wtorek, 29 września 2009

169. Sport to zdrowie?

Gdy byłam dzieckiem królowało powiedzenie "Sport to zdrowie, ruch to
życie". W ramach tego zdrowia udało mi się namówić rodzinę bym mogła
pójść do szkoły baletowej. W półtora roku pózniej odniosłam kontuzję,
której skutki odczuwam do dziś. Marzenia prysły, a ja powróciłam do
zwykłej szkoły.
Od tamtego czasu wiele się zmieniło, dziś nie przyjmą do szkoły baletowej
dziecka bez opinii lekarza ortopedy.

Czasy tak bardzo się zmieniły, że wyczynowy sport amatorski już nie
istnieje. Nie da się połączyć pracy zawodowej ze sportem, jeżeli chce się
zdobywać medale.
Podczas ostatnich Igrzysk Olimpijskich w Pekinie urazu doznał co dziesią-
ty sportowiec- łącznie 1055 osób. Najwięcej urazów doznali bokserzy-
no cóż, najczęściej pękają łuki brwiowe i każde mocne uderzenie może spo-
wodować uraz skóry.
Zaniepokojenie budzi coraz większa i częstsza ilość kontuzji podczas zawo-
dów najwyższej rangi.Przyczyn jest kilka - popularne sporty drużynowe,
takie jak piłka nożna, hokej czy też koszykówka, wymagają od zawodnika
coraz większej szybkości i jednocześnie stają się bardziej siłowe.
Kolejną przyczyną jest fakt, że często zawodnicy są przeciążeni treningami,
a przetrenowanie prowadzi do większej podatności na urazy i kontuzje.
Oprócz tego sportowcy stosują niedozwolone środki dopingujące, które
zakłócają naturalną równowagę organizmu tym samym narażając zawod-
nika na kontuzje.

Pierwsze miejsce wśród kontuzjogennych sportów zajmuje wielbiona
przez miliony kibiców piłka nożna. Angielscy specjaliści obliczyli, że 63,3
procent piłkarzy w Wielkiej Brytanii odniosło kontuzje w trakcie swej
kariery. Aż 75% wszystkich urazów dotyczy kończyn dolnych, z czego
55% przypada na golenie. Po meczu nogi piłkarzy nie wyglądają zachęca-
jąco - całe w siniakach, zadrapaniach, krwiakach a stopy prezentują się
równie marnie - zerwane paznokcie, wybroczyny, odciski.

Koszykówka - to jedna z najpopularniejszych dyscyplin w USA, jest też
uważana za bardzo niebezpieczny sport. Nawet osoby, które nie upra -
wiają koszykówki wyczynowo odnoszą poważne kontuzje.W ub. roku do
lekarzy zgłosiło się ponad pół miliona Amerykanów. Najczęściej zdarza-
ją się naciągnięcia i zerwania ścięgien (1/3 wszystkich urazów), uszko-
dzenia mięśni, zwichnięcia stawów oraz złamania rąk i nóg (20%). Jest
to sport kontaktowy, a zderzenia zawodników nastepują przy dużej
szybkości. Wielu koszykarzy do póznej starości odczuwa doznane kon-
tuzje. Słynny Michael Jordan zmuszony był przerwać swą karierę z
powodu kontuzji kolana i mimo kilku operacji już nie odzyskał pełnej
sprawności.

W hokeju - jak twierdzą zawodnicy- ani jeden mecz nie może się obejść
bez złamań, stłuczeń i zerwania mięśni. Głównym czynnikiem jest
prędkość, z jaką zawodnicy poruszają się po lodowisku, a najczęściej
jest to 50 km/godz. Z tą prędkością wpadają na bandy, bramki i
innych zawodników. Zdarzają się wówczas wstrząśnienia mózgu, uszko-
dzenia kręgów szyjnych, złamania i pęknięcia kości. Krążek hokejowy
tez może narobić niezłego zamieszania, zwłaszcza gdy dobry zawodnik
nada mu prędkość 200 km/godzinę. Najczęściej urazy w hokeju powsta-
ją wskutek kontaktu z kijem hokejowym, a w drugiej kolejności -
z ostrzami łyżew.

Narciarstwo ma wiele odmian- ale w rankingu najniebezpieczniejszych
konkurencji prym wiodą zjazd i slalom, za nimi plasują się skoki.
Narciarz zjeżdża po stoku z prędkością 140 km/godz, wszelkie nierów-
ności terenu amortyzując własnymi stawami i mięśniami, musi płynnie
pokonywać zakręty i omijać bramki z odpowiedniej strony. Najmniejszy
błąd może spowodować tragiczne skutki. Niestety było już kilka śmier-
telnych wypadków i wiele bardzo poważnych kontuzji.

Saneczkarstwo - kojarzy się nam z dzieciństwem i zjeżdżaniem z górki.
Niestety, nie ma to nic wspólnego z naszymi wspomnieniami. Tor sanecz-
kowy to lodowa rynna, saneczki mają ostre jak brzytwa płozy, a pręd-
kość dochodzi do 150 km/godz. Możliwości poważnych kontuzji jest wiele;
można wylecieć z trasy, znależć się pod saneczkami a zderzenie z taflą lodu
grozi poważnym urazem.

Skończył się kilka dni temu ostatni z wielkich wyścigów kolarskich.
Dzisiejsze rowery mogą rozwijać prędkość do 100 km/godzinę. W jadącym
szybko i dość ciasno peletonie często dochodzi do kraks, które kończą się
poważnymi kontuzjami. Według statystyk jedna piąta wszystkich ciężkich
urazów wśród sportowców, przypada właśnie na kolarstwo.

Oczywiście w każdej dyscyplinie uprawianej wyczynowo można nabawić
się kontuzji. Nawet na treningu grożą sportowcom kontuzje i często cały
sezon przygotowań do jakiegoś ważnego występu "diabli biorą" i zamiast
udziału w zawodach jest wielomiesięczne leczenie kontuzji.

Nie wykluczam, że jestem nieco infantylna, ale ilekroć widzę zawodnika
doznającego kontuzji, sama mam łzy w oczach - doskonale rozumiem jego
ból i wielkie rozczarowanie.
Żałuję również, że w pogoni za rekordami sport przestał być zdrowiem.

sobota, 26 września 2009

168. Mix- trochę dziwne, trochę śmieszne

Pisałam jakiś czas temu o mrówkach-jakie mądre, dziwne i właściwie
nadzwyczajne.
A teraz wyczytałam, że spotykają je również rzeczy straszne. Nic do
śmiechu- prawie horror.

