Dziś Iza wracała do domu przez park. Była zmęczona i postanowiła chwilę posiedzieć na ławce.
Darka nie było, znów pojechał do syna. Musiał wziąć 2 dni urlopu bezpłatnego, pewnie wróci
w niedzielę wieczorem. W poniedziałek musi być w pracy, ma jakąś bardzo ważną konferencję.
Iza analizowała w myślach swój stosunek do Darka. Lubiła go, był miły, opiekuńczy, miał
poczucie humoru. Nie ukrywał, że Iza mu się podoba, a ją to nadal dziwiło.
Mieli już nawet pewne swoje rytuały - w każdy piątek przeglądali książkę kucharską Izy i wybierali
danie obiadowe na weekend. A było w czym wybierać, bo była to książka zawierająca przepisy
z całego niemal świata.
Wieczorem robili wspólnie zakupy w całodobowym Tesco, a w sobotę razem gotowali. Śmiechu
było przy tym wiele, bo Darek chwilami miał przysłowiowe dwie lewe ręce i za nic w świecie nie
potrafił cieniutko pokroić warzyw. Więc on je obierał, Iza kroiła. Wtedy Darek nazywał ją "mistrzynią
noża kuchennego".
Oboje doszli do wniosku, że domowe jedzenie zdrowsze i smaczniejsze, nawet jeśli się zdarzyło, że
dali za dużo egzotycznych przypraw. Starali się chodzić regularnie na koncerty do Filharmonii, a
pogodne niedziele spędzać poza miastem.
Iza lubiła te wypady za miasto - chodzili polami, objęci, przytuleni. Czasem milczeli, czasem bez
przerwy rozmawiali. Jak stare, dobre małżeństwo- pomyślała Iza- stare, białe małżeństwo.
Może jednak ja mu się tak naprawdę nie podobam, skoro nasza przyjazń nie zamienia się w nic
więcej?
Ale tak naprawdę nie była gotowa na większe zbliżenie. Uraz psychiczny, wyniesiony
z "pierwszego razu" głęboko w niej tkwił. Miała wtedy 18 lat i była na przyjęciu urodzinowym
jednego z kolegów z klasy. Przyjęcie było w podmiejskiej restauracji, dla wszystkich załatwiono
pokoje w pobliskim motelu. Nad ranem, zmęczona i lekko na rauszu poszła do motelu, odprowadzał
ją chłopak, z którym aktualnie "chodziła". Wpakował się razem z nią do pokoju, zaczął nalegać
na dowód miłości, w końcu powalił ją na łóżko. Był znacznie silniejszy i z pewnością Iza nie była
jego pierwszą zdobyczą. Szamotała się, wyrywała, ale bała się krzyczeć. W końcu uległa.
Nie były to miłe doznania, ale przynajmniej chłopak użył prezerwatywy. Po fakcie przytulał ją,
pocieszał, że przecież to żaden problem a przynajmniej "pozbyła się dziewictwa". Iza do dziś
wzdryga się na samo wspomnienie.
Pomyślała, że tak jej dobrze z Darkiem między innymi dlatego, że on nie dąży do zbliżenia.
Wystarczały jej niewinne pocałunki na "dzień dobry" i "dobranoc", obejmowanie na spacerze,
jego czułość i troska.
Gdy Darek pytał ją kiedyś o tego, kto był przed nim, wyjaśniła mu tylko, że po niezbyt
miłych przeżyciach starała się z nikim nie spotykać.
Rozmyślania przerwało wibrowanie komórki. To dzwonił Darek. Okazało się, że słodkie
dziecko "wyciekło z domu" w niewiadomym kierunku. Darek siedzi w mieszkaniu "byłej", a ona szuka chłopaka po kolegach, koleżankach i w jeszcze kilku miejscach.
I że wróci w sobotę wieczorem, że tęskni za Izą i ma......katar. Wcześniejszy powrót Darka
ucieszył ją , jego katar - znacznie mniej.
Podniosła się z ławki i poszła w stronę najbliższej apteki kupić lek na katar.
c.d.n.
Pisanie to nie wszystko. Są dni,w których napisanie PONIEDZIAŁEK wcale się nie liczy. A.A.Milne
niedziela, 30 września 2012
sobota, 29 września 2012
cz.VII
Przez chwilę Iza zastanawiała się, czy odebrać, ale zestawiła w końcu patelnię z ognia i podeszła do dzwoniącego wciąż telefonu.
"Niespodzianka - to ja" , usłyszała głos Darka. "Chcę Cię zaprosić na obiad. Zgódz się, a przyjadę po
Ciebie. Wiem, to egoizm, ale milej jeść z Tobą niż samemu."
Iza, zupełnie zaskoczona, niewiele się zastanawiając zaprosiła Darka do siebie na obiad, tłumacząc mu,
że właśnie szykuje obiad i żeby przyjechał, bo tak będzie znacznie prościej a może nawet milej.
Gdy odłożyła słuchawkę wpadła w lekką panikę - chyba zwariowałam, co on sobie o mnie pomyśli?
A jeśli on nie lubi sznycli z kurczaka, fasolki szparagowej, ryżu na ostro? Poza tym jestem bez makijażu, nie mam nic ciekawego na deser poza gorzką czekoladą i kawą. No, chyba jednak zgłupiałam.
Darek dojechał bardzo szybko i przez moment Iza pomyślała, że może dzwonił spod jej domu.
Już od progu dopytywał się w czym może pomóc , zaproponował by zjedli w kuchni, a nie w pokoju,
żeby było tak całkiem zwyczajnie, po domowemu, żeby nie czuł się gościem. Bo tak naprawdę to ma
wyrzuty sumienia, że w pewien sposób narzucił jej swoje towarzystwo.
Po obiedzie rzucił się do zmywania, co Izę wpędziło w lekkie zakłopotanie. W końcu Iza zrobiła kawę i
przeszli do pokoju, a Iza czym prędzej usadowiła się na fotelu, a nie na kanapie. A Darek szybciutko przysunął ją razem z fotelem do kanapy w ten sposób, by była do niego usadowiona twarzą.
Stwierdził, że po raz pierwszy jadł w ten sposób przyrządzony ryż i dopytywał się co to za ryż, że miał taki
bardzo zółty, niemal pomarańczowy kolor.
Iza zaczęła tłumaczyć tajniki uzyskania "takiego ryżu", a w końcu, niemal wbrew sobie, zapytała czy aby
nie uraziła go tym nagłym zaproszeniem do swego domu. Bo przecież ona dobrze wie, że nie jest atrakcyjną dziewczyną, kucharka z niej też raczej przeciętna, więc....?
Darek wpatrywał się w nią zdumionym wzrokiem, wreszcie wybuchnął śmiechem.
"Wiesz, jesteś niesamowicie zabawna! Gdy cię wiozłem z imprezy faktycznie nie wygladałaś atrakcyjnie,
bo na twarzy byłaś szaro-zielona, miałaś mokre, rozczochrane włosy, nie można się było z tobą dogadać,
ledwo cię dotaskałam do swego mieszkania, że już nie wspomnę jakie miałem trudności by cię wsadzić
do łóżka a potem rozebrać. Ale gdy się już wyspałaś, doszłaś nieco do siebie, okazało się , że wyglądasz
całkiem, całkiem.... Nie bardzo wiem o co ci idzie z tą atrakcyjnością.Pewnie nie wiesz, ale kobiety, które
miały wpływ na wielkich tego świata, wcale nie były super piękne. Kleopatra miała potwornie długi
nos i dwa podbródki, a rozkochała w sobie dwóch cesarzy. To nie uroda decyduje o atrakcyjności
kobiety, ale jakimś cudem kobiety tego nie rozumieją. Zobacz, to zdjęcie mojej byłej żony z naszym
synem - zdaniem innych kobiet należy ona do tych atrakcyjnych, a na mnie nie robi najmniejszego wrażenia".
Ze zdjęcia patrzyła na Izę przystojna, ciemnowłosa kobieta o bardzo regularnych rysach. Obok stał
zbuntowany nastolatek, z kolczykiem w uchu, krótko ostrzyżonymi włosami, których całkiem brakowało
nad jednym uchem, tym bez kolczyka. Kobieta usiłowała go do siebie przyciągnąć, czego chłopak
wyraznie chciał uniknąć.
Darek schował zdjęcie, a potem zapytał:
"Iza, a może ja komuś wchodzę w paradę swoją obecnością? Może jest ktoś komu poświęcasz swój czas i uwagę i wcale nie chcesz byśmy się spotykali? Powiedz prawdę, proszę."
"Niespodzianka - to ja" , usłyszała głos Darka. "Chcę Cię zaprosić na obiad. Zgódz się, a przyjadę po
Ciebie. Wiem, to egoizm, ale milej jeść z Tobą niż samemu."
Iza, zupełnie zaskoczona, niewiele się zastanawiając zaprosiła Darka do siebie na obiad, tłumacząc mu,
że właśnie szykuje obiad i żeby przyjechał, bo tak będzie znacznie prościej a może nawet milej.
Gdy odłożyła słuchawkę wpadła w lekką panikę - chyba zwariowałam, co on sobie o mnie pomyśli?
A jeśli on nie lubi sznycli z kurczaka, fasolki szparagowej, ryżu na ostro? Poza tym jestem bez makijażu, nie mam nic ciekawego na deser poza gorzką czekoladą i kawą. No, chyba jednak zgłupiałam.
Darek dojechał bardzo szybko i przez moment Iza pomyślała, że może dzwonił spod jej domu.
Już od progu dopytywał się w czym może pomóc , zaproponował by zjedli w kuchni, a nie w pokoju,
żeby było tak całkiem zwyczajnie, po domowemu, żeby nie czuł się gościem. Bo tak naprawdę to ma
wyrzuty sumienia, że w pewien sposób narzucił jej swoje towarzystwo.
Po obiedzie rzucił się do zmywania, co Izę wpędziło w lekkie zakłopotanie. W końcu Iza zrobiła kawę i
przeszli do pokoju, a Iza czym prędzej usadowiła się na fotelu, a nie na kanapie. A Darek szybciutko przysunął ją razem z fotelem do kanapy w ten sposób, by była do niego usadowiona twarzą.
Stwierdził, że po raz pierwszy jadł w ten sposób przyrządzony ryż i dopytywał się co to za ryż, że miał taki
bardzo zółty, niemal pomarańczowy kolor.
Iza zaczęła tłumaczyć tajniki uzyskania "takiego ryżu", a w końcu, niemal wbrew sobie, zapytała czy aby
nie uraziła go tym nagłym zaproszeniem do swego domu. Bo przecież ona dobrze wie, że nie jest atrakcyjną dziewczyną, kucharka z niej też raczej przeciętna, więc....?
Darek wpatrywał się w nią zdumionym wzrokiem, wreszcie wybuchnął śmiechem.
"Wiesz, jesteś niesamowicie zabawna! Gdy cię wiozłem z imprezy faktycznie nie wygladałaś atrakcyjnie,
bo na twarzy byłaś szaro-zielona, miałaś mokre, rozczochrane włosy, nie można się było z tobą dogadać,
ledwo cię dotaskałam do swego mieszkania, że już nie wspomnę jakie miałem trudności by cię wsadzić
do łóżka a potem rozebrać. Ale gdy się już wyspałaś, doszłaś nieco do siebie, okazało się , że wyglądasz
całkiem, całkiem.... Nie bardzo wiem o co ci idzie z tą atrakcyjnością.Pewnie nie wiesz, ale kobiety, które
miały wpływ na wielkich tego świata, wcale nie były super piękne. Kleopatra miała potwornie długi
nos i dwa podbródki, a rozkochała w sobie dwóch cesarzy. To nie uroda decyduje o atrakcyjności
kobiety, ale jakimś cudem kobiety tego nie rozumieją. Zobacz, to zdjęcie mojej byłej żony z naszym
synem - zdaniem innych kobiet należy ona do tych atrakcyjnych, a na mnie nie robi najmniejszego wrażenia".
Ze zdjęcia patrzyła na Izę przystojna, ciemnowłosa kobieta o bardzo regularnych rysach. Obok stał
zbuntowany nastolatek, z kolczykiem w uchu, krótko ostrzyżonymi włosami, których całkiem brakowało
nad jednym uchem, tym bez kolczyka. Kobieta usiłowała go do siebie przyciągnąć, czego chłopak
wyraznie chciał uniknąć.
Darek schował zdjęcie, a potem zapytał:
"Iza, a może ja komuś wchodzę w paradę swoją obecnością? Może jest ktoś komu poświęcasz swój czas i uwagę i wcale nie chcesz byśmy się spotykali? Powiedz prawdę, proszę."
środa, 26 września 2012
cz.VI.
Niedzielny poranek Iza spędziła na wspominaniu sobotniego spotkania z Darkiem. Spędzili razem
wiele godzin, a Iza dowiedziała się od niego sporo o jego obecnej, nieco skomplikowanej
sytuacji życiowej.
Darek był rozwodnikiem i miał czternastoletniego syna. Historia banalna, jak określił - głupota
i nieodpowiedzialność z obu stron. Tak to jest, gdy zwykłe pożądanie bierze się za miłość, a do tego
gdy zostawia się odpowiedzialność tylko jednej stronie.
Miał dziewczynę, był z nią już rok razem, żyli ze sobą. To ona pilnowała antykoncepcji, brała
tabletki. I okazało się, że zapomniała wziąć dwa lub trzy razy a skutki były fatalne - zupełnie
niechciana ciąża.
Rodzice obojga nalegali, by czym prędzej wzięli ślub, by "wstydu nie było". Wprawdzie jeden
ze stryjków Darka twierdził, że to kompletna głupota, że może lepiej byłoby by nie brali ślubu,
by tylko Darek uznał dziecko i płacił alimenty, no ale o takim rozwiązaniu obie rodziny nie chciały słyszeć.
Obie rodziny zapewniały młodych i siebie wzajemnie, że pomogą, będą nadal utrzymywać swe
dorosłe dzieci, by mogły dalej się uczyć, a mieszkać będą raz u jednych rodziców , raz u drugich.
W efekcie mieszkali oddzielnie, a przyjście na świat dziecka wcale nie poprawiło sytuacji.
Oboje mieli zaledwie po 19 lat i wcale nie byli szczęśliwi z faktu zostania rodzicami.
Gdy dziecko miało nieco ponad rok, Darek i jego żona mieli siebie wzajemnie powyżej dziurek
w nosie. Poza tym teściowa nie znosiła Darka, zaanektowała wnuka dla siebie, nie pozwalała
Darkowi nic przy nim robić, nawet brać małego na spacer.
Rozwód dostali szybko, gdyż właściwie po ślubie prawie nie mieszkali razem, więc uznano ten fakt
za stały rozkład pożycia małżeńskiego.
Mały wychowywał się u teściów Darka, jego żona wyjechała na studia do Frankfurtu n.Odrą,
a on swe ojcostwo ograniczył do płacenia alimentów. Pracował i studiował jednocześnie. Ilekroć
chciał zobaczyć dziecko teściowa stawiała ostre veto, a on tak naprawdę za bardzo nie nalegał.
