze zrobił? -zatelefonował do mnie żaląc się na Zaodrzankę.
Byłam okrutna i powiedziałam, że wg prawa ona jest stanu wolnego,
więc może robić co się jej tylko zamarzy. Było się nie rozwodzić.
Motylek pomarudził, w końcu dotarło do niego, że mam rację.
W kilka tygodni pózniej znów zatelefonował. Prosił byśmy w najbliższą
niedzielę wpadli do niego na obiad, oczywiście z małą.
Byłam niemal pewna, że zapewne wezwał na pomoc swą mamę i stąd
to zaproszenie na obiad. Nawet się ucieszyłam, bo jego mama naprawdę
była bardzo miła.
Ale to nie mama Motylka ugotowała niedzielny obiad ale jego sąsiadka
z tego samego bloku.
Sąsiadka  była właśnie w trakcie rozwodu i doświadczony w tej materii
Motylek udzielał jej światłych porad. Poza tym sąsiadka miała córeczkę 
tylko nieco starszą od synka Motylka i dzieci świetnie się dogadywały.
Obejrzałam sobie panią sąsiadkę, stwierdziłam tylko, że nawet fajna 
z niej babka, choc talentem kulinarnym nie grzeszy, ale to nie mnie miała
gotować obiady.
Czas płynął, Zaodrzanka wróciła z Niemiec, zabrała dziecko, Motylek
rozwiódł sąsiadkę, która teraz zamieszkała u niego, czekając na podział
swego dotychczasowego mieszkania.
Sąsiadka była naprawdę wyjątkowo cierpliwą i dobrą osobą. Ilekroć
Zaodrzanka wyjeżdżała, Sąsiadka zajmowała się pozostawionym dzieckiem.
Zajmowała się również dzieckiem Motylka z jego pierwszego związku.
Ze stoickim spokojem organizowała święta rodzinne, na których bywały
obie byłe żony Motylka, jego cała rodzina i.....jej były mąż. Motylek
uwielbiał te spotkania i budował w granicach Warszawy duży dom,
odpowiedni do goszczenia całej ferajny.
Po wielu latach dom był wreszcie gotów, a Motylek szczęśliwy. Co do
szczęścia innych domowników i reszty rodziny - nie wiedziałam.
W każdym razie Motylek  nie  dzwonił do nas, my do niego też nie. Byłam
pewna, że wszystko jest wspaniale i radośnie, bo Motylek głównie wtedy
dzwonił, gdy coś było kiepsko- dla niego.
I nagle, w końcu minionego roku Motylek "przemówił", prosząc byśmy przyjechali do niego, koniecznie.
Pojechaliśmy - omal nie zemdlałam na jego widok.
Wszyscy już nie jesteśmy młodzi i uroda jakoś z nas wyparowała, ale
widok Motylka mnie poraził. 
Stał przed mną bezzębny, łysy starzec, bliski płaczu z radości, że przyjechaliśmy.
W wielkim domu, który miał być wiecznie pełen rodziny nie było nikogo.
Motylek mieszkał sam, bo Sąsiadka, z którą się ożenił i z którą również
miał dziecko, porzuciła go, twierdząc, że nie jest w stanie nim wytrzymać.
Córka z pierwszego związku bywała tu, ale sporadycznie. Syn, który
był ze związku z Zaodrzanką oświadczył, że nie ma zamiaru utrzymywać
z ojcem kontaktów i woli nadal być z matką. 
Córka sąsiadki z jej pierwszego małżeństwa, którą więcej się zajmował 
Motylek niż jej  własny ojciec, wyprowadziła się gdy tylko osiagnęła
pełnoletność, sięgając jedynie systematycznie do kieszeni Motylka.
Dziecko wspólne Sąsiadki i Motylka też nie przepadało za własnym ojcem
 i też tylko wtedy bywała, gdy potrzebowała pieniędzy.
Usiłowałam dociec co się stało - okazało się,że wszystkie animozje wynikły wtedy, gdy Motylek postanowił spisać testament.
Pomimo dość długich wyjaśnień nie mogłam się nijak rozeznać o co rzecz
poszła.
Na koniec naszej wizyty zapytałam się tylko, Motylka, czy warto było
tak skakać z kwiatka  na kwiatek.
Motylek zwiesił łysą głowę i po chwili milczenia wyszeptał - nie, nie warto
było. 
Wróciliśmy do domu naprawdę smutni, w końcu kawałek życia byliśmy 
z nim blisko.
                                        Koniec

Motylek

Motylka  znam już ponad czterdzieści lat.
Pewnego dnia drzwi mojego pokoju w biurze otworzyły się gwałtownie i
w progu stanął nieznany mi mężczyzna. 
Miał bardzo niebieskie oczy, blond włosy zdradzające chęć opuszczenia 
głowy,  na której rosły w dziwnym nieładzie, wyglądał na 185 cm wzrostu
a jego sylwetka zdradzała,że facet ma zbyt mało ruchu a ciut za dużo je.