Biolodzy opisali w maju, że mrówki ogniste są niszczone przez pasożyt-
nicze muchy, których larwy zjadają mrówcze mózgi, zamieniając swe
żywicielki w błąkające się na oślep owadzie zombi.
W kilka tygodni pózniej biolodzy podali następną, równie przerażającą
mrówczą tragedię. Tym razem sprawcą mrówczego nieszczęścia jest
pasożytniczy grzyb Ophiocordyceps unilateralis. Zarażone nim mrówki
opuszczają swoje miejsce zamieszkania i po pewnym czasie dokonują ży-
wota wgryzione żuwaczkami w liść. Naukowcy zauważyli, że nie jest to
pierwszy lepszy liść- mrówka bowiem umiera tam, gdzie chce tego ów
grzyb. Nie wiadomo w jaki sposób grzyb przejmuje kontrolę nad owa-
dem. Zauważono, że wszystkie zainfekowane grzybem mrówki tuż
przed śmiercią wgryzły się w dolną część liścia, 98% z nich trafiło
w żyłę, liść znajdował się od strony północnej, ok. 25 cm nad ziemią,
temperatura w pobliżu wynosiła między 20 a 30 stopni C, wilgotność
94 - 95%. Wynika z tego, że grzyb tak manipulował zainfekowanym
owadem, by ten zaniósł go w miejsce, gdzie panują optymalne warunki
do rozmażania się tego grzyba.
Podobno przyroda zna wiele przypadków tak okrutnego pasożytnictwa.

Oczywiście biolodzy obserwują nie tylko mrówki. Od 20 lat grupa biolo-
gów obserwuje owce na szkockiej wyspie Hirta. Zauważyli, że z roku na
rok średnia wielkość owcy się zmniejsza. Długo zastanawiali się nad
przyczyną tego zjawiska i doszli do wniosku, że dzieje się tak bo są coraz
cieplejsze zimy , ktore pozwalają przeżyć i tym słabszym owcom.
Niegdyś, gdy były ostre zimy, wiosny doczekiwały tylko dorodne owce i
one przekazwały swe geny następnemu pokoleniu. Poza tym coraz mniej
owiec ma teraz ciemne futro, które było tak cenne w czasie ostrej zimy-
słońce nagrzewało je znacznie mocniej. Teraz znacznie więcej owiec ma
jasne futro.
Jak tak dalej pójdzie czarna owca będzie unikatem.

A poza tym wysychają i giną żaby w rejonach tropikalnych. Winę ponosi
i człowiek i ocieplenie klimatu. Człowiek pozbawia je naturalnych siedlisk
wycinając lasy i osuszając podmokłe tereny i dodatkowo trując je środ-
kami ochrony roślin.
Dodatkowo do znikania jadalnych gatunków żab przyczyniają się amato-
rzy żabich udek. Jadalne żaby zaczęły znikać z ekosystemów Europy,
Ameryki Północnej, Indii, Bangladeszu. To samo zaczyna się w Indonezji,
która jest czołowym eksporterem żabiego mięsa.
To co uniknęło wysuszenia, otrucia lub zjedzenia jest atakowane przez
chorobotwórczy grzyb, który doprowadził do wymarcia ponad 200
gatunków żab.
Ostatnią deską ratunku mogą być bakterie wytwarzające naturalny
antybiotyk przeciwgrzybiczy o nazwie violaceina.
Możliwe, że te bakterie będą dodawane do gleby i wód ekosystemów,
w których żyją płazy.
Ale wycinania lasów i osuszania gruntów bakterie nie powstrzymają.

niedziela, 20 września 2009

167. Ponoć jednak będzie potop

Topią się lodowce. Grenlandzki lodowiec Jakobshavn coraz szybciej płynie.
Swą prędkość poruszania się zwiększył w ciągu 15 lat prawie dwukrotnie
i coraz więcej lodu zostawia w oceanie. Oceanografowie dziwią się dlaczego
tak szybko następują zmiany na lodowych krańcach naszej planety.

Międzynarodowy Zespół ds. Zmian Klimatycznych w 2007 roku ogłosił
raport, z którego wyniką, że do 2100 roku poziom oceanów podniesie się
o 19 - 59 cm, przyjmując powolne ich topnienie. Prognoza ta nie uwzględ-
nia "przyszłych gwałtownych zmian strumieni lodowych".
Podobno raport ten był już nieaktualny w chwili publikacji, a jego szacunki
zbyt optymistyczne.

W ciągu XX wieku poziom oceanów podniósł się średnio o 17 cm i proces
ten trwa nadal i postępuje coraz szybciej.
Grenlandia i Antarktyda magazynują tyle wody, że po jej uwolnieniu oce-
any podniosłyby się o około 70 metrów.

Grenlandia kurczy się dziś o 300 gigaton rocznie, a to wystarczy by, do-
prowadzić do podniesienia poziomu mórz o 0,83 mm.
Drugi biegun traci w ciągu roku ok. 200 gigaton lodu wskutek czego mo-
rza podnoszą się o 0,55mm. Ale tu lodowce topią się nie powierzchniowo,
lecz od spodu.

Klimatolodzy i oceanografowie wciąż poszukują metod przewidywania
zmian poziomu mórz.

Wydawaje się nam, że podniesienie się poziomu morza o jeden metr to
niewiele. Ale - ok.60 mln ludzi mieszka dziś na wysokości do 1 metra
nad poziomem morza, a ich liczba, do 2100 roku, wzrośnie do 130 mln.
Większość z nich zamieszkuje w deltach wielkich rzek na południu i na
i południowym wschodzie Azji.

Niektóre kraje znajdą się przynajmniej częściowo pod wodą,np. Bangla-
desz i archipelag Malediwów. Już dziś Malediwy są systematycznie
zalewane przez morze. Po wielkim tsunami w 2004 roku mieszkańcy
opuścili 20 wysp, a do 2030 roku archipelag może się całkowicie wylud-
nić.

Jedna trzecia obywateli Unii Europejskiej żyje w odległości nie większej
niż 50 km od brzegów morskich. Podniesienie się poziomu mórz o 1 m
dotknie bezpośrednio 13 mln Europejczyków z pięciu krajów.

W najgorszej sytuacji będą Holandia i Belgia- aż 85% ich strefy brzego-
wej znajduje się poniżej 5 metrów n.p.m, a to oznacza zagrożenie powo-
dziami sztormowymi. Podobne zjawiska zagrażają połowie wybrzeży
Niemiec i Rumunii. We Włoszech najbardziej zagrożona jest Wenecja,
którą mają chronić specjalne ruchome zapory.

W Wielkiej Brytanii istniejące zabezpieczenia nie ochronią części
wschodniego i południowego wybrzeża, w tym miast Hull i Portsmouth.

Całe atlantyckie wybrzeże Ameryki Płn., łącznie z Nowym Jorkiem,
Bostonem, Waszyngtonem i Zatoką Meksykańską, stanie się bardziej
narażone na huragany. To co dziś nazywamy powodziami stulecia
może zdarzać się co cztery lata.

