Z planów świątecznych nie za bardzo "wypaliła" choinka. Adela się złościła, bo wprawdzie było sporo punktów sprzedaży choinek, choinek też było sporo, ale przeważały jakieś "powygryzane" świerki, które robiły wrażenie już używanych w roku ubiegłym. W jednym punkcie były jodełki, ale ich cena była powalająca i tym razem, gdy Emil już sięgał po portfel - Adela zaprotestowała.
Nie ma najmniejszego sensu by kupować tak drogą choinkę, która w dwa tygodnie później wyląduje na śmietniku, bo przecież nie nadaje się do posadzenia w gruncie. No to co zrobimy, przecież tak zaplanowałaś, a teraz nie chcesz już takiej ładnej choinki?- Emil był zdruzgotany. Adela chwyciła go za rękę i pociągnęła za sobą- chodź, jedziemy na Puławską, do ogrodnika. Za te pieniądze to możemy kupić drzewko, które będzie można posadzić w ogródku i jak będziemy o nie dbali, to długo z nami pobędzie i jeszcze je nam do domu sami przywiozą. Dobrze skarbie - zgodził się Emil, jedźmy.
Adela znała ten punkt sprzedaży, bo kilka razy kupowała tam kwiaty na balkon, za każdym razem krążąc po całym sporym terenie i wiedziała, że ten ogrodnik ma wiele drzewek do sprzedania, w tym też iglaki. Gdy weszli na teren z miejsca ruszyła na poszukiwanie pana właściciela. Znalazła go w kantorku i powiedziała, że chce kupić drzewko w pojemniku, jakiegoś nietrudnego do pielęgnacji iglaczka, żeby można go co roku ubierać na Święta Bożego Narodzenia.
Pan ogrodnik przepytał jaki to ogród, jaka tam ziemia, czy to miejsce słoneczne czy raczej mocno zacienione, wysłuchał uważnie co powiedziała Adela i potem powiedział - w tym układzie proponuję, by państwo kupili tuję "szmaragd"- jest wysmukła, ale gęsta, nadaje się do małych ogrodów, przycina się ją dwa razy do roku. Ale, jeśli ma pani plany długoletnie, to byłoby dobrze, by wiosną posadził ją do gruntu fachowiec. Wtedy i miejsce będzie dobrze przygotowane i od razu się ją przytnie. A do wiosny posiedzi sobie w pojemniku, który jest zabezpieczony tak , by korzenie nie przemarzły. No to zapraszam do ogrodu - i dziarsko ruszył przodem.
Trochę smutno wygląda ogród przygotowany do zimowej drzemki - zwłaszcza te wszystkie niemal gołe, bezlistne krzewy liściaste. Alejka, w której były "żywotniki zachodnie", czyli tuje, prezentowała się milej dla oczu. Drzewka miały lśniące ciemną zielenią gałązki. Ogrodnik przepytał się jeszcze Adeli jakie to ozdoby ma zamiar powiesić na drzewku, a gdy dowiedział się, że zawisną nieduże, lekkie plastikowe bombki w kształcie gwiazdek oraz równie lekki różnokolorowy łańcuch, do drzewka dodał z własnej inicjatywy gwiazdkę na jego czubek, którą sam zamocował. Drzewko miało być dostarczone po godzinie siedemnastej następnego dnia. Samo drzewko było niewiele wyższe od Adeli, którą trudno było zaliczyć do wysokich kobiet, "wzrostu" dodawał mu nieco pojemnik. Żywotnik wraz z pojemnikiem i transportem kosztował 50 złotych mniej niż owa ścięta jodła. Fakt ten mocno zadziwił Emila. Ogrodnik zapraszał, by przyjechali wiosną i może wybiorą jakieś sadzonki kwiatów. Adela z rozbrajającą szczerością "wyznała", że niestety nie ma talentu do hodowli roślin i jedyne rośliny, które wytrzymują jej brak talentu to są po prostu chwasty typu pokrzywy i mlecze. Ogrodnik obiecał, że do żywotnika dołączy "instrukcję obsługi", którą przywiezie jego pracownik.
I tak jak było umówione, następnego dnia pracownik ogrodnika, którym był jeden z jego synów, przywiózł żywotnik i ustawił go w ogródku Adeli i Emila. Obejrzał ogródek, wręczył Adeli "instrukcję obsługi" drzewka i powiedział, że to on wiosną przesadzi drzewko z pojemnika do gruntu.