Nieznajomy uśmiechnął się do mnie niemal dziecięcym,szczerym uśmiechem,
przedstawił się dwojgiem imion i nazwiskiem i poinformował mnie, że to mój
własny mąż go do mnie przysłał i on w takim razie jest do mojej dyspozycji.
Nie napiszę, co sobie o tym facecie pomyślałam, w każdym razie zapewniam, że nie było to coś miłego, za to raczej należało do określeń pejoratywnych.
Chwyciłam za słuchawkę telefonu, wykręciłam numer swego ślubnego i zapytałam co mój drogi mąż miał na myśli przysyłając do mnie tego faceta.
Miałam strasznie dużo pracy, bo byłam odpowiedzialna  za organizację
pobytu w naszej placówce ok. trzydziestu osób na ważnych badaniach
międzynarodowych pewnego sprzętu elektronicznego. 
I tak miałam szczęście, bo wszyscy byli jednej płci, czyli męskiej, więc
w dobie, gdy znalezienie hotelu było niemal sprawą cudu, mogłam bez obaw zamawiać pokoje dwuosobowe.
Oczywiście naiwnie wyobraziłam sobie, że uda mi się wszystkich umieścić 
w jednym ewentualnie dwóch hotelach, ale szybko wyprowadzono mnie 
z tego błędu. 
Udało mi się ich umieścić w czterech  hotelach, z tym że jeden był
na drugim brzegu rzeki.
Ślubny mi wyjaśnił, że ów blondyn to facet z Instytutu i też będzie brał
udział w badaniach i że może mi sporo pomóc, bo dysponuje czasem i samochodem.
I rzeczywiście  naprawdę bardzo i pomógł i z czasem awansował na mojego
niemal przyjaciela.
Ksywka Motylek przylgnęła do niego po jakimś czasie, gdy bliżej go poznałam.
W chwili gdy  go poznałam Motylek był w trakcie rozpadu małżeństwa.
Okazało się, że aktualna pani Motylkowa nadużywała płynów wysokoprocentowych.
Poza tym Motylek twierdził, że był przymusowym ochotnikiem, bo go oszukała twierdząc, że jest zabezpieczona , a nie była i następstwem wiadomych działań była  nieplanowana ciąża.
Motylek ogólnie biorąc prosięciem nie był (tylko naiwniakiem), więc wzięli
ślub.
Pani Motylkowa właśnie skończyła 3-letni urlop wychowawczy i trafiła do
pracy, gdzie całe towarzystwo ostro tankowało i dość szybko pogłębiła ten swój brzydki nałóg. Dzieckiem zajmowała się głównie jej matka wraz ze
starutką babcią .
Motylek wyprowadził się z domu (mieszkali u jej rodziców) i czekał na mieszkanie.
Czekanie na mieszkanie umilał sobie stałymi wizytami u nas-w pewnym 
sensie stał się jakby fragmentem naszego mieszkania.
Motylek woził mnie na zakupy, jadł potulnie wszystko co ugotowałam,
czuł się nawet w obowiązku dokładać się finansowo do zakupów  i zawsze
grzeczniutko zmywał po obiedzie.
W międzyczasie rozwodził się z  żoną, chcąc za wszelką cenę by opiekę
nad dzieckiem przyznano jemu, a nie  matce -alkoholiczce.
Ale sąd był zdania, że skoro tak naprawdę dzieckiem zajmuje się jego
teściowa, to lepiej będzie dla dziecka  gdy zostanie przy matce, bo jeszcze małe jest.
Po niemal dwóch latach sprawa została ostatecznie zakończona i rozwód
stał się faktem dokonanym. Dziecko pozostało u matki.
Przez ten czas poznaliśmy rodziców Motylka, jego dwóch braci, jezdziliśmy
do nich na działkę, a jego matka była ogromnie wdzięczna nam obojgu, że
Motylek ma wreszcie jakichś porządnych przyjaciół.
Mniej więcej w rok pózniej Motylek doczekał się wreszcie własnego "M".
Mieszkanie było typu własnościowego, a nie lokatorskiego,  a więc drogie
i Motylek postanowił wyjechać do pracy na Zachód, by zarobić na meble.
Praca była oczywiście "na czarno". 
Motylek mieszkał na campingu we własnej przyczepie  rodem z Niewiadowa 
i skrupulatnie ciułał pieniądze na meble do nowego mieszkania.
W trakcie  swego "czarnoróbstwa" spotkał pewną rodaczkę -rozwódkę, 
która już rok pracowała jako pomoc domowa pewnej samotnej a dość 
bogatej Niemki. 
Do jej domowych obowiązków należało posprzątanie raz na tydzień
niewielkiego domku, wrzucenie rzeczy do pralki, upranie i uprasowanie ich, gotowanie i robienie zakupów. 
Najtrudniejsze to było robienie zakupów, bo zatrudniająca ją osoba była na jakiejś specjalnej diecie a w najbliższym sklepie  było mało pożądanego asortymentu.