Czas napisać prognozę dla Polski. Jeżeli Bałtykowi przybędzie tylko
jeden metr, woda wedrze się na 150- 200 metrów w głąb lądu.
Zostanie zalanych 880 hektarów powierzchni samego Gdańska, w tym
Stare Miasto, a fala sztormowa sięgnęłaby znacznie dalej. Zagrożone
są również: Sopot, Łeba, Mielno, Świnoujście, Szczecin oraz Żuławy
Wiślane. Możemy utracić 1700 km kwadratowych ziemi, a powodzie
mogą nas kosztować 22 mld dolarów.

Naukowcy przestrzegają, że powinniśmy się wszyscy zacząć przygoto-
wywać. Wprawdzie Ziemia przetrwała już poważniejsze zmiany w swej
przeszłości, ale wtedy nie było jeszcze na niej ludzi.


wg. New Scientist, 2008 r, Anil Ananthaswamy

sobota, 19 września 2009

166. Kanada już nie pachnie żywicą

W kanadyjskiej prowincji Alberta jest kopalnia Muskeg River.
Kilkadziesiąt lat temu mieszkali tu Indianie; polowali na lisy,
kojoty i bizony, handlowali futrami , a dziwnym, lepkim pias-
kiem uszczelniali swe łodzie.

Okazało się, że ten dziwny, lepki piasek to jedno z najwięk-
szych na świecie złóż ropy naftowej.
Zdaniem goelogów, w trakcie powstawania Gór Skalistych
ogromne ilości ropy zostały odepchnięte na bok i tym spo-
sobem znalazły się w piaskach pod Albertą.
Lekkie cząsteczki ropy zostały rozłożone przez bakterie na
dwutlenek węgla i wodę, a pozostały bituminy, które są
cieżkimi frakcjami ropy.

Ten drogocenny brudny, lepki piach pokrywa warstwa ziemi
porośnięta lasem. Chcąc dotrzeć do warstwy roponośnego
piasku należy wpierw wykarczować stary, olbrzymi las,
następnie zdjąć warstwę ziemi o grubości 5- 15 metrów. Pod
nią znajduje się warstwa piasku roponosnego, o grubości
35 do 50 metrów, a zawartość bituminów w nim waha się
pomiędzy 7 a 15%. Z 400 ton tego dziwnego piachu można
otrzymać około 200 baryłek ropy.

Oczywiście wydobycie i przeróbka bituminów jest kosztow-
nym procesem. Koszt produkcji jednej baryłki ropy z piasków
roponośnych jest rzędu 30 - 35 $, co w porównaniu do kosz-
tów jednej baryłki ropy arabskiej 5 -10$ jest sumą wysoką.
Ale w sytuacji , gdy ceny ropy na rynkach światowych wciąż
idą w górę, to nawet ta "droga ropa" zaczyna się opłacać.

Dziś z kanadyjskich piasków uzyskuje się dziennie około mi-
liona baryłek, a do roku 2015 liczba ta ma się potroić.
Na niegościnne ziemie kanadyjskiej północy od kilku lat przy-
bywają do pracy dziesiątki tysięcy robotników z całej Kanady.
Zanim zasiądą w kabinie olbrzymiego Caterpillara muszą się
szkolić osiem miesięcy. Ale potem bez trudu można zarobić
około 65 tysięcy euro rocznie (100 tys.$ kanadyjskich).

Najbliżej roponośnych piasków jest małe miasto Fort Mc Mur-
ray, w którym w ciagu ostatnich 5 lat przybyło 20 tysięcy
mieszkańców. Miasto "pęka w szwach", ale ludzi jest wciąż za
mało.
Są to okolice prawie nie zaludnione, a najbliższe duże miasto,
Edmonton, znajduje się 4oo km od terenów roponośnych.

Prezes Shell Canada Limited zapowiada, że w niedługim cza-
sie będzie potrzeba tysięcy robotników i nie wyklucza możli-
wości sprowadzania ich z zagranicy.
Pracy jest dużo, bo cały proces otrzymywania ropy odbywa
się na miejscu.

Według szacunków z 2004 roku, przy globalnym zapotrzebo-
waniu na ropę w granicach 80 mln baryłek dziennie, same
piaski roponośne mogą zaopatrywać świat przez 6 lat. Tylko
Arabia Saudyjska dysponuje większymi zasobami, które
opłaca się wydobyć.
Kanada jest dziś jednym z największych graczy na rynku naf-
towym.

Nie trudno sobie wyobrazić co się stało z krajobrazem.
Mimo starań przedsiębiorstw naftowych to wciąż żałosny
widok.
Możemy śmiało wyrzucić z pamięci prastary las, przemykają-
ce się karibu, stada wilków polujących na płową zwierzynę,
Indian płynących rzeką Athabasca. To już nie wróci.
I nie ma też zapachu żywicy - króluje zapach benzyny.

Wiecej można się dowiedzieć na:
www.shell.ca/oilsands
www.oilsandsdiscovery.com

poniedziałek, 14 września 2009

164. Kraj sprzedam......

Co zrobić, gdy masz multum piachu i ropę naftową a brak ci terenów
rolniczych, ceny żywności szybują w górę a ty masz do wykarmienia
dziesiątki tysięcy ludzi, którzy są zatrudnieni przy wydobyciu ropy?
Można dotować żywność, ale nawet tak zamożny kraj jak Arabia Sau-
dyjska zaczyna mieć problemy finansowe.

Potrzeba matką wynalazku, więc znaleziono inne, znacznie tańsze roz-
wiązanie: zakupiono tereny rolnicze od innych państw za naprawdę
niewielkie pieniądze.

Sprzedaż ziemi cudzoziemcom to drażliwy proceder i rządy państw,
które go uprawiają, starają się utrzymać transakcje w tajemnicy.
Proceder międzynarodowego handlu ziemią nie jest nowy, ale nigdy
nie odbywał się na taką skalę, bo w grę wchodzą miliony hektarów.

Rekordzistą w latach 2007-2009 zostały Chiny, zakupując 2,8 mln
hektarów gruntów, w następujących krajach: Kuba, Kamerun, Kongo,
Zambia, Laos, Filipiny, Mozambik , Zimbabwe.
Drugie miejsce zajmuje Korea Południowa z zakupem 2,1 mln ha,
w Rosji, Sudanie i na Madagaskarze.
Zjednoczone Emiraty Arabskie zakupiły dla swych potrzeb 750 tys.
hektarów ziemi w Egipcie, Etiopii, Pakistanie, i Sudanie.
Arabia Saudyjska zakupiła 550 tys. ha w Etiopii, Egipcie, Sudanie,
Tanzanii, Indonezji.
Katar zakupił 500 tys. ha na Filipinach, Kambodży i w Kenii.

Ale to nie wszystkie państwa, które wykupiły tereny rolnicze poza
granicami swego terytorium. Na takie zakupy zdecydowały się :
Japonia, Indie, Niemcy, Wlk.Brytania, Libia, RPA, Dżibuti, Szwecja,
Egipt, Bahrajn, USA, Dania, Wietnam, Kuwejt, Jordania.