Gdy jego była żona skończyła studia, dostała pracę we Frankfurcie i tam zamieszkała na stałe.
Przez pierwszy rok mały był jeszcze u jej rodziców, potem zabrała go do siebie.
Darek wtedy dopiero dość regularnie, kilka razy w roku, zaczął widywać syna.
A teraz są z chłopakiem kłopoty, przestał się uczyć, zupełnie nie słucha matki, kilka razy
wrócił do domu pijany, innym znów razem chyba po paleniu trawki.
I Darek został wezwany, by "przemówił dziecku do rozumu". Ale Darek nie znalazł z synem
wspólnego języka.
Poza tym Iza dowiedziała się o Darku, że jest typem pracoholika, niezbyt chętnie bierze
udział w imprezach, raz w tygodniu chodzi na basen, w niedzielę przeważnie gra z kolegami
w kosza, nie chodzi z reguły do kina, lubi Mozarta i Beethovena, prawie nie ogląda TV,
słucha dużo muzyki.
Gdy się pózno wieczorem rozstawali, Darek objął Izę ramieniem i patrząc jej w oczy powiedział:
"dziękuję ci za ten dzień, wróciła mi chęć do życia dzięki rozmowie z Tobą. Umiesz słuchać.
Ale musimy się spotkać znów, teraz Ty mi opowiesz o sobie, dobrze? Zadzwonię w połowie
tygodnia i się umówimy."
Iza do popołudnia wspominała tę chwilę. Potem zabrała się za zrobienie obiadu. Właśnie
smażyła sznycel, gdy zadzwonił telefon.
c.d.n.
wiele godzin, a Iza dowiedziała się od niego sporo o jego obecnej, nieco skomplikowanej
sytuacji życiowej.
Darek był rozwodnikiem i miał czternastoletniego syna. Historia banalna, jak określił - głupota
i nieodpowiedzialność z obu stron. Tak to jest, gdy zwykłe pożądanie bierze się za miłość, a do tego
gdy zostawia się odpowiedzialność tylko jednej stronie.
Miał dziewczynę, był z nią już rok razem, żyli ze sobą. To ona pilnowała antykoncepcji, brała
tabletki. I okazało się, że zapomniała wziąć dwa lub trzy razy a skutki były fatalne - zupełnie
niechciana ciąża.
Rodzice obojga nalegali, by czym prędzej wzięli ślub, by "wstydu nie było". Wprawdzie jeden
ze stryjków Darka twierdził, że to kompletna głupota, że może lepiej byłoby by nie brali ślubu,
by tylko Darek uznał dziecko i płacił alimenty, no ale o takim rozwiązaniu obie rodziny nie chciały słyszeć.
Obie rodziny zapewniały młodych i siebie wzajemnie, że pomogą, będą nadal utrzymywać swe
dorosłe dzieci, by mogły dalej się uczyć, a mieszkać będą raz u jednych rodziców , raz u drugich.
W efekcie mieszkali oddzielnie, a przyjście na świat dziecka wcale nie poprawiło sytuacji.
Oboje mieli zaledwie po 19 lat i wcale nie byli szczęśliwi z faktu zostania rodzicami.
Gdy dziecko miało nieco ponad rok, Darek i jego żona mieli siebie wzajemnie powyżej dziurek
w nosie. Poza tym teściowa nie znosiła Darka, zaanektowała wnuka dla siebie, nie pozwalała
Darkowi nic przy nim robić, nawet brać małego na spacer.
Rozwód dostali szybko, gdyż właściwie po ślubie prawie nie mieszkali razem, więc uznano ten fakt
za stały rozkład pożycia małżeńskiego.
Mały wychowywał się u teściów Darka, jego żona wyjechała na studia do Frankfurtu n.Odrą,
a on swe ojcostwo ograniczył do płacenia alimentów. Pracował i studiował jednocześnie. Ilekroć
chciał zobaczyć dziecko teściowa stawiała ostre veto, a on tak naprawdę za bardzo nie nalegał.
Gdy jego była żona skończyła studia, dostała pracę we Frankfurcie i tam zamieszkała na stałe.
Przez pierwszy rok mały był jeszcze u jej rodziców, potem zabrała go do siebie.
Darek wtedy dopiero dość regularnie, kilka razy w roku, zaczął widywać syna.
A teraz są z chłopakiem kłopoty, przestał się uczyć, zupełnie nie słucha matki, kilka razy
wrócił do domu pijany, innym znów razem chyba po paleniu trawki.
I Darek został wezwany, by "przemówił dziecku do rozumu". Ale Darek nie znalazł z synem
wspólnego języka.
Poza tym Iza dowiedziała się o Darku, że jest typem pracoholika, niezbyt chętnie bierze
udział w imprezach, raz w tygodniu chodzi na basen, w niedzielę przeważnie gra z kolegami
w kosza, nie chodzi z reguły do kina, lubi Mozarta i Beethovena, prawie nie ogląda TV,
słucha dużo muzyki.
Gdy się pózno wieczorem rozstawali, Darek objął Izę ramieniem i patrząc jej w oczy powiedział:
"dziękuję ci za ten dzień, wróciła mi chęć do życia dzięki rozmowie z Tobą. Umiesz słuchać.
Ale musimy się spotkać znów, teraz Ty mi opowiesz o sobie, dobrze? Zadzwonię w połowie
tygodnia i się umówimy."
Iza do popołudnia wspominała tę chwilę. Potem zabrała się za zrobienie obiadu. Właśnie
smażyła sznycel, gdy zadzwonił telefon.
c.d.n.
poniedziałek, 24 września 2012
cz.V
Sobota powitała Izę zachmurzonym niebem. Wyglądało na to, że będzie padać deszcz.
No cóż-pomyślała smętnie- nie można przecież mieć wszystkiego. Byłoby miło, by nie padało
koło południa.Szybko ubrała się i wyruszyła do pobliskiego zakładu fryzjerskiego.
Niepozorna z wygląda pani Edytka potrafiła czynić klientkom cuda na głowie. Ilekroć Iza
zasiadała na fotelu, zastanawiała się, czy malutka, drobniutka i niezmiernie chuda pani Edytka
nie padnie któregoś dnia od samego modelowania klientkom włosów na szczotce.
Pani Edytka już czekała na Izę i gdy pomocnica skończyła mycie, podeszła do Izy i powiedziała:
"już dawno chciałam pani zaproponować nowe uczesanie- w krotkich włosach będzie pani
znacznie lepiej wyglądać a specjalne cięcie ich sprawi, że będą się dobrze układać, tym samym
dając złudzenie, że jest ich więcej." Iza , po chwili zastanowienia zgodziła się.
I pani Edytka zabrała się do dzieła. Strzyżenie tych wcale nie gęstych włosów Izy trwało bite
trzy kwadranse. Efekt końcowy bardzo się Izie podobał, choć długość włosów nie przekraczała
5 cm.
Ma pani po prostu bardzo ładny kształt głowy i takie uczesanie podkreśla to - wyjaśniła
fryzjerka. Iza przyjrzała się swemu odbiciu krytycznie- może jednak fryzjerka mówi prawdę?-
pomyślała.
Po sąsiedzku był salon kosmetyczny, w którym Iza zainwestowała w "dzienny makijaż".
Już kilka razy korzystała tu z usług młodziutkiej praktykantki, która świetnie robiła makijaż.
Po jej interwencji nos jakby się zmniejszał, rysy twarzy nabierały lepszej linii, a wszystko to
osiągała przy pomocy różnych odcieni fluidu i pudru., małymi muśnięciami pędzla.
"Odrestaurowana" Iza ruszyła szybciutko do domu. Musiała jeszcze zdecydować w co
się ubrać. Nie miała pojęcia dokąd pójdą- na wszelki wypadek założyła ciemnobrązowe
spodnie, czekoladowy w kolorze T-shirt z długim rękawem , kremowy cienki żakiet ,
w takim samym kolorze pantofle na koturnie. Torebka była dobrana do żakietu i pantofli.
Rzuciła badawcze spojrzenie w lustro - no, ujdzie, pomyślała. Gdy podchodziła już do
drzwi, zadzwonił telefon. Zawróciła, pewna, że to dzwoni Darek i odwołuje spotkanie.
To rzeczywiście dzwonił Darek, ale wcale nie odwoływał spotkania, ale prosił by podała
swój adres, bo za chwilę pewnie lunie deszcz, więc on po nią przyjedzie.
Zaskoczona, ale i uradowana podała adres, wzięła parasolkę a potem pomału zeszła do
bramy. W chwili gdy ruszali sprzed domu zaczął padać deszcz.
Darek był w stroju "oficjalnym", czyli w garniturze. Poranek spędził nie u fryzjera i
kosmetyczki jak Iza, ale u klienta, który właśnie przyjechał do stolicy na kilka dni.
Postanowili rozpocząć spotkanie od wspólnie wypitej kawy. Nic o sobie nie
wiedzieli, więc trzeba było przecież wymienić między sobą nieco informacji. Gdy usiedli
przy stoliku, Darek, obrzuciwszy Izę badawczym spojrzeniem powiedział: " widzę, że
zmieniłaś uczesanie, świetnie ci w tych krótkich włosach! I w ogóle świetnie wyglądasz,
nawet nie jestem pewien, czy poznałbym cię gdzieś na ulicy, tak bardzo się zmieniłaś."
Izie zrobiło się bardzo miło i natychmiast odżałowała zainwestowania pieniędzy w nowe
uczesanie i makijaż. Po raz pierwszy jakiś mężczyzna zauważył że ma inne uczesanie,
pochwalił jej wygląd. W czasie tego kawowego spotkania głównie mówił Darek - bo Darek
był zwolennikiem "rozmawiania szczerze o wszystkim". Iza tylko czasami zadawała jakieś
pytanie, lub odpowiadała na pytania zadawane przez Darka.
Nie przeszkadzało jej, że to głównie on mówi, bo miał miły głos, tzw. "radiowy", poza tym
chciała się o nim jak najwięcej dowiedzieć.
Picie kawy zabrało im cztery godziny, wreszcie oprzytomnieli i postanowili zmienić lokal.
Darek zaprosił Izę na obiad, a na wieczór zaproponował kino. Na dodatek poprosił by
sama wybrała film, bo on miał wielkie zaległości w tej materii, zupełnie nie wiedział jakie
są teraz dobre filmy
c.d.n.
No cóż-pomyślała smętnie- nie można przecież mieć wszystkiego. Byłoby miło, by nie padało
koło południa.Szybko ubrała się i wyruszyła do pobliskiego zakładu fryzjerskiego.
Niepozorna z wygląda pani Edytka potrafiła czynić klientkom cuda na głowie. Ilekroć Iza
zasiadała na fotelu, zastanawiała się, czy malutka, drobniutka i niezmiernie chuda pani Edytka
nie padnie któregoś dnia od samego modelowania klientkom włosów na szczotce.
Pani Edytka już czekała na Izę i gdy pomocnica skończyła mycie, podeszła do Izy i powiedziała:
"już dawno chciałam pani zaproponować nowe uczesanie- w krotkich włosach będzie pani
znacznie lepiej wyglądać a specjalne cięcie ich sprawi, że będą się dobrze układać, tym samym
dając złudzenie, że jest ich więcej." Iza , po chwili zastanowienia zgodziła się.
I pani Edytka zabrała się do dzieła. Strzyżenie tych wcale nie gęstych włosów Izy trwało bite
trzy kwadranse. Efekt końcowy bardzo się Izie podobał, choć długość włosów nie przekraczała
5 cm.
Ma pani po prostu bardzo ładny kształt głowy i takie uczesanie podkreśla to - wyjaśniła
fryzjerka. Iza przyjrzała się swemu odbiciu krytycznie- może jednak fryzjerka mówi prawdę?-
pomyślała.
Po sąsiedzku był salon kosmetyczny, w którym Iza zainwestowała w "dzienny makijaż".
Już kilka razy korzystała tu z usług młodziutkiej praktykantki, która świetnie robiła makijaż.
Po jej interwencji nos jakby się zmniejszał, rysy twarzy nabierały lepszej linii, a wszystko to
osiągała przy pomocy różnych odcieni fluidu i pudru., małymi muśnięciami pędzla.
"Odrestaurowana" Iza ruszyła szybciutko do domu. Musiała jeszcze zdecydować w co
się ubrać. Nie miała pojęcia dokąd pójdą- na wszelki wypadek założyła ciemnobrązowe
spodnie, czekoladowy w kolorze T-shirt z długim rękawem , kremowy cienki żakiet ,
w takim samym kolorze pantofle na koturnie. Torebka była dobrana do żakietu i pantofli.
Rzuciła badawcze spojrzenie w lustro - no, ujdzie, pomyślała. Gdy podchodziła już do
drzwi, zadzwonił telefon. Zawróciła, pewna, że to dzwoni Darek i odwołuje spotkanie.
To rzeczywiście dzwonił Darek, ale wcale nie odwoływał spotkania, ale prosił by podała
swój adres, bo za chwilę pewnie lunie deszcz, więc on po nią przyjedzie.
Zaskoczona, ale i uradowana podała adres, wzięła parasolkę a potem pomału zeszła do
bramy. W chwili gdy ruszali sprzed domu zaczął padać deszcz.
Darek był w stroju "oficjalnym", czyli w garniturze. Poranek spędził nie u fryzjera i
kosmetyczki jak Iza, ale u klienta, który właśnie przyjechał do stolicy na kilka dni.
Postanowili rozpocząć spotkanie od wspólnie wypitej kawy. Nic o sobie nie
wiedzieli, więc trzeba było przecież wymienić między sobą nieco informacji. Gdy usiedli
przy stoliku, Darek, obrzuciwszy Izę badawczym spojrzeniem powiedział: " widzę, że
zmieniłaś uczesanie, świetnie ci w tych krótkich włosach! I w ogóle świetnie wyglądasz,
nawet nie jestem pewien, czy poznałbym cię gdzieś na ulicy, tak bardzo się zmieniłaś."
Izie zrobiło się bardzo miło i natychmiast odżałowała zainwestowania pieniędzy w nowe
uczesanie i makijaż. Po raz pierwszy jakiś mężczyzna zauważył że ma inne uczesanie,
pochwalił jej wygląd. W czasie tego kawowego spotkania głównie mówił Darek - bo Darek
był zwolennikiem "rozmawiania szczerze o wszystkim". Iza tylko czasami zadawała jakieś
pytanie, lub odpowiadała na pytania zadawane przez Darka.
Nie przeszkadzało jej, że to głównie on mówi, bo miał miły głos, tzw. "radiowy", poza tym
chciała się o nim jak najwięcej dowiedzieć.
Picie kawy zabrało im cztery godziny, wreszcie oprzytomnieli i postanowili zmienić lokal.