Dwoje młodych rozwodników na obczyznie- nie trudno się domyśleć, że 
jakoś bez trudu wpadli sobie w oko i w objęcia.
Ale Motylkowi skończyła się wiza i musiał wrócić do Polski. Jej wiza kończyła się dopiero za 6 miesięcy więc musieli się rozstać.
Motylek po tej ciężkiej pracy fizycznej stracił nadmiary centymetrów i już
nie uśmiechał się tak promiennie. Tęsknił, marudził i bez przerwy opowiadał 
mi o tej nowo poznanej dziewczynie.
Aż nagle, pewnego spokojnego popołudnia Motylek wparował do nas z jakąś
siksą - rozpromieniony przedstawił ją  jako Zojkę . 
Trochę mnie zatkało, bo pamiętałam, że tamta poznana za Odrą dziewczyna miała zupełnie inaczej na imię.
Gdy poszłam do kuchni robić kawę, Motylek szybciutko przybiegł za mną i
nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć przeprosił mnie za najście oraz poprosił
bym oceniła Zojkę, bo on chyba jest w niej zakochany i chyba się jej
oświadczy, gdy tylko umebluje mieszkanie. 
No ale jeśli ja jej nie zaakceptuję, to on się jeszcze zastanowi.
No cóż, Zojka była niezłą "lasencją", wszystko miała na miejscu a w czasie
godzinnej wizyty trudno było coś o niej powiedzieć. Coś tam studiowała, ubrana była niezle, głównie w ciuchy zagraniczne, a więc nie tanie,
mieszkała sama w wynajętej kawalerce.
Następnego dnia Motylek ścignął mnie telefonicznie i zapowiedział, że 
wpadnie by się dowiedzieć  co o panience myślę.
No co mogłam  myśleć - kazałam mu by się dowiedział, kto płaci za to mieszkanie, kim są i gdzie mieszkają jej rodzice i czy to oni ją finansują.
Poza tym powiedziałam, żeby dał jej do zrozumienia, że mieszkanie w którym
on mieszka nie jest jego, a jego brata, który aktualnie przebywa poza krajem.
Motylkowi z lekka opadła szczęka, ale rzeczywiście zastosował się do tego co
mu powiedziałam.
Po dwóch tygodniach Zojka zaczęła mieć mało czasu na spotkania, wreszcie poinformowała go, że wyjeżdża do rodziców, nie wie kiedy wróci a gdy już
wróci, to do niego zadzwoni.
Nie zadzwoniła nigdy. Motylek nie mógł pojąć skąd wiedziałam, że to jakaś
podejrzana "partia". Śmiałam się, że po prostu mam szósty zmysł.
Wkrótce Motylek miał inne zajęcia - byłam w ciąży i musiałam bardzo uważać,
by jej nie stracić - żadnego biegania, dzwigania, sprzątania i jakiegoś
większego wysiłku. 
Motylek w każdą wiosenną niedzielę wywoził nas na działkę, na której 
sadzano mnie pod olbrzymią starą lipą, opatulano kocami  jeśli było chłodno. Mama Motylka zabawiała mnie opowieściami o swoim macierzyństwie 
(w końcu urodziła trzech chłopaków), usiłowała odgadnąć jakiej płci będzie dziecko, chodziła ze mną na  spacery, podtykała mi wciąż jakieś owoce. 
Poza tym pouczała mego męża, jakie to nowe obowiązki go czekają, a jego oczy robiły się coraz większe z przerażenia.
Motylek, choć był nieco naiwny w kwestii kobiet, był facetem zaradnym.
Zorganizował (tzn. wystał i kupił) dla nas pralkę automatyczną, w swym
rodzinnym mieście zakupił "kilometry" tetry na pieluchy, a jego mama
wynalazła jakąś szwaczkę, które je za niewielkie pieniądze obrębiła. 
Mnie się udało kupić flanelę  i własnoręcznie te pieluchy obrębiłam 
kolorowym kordonkiem. 
Ślubny podczas swych zagranicznych wyjazdów służbowych kompletował wyprawkę niemowlęcą wg wytycznych mamy Motylka. 
Tata Motylka podbudowywał mnie wciąż swym zachwytem nad moimi 
"wielkimi zdolnościami manualnymi", czyli umiejętnością robienia na drutach i szydełku.
Znajoma mamy Motylka przysłała z Francji prześliczne ubranka "uni sex".
Dziecko jeszcze nie zaistniało na świecie, a już miało więcej ciuchów niż ja.
To był ogólnie bardzo fajny okres w mym życiu- zrobiłam prawo jazdy, nabyliśmy na talon "samochód", czyli fiacika 126p i od pierwszego dnia
posiadania samochodu go prowadziłam. Umowa z mężem przewidywała, że
każde z nas musi bryczuszkę prowadzić, czyli każde z nas co drugi dzień 
było kierowcą.
c.d.n.