Politycy, którzy godzą się na te wyprzedaże, zapewniają, że ich kraje
są ogromne a handel odbywa się bez uszczerbku dla rodzimego
rolnictwa I pewnie byłoby tak, gdyby większość obszaru tych państw
nie zajmowały pustynie, góry lub bagna. W Sudanie pozbyto się w ten
sposób 1/5 użytków rolnych, a drobni rolnicy zostaną pradopodobnie
wyparci ze swych ziem.

Niedawne zamieszki w Peru, na Madagaskarze i Zambii pokazały,że
nikt nie troszczy się o to,co się z drobnymi rolnikami stanie.
Rolnictwo przemysłowe w Europie i Ameryce drastycznie zredukowało
liczbę rolników, więc w Afryce może być podobnie.
Jeśli nawet owi afrykańscy rolnicy pozostaną w branży, to będą tylko
tanią siłą roboczą.

Rzecznik prezydenta Kenii jasno sprecyzował sytuację państw wyprze-
dających ziemię- nie mamy surowców, a chcemy by obcy kapitał u nas
inwestował, więc sprzedajemy ziemię.

Gdy w Pakistanie pojawiła się szansa na miliardowy kontrakt z Arabią
Saudyjską, "oczyszczono" teren wysiedlając 25 tyięcy wieśniaków.
W zamian zaproponowano im pracę na plantacjach, a Saudyjczyków
zapewniono, że do żadnych protestów nie dojdzie, bo do ochrony pól
zostanie skierowanych 10 tysięcy strażników.

Zmiana gospodarstw prowadzących dotychczas naturalne metody upra-
wiania ziemi i zastapienie ich wielkimi monokulturowymi plantacjami
może wywołać ekologiczną katastrofę, bo wyginie wiele gatunków flory
i fauny.

Ekolodzy niby dostrzegają te niebezpieczeństwa, ale nabrali wody w
usta, bo to oni przez całe lata tak intensywnie lansowali biopaliwa, że
w końcu przekonali do nich światowe koncerny. I dziś ci potentaci wy-
kupują setki tysięcy hektarów ziemi , by uprawiać na nich palmy ole-
jowe, krzewy jatrofy, lub rzepak. Powstają gigantyczne plantacje
roslin oleistych, dotąd nigdzie i nigdy nie spotykane. Jeden hektar
roslin przeznaczonych na biopaliwa przynosi 15-krotnie wiekszy zysk
niż uzyskane z tej samej powierzchni drewno , więc pod wycinkę idą
tereny zalesione.

Instytut Badań nad Międzynarodową Polityką Żywnościową(IFPRI),
monituruje światowy obrót gruntami i postuluje, by zagraniczni in-
westorzy podpisali kodeks etyczny, który określi zasady kupowania
ziemi i prowadzenia biznesu w taki sposób, by uwzględniał lokalne
warunki, prawa miejscowej ludności, jej tradycje i obyczaje.

Brzmi to pięknie, ale jak na razie nie ma z kim o tym rozmawiać.
Np. w Sudanie trwa wojna domowa, głoduje ponad 6 milionów ludzi,
prezydent jest oskarżony o zbrodnie przeciwko ludzkości, a przed
jego gabinetem wciąż ustawiają się kolejki chętnych do podpisywania
następnych umów o zakup ziemi.

Skoro na inwestycjach w kupowaną za bezcen ziemię można w ciągu
kilkudziesięciu lat osiągnąć nawet 400 % zysku, to czy jest z kim
rozmawiać o etyce, gdy myśl o zysku mąci umysł?

sobota, 12 września 2009

163. Człowiek w recyklingu

Ostatnio pisałam same miłe rzeczy - o śmiechu i szczęściu, ale jak mówi
pewne porzekadło - życie nie jest romansem, dziś ponura rzeczywistość.

Czy wiecie, że nasze ciało po śmierci może służyć jako specyficzny maga-
zyn części zamiennych? Praktycznie można wykorzystać wszystkie orga-
ny wewnętrzne , a więc płuca, zastawki serca, żyły i tęnice, dłoń i przed-
ramię, ścięgna, komórki szpiku kostnego,skórę,tkankę kostną, jelita,
trzustkę, wątrobę, nerki, serce, oponę mózgową, kostki słuchowe,
rogówkę.

Pomimo tego, że we wszystkich demokratycznych krajach zachodnich
(oprócz Izraela) handel narządami jest zabroniony- kwitnie przestępczy
proceder i przynosi ogromne zyski.

Transplantologia robi coraz większe postępy i wciąż wzrasta zapotrze-
bowanie na przeszczepy , co sprawiło, że w ostatnich latach rozwinął się
na wielką skalę handel narządami ludzkimi. Biorcami są bogaci chorzy
z krajów wysokorozwiniętych, a dawcami ludzie skrajnie ubodzy i zdes-
perowani, najczęściej z krajów Trzeciego Świata.
Handlem tym trudnią się międzynarodowe gangi, a przebicie jest równie
wysokie jak w handlu narkotykami.

W lipcu FBI przeprowadziło masowe aresztowania w stanie New Jersey.
W sumie aresztowano 44 osoby, w tym 5 burmistrzów miasteczek,
wielu urzędników miejskich i radnych oraz 5 rabinów. Postawiono im
zarzuty: pranie pieniędzy oraz handel narządami. Główną rolę grał
były rabin z Brooklynu, Levy-Izhak Rosenbaum, który kojarzył
dawcę z biorcą. Mając niewątpliwie poczucie humoru i zero skrupułów
sam siebie nazywał "swatem". Był nie tylko "swatem", był i pośredni-
kiem. Za nerkę płacił dawcy 10 tysięcy $, a sprzedawał ją za 160
tysięcy $. Wysoka cenę tłumaczył udziałem wielu urzędników w USA
i w innych krajach. Swój proceder uprawiał kilka lat, nim wreszcie
FBI udało się zgromadzić dostateczne dowody obciążajace "swata".

Indie, pomimo istniejącego tam zakazu, są jednym z ośrodków niele-
galnego handlu. W 2008 roku policja współdziałając z Interpolem oto-
czyła posesję w zamożnej dzielnicy New Delhi, gdzie mieściła się nie-
legalna klinika. Naganiacze zwerbowali tam kilkuset nędzarzy, goto-
wych sprzedać za bezcen swoje nerki. Klientami kliniki byli bogaci
Hindusi, a także cudzoziemcy.

W Chinach milion ludzi rocznie wymaga przeszczepu, a otrzymuje go
zaledwie 10 tysięcy chorych. Chińczycy niechętnie zgadzają się na
ofiarowanie swych narządów po śmierci. Dwie trzecie przeszczepia-
nych narządów pochodzi od skazańców. Chiny są krajem, w którym
najczęściej wykonuje się wyroki śmierci. Tak ogromne zaotrzebowa-
nie na "części zamienne" sprawiło,że powstał ogromny czarny rynek
transplantacyjny. Pośrednicy spokojnie ogłaszają się w internecie
a chirurdzy biorący udział w tym procederze zbijają majątki.