Darek zaprosił Izę na obiad, a na wieczór zaproponował kino. Na dodatek poprosił by
sama wybrała film, bo on miał wielkie zaległości w tej materii, zupełnie nie wiedział jakie
są teraz dobre filmy
c.d.n.
niedziela, 23 września 2012
cz.IV
Zapadał zmierzch. Iza niespiesznie wracała do domu. Była zmęczona, musiała zostać dłużej w pracy.
To był ciężki dzień, w pracy odbywał się audyt. Musiała przygotować odpowiednie dokumenty,
złożyć nieco wyjaśnień, pochować na miejsce to wszystko, co już kontrolerzy sprawdzili,
przygotować następną porcję dokumentów na następny dzień. A poza tym było dużo spraw
bieżących, których nie można było odłożyć " na potem". Przekonała się kiedyś, że wystarczy
jeden dzień potraktowany "ulgowo" by tworzyły się zaległości. Z tego też powodu toczyła
ciągłe wojny z oddziałami w Krajach Bałtyckich, które nieregularnie nadsyłały dane, niezbędne
do rozliczeń.
W domu w pierwszej kolejności wzięła prysznic ,potem otulona ciepłym szlafrokiem zrobiła
sobie herbatę "zimową" z cynamonem i imbirem. Imbir rozgrzewał, a cynamon niwelował
całodniowe zmęczenie. Nie jadła jeszcze obiadu, ale gdy była bardzo zmęczona nie miała
ochoty na jedzenie.
Pomału, obejmując czule kubek, sączyła herbatę. Myślami wciąż była w pracy, zastanawiała
się czy wszystko na jutro ma przygotowane.
Dziś zrobiło jej się bardzo miło, gdy usłyszała z ust z jednej kontrolerek uwagę, że cała
dokumentacja jest prowadzona jasno i przejrzyście i do tego na czas przygotowana.
Z zamyślenia wyrwał ją dzwonek telefonu. Pomału podeszła do biurka z kubkiem w dłoni
i podniosła słuchawkę, dość cicho mówiąc : "słucham"
W słuchawce męski, obcy głos powiedział: "dobry wieczór, mówi Darek N., czy mogę
rozmawiać z Izą?
Iza pospiesznie odstawiła kubek z herbatą i niemal wyszeptała: "możesz, to ja, Iza".
Przysunęła sobie krzesło i usiadła. Z wrażenia nieco jej mowę odjęło. Tyle czasu czekała
na ten telefon, potem straciła nadzieję, że zadzwoni, a teraz nawet nie wie co ma powiedzieć.
Na szczęście Darek przejął inicjatywę. Przeprosił, że tak długo nie telefonował, ale wpierw
był na trzytygodniowym szkoleniu poza Polską, potem musiał pojechać do swego syna,
z którym jego była żona ma dość poważne kłopoty wychowawcze. A po powrocie
niemal codziennie musiał pracować do póznego wieczora i dopiero teraz ma nieco więcej
wolnego czasu, więc dzwoni, by się dowiedzieć co u niej się dzieje i by wyegzekwować
"ową wdzięczność za okazaną jej pomoc", zakończył ze śmiechem.
Prawdę mówiąc, Iza była gotowa już choćby dziś lecieć na to spotkanie, ale opanowała się
i umówili się na najbliższą sobotę, w południe. I było to naprawdę dobre rozwiazanie, bo
z rozmowy wynikało, że oboje są zapracowani.
Zrobiła sobie kanapki, drugi kubek herbaty i zaczęła intensywnie rozmyślać nad tym, co
powiedział Darek.Nic o nim nie wiedziała - poza tym, że mieszka w pokoju z kuchnią
i ma jedno łóżko, a raczej rozkładaną sofę i że niezle się prezentuje w obcisłych
bokserkach w jakiś mały wzorek. No a teraz dowiedziała się, że jest "facetem po
przejściach" i ma dziecko płci męskiej.
Potem zaczęła się zamartwiać jak każda kobieta - przecież nie mam co na siebie włożyć!
muszę coś zrobić z włosami, są okropne! muszę zrobić manicure! ojej, jak ja przeżyję
do soboty.
Z jednej strony cieszyła się, że Darek zadzwonił, z drugiej obawiała się tego spotkania.
Rozsądek jej podpowiadał, że dobrze się stało, że ma kilka dni na przygotowanie
się do tego, z drugiej strony te kilka dni zdawały się wiecznością.
Bała się trochę tego spotkania a jednocześnie bardzo na nie czekała.
c.d.n.
To był ciężki dzień, w pracy odbywał się audyt. Musiała przygotować odpowiednie dokumenty,
złożyć nieco wyjaśnień, pochować na miejsce to wszystko, co już kontrolerzy sprawdzili,
przygotować następną porcję dokumentów na następny dzień. A poza tym było dużo spraw
bieżących, których nie można było odłożyć " na potem". Przekonała się kiedyś, że wystarczy
jeden dzień potraktowany "ulgowo" by tworzyły się zaległości. Z tego też powodu toczyła
ciągłe wojny z oddziałami w Krajach Bałtyckich, które nieregularnie nadsyłały dane, niezbędne
do rozliczeń.
W domu w pierwszej kolejności wzięła prysznic ,potem otulona ciepłym szlafrokiem zrobiła
sobie herbatę "zimową" z cynamonem i imbirem. Imbir rozgrzewał, a cynamon niwelował
całodniowe zmęczenie. Nie jadła jeszcze obiadu, ale gdy była bardzo zmęczona nie miała
ochoty na jedzenie.
Pomału, obejmując czule kubek, sączyła herbatę. Myślami wciąż była w pracy, zastanawiała
się czy wszystko na jutro ma przygotowane.
Dziś zrobiło jej się bardzo miło, gdy usłyszała z ust z jednej kontrolerek uwagę, że cała
dokumentacja jest prowadzona jasno i przejrzyście i do tego na czas przygotowana.
Z zamyślenia wyrwał ją dzwonek telefonu. Pomału podeszła do biurka z kubkiem w dłoni
i podniosła słuchawkę, dość cicho mówiąc : "słucham"
W słuchawce męski, obcy głos powiedział: "dobry wieczór, mówi Darek N., czy mogę
rozmawiać z Izą?
Iza pospiesznie odstawiła kubek z herbatą i niemal wyszeptała: "możesz, to ja, Iza".
Przysunęła sobie krzesło i usiadła. Z wrażenia nieco jej mowę odjęło. Tyle czasu czekała
na ten telefon, potem straciła nadzieję, że zadzwoni, a teraz nawet nie wie co ma powiedzieć.
Na szczęście Darek przejął inicjatywę. Przeprosił, że tak długo nie telefonował, ale wpierw
był na trzytygodniowym szkoleniu poza Polską, potem musiał pojechać do swego syna,
z którym jego była żona ma dość poważne kłopoty wychowawcze. A po powrocie
niemal codziennie musiał pracować do póznego wieczora i dopiero teraz ma nieco więcej
wolnego czasu, więc dzwoni, by się dowiedzieć co u niej się dzieje i by wyegzekwować
"ową wdzięczność za okazaną jej pomoc", zakończył ze śmiechem.
Prawdę mówiąc, Iza była gotowa już choćby dziś lecieć na to spotkanie, ale opanowała się
i umówili się na najbliższą sobotę, w południe. I było to naprawdę dobre rozwiazanie, bo
z rozmowy wynikało, że oboje są zapracowani.
Zrobiła sobie kanapki, drugi kubek herbaty i zaczęła intensywnie rozmyślać nad tym, co
powiedział Darek.Nic o nim nie wiedziała - poza tym, że mieszka w pokoju z kuchnią
i ma jedno łóżko, a raczej rozkładaną sofę i że niezle się prezentuje w obcisłych
bokserkach w jakiś mały wzorek. No a teraz dowiedziała się, że jest "facetem po
przejściach" i ma dziecko płci męskiej.
Potem zaczęła się zamartwiać jak każda kobieta - przecież nie mam co na siebie włożyć!
muszę coś zrobić z włosami, są okropne! muszę zrobić manicure! ojej, jak ja przeżyję
do soboty.
Z jednej strony cieszyła się, że Darek zadzwonił, z drugiej obawiała się tego spotkania.
Rozsądek jej podpowiadał, że dobrze się stało, że ma kilka dni na przygotowanie
się do tego, z drugiej strony te kilka dni zdawały się wiecznością.
Bała się trochę tego spotkania a jednocześnie bardzo na nie czekała.
c.d.n.
sobota, 22 września 2012
III.
Iza siedziała w domu, wpatrując się w tępo w aparat telefoniczny. Już trzeci dzień czekała na telefon
od Darka. Rozstali się w miły sposób, choć Iza nie pozwoliła się odwiezć do domu i wezwała taksówkę.
Mówiąc Darkowi, że czuje się jego dłużniczką, zapytała czy jest coś, czym mogła by się mu zrewanżować
za pomoc w tej tak osobliwej dla niej sytuacji. I Darek poprosił o dwie rzeczy - o numer jej telefonu oraz
o wspólną wyprawę na koncert do Filharmonii lub na którąś z oper.
A teraz od trzech dni wracała z pracy do domu niemal biegiem i spędzała czas czekając na telefon.Zupełnie jakbym miała 15 lat- ganiła siebie w myślach. Przez te trzy dni na nowo przeżywała to wszystko, co ją spotkało. Rzeczywiście, wypiła kilka mieszanych drinków, bo twierdziła, że bez trudu rozpozna smakowo składniki. Gdy trzy razy pod rząd odgadła skład, poczuła, że nie bardzo może ruszyć się z miejsca. I wtedy ktoś podaj jej kolejną szklaneczkę. Upiła łyk i szybko odstawiła z powrotem, bo poczuła mdłości.
Z trudem dotarła do łazienki. Wyszła stamtąd zielona i poprosiła Majkę, by wezwała taksówkę, bo ona bardzo zle się czuje. Nie bardzo pamiętała co było dalej. Ocknęła się dopiero u Darka w domu.
Bardzo się martwiła, co sobie Darek o niej pomyśli. Poza tym była przerażona, że widział ją w majtkach i staniku, a więc widział "te grube uda, niezgrabne nogi i małe piersi".
Wpatrywała się w telefon i rozmyślała ponuro: " nie zadzwoni, przecież mu się na pewno nie spodobałam, miałam rozmazany tusz na rzęsach, byłam schlana jak ostatni pijak, do tego widział mnie niemal nagą i
z całą pewnością nie zrobiłam na nim dobrego wrażenia. Ale ładnie to ujął - nie kocha się z nieprzytomnymi
dziewczynami wbrew ich woli, chyba tak powiedział, albo coś w tym stylu.Ale może gdybym była sexi
to jednak by się skusił? Zresztą on jest całkiem fajny, ma zgrabny tyłeczek w tych obcisłych bokserkach.
I wysoki, zgrabny jest. Ale nie wiem jakie ma oczy, szkoda, że się nie przyjrzałam"
Dni mijały jeden za drugim, codziennie Iza zaklinała telefon by wreszcie zadzwonił. Miała nawet zamiar
poprosić Majkę o jego telefon, ale w ostatniej chwili zrezygnowała z tego pomysłu, bo Darek nie mówił
nic Majce o tym, że ten kawałek nocy i nieco soboty Iza spędziła u niego. Iza była mu za to bardzo wdzięczna. Przynajmniej nie była sensacją w biurze.
Weekend Iza spędziła na sprzątaniu mieszkania, praniu, porządkowaniu dokumentów w komputerze
i tłumaczeniu samej sobie, że należy przestać wyczekiwać na telefon, że Darek nie zadzwoni, że
o koncercie lub operze wspomniał przez grzeczność. Zresztą taki fajny facet z całą pewnością nie
jest samotny i "takich Iz" ma na pęczki.
W niedzielne popołudnie zadzwoniła do "ostatniej deski ratunku", czyli kolegi, z którym się spotykała
raz na jakiś czas, głównie wtedy, gdy nie chciała iść sama do kina. Teraz też "ostatnia deska ratunku"
miał czas i wybrali się do kina. Idąc na to spotkanie myślała ponuro : "jesteśmy oboje jakby poza
nawiasem, on nie ma żadnej dziewczyny, ja nie mam faceta, a razem nam też nie po drodze. Paranoja jakaś."
cd.n
od Darka. Rozstali się w miły sposób, choć Iza nie pozwoliła się odwiezć do domu i wezwała taksówkę.
Mówiąc Darkowi, że czuje się jego dłużniczką, zapytała czy jest coś, czym mogła by się mu zrewanżować
za pomoc w tej tak osobliwej dla niej sytuacji. I Darek poprosił o dwie rzeczy - o numer jej telefonu oraz
o wspólną wyprawę na koncert do Filharmonii lub na którąś z oper.
A teraz od trzech dni wracała z pracy do domu niemal biegiem i spędzała czas czekając na telefon.Zupełnie jakbym miała 15 lat- ganiła siebie w myślach. Przez te trzy dni na nowo przeżywała to wszystko, co ją spotkało. Rzeczywiście, wypiła kilka mieszanych drinków, bo twierdziła, że bez trudu rozpozna smakowo składniki. Gdy trzy razy pod rząd odgadła skład, poczuła, że nie bardzo może ruszyć się z miejsca. I wtedy ktoś podaj jej kolejną szklaneczkę. Upiła łyk i szybko odstawiła z powrotem, bo poczuła mdłości.
Z trudem dotarła do łazienki. Wyszła stamtąd zielona i poprosiła Majkę, by wezwała taksówkę, bo ona bardzo zle się czuje. Nie bardzo pamiętała co było dalej. Ocknęła się dopiero u Darka w domu.
Bardzo się martwiła, co sobie Darek o niej pomyśli. Poza tym była przerażona, że widział ją w majtkach i staniku, a więc widział "te grube uda, niezgrabne nogi i małe piersi".
Wpatrywała się w telefon i rozmyślała ponuro: " nie zadzwoni, przecież mu się na pewno nie spodobałam, miałam rozmazany tusz na rzęsach, byłam schlana jak ostatni pijak, do tego widział mnie niemal nagą i
z całą pewnością nie zrobiłam na nim dobrego wrażenia. Ale ładnie to ujął - nie kocha się z nieprzytomnymi
dziewczynami wbrew ich woli, chyba tak powiedział, albo coś w tym stylu.Ale może gdybym była sexi
to jednak by się skusił? Zresztą on jest całkiem fajny, ma zgrabny tyłeczek w tych obcisłych bokserkach.
I wysoki, zgrabny jest. Ale nie wiem jakie ma oczy, szkoda, że się nie przyjrzałam"
Dni mijały jeden za drugim, codziennie Iza zaklinała telefon by wreszcie zadzwonił. Miała nawet zamiar
poprosić Majkę o jego telefon, ale w ostatniej chwili zrezygnowała z tego pomysłu, bo Darek nie mówił
nic Majce o tym, że ten kawałek nocy i nieco soboty Iza spędziła u niego. Iza była mu za to bardzo wdzięczna. Przynajmniej nie była sensacją w biurze.