W tym roku była jakaś zima-nie zima, regularnym opadem był śnieg z deszczem, było szaro, mokro i....brudno. Ojciec Emila wypatrzył w jednym ze sklepów bardzo ładne domki- karmniki dla małych ptaków i dwa zakupił. Stwierdził, że jeżeli młodzi nie zechcą mieć w swoim ogródku karmnika to u nich mogą stać dwa. Do nich dokupił 2 stelaże zrobione z cienkich brzozowych pni i od razu w sklepie z karmą dla różnych zwierzątek kupił w sumie 3 kg karmy dla ptaków. Stelaże były dość zmyślnie skonstruowane - można było na nich też zawieszać pokarm dla sikorek, miały też uchwyt na miseczkę na wodę, ale dostęp do pokarmu w karmniku był dostosowany tylko dla niedużych ptaszków , czyli dyskryminował gołębie. Emil gorąco zaprotestował przeciwko karmnikowi, mówiąc, że on nie ma zamiaru codziennie topić się w ogródkowym błocie i co najwyżej raz na tydzień może, w weekend wybrać się do ogródka, by powiesić siateczki z orzechami i kolby tłuszczowe z pestkami słonecznika.
Problem "rozwiązała" Adela, która z pomocą teścia umocowała karmnik na parapecie jednego z okien wychodzących na ogródek i karmę można był dosypywać otwierając okno. Żarciuszko dla sikorek było uzupełniane raz w tygodniu. Przed zainstalowaniem karmników ich daszki zostały zabezpieczone odpowiednio przyciętymi płytkami plexiglasu, by drewno nie nasiąkało wodą. Dzieło Piotra.
Lodówki w obu rodzinach niemal pękały z nadmiaru wiktuałów, chociaż zaopatrując dom na święta nie postawiono na ilość, ale na różnorodność jedzenia. Adela kupiła w kwiaciarni dwie małe choinki - jedną przybraną w ozdoby srebrne a drugą w tzw. królewski błękit. Srebrna stanęła u nich, błękitna u Piotrów.
Po raz pierwszy od lat Piotr odstąpił od upieczenia chlebka. Powiedział synowi, że wraz ze śmiercią matki Emila skończyła się pewna epoka i on nie ma zamiaru wywoływać duchów. Jest z nim nowa, inna kobieta i trzeba teraz wypracować nowe obyczaje. Kochał swą zmarłą żonę, teraz kocha Helenę i nie chce jej sprawiać przykrości przywracając obyczaje, które kultywował w poprzednim związku. Po prostu kupił w pobliskim kościele opłatek i nim się podzielą. To nie jest wszak istotne czym się dzielą, ważne jest to co przy tym myślą i mówią. No i rodzice Adeli przynajmniej nie doznają wielkiego szoku. Adela była wzruszona takim jego podejściem, o czym od razu mu powiedziała.
Wszyscy, nawet matka Adeli, pałaszowali indyka, który po upieczeniu wyglądał niczym reklama z kulinarnego czasopisma, czyli że to menu było trafione. W przeddzień wigilii Adela wpadła na pomysł by zrobić tort Pischingera, czyli wafle przekładane masą czekoladowo-orzechową i oblane masą czekoladową. I to był tak zwany "strzał w dziesiątkę", bowiem okazało się, że każdy zajadał się tym tortem w dzieciństwie. Drugie miejsce zajął makowiec , kupny, który miał bardzo dużo masy makowej i cienką warstewkę ciasta. Miejsce trzecie zajęły kruche ciasteczka z grubym kryształowym cukrem. Dobrze, że Helena napiekła ich naprawdę mnóstwo. A na deser były mandarynki, pomarańcze i różne suszone owoce oblane czekoladą.
Trzydziestego grudnia były urodziny i imieniny matki Adeli , następnego dnia Sylwester, więc obie z Heleną postanowiły sprezentować jej pięciodniowy pobyt w jednym z Nałęczowskich ośrodków wczasowych dysponujących SPA, a żeby na pewno z niego skorzystała to pojadą w trzy rodziny, dwoma samochodami. Tym sposobem będzie równocześnie załatwiona sprawa Sylwestra. Każda z nich miała jeszcze kilka dni zaległego urlopu. Ani Adela ani Helena nie przepadały za imprezami Sylwestrowymi, ich mężowie również. Przecież potańczyć można każdego dnia, niekoniecznie w Sylwestra w tłoku i hałasie- twierdził Emil. Jedno co było pewne - należało wziąć koniecznie ciepłe, grube skarpety, kalosze i parasole, żeby nie siedzieć całymi dniami tylko w hotelu, ale też pospacerować po Parku Zdrojowym, lub w pobliskim lesie.