W sierpniu b.r. tygodnik "Der Spiegel"ujawnił, że bawarska firma farma-
ceutyczna Tutogen prowadzi interesy na Ukrainie. Firma sprowadza
stamtąd ludzkie "części zamienne" ze zwłok- często bez wiedzy rodzin
osób zmarłych. Tygodnik wszedł nawet w posiadanie odpowiedniego
cennika - kośc ramieniowa i udowa po 42,90 €. Osierdzie było tańsze-
w zależności od wagi , jego cena wynosiła 13,30 do 16,40 euro.
Uzyskane części są wykorzystywane w przeszczepach, zwłaszcza w USA.
W ostatnich latach handel ludzkimi częściami to już wielki, miedzynaro-
dowy rynek o obrotach idących w miliardy.

Wyobrazcie sobie- gdyby rozłożyć całego człowieka na części, za ich
detaliczną sprzedaż możnaby uzyskać 250 tysięcy dolarów.
Tyle tylko, że dopiero po śmierci.......

na podst. "Der Spiegel"

czwartek, 10 września 2009

162. Szczęście

W poprzedniej notce napisałam: "szczęście jest umiejętnością". Uważam
to stwierdzenie za słuszne. Odczuwania szczęścia trzeba się po prostu
nauczyć, podobnie jak jazdy rowerem czy też samochodem.

Szczęście jest wielce subiektywnym odczuciem. Mam koleżankę, która
zawsze mówi : ..."my z mężem to nie mamy szczęścia", a ja, patrząc z
boku jakoś nie umiem dostrzec tego braku szczęścia. Mają ładne miesz-
kanie w ładnym, zadbanym osiedlu, są zabezpieczeni finansowe, ponadto
oboje mają dobre (jak na polskie warunki) emerytury. Mają córkę,
która wyszła za mąż z miłości i której małżeństwo jest udane, mają
wnuczkę, która się świetnie rozwija i nie ma z nią kłopotów w szkole.
Kłopoty zdrowotne obojga też mają szczęśliwe finały, choć były chwile
napawające nas obawą, czy jeszcze do nas powrócą. Przyznacie, że nie
wygląda to na splot nieszczęść - lecz ona wciaż jest przekonana o braku
szczęścia. Ale w ich małżeństwie tylko ona ma takie odczucia - jej mąż
uważa, że całkiem niezle im się życie ułożyło, po prostu bywały chwile
gorsze i lepsze, ale całości nie można oceniać negatywnie.

Wiele razy zastanawiałam się dlaczego tak często czujemy się niezbyt
szczęśliwi, lub wręcz nieszczęśliwi, podczas gdy nasi bliscy przyjaciele
odmiennie postrzegają naszą sytuację.
I chyba wiem, skąd to się bierze - są to skutki braku akceptacji siebie.
Dlatego też znacznie więcej kobiet niż mężczyzn czuje się nieszczęśli-
wymi. Wiele z nas ma ogromne kompleksy na punkcie swego wyglądu.

Oglądamy kolorowe czasopisma, a tam same piękne dziewczyny-
wszystkie o idealnych proporcjach, zgrabnych nosach, dużych oczach,
bujnych włosach, strzelistych piersiach, talii osy i dłuuugich nogach,
"zakończonych" szpilkami na 12 cm obcasie. I oglądając te zdjęcia pod-
świadomie zaczynamy sie z nimi porównywać, zapominając że:
wszystkie te zdjęcia podlegają obróbce komputerowej, dzięki której
jest możliwość "podrasowania" urody. Nie zdajemy sobie sprawy jak
bardzo można poprawić wygląd odpowiednim makijażem oraz fry-
zurą. Nie kojarzymy, że nim owa piękność została sfotografowana, cała
ekipa stylistów zajmowała się jej ubraniem, uczesaniem, makijażem.

A ten biust strzelisty to być może jest dziełem zdolnego chirurga
plastycznego, podobnie jak nos, nieco wydatniejsze kości policzkowe,
a wąska talia to efekt liposukcji i usunięcia ostatnich żeber.

My oglądamy te zdjęcia i jedyne co widzimy to fakt,że nasz wygląd
zdecydowanie odbiega od wyglądu modelki czy też aktorki.

Widziałam wynik ciekawej sesji zdjęciowej- na jednym zdjęciu była
aktorka w pełni urody- na zdjęciu obok ta sama, ale bez makijażu,
bez wspaniałej fryzury, w T-shircie, byle jakiej spódnicy, klapkach
bez obcasa. I wierzcie mi- gdyby nie zdjęcie "odpicowanej" aktorki,
nigdy nie wiedziałabym kto jest na zdjęciu zrobionym au naturel.

Ale my, oglądając te zdjęcia nie zastanawiamy się, co się za nimi kryje
i zaczynamy się czuć bardzo nieszczęśliwe, zapominając o jednym-
nie jesteśmy aktorkami i modelkami, które z racji swego zawodu są
zmuszane do przesadnej dbałości o swą zewnętrzność, pomijając
dbałość o swe wnętrze.

A w życiu jest tak , że inni naprawdę mniej oceniają naszą urodę,
a bardziej to, co sobą reprezentujemy- nasz umysł, naszą wrażliwość,
umiejętność współżycia z innymi ludzmi.

Nie zdajemy sobie sprawy z tego, że gdy same siebie nie akceptujemy
inni też nas nie bardzo akceptują, bo w jakiś niezbadany sposób prze-
kazujemy innym sygnał - jestem kiepska, nie lubię siebie , nie warto
się mną interesować.

Znam b. wiele kobiet mocno odbiegających od wymarzonego przez
wiele pań rozmiaru 36. Większość z nich uważa, że są szczęśliwe.
Są to osoby , które akceptują siebie i mankamenty swej urody. Nie
oznacza to, że o siebie nie dbają. Dbają o to, by ich strój tuszował
wady sylwetki, noszą dobrze dopasowaną bieliznę, mają fryzurę dobra-
ną do typu urody, dobrany przez wizażystkę makijaż.

I mają jeszcze jedną cechę - uśmiechają się często, nawet do obcych,
a przebywanie w ich towarzystwie to prawdziwa przyjemność.

Nadchodzi kalendarzowa jesień, krótszy dzień, mniej światła, mniej
słońca, czas sprzyjający depresjom. A ja proponuję: nie dajmy się
jesieni, poświęćmy ten czas na pokochanie swych mankamentów,
dostrzeżmy wreszcie, jakie są z nas wspaniałe dziewczyny, zapiszmy
się na ćwiczenia stosowne do naszej kondycji, nauczmy się strojem
tuszować wady sylwetki - tej jesieni pokochajmy siebie i wtedy będzie
nam łatwiej dostrzec szczęście.

wtorek, 8 września 2009

161.Śmiech lekiem na wszystko

To nie jest nowe odkrycie. Śmiech obniża poziom hormonów stresu,
pobudza wydzielanie hormonów szczęścia, czyli endorfin, a także
wytwarzanie przeciwciał.