Weekend Iza spędziła na sprzątaniu mieszkania, praniu, porządkowaniu dokumentów w komputerze
i tłumaczeniu samej sobie, że należy przestać wyczekiwać na telefon, że Darek nie zadzwoni, że
o koncercie lub operze wspomniał przez grzeczność. Zresztą taki fajny facet z całą pewnością nie
jest samotny i "takich Iz" ma na pęczki.
W niedzielne popołudnie zadzwoniła do "ostatniej deski ratunku", czyli kolegi, z którym się spotykała
raz na jakiś czas, głównie wtedy, gdy nie chciała iść sama do kina. Teraz też "ostatnia deska ratunku"
miał czas i wybrali się do kina. Idąc na to spotkanie myślała ponuro : "jesteśmy oboje jakby poza
nawiasem, on nie ma żadnej dziewczyny, ja nie mam faceta, a razem nam też nie po drodze. Paranoja jakaś."
cd.n
piątek, 21 września 2012
cz.II
Co jest, co mnie przygniotło? zastanawiała się Iza, usiłując otworzyć oczy. Z trudem otworzyła jedno
oko i szybko je zamknęła, bo oko jej utknęło na plakacie wiszącym na wprost niej.
Ponowiła próbę otwarcia oczu i zobaczyła plakat w pełnej krasie. W tej chwili w jej zaspanej głowinie
rozległ się alarmowy dzwonek - gdzie ja jestem??? I co to leży na moim biuście???
Uniosła lekko głowę, w której wraz ze zmianą pozycji zaczęła się kręcic szaleńcza karuzela i rozległo
się dziwne dudnienie.
Pomimo tych dolegliwości rozejrzała się dookoła. Leżała w obcym pokoju, w samej bieliznie, obok leżał jakiś obcy facet, którego ręka spoczywała bezwładnie na jej klatce piersiowej.
Cholera, gdzie ja jestem???- wycharczała głośno i zrzuciła rękę, która ją przygniatała.
Meżczyzna, który leżał obok obudził się, spojrzał na nią z uśmiechem i powiedział:
-ooo, widzę,że już dochodzisz do siebie. Poleż, zrobię ci kawę z cytryną, szybciej się pozbierasz.
-Ale gdzie ja jestem? I właściwie kim ty jesteś? Dlaczego ja tu jestem?- wyjęczała Iza, czując,
że pomału wpada w panikę. Oczami wyobrazni widziała siebie zgwałconą a na dodatek zarażoną nie wiadomo czym i w niechcianej ciąży.
Chłopak wstał, założył podkoszulek i wyszedł z pokoju.
-Zaraz ci wszystko opowiem, tylko zrobie kawę, ja też muszę dojść do siebie, bo dużo to przez ciebie nie
spałem.
Iza padła bezwładnie z powrotem na poduszkę, usiłując przypomnieć sobie miniony wieczór.
W głowie miała całkowitą pustkę, każdy ruch powodował zawroty głowy i dziwne dudnienie, czuła niesmak okropny w ustach, wargi miała wyschnięte.
-Chyba jestem chora i to bardzo, pomyślała.I kto to jest , ja go chyba nie znam. I co ja z nim robię
w jednym łóżku? A może ktoś mi wrzucił do drinka tabletkę gwałtu? - rozmyślała gorączkowo.
Do pokoju wrócił "obcy facet" niosąc 2 kubki parującej kawy, cytrynę i paczkę herbatników. Przysunął
do łóżka mały stolik i usiadł na brzegu łóżka.
-A ty zawsze tak się zalewasz? Po co próbowałaś wszystkich drinków po kolei? Takie mieszaniny mogą człowieka wyprawić na drugi świat. Padłaś jeszcze na imprezie, więc Majka zadzwoniła po mnie, żebym
cię odwiózł do domu, ale nie znałem twego adresu, a ty nie kontaktowałaś, więc Cię przywiozłem do
siebie. Nie mam drugiego łóżka, więc wylądowałaś w moim. A tak w ogóle to jestem Darek, kuzyn
Majki. I, przysięgam, tylko spaliśmy w tym łóżku. Nie mam zwyczaju kochać się z nieprzytomnymi,
nieznajomymi dziewczynami. A teraz wypij kawę z cytryną, zjedz herbatnika i pośpij. Masz po prostu
gigantycznego kaca. Jak dojdziesz do siebie, to cię odwiozę do domu. No, nie rycz tylko, bo to mnie
złości. Każdemu zdarza się takie "kuku", niektórym to nawet często.
Iza wypiła kilka łyków kawy z cytryną, uśmiechnęła się blado i......zasnęła.
Darek odczekał jeszcze kilkanaście minut i cichutko wyszedł z mieszkania. Przy łóżku zostawił kartkę
z informacją, że wróci około 15-tej.
Pojechał do Majki, by dowiedzieć się czegoś więcej o swoim niespodziewanym gościu.
c.d.n.
oko i szybko je zamknęła, bo oko jej utknęło na plakacie wiszącym na wprost niej.
Ponowiła próbę otwarcia oczu i zobaczyła plakat w pełnej krasie. W tej chwili w jej zaspanej głowinie
rozległ się alarmowy dzwonek - gdzie ja jestem??? I co to leży na moim biuście???
Uniosła lekko głowę, w której wraz ze zmianą pozycji zaczęła się kręcic szaleńcza karuzela i rozległo
się dziwne dudnienie.
Pomimo tych dolegliwości rozejrzała się dookoła. Leżała w obcym pokoju, w samej bieliznie, obok leżał jakiś obcy facet, którego ręka spoczywała bezwładnie na jej klatce piersiowej.
Cholera, gdzie ja jestem???- wycharczała głośno i zrzuciła rękę, która ją przygniatała.
Meżczyzna, który leżał obok obudził się, spojrzał na nią z uśmiechem i powiedział:
-ooo, widzę,że już dochodzisz do siebie. Poleż, zrobię ci kawę z cytryną, szybciej się pozbierasz.
-Ale gdzie ja jestem? I właściwie kim ty jesteś? Dlaczego ja tu jestem?- wyjęczała Iza, czując,
że pomału wpada w panikę. Oczami wyobrazni widziała siebie zgwałconą a na dodatek zarażoną nie wiadomo czym i w niechcianej ciąży.
Chłopak wstał, założył podkoszulek i wyszedł z pokoju.
-Zaraz ci wszystko opowiem, tylko zrobie kawę, ja też muszę dojść do siebie, bo dużo to przez ciebie nie
spałem.
Iza padła bezwładnie z powrotem na poduszkę, usiłując przypomnieć sobie miniony wieczór.
W głowie miała całkowitą pustkę, każdy ruch powodował zawroty głowy i dziwne dudnienie, czuła niesmak okropny w ustach, wargi miała wyschnięte.
-Chyba jestem chora i to bardzo, pomyślała.I kto to jest , ja go chyba nie znam. I co ja z nim robię
w jednym łóżku? A może ktoś mi wrzucił do drinka tabletkę gwałtu? - rozmyślała gorączkowo.
Do pokoju wrócił "obcy facet" niosąc 2 kubki parującej kawy, cytrynę i paczkę herbatników. Przysunął
do łóżka mały stolik i usiadł na brzegu łóżka.
-A ty zawsze tak się zalewasz? Po co próbowałaś wszystkich drinków po kolei? Takie mieszaniny mogą człowieka wyprawić na drugi świat. Padłaś jeszcze na imprezie, więc Majka zadzwoniła po mnie, żebym
cię odwiózł do domu, ale nie znałem twego adresu, a ty nie kontaktowałaś, więc Cię przywiozłem do
siebie. Nie mam drugiego łóżka, więc wylądowałaś w moim. A tak w ogóle to jestem Darek, kuzyn
Majki. I, przysięgam, tylko spaliśmy w tym łóżku. Nie mam zwyczaju kochać się z nieprzytomnymi,
nieznajomymi dziewczynami. A teraz wypij kawę z cytryną, zjedz herbatnika i pośpij. Masz po prostu
gigantycznego kaca. Jak dojdziesz do siebie, to cię odwiozę do domu. No, nie rycz tylko, bo to mnie
złości. Każdemu zdarza się takie "kuku", niektórym to nawet często.
Iza wypiła kilka łyków kawy z cytryną, uśmiechnęła się blado i......zasnęła.
Darek odczekał jeszcze kilkanaście minut i cichutko wyszedł z mieszkania. Przy łóżku zostawił kartkę
z informacją, że wróci około 15-tej.
Pojechał do Majki, by dowiedzieć się czegoś więcej o swoim niespodziewanym gościu.
c.d.n.
czwartek, 20 września 2012
Kilka dni z życia kobiety. Część I.
Iza stanęła przed lustrem. Z niechęcią patrzyła na swe odbicie - bardzo nie lubiła swego wyglądu.
Z lustra spoglądała na nią blada twarz, okolona włosami o nieokreślonym kolorze.Teoretycznie
była zaliczana do blondynek, a tak naprawdę był to kolor bez nazwy. Do tego wszystkiego włosy
przypominały cienkie druty, było ich niewiele i na drugi dzień po umyciu zwisały smętnie. Kiedyś
koleżanki namówiły Izę na trwałą ondulację - był to zupełnie chybiony pomysł . Włosy wyglądały
dobrze tylko w dniu, w którym była u fryzjerki - po dwóch dniach przypominały watę.
A dziś Iza wybierała się na imieniny koleżanki z pracy - wcale nie miała ochoty na tę imprezę, ale
koleżanka bardzo nalegała. Tłumaczyła Izie, że nie może przecież żyć jak mniszka - żadnych randek, spotkań, wypadów do kina czy też do pubu.
Dziewczyno- mówiła Kasia- masz przecież dopiero 28 lat, nie możesz się zamykać w domu!
Ale Iza wiedziała swoje - jest brzydka, nieatrakcyjna, ma małe oczy, duży nos, kiepskie włosy,
za krótką szyję, małe piersi, za grube uda i łydki, za mało wciętą talię. Jak dotąd nikt się nie
palił, by się z nią spotykać, wszystkie koleżanki miały "adoratorów", niektóre już wyszły za mąż,
a ona wciąż sama.
Nie lubiła spotkań w pubie - piwo nie było jej ulubionym napojem, w ogóle nie lubiła napojów
wyskokowych, czasem wypiła kieliszek lekkiego, białego wina. Na imprezy "integracyjne" też
nie chodziła - pod koniec imprezy niemal wszyscy byli pijani, a ona trzezwa, więc nie bardzo
mogła pojąc z czego się inni śmieją. Czasem miała wrażenie, że właśnie z niej, z tego, że tkwi
na imprezie sama, podpiera ścianę lub pilnuje torebek tańczących koleżanek.
Zaczęła się pomału szykować do wyjścia. Postanowiła, że tym razem nie pójdzie w sukience,
a w spodniach i tunice.
Z pomocą pianki i żelu z woskiem jakoś ułożyła włosy, wytuszowała rzęsy, przyciemniła brwi,
nałożyła cień na powieki, musnęła policzki opalizującym pudrem , usta pociągnęła dość jasną
szminką.
Skontrolowała swój wygląd w lustrze i pomyślała - no cóż, lepiej nie będzie. Jeszcze tylko
buty ( tym razem założyła niezbyt wysokie szpilki)) sprawdziła zawartość swej małej torebki
i wyruszyła w drogę.
c.d.n.
Z lustra spoglądała na nią blada twarz, okolona włosami o nieokreślonym kolorze.Teoretycznie
była zaliczana do blondynek, a tak naprawdę był to kolor bez nazwy. Do tego wszystkiego włosy
przypominały cienkie druty, było ich niewiele i na drugi dzień po umyciu zwisały smętnie. Kiedyś
koleżanki namówiły Izę na trwałą ondulację - był to zupełnie chybiony pomysł . Włosy wyglądały
dobrze tylko w dniu, w którym była u fryzjerki - po dwóch dniach przypominały watę.
A dziś Iza wybierała się na imieniny koleżanki z pracy - wcale nie miała ochoty na tę imprezę, ale
koleżanka bardzo nalegała. Tłumaczyła Izie, że nie może przecież żyć jak mniszka - żadnych randek, spotkań, wypadów do kina czy też do pubu.
Dziewczyno- mówiła Kasia- masz przecież dopiero 28 lat, nie możesz się zamykać w domu!
Ale Iza wiedziała swoje - jest brzydka, nieatrakcyjna, ma małe oczy, duży nos, kiepskie włosy,
za krótką szyję, małe piersi, za grube uda i łydki, za mało wciętą talię. Jak dotąd nikt się nie
palił, by się z nią spotykać, wszystkie koleżanki miały "adoratorów", niektóre już wyszły za mąż,
a ona wciąż sama.
Nie lubiła spotkań w pubie - piwo nie było jej ulubionym napojem, w ogóle nie lubiła napojów
wyskokowych, czasem wypiła kieliszek lekkiego, białego wina. Na imprezy "integracyjne" też
nie chodziła - pod koniec imprezy niemal wszyscy byli pijani, a ona trzezwa, więc nie bardzo
mogła pojąc z czego się inni śmieją. Czasem miała wrażenie, że właśnie z niej, z tego, że tkwi
na imprezie sama, podpiera ścianę lub pilnuje torebek tańczących koleżanek.
Zaczęła się pomału szykować do wyjścia. Postanowiła, że tym razem nie pójdzie w sukience,
a w spodniach i tunice.
Z pomocą pianki i żelu z woskiem jakoś ułożyła włosy, wytuszowała rzęsy, przyciemniła brwi,
nałożyła cień na powieki, musnęła policzki opalizującym pudrem , usta pociągnęła dość jasną
szminką.
Skontrolowała swój wygląd w lustrze i pomyślała - no cóż, lepiej nie będzie. Jeszcze tylko
buty ( tym razem założyła niezbyt wysokie szpilki)) sprawdziła zawartość swej małej torebki
i wyruszyła w drogę.
c.d.n.
środa, 12 września 2012
XX
Dni dłużyły się ciotce niemiłosiernie. Tęskniła za Sonią ogromnie, nie mogła się na niczym skupić.
W pokoju Soni znalazła niedokończony szalik dla Jerzego. Postanowiła go skończyć i wysłać
chłopakowi do Wrocławia.
Listy od Soni przychodziły rzadko, każdy za to był z fotkami - Sonia z kangurem, Sonia pod
drzewem, na którym siedzi koala, Sonia z walabią, Sonia w otoczeniu Aborygenów, Sonia
w stroju płetwonurka, Sonia z delfinem.
Ciotka usiłowała wydedukować czy Sonia jest tam szczęśliwa czy też nie za bardzo, ale nie
było to łatwe.
W jednym z listów Sonia napisała, że pozostanie w Australii i tu skończy liceum, po którym
pójdzie na studia. Chce studiować oceanografię. No tak- pomyślała ciotka- wodę ma
dookoła, więc to chyba nic dziwnego. Ale nie była przekonana do tego pomysłu.
Sonia pisała coraz rzadziej, a ciotka pomału wracała do równowagi.
Pogodziła się z myślą, że Sonia już nie wróci. Jerzy raz w miesiącu przesyłał pozdrowienia
i kilka zdań informujących, że ma nadal kontakt z Sonią, pisał też, że stara się zdawać
egzaminy w "zerowych terminach" i dzięki temu już zaczął przymierzać się do pracy magisterskiej.