W wigilię pogoda się zreflektowała i przynajmniej nie leciała z góry mokra breja. Adela zaprosiła rodziców na godzinę 17,30. Tym razem impreza była w mieszkaniu Piotrów, bo u Adeli nadal nie było jeszcze zmywarki. Kolejny raz żałowali, że nie są sąsiadami "przez ścianę", a rozdziela ich przychodnia, ale jak tłumaczyła Adela, to może wcale nie jest złe i za jakiś czas to docenią. Emil się bardzo zdenerwował, że nadal nie ma blatu, no ale nie była to wina punktu, w którym go zamówili, tylko wina producenta. Proponowano mu blat w innej okleinie, ale powiedział, że wybrał taki a nie inny, bo mu pasuje kolorem i grubością do już posiadanych blatów.
W czasie gdy Piotr z Emilem pojechali po rodziców Adeli, Helena i ona nakryły stół, przygotowały to wszystko co miało być podane na zimno, w piecyku w niewysokiej temperaturze "dochodził" indyk, a tak dokładnie to jego połówka, bo druga połowa została po upieczeniu szybko schłodzona i wylądowała w zamrażarce. Ryby w galarecie oczywiście nie było, był śledź w śmietanie, wędzony węgorz i wędzony łosoś, obie ryby już poukładane na tartinkach, na gorąco miał być łosoś pieczony na plastrach pomarańczy no i oczywiście indyk. Zamiast tradycyjnych kartofli do indyka był przewidziany ryż (czekał na swój występ w termosie) a do łososia......makaron z cukinii. Nie mniej Adela przezornie nie powiedziała z czego jest makaron, dopóki goście go nie skonsumowali usiłując dociec co to za spaghetti. Zbyt często spotkała się z sytuacją, że ktoś czegoś nawet nie spróbował, bo kierując się samą nazwą skreślał tę potrawę ze swego jadłospisu.
Przy świątecznych słodkościach Helena powiedziała: prezentów pod choinkę wprawdzie nie ma, ale za kilka dni są Żeniu twoje imieniny i urodziny i z tej okazji mamy z Adelą nieco nietypowy prezent dla Ciebie - pobyt w SPA w Nałęczowie. Ażeby ci tam nie było smutno samej tylko z własnym mężem i żeby on się tam nie nudził gdy ty będziesz się relaksować, jedziemy i my. Pojedziemy w dwa samochody. Na Sylwestra my nie reflektujemy, ale jeśli wy będziecie mieli ochotę to możecie pójść. Weźcie tylko jakieś cieplutkie buty odporne na te paskudne pseudo zimowe pogody. Ale nie wiadomo jak będzie z pogodą bo może przecież przyjść nagle mróz, więc o tym pamiętajcie. A że jedziemy w dwa samochody to nie oszczędzaj na zabieranych z domu rzeczach - w najgorszym wypadku coś się przeleży w walizce lub torbie - miejsca w samochodach mamy sporo. Wrócimy 2 stycznia popołudniu.
Doba zaczyna się tam chyba o godzinie szesnastej, więc nie będziemy musieli wyjeżdżać stąd bladym świtem. Mamy zapewnione śniadania i obiadokolacje, kawa i herbata są serwowane bez ograniczeń, obiekt jest fajny bo nie wolno tam przyjeżdżać z dziećmi, więc nie będzie nikt tupał i się wydzierał, ze zwierzętami też nie, więc powinno tam być cicho, panowie mają tam siłownię. My jedziemy w strojach sportowych czy też pół sportowych, codziennych. Żadnych "małych czarnych" czy też kreacji koktajlowych nie bierzemy. Ma być nam wygodnie i ciepło. Zresztą i tak najwięcej czasu to będziemy krążyć w firmowych szlafrokach.
Przyzwoicie bo parking jest bezpłatny, jest Wi-Fi, też darmowe. Co prawda pojęcie "bezpłatny" nie jest prawdą, bo używanie parkingu i Wi-Fi jest po prostu wliczone w cenę pobytu, ale o tym się nie mówi. Jeśli będzie przyzwoita pogoda, czyli jeśli nie będzie gołoledzi czy innego dopustu Bożego to wyskoczymy do Kazimierza nad Wisłą. Jeszcze nigdy nie byłam w Kazimierzu zimą.
Ale -zaczęła Żenia - nie ma żadnych "ale" przerwała jej Helena - masz urodziny i imieniny i w tym roku zamiast kosmetyków dostajesz SPA. Jeśli ci czegoś brak z ubrań to powiedz, najlepiej teraz , zaraz, to ci pożyczę, tylko wpierw przymierzysz. Weź ze sobą ciepłe rajstopy i dres.
c.d.n.