Jest jeszcze jedna korzyść- godzina śmiechu pozwala nam spalić aż
500 kilokalorii. A najzabawniejsze jest to,że nasze ciało nie widzi
wcale różnicy między śmiechem szczerym a wymuszonym.

Jeżeli chcemy mieć poczucie szczęścia, to każdy nasz wdech, każda
komórka naszego ciała powinna napełnić się wewnętrznym uśmiechem.

Są też inne drogi do szczęścia.

Jedzmy sól. Gdy mamy jej niedobory mamy wyraznie obniżony nastrój.
Stąd namiętność do chipsów i zachcianki na słone potrawy.

Tańczmy, koniecznie przytuleni, policzek przy policzku. Muzyka, ruch
i bliski kontakt fizyczny-to wszystko wyzwala w nas pozytywne emocje.
Ruch fizyczny ma znaczenie terapeutyczne, pomaga nawet w depresji.

Zainteresujmy się filozofią zen i zgodnie z nią zacznijmy akceptować to,
co się dzieje tu i teraz. Efektem takiej postawy będzie stan błogiego
zadowolenia. Bo szczęście jest umiejętnością.

Jedzmy psychoaktywne produkty żywnościowe. Czekolada, ser,
banany i jajka zawierają tryptofan, który jest aminokwasem niezbęd-
nym do produkcji serotoniny. I pamiętajmy- panie noszące rozmiar
42 są znacznie szczęśliwsze niż panie noszące rozmiar 36.

Zajmijmy się wolontariatem. Zapewni to kontakt z ludzmi i świado-
mość ,że jesteśmy komuś potrzebni.
A większość z nas takiej właśnie świadomości potrzebuje.

I pamiętajmy, że życie trzeba przyjmować ze śmiechem, traktować je
jako kosmiczny żart.

niedziela, 6 września 2009

160. Przywróćmy pamięć o nich

Wpadł mi w ręce wrześniowy numer "Wiedzy i Życia" i przyprawił mnie
o lekki rumieniec wstydu.

Żyję sporo lat i wydawało mi się, że okres międzywojnia w Polsce jest mi
dobrze znany. Od strony literatury raczej tak, ale okazuje sie, że jestem
nieomal zielona, gdy rzecz dotyczy polskiej myśli technicznej.

Wiedziałam coś o tym, że produkowaliśmy bardzo dobre parowozy, które
były eksportowane, a z czasem lokomotywy spalinowe i elektryczne.
Nazwa Łoś kojarzyła mi się nie tylko z przemiłym rogaczem ale i z dobrze
ocenianym bombowcem, skonstruowanym przez Jerzego Dąbrowskiego.
Wiedziałam też o złamaniu kodu niemieckiej maszyny cyfrującej a doko-
nał tego trzyosobowy zespół matematyków-kryptologów.Pracami kiero-
wał Marian Rejewski, współpracowali: Jerzy Różycki i Henryk Zygalski.

Właściwie mam żal do kolejnych ekip rzadzących w Polsce,że tak mało
uwagi poświęcono rozwojowi gospodarczemu II Rzeczypospolitej. A był
to rozwój godny uwagi , bo z chwilą uzyskania niepodległości ówczesne
władze miały naprawdę niełatwe zadanie zniwelowania różnic występują-
cych na terenach 3 zaborów oraz dokonania skoku, by dorównać choć
Czechosłowacji.

Nasze obecne ugrupowania prawicowe zachłystywały się w zachwytach
nad polityką Piłsudskiego, a tak naprawdę godna zachwytu była polityka
gospodarcza II Rzeczypospolitej.
Do momentu wybuchu II wojny światowej powstało ponad 100 nowo-
czesnych wytwórni.
To wtedy powstały zakłady opon i polskiego sztucznego kauczuku KER
w Dębicy,w Mielcu produkowano samoloty, w Rzeszowie silniki lotnicze,
w Sanoku karabiny maszynowe, w Niedomicach koło Tarnowa -celulozę,
w Lublinie montowano samochody ciężarowe, w Poniatowie sprzęt dla
łączności, w Tarnowie była rafineria miedzi. W trakcie budowy była ele-
ktrownia wodna w Myczkowicach na Sanie oraz rurociąg naftowy z Zagłę-
bia Borysławsko-Drohobyckiego. Choć ilościowo polski przemysł był
skromny, to jakościowo rywalizował z najlepszymi. W planach było jesz-
cze dalszych 300 zakładów.

Czy ktoś z Was słyszał o majorze Rudolfie Gundlachu i jego wynalazku?
Stawiam na atahualpę, miał coś wspólnego z wojskiem, więc pewnie
wie, że major Gundlach wynalazł czołgowy peryskop odwracalny,
pierwszy który zapewniał pełne pole widzenia, całe 360 stopni. Umożli-
wiały to lusterka pryzmatowe umieszczone w ruchomej nakładce.
Brytyjscy i amerykańscy producenci czołgów stosowali ten wynalazek
w produkowanych przez siebie czołgach, które w ramach programu
lend-leade trafiły do ZSRR. Tam został bezpardonowo skopiowany i
zainstalowany w czołgach T-34 i IS-1. Powrócił do Polski ze wschodu
i wszedł do wyposażenia LWP jako Peryskop Obserwacyjny MK-4.

O Józefie Kosackim, konstruktorze skutecznego wykrywacza min (Mine
Detector Polish Mark 1) też mało kto wie, a znalazł się on w wyposażeniu
brytyjskich sił zbrojnych.

W listopadzie 1940r w Londynie powstał Wojskowy Instytut Techniczny,
w którym wznowiono produkcję polskiego działa przeciwlotniczego kalibru
40mm, produkowanego przez Z-dy Cegielskiego w Poznaniu. Ponadto
polscy konstruktorzy stworzyli kilka rodzajów broni: Jerzy Podsędkowski
działko kalibru 20 mm, Kazimierz Januszewski połautomatyczny karabin
EM2, poza tym Januszewski i Aleksander Czekalski przyczynili się do
skonstruowania wraz z brytyjczykami działa bezodrzutowego, zastosowa-
nego w kampanii w Afryce Północnej.

W dziedzinie lotnictwa, w II wojnie światowej wykorzystano również kil-
ka polskich wynalazków.
Zbigniew Oleński udoskonalił Spitfira powiekszając pole widzenia pilota
i ułatwiając mu opuszczenie maszyny w przypadku konieczności ratowa-
nia się na spadochronie.
Tadeusz Czaykowski wyeliminował niebezpieczne drgania w pościgow-
cach Tempest, używanych m.in. do zwalczania pocisków
rakietowych V-1.
Wacław Czerwiński swym wynalazkiem przestrzennego kształtowania
sklejki drzewnej na gorąco umożliwił zastąpienie niektórych aluminio-
wych elementów konstrukcyjnych elementami produkowanymi ze sklejki.
W bombowcach brytyjskich zainstalowano opracowane przez Władysława
Świąteckiego specjalne wyrzutniki wykorzystujące zasadę dzwigni
wielokrotnej. Jerzy Rudlicki rozwinął tę koncepcję i opracował wyrzutnik
do bombardowań powierzchniowych z dużej wysokości, który został
zastosowany w amerykańskich bombowcach B-17 Flying Fortress.