Ani się ciotka obejrzała, a minął rok od wyjazdu Soni.
Listy przychodziły dość regularnie, niektóre były ostemplowane pieczątką, że list był uszkodzony,
więc został zabezpieczony przez urząd pocztowy. Nie było to w tym okresie niczym
nadzwyczajnym, wiele listów z zagranicy dochodziło do adresatów w takim właśnie stanie.
Po prostu "władza" musiała wiedzieć o czym ludzie piszą. A z listów Soni to się pewnie
niewiele dowiadywali, bo jej listy nie dotyczyły nigdy spraw politycznych, nie opisywała
nawet zbyt dokładnie życia, jakie prowadzi. Ciotka miała wrażenie, że ktoś te listy czyta nim
Sonia je wyśle Może Tuśka, może Peter? Były to listy mocno " wyważone", trochę jakby
bezosobowe.
W jednym z listów przysłała zdjęcie nowego domu - nie był domem okazałym, był parterowy,
nieco w stylu śródziemnomorskim, bo miał patio. Dookoła domu był spory ogród, który
Sonia nazwała miejscem dość niebezpiecznym, bo któregoś dnia odwiedził go wąż.
Trzeba było wezwać specjalistę, który węża usunął. Wprawdzie nie był to wąż jadowity i jak
wszystkie i nie rzucał się na ludzi , ale zaskoczony mógł ugryzć, co mogło być bolesne.
Dni płynęły ciotce monotonnie i nawet fakt, że została babcią nie zakłócił tej monotonii.
Córka mieszkała w drugim końcu Polski, widywały się rzadko, bo córka była zła na swą
matkę, że ta zaoopiekowała się Sonią.
Od wyjazdu Soni minęły już niemal 3 lata. Jerzy obronił pracę magisterską, pracował pod
Warszawą, tam też mieszkał w wynajętym "pokoju przy rodzinie" , za który płacił jego
zakład pracy. Czasami odwiedzał ciotkę i wujka Soni.
Wspólnie zastanawiali się jak naprawdę jest tam Soni. Jerzy otrzymywał listy częściej
niż ciotka.
Ciotkę zżerała nieco ciekawość,o czym to Sonia pisuje do Jerzego, ale nie śmiała
zapytać o to Jerzego. Chcąc zachęcić go do zwierzeń w tej materii, czytała mu listy, które
dostała od Soni. Ale Jerzy nie zrewanżował się podaniem treści listów, które otrzymywał.
Dziwiła się , że młodzi nadal korespondują, podpytywała go co robi po pracy, czy ma
wielu kolegów, czy w pracy jest dużo kobiet itp. A Jerzy na wszystko odpowiadał, ale
nic a nic nie rozjaśniało się w głowie ciotki.
Pewnego sierpniowego popopłudnia, gdy ciotka zmęczona upałem i codzienną krzątaniną
położyła się na sofie, zadzwonił telefon. Bardzo niechętnie podniosła się z sofy i poczłapała
w stronę biurka, na którym stał aparat.
"Taaak, słucham" - wysapała w słuchawkę.
"Ciociu, dzień dobry, to ja, Sonia. Czy mogę teraz przyjść do domu?"
Biednej ciotce aż głos odebrało - zupełnie nie mogła pojąc o co chodzi. Przecież Sonia daleko
to jak tu przyjdzie?
"Sonia, to ty? O co ci chodzi? Nic nie rozumiem"
"ciociu, za chwilę będę" - ciotka usłyszała tylko trzask odkładanej słuchawki. Stała przy biurku
trzymając słuchawkę przy uchu, wreszcie ją pomału odłożyła na widełki.
Pewnie zwariowałam, albo mi się coś przyśniło - pomyślała.
W pół godziny pózniej zadzwięczał dzwonek do drzwi. Była pewna, że to mąż zapomniał znów
klucza - coraz częściej czegoś zapominał.
Otworzyła drzwi i ......na progu stała Sonia razem z Jerzym. Zdumienie i radość ciotki niemal nie
miały granic. Pewnie gdyby była mniej zmęczona to zaczęłaby radośnie podskakiwać.
Gdy wreszcie wypuściła Sonię ze swych objęć, spojrzała groznie na Jerzego.
"Ty niedobry człowieku, dlaczego mi nie powiedziałeś? Upiekłabym coś dobrego."
Usiedli razem przy stole, ciotka szybciutko zaparzyła kawę,wyciągnęła jakieś "dyżurne"
herbatniki i kazała Soni wszystko po kolei opowiadać - dlaczego przyjechała, czy na stałe, jak
jej tam naprawdę było w Australii.
"Ciociu , przyjechałam , bo chcę wziąć ślub z Jerzym. Matka nie chciała o tym słyszeć, ale
w domu rządzi Peter i on ją jakoś przekonał. Ja mam teraz obywatelstwo australijskie, jestem
pełnoletnia i mama niewiele może teraz mi zakazać. Zresztą od roku mieszkam oddzielnie.
Przywiozłam wszystkie dokumenty , łącznie z tłumaczeniem na język polski. Jutro składamy
dokumenty, za miesiąc wezmiemy ślub. A potem Jerzy będzie mógł do mnie przyjechać.
Peter powiedział, że w razie potrzeby pożyczy Jerzemu pieniędzy, by mógł spłacić dług
z umowy patronackiej z zakładem pracy. Wiesz, Peter jest naprawdę fajnym facetem".
W trzydzieści cztery dni pózniej odbył się ślub cywilny. Ciotka spłakała się na nim bardzo.
W dwa tygodnie po ślubie Sonia odleciała do Australii. Załatwianie wszelkich formalności
wyjazdowych dla Jerzego, rozliczeń z zakładem pracy i tym podobnych spraw trwało
niemal pół roku.
I można by powiedzieć, że żyli długo i szczęśliwie. Ale nad Sonią naprawdę wisiało jakieś
fatum.
Niewątpliwie było to bardzo udane małżeństwo - kochali się naprawdę mocno, Jerzy
bez trudu dostał pracę, Sonia ukończyła studia, zamieszkali niedaleko Tuśki i Petera.
Siedem lat wspólnego życia minęło niczym jedna, wielka , szczęśliwa chwila.
W trzy dni po tym, gdy Sonia dowiedziała się, że będzie matką, Jerzy zginął w wypadku
awionetki, którą leciał razem z kolegą.
Sonia, dzięki pomocy Tusi i Petera jakoś doszła do siebie. Trzymała ją przy życiu myśl, że nosi
w sobie cząstkę Jerzego.
We właściwym terminie na świat przyszedł śmieszniutki, chudziutki i długi niemowlak płci
męskiej.Na pierwsze imię dostał Jerzy, na drugie - Piotr.
Gdy synek miał 8 lat, poznała człowieka, któremu udało się obudzić miłość w jej zbolałym
sercu.
Do Polski przyjechała gdy jej syn zaczął studiować.Pół roku wraz z mężem spędzali
w Polsce, pół roku w Australii. W Australii spędzali tamtejszą zimę, w Polsce- polskie lato.
koniec.
W pokoju Soni znalazła niedokończony szalik dla Jerzego. Postanowiła go skończyć i wysłać
chłopakowi do Wrocławia.
Listy od Soni przychodziły rzadko, każdy za to był z fotkami - Sonia z kangurem, Sonia pod
drzewem, na którym siedzi koala, Sonia z walabią, Sonia w otoczeniu Aborygenów, Sonia
w stroju płetwonurka, Sonia z delfinem.
Ciotka usiłowała wydedukować czy Sonia jest tam szczęśliwa czy też nie za bardzo, ale nie
było to łatwe.
W jednym z listów Sonia napisała, że pozostanie w Australii i tu skończy liceum, po którym
pójdzie na studia. Chce studiować oceanografię. No tak- pomyślała ciotka- wodę ma
dookoła, więc to chyba nic dziwnego. Ale nie była przekonana do tego pomysłu.
Sonia pisała coraz rzadziej, a ciotka pomału wracała do równowagi.
Pogodziła się z myślą, że Sonia już nie wróci. Jerzy raz w miesiącu przesyłał pozdrowienia
i kilka zdań informujących, że ma nadal kontakt z Sonią, pisał też, że stara się zdawać
egzaminy w "zerowych terminach" i dzięki temu już zaczął przymierzać się do pracy magisterskiej.
Ani się ciotka obejrzała, a minął rok od wyjazdu Soni.
Listy przychodziły dość regularnie, niektóre były ostemplowane pieczątką, że list był uszkodzony,
więc został zabezpieczony przez urząd pocztowy. Nie było to w tym okresie niczym
nadzwyczajnym, wiele listów z zagranicy dochodziło do adresatów w takim właśnie stanie.
Po prostu "władza" musiała wiedzieć o czym ludzie piszą. A z listów Soni to się pewnie
niewiele dowiadywali, bo jej listy nie dotyczyły nigdy spraw politycznych, nie opisywała
nawet zbyt dokładnie życia, jakie prowadzi. Ciotka miała wrażenie, że ktoś te listy czyta nim
Sonia je wyśle Może Tuśka, może Peter? Były to listy mocno " wyważone", trochę jakby
bezosobowe.
W jednym z listów przysłała zdjęcie nowego domu - nie był domem okazałym, był parterowy,
nieco w stylu śródziemnomorskim, bo miał patio. Dookoła domu był spory ogród, który
Sonia nazwała miejscem dość niebezpiecznym, bo któregoś dnia odwiedził go wąż.
Trzeba było wezwać specjalistę, który węża usunął. Wprawdzie nie był to wąż jadowity i jak
wszystkie i nie rzucał się na ludzi , ale zaskoczony mógł ugryzć, co mogło być bolesne.
Dni płynęły ciotce monotonnie i nawet fakt, że została babcią nie zakłócił tej monotonii.
Córka mieszkała w drugim końcu Polski, widywały się rzadko, bo córka była zła na swą
matkę, że ta zaoopiekowała się Sonią.
Od wyjazdu Soni minęły już niemal 3 lata. Jerzy obronił pracę magisterską, pracował pod
Warszawą, tam też mieszkał w wynajętym "pokoju przy rodzinie" , za który płacił jego
zakład pracy. Czasami odwiedzał ciotkę i wujka Soni.
Wspólnie zastanawiali się jak naprawdę jest tam Soni. Jerzy otrzymywał listy częściej
niż ciotka.
Ciotkę zżerała nieco ciekawość,o czym to Sonia pisuje do Jerzego, ale nie śmiała
zapytać o to Jerzego. Chcąc zachęcić go do zwierzeń w tej materii, czytała mu listy, które
dostała od Soni. Ale Jerzy nie zrewanżował się podaniem treści listów, które otrzymywał.
Dziwiła się , że młodzi nadal korespondują, podpytywała go co robi po pracy, czy ma
wielu kolegów, czy w pracy jest dużo kobiet itp. A Jerzy na wszystko odpowiadał, ale
nic a nic nie rozjaśniało się w głowie ciotki.
Pewnego sierpniowego popopłudnia, gdy ciotka zmęczona upałem i codzienną krzątaniną
położyła się na sofie, zadzwonił telefon. Bardzo niechętnie podniosła się z sofy i poczłapała
w stronę biurka, na którym stał aparat.
"Taaak, słucham" - wysapała w słuchawkę.
"Ciociu, dzień dobry, to ja, Sonia. Czy mogę teraz przyjść do domu?"
Biednej ciotce aż głos odebrało - zupełnie nie mogła pojąc o co chodzi. Przecież Sonia daleko
to jak tu przyjdzie?
"Sonia, to ty? O co ci chodzi? Nic nie rozumiem"
"ciociu, za chwilę będę" - ciotka usłyszała tylko trzask odkładanej słuchawki. Stała przy biurku
trzymając słuchawkę przy uchu, wreszcie ją pomału odłożyła na widełki.
Pewnie zwariowałam, albo mi się coś przyśniło - pomyślała.
W pół godziny pózniej zadzwięczał dzwonek do drzwi. Była pewna, że to mąż zapomniał znów
klucza - coraz częściej czegoś zapominał.
Otworzyła drzwi i ......na progu stała Sonia razem z Jerzym. Zdumienie i radość ciotki niemal nie
miały granic. Pewnie gdyby była mniej zmęczona to zaczęłaby radośnie podskakiwać.
Gdy wreszcie wypuściła Sonię ze swych objęć, spojrzała groznie na Jerzego.
"Ty niedobry człowieku, dlaczego mi nie powiedziałeś? Upiekłabym coś dobrego."
Usiedli razem przy stole, ciotka szybciutko zaparzyła kawę,wyciągnęła jakieś "dyżurne"
herbatniki i kazała Soni wszystko po kolei opowiadać - dlaczego przyjechała, czy na stałe, jak
jej tam naprawdę było w Australii.
"Ciociu , przyjechałam , bo chcę wziąć ślub z Jerzym. Matka nie chciała o tym słyszeć, ale
w domu rządzi Peter i on ją jakoś przekonał. Ja mam teraz obywatelstwo australijskie, jestem
pełnoletnia i mama niewiele może teraz mi zakazać. Zresztą od roku mieszkam oddzielnie.
Przywiozłam wszystkie dokumenty , łącznie z tłumaczeniem na język polski. Jutro składamy
dokumenty, za miesiąc wezmiemy ślub. A potem Jerzy będzie mógł do mnie przyjechać.
Peter powiedział, że w razie potrzeby pożyczy Jerzemu pieniędzy, by mógł spłacić dług
z umowy patronackiej z zakładem pracy. Wiesz, Peter jest naprawdę fajnym facetem".
W trzydzieści cztery dni pózniej odbył się ślub cywilny. Ciotka spłakała się na nim bardzo.
W dwa tygodnie po ślubie Sonia odleciała do Australii. Załatwianie wszelkich formalności
wyjazdowych dla Jerzego, rozliczeń z zakładem pracy i tym podobnych spraw trwało
niemal pół roku.
I można by powiedzieć, że żyli długo i szczęśliwie. Ale nad Sonią naprawdę wisiało jakieś
fatum.
Niewątpliwie było to bardzo udane małżeństwo - kochali się naprawdę mocno, Jerzy
bez trudu dostał pracę, Sonia ukończyła studia, zamieszkali niedaleko Tuśki i Petera.
Siedem lat wspólnego życia minęło niczym jedna, wielka , szczęśliwa chwila.
W trzy dni po tym, gdy Sonia dowiedziała się, że będzie matką, Jerzy zginął w wypadku
awionetki, którą leciał razem z kolegą.
Sonia, dzięki pomocy Tusi i Petera jakoś doszła do siebie. Trzymała ją przy życiu myśl, że nosi
w sobie cząstkę Jerzego.
We właściwym terminie na świat przyszedł śmieszniutki, chudziutki i długi niemowlak płci
męskiej.Na pierwsze imię dostał Jerzy, na drugie - Piotr.
Gdy synek miał 8 lat, poznała człowieka, któremu udało się obudzić miłość w jej zbolałym
sercu.
Do Polski przyjechała gdy jej syn zaczął studiować.Pół roku wraz z mężem spędzali
w Polsce, pół roku w Australii. W Australii spędzali tamtejszą zimę, w Polsce- polskie lato.
koniec.
wtorek, 11 września 2012
XIX
Ani dobra kawa ani domowe ciasto nie poprawiły nastroju wujostwu i Jerzemu.
Wszyscy zastanawiali się jak sobie Sonia da radę w podróży, czy będzie jej tam dobrze, czy
wróci po wakacjach czy też zostanie.
Jerzy szykował dla Soni niespodziankę, ale gdy napisała mu, że wyjeżdża, nie napisał o tym
ani słowa. Nie chciał by miała przed wyjazdem jeden problem więcej do rozwiązania.
Kilka dni wcześniej podpisał umowę patronacką z biurem konstrukcyjnym mającym swą
siedzibę dwadzieścia kilka kilometrów od Warszawy. Gdy tylko skończy studia i obroni pracę
magisterską ma zapewnioną pracę w tym biurze przez kilka lat oraz otrzyma mieszkanie
zakładowe w Warszawie, a do czasu otrzymania tego mieszkania zakład pracy zapewni mu
lokum w wynajętym mieszkaniu.
Gdyby nie jego uczucia do Soni, byłoby mu wszystko jedno gdzie podjąłby pracę - w jego
specjalności pracy nie brakowało.
Ciotka widziała, że młodego człowieka coś gnębi, ale nie bardzo wiedziała jak zacząć na
ten temat rozmowę.
Przypomniała sobie, że Jerzy uciekał z bratem z wileńszczyzny, gdy wkroczyli tam sowieci
i zapytała się czy mógłby o tym opowiedzieć. Okazało się, że obaj chłopcy byli wtedy
zupełnie małymi dziećmi, starszy brat Jerzego miał wówczas 12 lat, a on zaledwie 4 lata.
Mieszkali wtedy na peryferiach Wilna i gdy sowieci zaczęli wysiedlać Polaków, matka
odprowadziła chłopców do znajomej leśniczówki, mówiąc, że za kilka dni po nich wróci.
Oczywiście nigdy po nich nie wróciła. Została wywieziona niemal w pierwszej kolejności.
Została potraktowana jako wrogi element - wszyscy wiedzieli, że jej mąż był w wojsku.
Wywiezli ją, babcię staruszkę i jej młodszą siostrę.
Chłopcy ocaleli przypadkiem - leśniczyna kazała im zawsze być na skraju młodnika oddalonego
ok. 100 m od domu i nie pokazywać się na podwórku za dnia. A gdyby zobaczyli
kogoś obcego mieli wejść głębiej w młodnik, tam się schować i przeczekać.
Któregoś dnia, gdy już mieli iść do domu, Witek, brat Jerzego usłyszał warkot motoru.
Czym prędzej pociągnął małego w głąb młodnika. Przesiedzieli w nim do rana dygocąc
z zimna. Rano Witek poszedł na zwiady - dom był pusty, wszystko pootwierane, rzeczy
splądrowane. Witek zszedł do piwniczki, która była wykopana pod komórką na
narzędzia i drewno. Było tam trochę zapasów żywności, 1 koc, kożuch. Z duszą na ramieniu
wrócil do domu, znalazł jakąś płachtę, do której zapakował cały dobytek i pobiegł do młodnika
po Jerzego. Ruszyli głębiej w las. Las był ich domem niemal rok. Witek kierował się
na zachód. Kilka razy spotkali ludzi, partyzantów. Bo tam istniała partyzantka, choć może mało
kto o tym wiedział.
Dzięki pomocy "leśnych ludzi" dzieciaki trafiły do Polski, do dalekiej rodziny ojca. Gdy tylko
dotarli na miejsce, Witek zawrócił z powrotem - miał nadzieję, że może po drodze, w lesie,
wśród "leśnych", spotka ojca. I nigdy więcej Jerzy nie widział już ani matki ani brata, ani ojca.
Po latach spotkał kogoś, kto mu powiedział, że brata złapali sowieci i wywiezli, a ojciec podobno
zginął w czasie walki, ale nikt nie wiedział gdzie i kiedy.
Ciotka słuchając tej opowieści spłakała się serdecznie, a wujek mruczał pod nosem: "draństwo,
czyste draństwo".
Gdy Jerzy wyjeżdżał z powrotem, został zaopatrzony w różne rarytasy z domowej spiżarni,
a ciotka prosiła go, by pisał do niej gdy tylko znajdzie wolną chwilę. Obiecała też, że gdy tylko
Sonia przyśle jakieś wieści, ona mu wszystko napisze.
W trzy dni póżniej zatelefonowała do ciotki jakaś obca pani, przedstawiła się jako znajoma
Petera i Tuśki i powiedziała, że Sonia szczęśliwie dotarła na miejsce i z pewnością wkrótce
dotrze list.
Od tego dnia ciotka dwa razy dziennie zaglądała do skrzynki na listy. Było jej w domu
smutno i pusto bez Soni, brakowało jej nawet bałaganu, który Sonia ciągle robiła.
I wreszcie dotarł list z Australii, a w nim zdjęcie Soni, Tuśki, małej Ani i Petera. Wszyscy
uśmiechali się radośnie.
Sonia króciutko opisała podróż, która przebiegła bez żadnych złych przygód. Napisała, że
podoba się jej w Australii, ale musi chodzić codziennie na lekcje angielskiego dla imigrantów,
poza tym Tuśka i Peter mówią do niej w domu tylko po angielsku, by prędzej nauczyła się
języka. Narazie mieszka w pokoju z Anią, ale mała jest pogodnym dzieckiem i nie płacze
w nocy. Jeżeli Sonia zdecyduje się zostać na stałe, poszukają większego domku.
Tuśka pracuje przez pół dnia i wtedy Anią zajmuje się młoda niania, a czasami teściowa Tuśki.
Sonia narzekała trochę na upały, ale wszystko inne było wg niej niemal wspaniałe.
W następnym tygodniu miała rozpocząć naukę jazdy samochodem, co bardzo ją
ekscytowało. Poznała też dwie rówieśnice, ale ma trudności by się z nimi dogadać i że
od rozmowy z nimi już ją ręce bolą, bo głównie rozmawiają na migi. Do Jerzego też już
napisała. Na końcu napisała, że tęskni za ciotką i wujkiem , za Jerzym też.
c.d.n.
Wszyscy zastanawiali się jak sobie Sonia da radę w podróży, czy będzie jej tam dobrze, czy
wróci po wakacjach czy też zostanie.
Jerzy szykował dla Soni niespodziankę, ale gdy napisała mu, że wyjeżdża, nie napisał o tym
ani słowa. Nie chciał by miała przed wyjazdem jeden problem więcej do rozwiązania.
Kilka dni wcześniej podpisał umowę patronacką z biurem konstrukcyjnym mającym swą
siedzibę dwadzieścia kilka kilometrów od Warszawy. Gdy tylko skończy studia i obroni pracę
magisterską ma zapewnioną pracę w tym biurze przez kilka lat oraz otrzyma mieszkanie
zakładowe w Warszawie, a do czasu otrzymania tego mieszkania zakład pracy zapewni mu
lokum w wynajętym mieszkaniu.
Gdyby nie jego uczucia do Soni, byłoby mu wszystko jedno gdzie podjąłby pracę - w jego
specjalności pracy nie brakowało.
Ciotka widziała, że młodego człowieka coś gnębi, ale nie bardzo wiedziała jak zacząć na
ten temat rozmowę.
Przypomniała sobie, że Jerzy uciekał z bratem z wileńszczyzny, gdy wkroczyli tam sowieci
i zapytała się czy mógłby o tym opowiedzieć. Okazało się, że obaj chłopcy byli wtedy
zupełnie małymi dziećmi, starszy brat Jerzego miał wówczas 12 lat, a on zaledwie 4 lata.
Mieszkali wtedy na peryferiach Wilna i gdy sowieci zaczęli wysiedlać Polaków, matka
odprowadziła chłopców do znajomej leśniczówki, mówiąc, że za kilka dni po nich wróci.
Oczywiście nigdy po nich nie wróciła. Została wywieziona niemal w pierwszej kolejności.
Została potraktowana jako wrogi element - wszyscy wiedzieli, że jej mąż był w wojsku.
Wywiezli ją, babcię staruszkę i jej młodszą siostrę.
Chłopcy ocaleli przypadkiem - leśniczyna kazała im zawsze być na skraju młodnika oddalonego
ok. 100 m od domu i nie pokazywać się na podwórku za dnia. A gdyby zobaczyli
kogoś obcego mieli wejść głębiej w młodnik, tam się schować i przeczekać.
Któregoś dnia, gdy już mieli iść do domu, Witek, brat Jerzego usłyszał warkot motoru.
Czym prędzej pociągnął małego w głąb młodnika. Przesiedzieli w nim do rana dygocąc
z zimna. Rano Witek poszedł na zwiady - dom był pusty, wszystko pootwierane, rzeczy
splądrowane. Witek zszedł do piwniczki, która była wykopana pod komórką na
narzędzia i drewno. Było tam trochę zapasów żywności, 1 koc, kożuch. Z duszą na ramieniu
wrócil do domu, znalazł jakąś płachtę, do której zapakował cały dobytek i pobiegł do młodnika
po Jerzego. Ruszyli głębiej w las. Las był ich domem niemal rok. Witek kierował się
na zachód. Kilka razy spotkali ludzi, partyzantów. Bo tam istniała partyzantka, choć może mało
kto o tym wiedział.
Dzięki pomocy "leśnych ludzi" dzieciaki trafiły do Polski, do dalekiej rodziny ojca. Gdy tylko
dotarli na miejsce, Witek zawrócił z powrotem - miał nadzieję, że może po drodze, w lesie,
wśród "leśnych", spotka ojca. I nigdy więcej Jerzy nie widział już ani matki ani brata, ani ojca.
Po latach spotkał kogoś, kto mu powiedział, że brata złapali sowieci i wywiezli, a ojciec podobno
zginął w czasie walki, ale nikt nie wiedział gdzie i kiedy.
Ciotka słuchając tej opowieści spłakała się serdecznie, a wujek mruczał pod nosem: "draństwo,
czyste draństwo".
Gdy Jerzy wyjeżdżał z powrotem, został zaopatrzony w różne rarytasy z domowej spiżarni,
a ciotka prosiła go, by pisał do niej gdy tylko znajdzie wolną chwilę. Obiecała też, że gdy tylko
Sonia przyśle jakieś wieści, ona mu wszystko napisze.
W trzy dni póżniej zatelefonowała do ciotki jakaś obca pani, przedstawiła się jako znajoma
Petera i Tuśki i powiedziała, że Sonia szczęśliwie dotarła na miejsce i z pewnością wkrótce
dotrze list.
Od tego dnia ciotka dwa razy dziennie zaglądała do skrzynki na listy. Było jej w domu
smutno i pusto bez Soni, brakowało jej nawet bałaganu, który Sonia ciągle robiła.
I wreszcie dotarł list z Australii, a w nim zdjęcie Soni, Tuśki, małej Ani i Petera. Wszyscy
uśmiechali się radośnie.
Sonia króciutko opisała podróż, która przebiegła bez żadnych złych przygód. Napisała, że
podoba się jej w Australii, ale musi chodzić codziennie na lekcje angielskiego dla imigrantów,
poza tym Tuśka i Peter mówią do niej w domu tylko po angielsku, by prędzej nauczyła się
języka. Narazie mieszka w pokoju z Anią, ale mała jest pogodnym dzieckiem i nie płacze
w nocy. Jeżeli Sonia zdecyduje się zostać na stałe, poszukają większego domku.
Tuśka pracuje przez pół dnia i wtedy Anią zajmuje się młoda niania, a czasami teściowa Tuśki.
Sonia narzekała trochę na upały, ale wszystko inne było wg niej niemal wspaniałe.
W następnym tygodniu miała rozpocząć naukę jazdy samochodem, co bardzo ją
ekscytowało. Poznała też dwie rówieśnice, ale ma trudności by się z nimi dogadać i że
od rozmowy z nimi już ją ręce bolą, bo głównie rozmawiają na migi. Do Jerzego też już
napisała. Na końcu napisała, że tęskni za ciotką i wujkiem , za Jerzym też.
c.d.n.
niedziela, 9 września 2012
XVIII
Niespodziewana wizyta Tuśki dobiegła końca. Jakimś cudem Sonia miała otrzymać paszport za
trzy tygodnie. Tuśka wykupiła dla niej bilet otwarty ( w obie strony), ważny aż rok. Założyła
Soni konto dolarowe by nie leciała w drogę bez pieniędzy i miała czym opłacić ewentualny
nadbagaż.
Zrobiła listę rzeczy i dokumentów, które Sonia miała ze sobą zabrać.Do samego końca
swego pobytu codziennie przychodziła do siostry i całymi godzinami "konferowały".
Ciotka wciąż zastanawiała się, kim naprawdę jest mąż Tuśki. Czy naprawdę jest tylko
świetnym chirurgiem znanym w wielu krajach? I czy będzie dobry dla Soni? I czy Soni będzie
się podobało w Australii? Czy będzie chciała tam zostać? I czy jeszcze kiedykolwiek zobaczy
Sonię?
Tuśka starała się z całych sił uspokoić siostrę, tłumacząc, że nie jest wcale ważne kim był
Peter. Z pewnością nie zbrodniarzem wojennym. I z całą pewnością był lekarzem, bardzo
dobrym chirurgiem, o którego zabiegały najlepsze kliniki. Dla Tuśki był istotny fakt, że
Peter bardzo o nią dbał, był czuły, troskliwy i że zgodził się, by sprowadziła do siebie
Sonię i tak wiele pomógł w załatwianiu tych spraw. A dlaczego nie zostali w Anglii? Pewnie w
Australii oferowali mu lepsze warunki.
Żeby było dziwniej, Tuśka nie życzyła sobie by rodzina odwiozła ich na lotnisko. Tłumaczyła, że
razem z nimi leci znajomy lekarz, że ona tak bardzo nie lubi pożegnań, że woli pożegnać się
w domu, bo pożegnania doprowadzają ją do łez, a wtedy rozmazuje się jej tusz na rzęsach.
Ciotce wydawało się to wszystko dziwne, ale Sonia i wujek nie widzieli w tym nic dziwnego.
Sonia miała inne zmartwienia - musiała o wszystkim napisać do Jerzego. Już dwa razy
zaczynała i dwa razy list lądował w koszu, podarty na drobne kawałki.
Ekscytowała ją myśl o pobycie w Australii, ale nawet nie umiała sobie wyobrazić jak tam będzie.
Bała się również długiej podróży samolotem z 12- godzinną przerwą w Niemczech.
Wreszcie , w dwa dni po wyjezdzie gości, przelała wszystkie swe nadzieje i obawy na papier.