Mieliśmy również swój udział w bitwie o Atlantyk.To Wacław Struszyński
skonstruował antenę namiarową umożliwiającą wykrywanie i lokalizację
niemieckich okrętów podwodnych, gdy korzystały one z łączności radio-
wej na wielkich częstotliwościach. Anteny te montowano na okrętach es-
kortujących konwoje morskie.
Juliusz Hupert wynalazł stabilizator częstotliwości nadajników okrętowych.

Inżynier Heftman kierował wytwarzaniem zminiaturyzowanych radiostacji
własnego pomysłu, dla ruchu oporu w krajach okupowanych.
Henryk Magnuski, pracujący od 1940 roku w amerykańskiej f-mie Moto-
rola opracował pierwszą, opartą na modulacji częstotliwości, radiową stację
wojskową dla najniższych szczebli dowodzenia SCR-300, lekką i o stosu-
kowo dużym zasięgu. A Zygmunt Jelonek stworzył radiostację WS Nr 10,
pionierską w skali światowej linię radiową o ośmiu kanałach komunika-
cyjnych, która umożliwiła łączność dowództwa z oddziałami walczącymi
na plażach Normandii podczas inwazji na początku czerwca 1944r.

Wszyscy wyżej wymienieni naukowcy i wynalazcy nigdy nie powrócili
do Polski, a Polska jakby o nich zapomniała.
Jestem w stanie zrozumieć ekipy rządowe z okresu PRL, ale jakoś nie
mogę zrozumieć milczenia na ten temat ekip firmowanych przez
polską prawicę.

Oczywiście nie wymieniłam tu wszystkich polskich wynalazców i
naukowców z okresu II Rzeczypospolitej.
Więcej na ten temat można znalezć we wrześniowym numerze mie-
sięcznika "Wiedza i życie", art. Bolesława Orłowskiego "Zapomniani
Zwycięzcy".

piątek, 4 września 2009

159. Wyjątkowe samochody

Dziś robię ukłon w stronę męskiej części czytających moją pisaninę, bo
podobno samochodziki to ulubione zabawki chłopców, niezależnie od
ich wieku. Uprzedzam - to są diablo drogie zabawki.

Pagani Zonda Cinque. Nadwozie tego samochodu jest wykonane tylko
z tytanu i włókna węglowego, i waży zaledwie 1200 kg. Pod maską
drzemie 678 koni mechanicznych, które zapewnia 12-to cylindrowy
widlasty silnik Mercedes-Benz AMG. Autko jest dwuosobowe i bez
trudu olśnicie swą pasażerkę osiągając prędkość 100 km/godz w 3,4
sekundy.Auto bez trudu wytrzymuje boczne przeciążenia rzędu 1,45 G.
W układzie przeniesienia napędu zastosowano zmecahnizowaną,
6-stopniową skrzynię biegów , wydech jest tytanowy, a tarcze hamul-
cowe ze spieków ceramicznych. Jak dotąd zbudowano 5 takich aut.
Cena bez podatków - 1,3 miliona euro.

Zastanawiacie się pewnie kto kupuje takie drogie samochody. Otóż
mają one wzięcie wśród rosyjskich miliarderów i arabskich szeików,
potentatów naftowych. Najczęściej wcale nie służą do jazdy, lecz
do ozdoby klimatyzowanych garaży.

Kolekcje takie posiadają : sułtan Brunei i Mohammed Bin Sulajem,
książę Dubaju, który jest znanym kierowcą rajdowym. Obydwaj
chlubią się Mercedesami CLK GTR- książę ma tylko jedną sztukę,
a sułtan aż pięć. Z założenia samochód miał być autem wyścigowym,
więc jest niski, szeroki, ma futurystyczną sylwetkę, ryczący, dwuna-
stocylindrowy silnik o pojemności nawet 7,3 litra i o mocy od 612 do
664 koni mechanicznych. Wyprodukowano ich aż 26 sztuk.
I pomimo ogromnej ceny i tych wszystkich osiągnięć nie jest to
samochód komfortowy. I jak dla mnie -całkiem brzydki.

W garażu sułtana Brunei znajduje się również dziewięć sztuk aut
McLarena F1 z homologacją do jazdy po normalnej drodze. W sumie
wyprodukowano tych aut aż 106 sztuk, a dotychczas sprzedano 65.
Kto więc dysponuje kwotą od 2 do 4 mln dolarów, może bez trudu
nabyć to auto. Starszy, trzyosobowy model jezdził z szybkością
388 km/godzinę.

Jeżeli ktoś chce nieco zaoszczędzić, można kupić model bardziej
popularny i poddać go wyszukanemu tuningowi. Zajmuje się tym
studio Gemballa z niemieckiej miejscowości Leonberg.
Za drobne 300 tysięcy euro Niemcy zamienią Porsche Carrera GT
w jedyny swego rodzaju ekstrawagancki samochód o nazwie
Gemballa Mirage GT Carbon Edition.
Przeróbce ulegną między innymi : zawieszenie, hamulce oraz elementy
odpowiedzialne za opływ strugi powietrza.
I tym sposobem, samochód napędzany 10-cylindrowym silnikiem o
mocy 670 koni mechanicznych - pędzi z szybkością 335 km/godz.
Firma z Leonberga zapewnia, że takich samochodów wyjedzie z ich
warsztatu zaledwie kilka.

Ciekawe co wyszłoby im z Citroena C3.

środa, 2 września 2009

158. Znów trochę o przesądach

Dwudziesty pierwszy wiek kroczy przez świat, a wraz z nim stare prze-
sądy: odpukujemy w niemalowane drewno, przybijamy nad drzwiami
podkowę na szczęście , z jakiegoś dziwnego powodu ustawiamy pannę
młodą po lewej stronie pana młodego, a rozsypanie soli uważamy za
zwiastuna złych wieści. Ale skąd to się wzięło?

Odpukiwano w drewno, by odpędzić złe moce, bo drewno kojarzyło się
z krzyżem, na którym został ukrzyżowany Jezus. W wielu kościołach
znajdowały się fragmenty owego krzyża, uważane za relikwię, zapew-
niające zdrowie i pomyślność, gdy się jej dotknie lub ucałuje.
W końcu każde drewno zaczęto uważać za symbol krzyża i stąd owo
odpukiwanie.

W czasach pogańskich ludzie oddawali drzewom cześć boską, a naj-
bardziej tym, w które uderzył piorun, bo wtedy stawały się one
siedzibą gromowładnego bóstwa i dotknięcie jego pnia zapewniało
powodzenie.