Na zakończenie napisała Jerzemu, że gdy wyjedzie, to przestanie rościć pretensje do jego
wierności wobec niej, bo przecież nie wiadomo, czy ona tu wróci.
Pisząc list wylała wiele łez i po raz pierwszy był to list napisany mało starannie, miejscami
litery były rozmazane i nieco krzywe.
Rzeczywiście po trzech tygodniach Sonia dostała paszport, który natychmiast złożyła
w ambasadzie. Potem zarezerwowały miejsce w samolocie. Pierwszy etap podróży
wiódł do Niemiec, tam miała nocleg.
Następnym samolotem leciała do Australii, z przerwą techniczną w Singapurze. Sonia
przez te wszystkie dni żyła jak we śnie, niekoniecznie miłym.
Dostała list od Jerzego, który zapewniał, że na nią poczeka, bo trudno przecież z góry
przewidzieć jak potoczą się sprawy. W odpowiedzi Sonia napisała kiedy wyjeżdża i
obiecała, że będzie b.często pisać i że zawsze napisze mu prawdę co myśli i co czuje.
I nadszedł dzień wyjazdu. Sonia czuła dziwną gulę w gardle, bolała ją głowa, bo
z wrażenia prawie wcale nie spała. Była tak zdenerwowana, że nawet nie mogła jeść.
Z trudem przełknęła kromkę chleba i wypiła kilka łyków herbaty. Wujek sprowadził
z postoju taksówkę i wyruszyli na lotnisko.
Gdy weszli do hali , niedaleko drzwi zobaczyli Jerzego. Wyglądał nieco mizernie po
całonocnej podróży. Sonia rzuciła mu się na szyję z głośnym szlochem.
Ciotka zdębiała, a wujek powiedział z leciutkim uśmiechem: "Soniu, on nigdzie nie
jedzie, nie płacz". Sonia szybko się uspokoiła, wytarła oczy i nos i podeszli do odprawy.
Jerzy powiedział pani obsługującej to stanowisko, że pasażerka leci po raz pierwszy
sama za granicę a do tego jest niepełnoletnia, więc czy może dostać jakąś opiekę.
I Sonia dostała białą, sporych rozmiarów zawieszkę z kieszonką, w środku była jej
karta pokładowa, na zawieszce dużymi literami wypisane imię i nazwisko Soni, a
zawieszka zawisła Soni na szyi. Potem zatelefonowała gdzieś i za chwilę przyszła
pracownica z obsługi naziemnej, poleciła Soni by się pożegnała z bliskimi, bo za 5
minut zaprowadzi ją do stewardesy, która pomoże jej we Frankfurcie i przekaże ją
następnej stewardesie.
Siłą rzeczy pożegnanie było krótkie, a wujostwo odetchnęli z ulgą, wiedząc, że
Sonia będzie miała opiekę w drodze. Byli bardzo wdzięczni Jerzemu, że tak przytomnie
sprawę załatwił.
Poczekali na lotnisku aż do chwili gdy samolot wzbił się w powietrze. Potem wujostwo
zaprosili Jerzego do domu, na dobrą kawę i domowe ciasto.
c.d.n.
trzy tygodnie. Tuśka wykupiła dla niej bilet otwarty ( w obie strony), ważny aż rok. Założyła
Soni konto dolarowe by nie leciała w drogę bez pieniędzy i miała czym opłacić ewentualny
nadbagaż.
Zrobiła listę rzeczy i dokumentów, które Sonia miała ze sobą zabrać.Do samego końca
swego pobytu codziennie przychodziła do siostry i całymi godzinami "konferowały".
Ciotka wciąż zastanawiała się, kim naprawdę jest mąż Tuśki. Czy naprawdę jest tylko
świetnym chirurgiem znanym w wielu krajach? I czy będzie dobry dla Soni? I czy Soni będzie
się podobało w Australii? Czy będzie chciała tam zostać? I czy jeszcze kiedykolwiek zobaczy
Sonię?
Tuśka starała się z całych sił uspokoić siostrę, tłumacząc, że nie jest wcale ważne kim był
Peter. Z pewnością nie zbrodniarzem wojennym. I z całą pewnością był lekarzem, bardzo
dobrym chirurgiem, o którego zabiegały najlepsze kliniki. Dla Tuśki był istotny fakt, że
Peter bardzo o nią dbał, był czuły, troskliwy i że zgodził się, by sprowadziła do siebie
Sonię i tak wiele pomógł w załatwianiu tych spraw. A dlaczego nie zostali w Anglii? Pewnie w
Australii oferowali mu lepsze warunki.
Żeby było dziwniej, Tuśka nie życzyła sobie by rodzina odwiozła ich na lotnisko. Tłumaczyła, że
razem z nimi leci znajomy lekarz, że ona tak bardzo nie lubi pożegnań, że woli pożegnać się
w domu, bo pożegnania doprowadzają ją do łez, a wtedy rozmazuje się jej tusz na rzęsach.
Ciotce wydawało się to wszystko dziwne, ale Sonia i wujek nie widzieli w tym nic dziwnego.
Sonia miała inne zmartwienia - musiała o wszystkim napisać do Jerzego. Już dwa razy
zaczynała i dwa razy list lądował w koszu, podarty na drobne kawałki.
Ekscytowała ją myśl o pobycie w Australii, ale nawet nie umiała sobie wyobrazić jak tam będzie.
Bała się również długiej podróży samolotem z 12- godzinną przerwą w Niemczech.
Wreszcie , w dwa dni po wyjezdzie gości, przelała wszystkie swe nadzieje i obawy na papier.
Na zakończenie napisała Jerzemu, że gdy wyjedzie, to przestanie rościć pretensje do jego
wierności wobec niej, bo przecież nie wiadomo, czy ona tu wróci.
Pisząc list wylała wiele łez i po raz pierwszy był to list napisany mało starannie, miejscami
litery były rozmazane i nieco krzywe.
Rzeczywiście po trzech tygodniach Sonia dostała paszport, który natychmiast złożyła
w ambasadzie. Potem zarezerwowały miejsce w samolocie. Pierwszy etap podróży
wiódł do Niemiec, tam miała nocleg.
Następnym samolotem leciała do Australii, z przerwą techniczną w Singapurze. Sonia
przez te wszystkie dni żyła jak we śnie, niekoniecznie miłym.
Dostała list od Jerzego, który zapewniał, że na nią poczeka, bo trudno przecież z góry
przewidzieć jak potoczą się sprawy. W odpowiedzi Sonia napisała kiedy wyjeżdża i
obiecała, że będzie b.często pisać i że zawsze napisze mu prawdę co myśli i co czuje.
I nadszedł dzień wyjazdu. Sonia czuła dziwną gulę w gardle, bolała ją głowa, bo
z wrażenia prawie wcale nie spała. Była tak zdenerwowana, że nawet nie mogła jeść.
Z trudem przełknęła kromkę chleba i wypiła kilka łyków herbaty. Wujek sprowadził
z postoju taksówkę i wyruszyli na lotnisko.
Gdy weszli do hali , niedaleko drzwi zobaczyli Jerzego. Wyglądał nieco mizernie po
całonocnej podróży. Sonia rzuciła mu się na szyję z głośnym szlochem.
Ciotka zdębiała, a wujek powiedział z leciutkim uśmiechem: "Soniu, on nigdzie nie
jedzie, nie płacz". Sonia szybko się uspokoiła, wytarła oczy i nos i podeszli do odprawy.
Jerzy powiedział pani obsługującej to stanowisko, że pasażerka leci po raz pierwszy
sama za granicę a do tego jest niepełnoletnia, więc czy może dostać jakąś opiekę.
I Sonia dostała białą, sporych rozmiarów zawieszkę z kieszonką, w środku była jej
karta pokładowa, na zawieszce dużymi literami wypisane imię i nazwisko Soni, a
zawieszka zawisła Soni na szyi. Potem zatelefonowała gdzieś i za chwilę przyszła
pracownica z obsługi naziemnej, poleciła Soni by się pożegnała z bliskimi, bo za 5
minut zaprowadzi ją do stewardesy, która pomoże jej we Frankfurcie i przekaże ją
następnej stewardesie.
Siłą rzeczy pożegnanie było krótkie, a wujostwo odetchnęli z ulgą, wiedząc, że
Sonia będzie miała opiekę w drodze. Byli bardzo wdzięczni Jerzemu, że tak przytomnie
sprawę załatwił.
Poczekali na lotnisku aż do chwili gdy samolot wzbił się w powietrze. Potem wujostwo
zaprosili Jerzego do domu, na dobrą kawę i domowe ciasto.
c.d.n.
sobota, 8 września 2012
XVII
Sonia dygnęła również przed nim, ale nic nie powiedziała.
Pierwsza oprzytomniała ciotka. "A gdzie jest moja nowa siostrzenica? I gdzie są Wasze bagaże?".
Tuśka, jeszcze nieco speszona chłodnym powitaniem, powiedziała, że dziecko jest jeszcze
stanowczo za małe na podróż, więc zostało z jej teściową i opiekunką. Poza tym ta podróż wynikła
dość niespodziewanie. Jej mąż jechał na międzynarodowe spotkanie, a że właśnie teraz uzyskała
promesę wizy dla Soni, postanowiła przyjechać razem z nim i postarać się o paszport dla Soni.
A bagaże są w hotelu.
Ciotka aż przysiadła - ta Tuśka to chyba ma fioła - chyba zupełnie nie zna realiów.Nikt nie dostawał
paszportu w ciągu kilku dni, zwłaszcza na wyjazd prywatny!
A Tuśka tymczasem zaczęła opowiadać Soni o życiu na antypodach, o możliwościach jakie będzie
miała gdy skończy studia w Australii, o jej małej przyrodniej siostrzyczce, o planach na okres wakacji. Jednocześnie zapewniła Sonię, że jeśli nie będzie chciała zostać na stałe, to będzie mogła wrócić do
Polski po wakacjach. Sonia słuchała uważnie, ale nic nie mówiła.
Ciotka zrobiła kolację, którą zjedli niemal w milczeniu. Mąż Tuśki zaczął nalegać by już wracali
do hotelu, bo musi jeszcze trochę popracować.
Tuśka umówiła się, że następnego dnia przyjdą wcześniej.
Gdy za niespodziewanymi gośćmi zamknęły się drzwi, wszyscy odetchnęli. Ciotka wygłosiła tylko
uwagę, że obecny mąż Tuśki jest bardzo podobny do jej pierwszego męża i zrobił na niej dobre
wrażenie.
Sonia siedziała zamyślona , odruchowo skubiąc włóczkę, z której robiła szalik.
Następnego dnia Tuśka przyszła sama, około południa. Jej mąż był na konferencji, Sonia w szkole,
więc siostry mogły swobodnie rozmawiać.
Opowieść Tuski nie była długa i ciotka w dalszym ciągu czuła się niedoinformowana.
Tuśka najwięcej opowiadała o łapance w pociągu, o tym jak trafili do Hamburga- ona do rodziny
lekarza jako pomoc domowa (znała perfekt niemiecki), jej mąż do fabryki, jako robotnik. Jerzy
zginął w trakcie bombardowania Hamburga, po jednym z pierwszych alianckich nalotów. O jego
śmierci dowiedziała się od jakiegoś Polaka, który przyniósł jej jego dokumenty. Schowała je skrzętnie,
nie przypuszczając, że odegrają jeszcze w jej życiu ważną rolę.
Podczas jednego z kolejnych nalotów odłamek zranił Tuśkę. Tak naprawdę nie był to jeden odłamek -
miała pokaleczoną całą prawą rękę, ranę na klatce piersiowej i na nodze. Bardzo krwawiła i gdyby
nie jej obecny mąż i jego chirurgiczna interwencja, pewnie by nie żyła. Tuśka nie bardzo wiedziała
dlaczego niemiecki lekarz udzielił jej pomocy - nikt nie udzielał pomocy rannym polskim jeńcom.
Wprawdzie nie mieszkała w obozie, ale była "na robotach". Gdy pytała o to swego męża, ten
odpowiadał krótko - "przecież składałem przysięgę, że będę ratował ludziom życie, a poza tym
podobałaś mi się".
Gdy nadszedł koniec wojny Tuśka nie bardzo wiedziała co ma ze sobą zrobić. Była jeszcze nadal cała
w bandażach, bardzo słaba i przekonana, że Warszawa została zrównana z ziemią a jej mieszkańcy
częściowo zabici, a ci co przeżyli - wysiedleni.
I wtedy Peter zaproponował jej, by razem ruszyli na zachód - może do Francji, a może do Anglii.
Powiedział, że tylko musi znależc jakieś dokumenty dla siebie. I wtedy Tuśka wyciągnęła dokumenty
swego nieżyjącego męża. Od tej chwili Peter zyskał nową tożsamość - już nie był niemieckim
lekarzem a polskim absolwentem uczelni im. Wawelberga i razem z żoną, która była poważnie ranna
starał się o wyjazd do Anglii. W sierpniu byli już w Anglii. Tu okazało się, że jej mąż świetnie zna
angielski, a nawet ma tu rodzinę - matkę i ciotkę. Tyle tylko, że z początku obie panie przedstawiał
jako swe ciotki.
Tuśka bardzo długo chorowała, blizny po ranach do teraz szpeciły jej ciało.
Do chwili obecnej nie bardzo wiedziała kim jest jej mąż. Nie wierzyła w jego opowieść,
że jeszcze przed wojną mieszkał w Niemczech.Kiedyś powiedział jej tylko, że im mniej będzie
wiedziała, tym będzie szczęśliwsza. Niewątpliwie był lekarzem, chirurgiem. A jakie miał inne
powiązania nie było już dla niej ważne. Tuśka dostała szybko obywatelstwo brytyjskie, a potem
Peter orzekł, że przeprowadzą się do Australii i tam osiądą. Wizę dla Soni załatwiał Peter i był
pewien, że teraz bez trudu załatwi sprawę paszportu.
Cioka słuchała tego wszystkiego jak bajki o żelaznym wilku. Przyrzekła Tuśce, że nie będzie
Soni odradzać wyjazdu do Australii na stały pobyt. Dobrze rozumiała, że była to dla niej
życiowa szansa.
Tuśka wyszła jeszcze nim Sonia wróciła ze szkoły. Wróciła pod wieczór, razem z mężem.
Ten wieczór był znacznie przyjemniejszy niż poprzedni, Sonia wreszcie zaczęła rozmawiać
z Tusią i Peterem. Następnego dnia Tuśka wraz z Sonią wybrała się do fotografa, by zrobić zdjęcia
do paszportu, złożyć potrzebne dokumenty, pobrać od lekarza potrzebne zaświadczenia lekarskie
o stanie zdrowia i umówić się na wizytę w ambasadzie australijskiej. Tego dnia Sonia wcale nie
była w szkole- zmęczyły się obie solidnie tym ganianiem po mieście.
c.d.n.
Pierwsza oprzytomniała ciotka. "A gdzie jest moja nowa siostrzenica? I gdzie są Wasze bagaże?".
Tuśka, jeszcze nieco speszona chłodnym powitaniem, powiedziała, że dziecko jest jeszcze
stanowczo za małe na podróż, więc zostało z jej teściową i opiekunką. Poza tym ta podróż wynikła
dość niespodziewanie. Jej mąż jechał na międzynarodowe spotkanie, a że właśnie teraz uzyskała
promesę wizy dla Soni, postanowiła przyjechać razem z nim i postarać się o paszport dla Soni.
A bagaże są w hotelu.
Ciotka aż przysiadła - ta Tuśka to chyba ma fioła - chyba zupełnie nie zna realiów.Nikt nie dostawał
paszportu w ciągu kilku dni, zwłaszcza na wyjazd prywatny!
A Tuśka tymczasem zaczęła opowiadać Soni o życiu na antypodach, o możliwościach jakie będzie
miała gdy skończy studia w Australii, o jej małej przyrodniej siostrzyczce, o planach na okres wakacji. Jednocześnie zapewniła Sonię, że jeśli nie będzie chciała zostać na stałe, to będzie mogła wrócić do
Polski po wakacjach. Sonia słuchała uważnie, ale nic nie mówiła.
Ciotka zrobiła kolację, którą zjedli niemal w milczeniu. Mąż Tuśki zaczął nalegać by już wracali
do hotelu, bo musi jeszcze trochę popracować.
Tuśka umówiła się, że następnego dnia przyjdą wcześniej.
Gdy za niespodziewanymi gośćmi zamknęły się drzwi, wszyscy odetchnęli. Ciotka wygłosiła tylko
uwagę, że obecny mąż Tuśki jest bardzo podobny do jej pierwszego męża i zrobił na niej dobre
wrażenie.
Sonia siedziała zamyślona , odruchowo skubiąc włóczkę, z której robiła szalik.
Następnego dnia Tuśka przyszła sama, około południa. Jej mąż był na konferencji, Sonia w szkole,
więc siostry mogły swobodnie rozmawiać.
Opowieść Tuski nie była długa i ciotka w dalszym ciągu czuła się niedoinformowana.
Tuśka najwięcej opowiadała o łapance w pociągu, o tym jak trafili do Hamburga- ona do rodziny
lekarza jako pomoc domowa (znała perfekt niemiecki), jej mąż do fabryki, jako robotnik. Jerzy
zginął w trakcie bombardowania Hamburga, po jednym z pierwszych alianckich nalotów. O jego
śmierci dowiedziała się od jakiegoś Polaka, który przyniósł jej jego dokumenty. Schowała je skrzętnie,
nie przypuszczając, że odegrają jeszcze w jej życiu ważną rolę.
Podczas jednego z kolejnych nalotów odłamek zranił Tuśkę. Tak naprawdę nie był to jeden odłamek -
miała pokaleczoną całą prawą rękę, ranę na klatce piersiowej i na nodze. Bardzo krwawiła i gdyby
nie jej obecny mąż i jego chirurgiczna interwencja, pewnie by nie żyła. Tuśka nie bardzo wiedziała
dlaczego niemiecki lekarz udzielił jej pomocy - nikt nie udzielał pomocy rannym polskim jeńcom.
Wprawdzie nie mieszkała w obozie, ale była "na robotach". Gdy pytała o to swego męża, ten
odpowiadał krótko - "przecież składałem przysięgę, że będę ratował ludziom życie, a poza tym
podobałaś mi się".
Gdy nadszedł koniec wojny Tuśka nie bardzo wiedziała co ma ze sobą zrobić. Była jeszcze nadal cała
w bandażach, bardzo słaba i przekonana, że Warszawa została zrównana z ziemią a jej mieszkańcy
częściowo zabici, a ci co przeżyli - wysiedleni.
I wtedy Peter zaproponował jej, by razem ruszyli na zachód - może do Francji, a może do Anglii.
Powiedział, że tylko musi znależc jakieś dokumenty dla siebie. I wtedy Tuśka wyciągnęła dokumenty
swego nieżyjącego męża. Od tej chwili Peter zyskał nową tożsamość - już nie był niemieckim
lekarzem a polskim absolwentem uczelni im. Wawelberga i razem z żoną, która była poważnie ranna
starał się o wyjazd do Anglii. W sierpniu byli już w Anglii. Tu okazało się, że jej mąż świetnie zna
angielski, a nawet ma tu rodzinę - matkę i ciotkę. Tyle tylko, że z początku obie panie przedstawiał
jako swe ciotki.
Tuśka bardzo długo chorowała, blizny po ranach do teraz szpeciły jej ciało.
Do chwili obecnej nie bardzo wiedziała kim jest jej mąż. Nie wierzyła w jego opowieść,
że jeszcze przed wojną mieszkał w Niemczech.Kiedyś powiedział jej tylko, że im mniej będzie
wiedziała, tym będzie szczęśliwsza. Niewątpliwie był lekarzem, chirurgiem. A jakie miał inne
powiązania nie było już dla niej ważne. Tuśka dostała szybko obywatelstwo brytyjskie, a potem
Peter orzekł, że przeprowadzą się do Australii i tam osiądą. Wizę dla Soni załatwiał Peter i był
pewien, że teraz bez trudu załatwi sprawę paszportu.
Cioka słuchała tego wszystkiego jak bajki o żelaznym wilku. Przyrzekła Tuśce, że nie będzie
Soni odradzać wyjazdu do Australii na stały pobyt. Dobrze rozumiała, że była to dla niej
życiowa szansa.
Tuśka wyszła jeszcze nim Sonia wróciła ze szkoły. Wróciła pod wieczór, razem z mężem.
Ten wieczór był znacznie przyjemniejszy niż poprzedni, Sonia wreszcie zaczęła rozmawiać
z Tusią i Peterem. Następnego dnia Tuśka wraz z Sonią wybrała się do fotografa, by zrobić zdjęcia
do paszportu, złożyć potrzebne dokumenty, pobrać od lekarza potrzebne zaświadczenia lekarskie
o stanie zdrowia i umówić się na wizytę w ambasadzie australijskiej. Tego dnia Sonia wcale nie
była w szkole- zmęczyły się obie solidnie tym ganianiem po mieście.
c.d.n.
XVI. c.d.
List od Tuśki nie nadchodził, zima śnieżyła i mroziła i wszyscy już mieli dość krótkich zimnych dni
i bardzo zimnych, długich nocy.
Tej zimy Sonia nauczyła się robić na drutach - wiele jej koleżanek ze szkoły potrafiło dziergać
czapki, swetry, szaliki. Okazało się, że problemem jest nie sam proces dziergania , ale zakup
włóczki. To wcale nie było proste - sklepy pasmanteryjne wprawdzie działały, ale nie było
w nich włóczek. Ale w stolicy istniało targowisko o wdzięcznej nazwie "ciuchy" - to tam
warszawskie modnisie zaopatrywały się w różne zagraniczne ubrania tzw. "z paczek", tam można
było kupić ciekawe guziki, nową i prutą wełnę w motkach, swetry z "prawdziwej wełny", jedwabne
sukienki, nylonowe pończochy,elastyczne pasy do pończoch i mnóstwo innych rzeczy, które
trafiały do rąk osób posiadających rodzinę "na Zachodzie".
Jedna z koleżanek zabrała Sonię raz na owe "ciuchy", które wtedy mieściły się na placu Szembeka.
Sonia chodziła od jednego stoiska do drugiego jak zaczadzona, oglądając z zainteresowaniem
różnokolorowe swetry, czapki, spódnice, płaszcze. Jej zachwyt wzbudził płaszcz, który był
jasny, lekki, ciepły a sprzedająca kobieta zachwalała go bardzo, bo był z wielbłądziej wełny.
Ale koleżanka przywołała Sonie do rzeczywistości, przypominając jej po co tu przyjechały.
Za jej namową Sonia zakupiła trzy kłębki włóczki "z odzysku", w trzech odcieniach zieleni.
Była to włóczka "perłówka", o dokładnym skręcie, lekko połyskująca. Sonia chciała z niej
zrobić długi, ciepły szalik i czapkę. Na koniec zakupiła też druty, bo nie była pewna, czy w domu
są odpowiednie. Zakupy pochłonęły jej wszystkie oszczędności, ale była zadowolona.
W domu zmieniła zamiar - zamiast czapki i szalika dla siebie, zrobi długi szalik dla Jerzego -
jeden z odcieni zieleni bardzo pasował do jego oczu.
Od tej pory każdego wieczoru dziergała dla Jerzego szalik.Miał być prezentem z okazji jego
zbliżających się urodzin.
Pewnego lutowego wieczoru, gdy wujek pogrążony był w lekturze gazety, ciotka coś szyła
a Sonia liczyła oczka dość skomplikowanego ściegu, zabrzmiał natrętnie dzwonek u drzwi.
Wujek nawet okiem nie mrugnął, Soni aż oczko spadło z drutu a ciotka westchnęła: "to pewnie
Owczarska znów czegoś nie ma - soli albo cukru lub zapałek".
Niechętnie wstała z fotela i wolno podeszła do drzwi. Pewna tego, że to sąsiadka po jakąś
kolejną pożyczkę, otworzyła drzwi, jednocześnie mówiąc: "a czego tym razem"...
Nie dokończyła zdania i została z szeroko otwartą buzią. Przed nią stała Tuśka a tuż za nią
mężczyzna w kapeluszu, który ocieniał pół twarzy.
Kobiety rzuciły się sobie na szyję milcząc, a mężczyzna wepchnął je lekko do mieszkania i
cicho zamknął drzwi. Ściągnął kapelusz i milcząc przyglądał się powitaniu.
Tuśka trzymając siostrę w objęciach coś gorączkowo szeptała jej do ucha. Ciotka kiwała
głową, a oczy jej robiły się ogromne jak spodki.
Wreszcie Tuśka wypuściła siostrę z objęć - do Marii podszedł teraz jej szwagier, objął ją,
cmoknął w policzek i w rękę.
Ciotka przełknęła głośno ślinę i zaczęła wołać Sonię i męża, jednocześnie prosząc przybyłych by
się rozebrali z palt i weszli do pokoju.
Sonia oderwała wzrok od robótki i zamarła z wrażenia - rozpoznała swą matkę, ale jakoś nic
nie czuła poza zdumieniem. Chyba nie tak wyobrażała sobie spotkanie z matką.
Wujek rzucił badawcze spojrzenie na ciotkę, potem przywołał na twarz uśmiech, podszedł do
przybyłych i objął ich oboje ramionami.
Potem podeszła do gości Sonia, podała Tuśce rękę i dygnęła niczym pięciolatka, grzecznie
mówiąc: "dobry wieczór mamo". Następnie podeszła do mężczyzny
i bardzo zimnych, długich nocy.
Tej zimy Sonia nauczyła się robić na drutach - wiele jej koleżanek ze szkoły potrafiło dziergać
czapki, swetry, szaliki. Okazało się, że problemem jest nie sam proces dziergania , ale zakup
włóczki. To wcale nie było proste - sklepy pasmanteryjne wprawdzie działały, ale nie było
w nich włóczek. Ale w stolicy istniało targowisko o wdzięcznej nazwie "ciuchy" - to tam
warszawskie modnisie zaopatrywały się w różne zagraniczne ubrania tzw. "z paczek", tam można
było kupić ciekawe guziki, nową i prutą wełnę w motkach, swetry z "prawdziwej wełny", jedwabne
sukienki, nylonowe pończochy,elastyczne pasy do pończoch i mnóstwo innych rzeczy, które
trafiały do rąk osób posiadających rodzinę "na Zachodzie".
Jedna z koleżanek zabrała Sonię raz na owe "ciuchy", które wtedy mieściły się na placu Szembeka.
Sonia chodziła od jednego stoiska do drugiego jak zaczadzona, oglądając z zainteresowaniem
różnokolorowe swetry, czapki, spódnice, płaszcze. Jej zachwyt wzbudził płaszcz, który był
jasny, lekki, ciepły a sprzedająca kobieta zachwalała go bardzo, bo był z wielbłądziej wełny.
Ale koleżanka przywołała Sonie do rzeczywistości, przypominając jej po co tu przyjechały.
Za jej namową Sonia zakupiła trzy kłębki włóczki "z odzysku", w trzech odcieniach zieleni.
Była to włóczka "perłówka", o dokładnym skręcie, lekko połyskująca. Sonia chciała z niej
zrobić długi, ciepły szalik i czapkę. Na koniec zakupiła też druty, bo nie była pewna, czy w domu
są odpowiednie. Zakupy pochłonęły jej wszystkie oszczędności, ale była zadowolona.
W domu zmieniła zamiar - zamiast czapki i szalika dla siebie, zrobi długi szalik dla Jerzego -
jeden z odcieni zieleni bardzo pasował do jego oczu.
Od tej pory każdego wieczoru dziergała dla Jerzego szalik.Miał być prezentem z okazji jego
zbliżających się urodzin.
Pewnego lutowego wieczoru, gdy wujek pogrążony był w lekturze gazety, ciotka coś szyła
a Sonia liczyła oczka dość skomplikowanego ściegu, zabrzmiał natrętnie dzwonek u drzwi.
Wujek nawet okiem nie mrugnął, Soni aż oczko spadło z drutu a ciotka westchnęła: "to pewnie
Owczarska znów czegoś nie ma - soli albo cukru lub zapałek".
Niechętnie wstała z fotela i wolno podeszła do drzwi. Pewna tego, że to sąsiadka po jakąś
kolejną pożyczkę, otworzyła drzwi, jednocześnie mówiąc: "a czego tym razem"...
Nie dokończyła zdania i została z szeroko otwartą buzią. Przed nią stała Tuśka a tuż za nią
mężczyzna w kapeluszu, który ocieniał pół twarzy.
Kobiety rzuciły się sobie na szyję milcząc, a mężczyzna wepchnął je lekko do mieszkania i
cicho zamknął drzwi. Ściągnął kapelusz i milcząc przyglądał się powitaniu.
Tuśka trzymając siostrę w objęciach coś gorączkowo szeptała jej do ucha. Ciotka kiwała
głową, a oczy jej robiły się ogromne jak spodki.
Wreszcie Tuśka wypuściła siostrę z objęć - do Marii podszedł teraz jej szwagier, objął ją,
cmoknął w policzek i w rękę.
Ciotka przełknęła głośno ślinę i zaczęła wołać Sonię i męża, jednocześnie prosząc przybyłych by
się rozebrali z palt i weszli do pokoju.
Sonia oderwała wzrok od robótki i zamarła z wrażenia - rozpoznała swą matkę, ale jakoś nic
nie czuła poza zdumieniem. Chyba nie tak wyobrażała sobie spotkanie z matką.
Wujek rzucił badawcze spojrzenie na ciotkę, potem przywołał na twarz uśmiech, podszedł do
przybyłych i objął ich oboje ramionami.
Potem podeszła do gości Sonia, podała Tuśce rękę i dygnęła niczym pięciolatka, grzecznie
mówiąc: "dobry wieczór mamo". Następnie podeszła do mężczyzny
Subskrybuj:
Posty (Atom)