Sól od zarania cywilizacji towarzyszyła ludziom i była obecna w obrzę-
dach, składano ją bogom w ofierze. Jedzenie bez soli uważane było za
obrazę bogów.
A w starożytnym Rzymie żołd wypłacano żolnierzom właśnie solą.
Sól oczyszcza i dlatego stała się symbolem czystych transakcji i
nieprzekupności, a z powodu swych własności konserwujących-
symbolem długotrwałej przyjazni i nieśmiertelności.
Arabowie stawiają przed gościem sól, aby zapewnić go, że mają wobec
niego czyste zamiary.
W Szkocji piwowarzy i winiarze wrzucaja garść soli do moszczu, by
odpędzić.... wiedzmy.
Wszędzie, od najdawniejszych czasów aż do dziś, rozsypanie soli
jest uważane za zwiastun nieszczęścia.

Przybijanie podkowy nad drzwiami- wg jednej wersji miało odpędzić
od domu czarownice. Bo podobno czarownice ogromnie bały się
koni i dlatego latały na miotłach. I stąd prosty wniosek- podkowa nad
drzwiami kojarzyła się czarownicy z koniem, więc ten dom omijała.

Wg drugiej wersji do pewnego kowala imieniem Dunstan przybył
diabeł w przebraniu i prosił, by go podkuć. Kowal natychmiast poznał
kto jest jego klientem i tak boleśnie go podkuwał, że diabeł marzył
o ucieczce. Ale kowal wypuścił go dopiero wtedy, gdy diabeł przysiągł,
ze nigdy nie przestąpi progu domu, na którego drzwiach będzie wisiała
podkowa.

A panna młoda dlatego stoi po lewej stronie pana młodego by mógł on
trzymać w prawej ręce miecz i w razie potrzeby odeprzeć atak zaz-
drosnego rywala lub rozgniewanego rodzica, który nie wyrazil zgody
na ślub.
I to bardzo praktyczne rozwiązanie, zwłaszcza w dzisiejszych czasach.

A wiecie, dlaczego wymieniamy uścisk prawymi dłońmi? Też proste-
w ten sposób uniemozliwiamy sobie wzajemnie schwycenie za miecz.

No cóz - jakoś dzis nikt z mieczem nie chodzi, ale jak widać niezwykle
silne są ludzkie przyzwyczajenia.

wtorek, 1 września 2009

157. Wrzesień

Nie śmiejcie się ze mnie, ale odkąd przestałam chodzić do szkoły , to
bardzo polubiłam wrzesień.

Słońce już nie przypieka nieprzyzwoicie, dużo zielonych liści na drzewach,
chociaż złocistość zaczyna też dochodzić do głosu , a niebo ma teraz
specyficzny kolor - taką jaśniutką niebieskość. Gdy nie wieje wiatr czuję
w powietrzu spokój, ciszę spełnienia.

Gdy w ten piękny dzisiejszy poranek spacerowałam z psem, dotarło do
mnie, że to właśnie w taki piękny wrześniowy poranek, 70 lat temu,
poranną ciszę zakłóciły wystrzały, ryk silników i huk bomb.

Najprawdopodobniej pierwsze bomby padły na Ostrów Wielkopolski i
Poznań (godz. 4,30),następnym bomardowanym obiektem był Wieluń,
zbombardowany 10 minut pozniej. Tyle można znalezć przeglądając bar-
dzo dokladnie polskie archiwalia. I tak naprawdę wcale nie jest pewne,
czy to na Westerplatte padły pierwsze strzały we wrześniu 1939r.
Zresztą tak naprawdę nie ma to wielkiego znaczenia. Dla mnie osobiście
głupotą jest urządzanie z tej okazji uroczystości.

Według Rosjan II wojna światowa to ich wielka wojna ojczyzniana i
dla nich, jej początek to upalny dzień 22 czerwca 1941 roku. Termin
wielka wojna ojczyzniana został po raz pierwszy użyty przez Stalina
w dniu 3 lipca 1941 roku, w trakcie przemówienia radiowego do naro-
dów ZSRR.

A dla Amerykanów datą rozpoczęcia II wojny światowej jest dzień
7 grudnia 1941 roku, czyli dzień napaści Japończyków na Pearl
Harbor, oraz wypowiedzenie 11 grudnia 1941 r. wojny USA przez III
Rzeszę.
Nie wiem, czy wielu Polaków wie, że w 2005 roku w Waszyngtonie,
przed 65 rocznicą zakończenia wojny , otwarto wspaniałą budowlę,
upamiętniająca II wojnę światową. Jest to owalny plac, zdobiony fontan-
nami i i szeregami wspaniałych kwiatów i drzew. Prowadzą do niego dwie
okazałe bramy-jedna z napisem PACYFIK, druga z napisem ATLANTYK.
A główny napis głosi: "DRUGA WOJNA ŚWIATOWA: 1941 - 1945 "
W USA panuje niemal powszechna ignorancja wcześniejszych wydarzeń
w Europie i na Dalekim Wschodzie.

A dla Chin II wojna światowa zaczęła się 7 lipca 1937 roku japońską
inwazja na Chiny, choć tak naprawdę wkroczenie wojsk japońskich do
Mandżurii nastapiło 13 września 1931 roku.
W chińskich podręcznikach do historii podaje się jednak tę datę z 1937
roku, ponieważ w dniu tym Japończycy podczas napadu na Nankin
zabili ponad 200 tysięcy osób.

O ile rosyjscy uczniowe czytając swe podręczniki do historii nie dowiedzą
się z nich nic na temat udziału aliantów w II wojnie światowej, o tyle
chińczycy wiedzą o udziale aliantów, ponadto uważają, że "chińska wojna
przeciw Japonii wiązała przytłaczającą wiekszość wojsk lądowych oraz
część wojsk lotniczych i marynarki wojennej Japonii, co stanowiło pomoc
dla europejskiego pola bitwy".

70 lat w historii narodów to mała chwila, ot tyle co mrugnięcie powieką.
W dalszym ciągu II wojna światowa ciągle jest dla nas pełna tajemnic.
Nadal zamknięte są przed opinią publiczną liczne materiały tajnych
służb Wielkiej Brytanii i Związku Radzieckiego.

Nie ma zgody co do daty rozpoczęcia wojny, ale i data jej zakończenia też
jest niejasna: 8 maja według Zachodu, 9 maja wg Rosji, a może jednak to
dzień 2 września 1945 r, gdy poddała się Japonia?

Niezależnie od tego jaką datę przyjmiemy za początek II wojny świato-
wej i jej zakończenia, wszystkie narody powinny mieć świadomość, że
przyniosła ona śmierć milionom ludzi i ogrom nieszczęść nie tylko
napadniętym narodom, napastnikom też.

Pamiętajmy o tym, ale zaprzestańmy czcić początek wojny, czcijmy
radośnie i uroczyście jej zakończenie , jak robią to inne narody.