W tym ostatnim odcinku powinnam uzupełnić pewne wątki.
Moja matka - tuż przed powstaniem warszawskim straciła swoją matkę, która w wieku 42 lat zmarła na udar krwotoczny. Brat matki jeszcze w 1939 roku wraz z wojskiem polskim wylądował w Anglii, służył w RAFie, był w obsłudze naziemnej, wrócił po wojnie do Polski z żoną Angielką i synkiem. Życie w powojennej, zrujnowanej Warszawie nie posłużyło im, jego żona wróciła z powrotem do Anglii.Ojciec matki wpadł w ręce Niemców podczas łapanki, jeszcze przed 1944r i został wywieziony do niemieckiego obozu, gdzie zapadł na gruzlicę. Zmarł niedługo po powrocie do Polski.
Wojenna miłość moich rodziców była krótka, rozstali się gdy miałam 2 lata. Wychowywałam się u rodziców ojca, z matką miałam kontakt sporadyczny, o jej rodzinie nic nie wiem, choć miałam kontakty z jej bratem.
W maju 2009 roku napisałam opowiadanie "Klara", poświęcone mojej matce, znajdziecie je na tym blogu.
Mój ojciec - wraz z kuzynem trafili do niemieckiego obozu pod Berlinem. Po zdobyciu Berlina i wyzwoleniu obozu mój ojciec wrócił do Warszawy, kuzyn zaś stamtąd wyruszył do Belgii, tam zaopiekowała się nim jakaś pani, pomogła ukończyć studia, potem wyekspediowała go do USA. Umarł w Polsce, gdzie mieszkał ostatnie kilka lat życia. Mój ojciec po wojnie wyprowadził się z Warszawy na stałe.
Siostra mego ojca- też wyprowadziła się z Warszawy , zamieszkała na Wybrzeżu. Jeden z jej synów to mój
ukochany brat cioteczny, a jego żonę kocham jak siostrę.
Bratowa babci - podobno przez cały czas pobytu w Warszawie żyła myślą, jak to poskarży się wreszcie swemu mężowi jakie straszne życie miała w Warszawie. Nie dana jej była ta przyjemność, bo brat babci zmarł jeszcze w czasie wojny w wyniku sepsy po pęknięciu wrzodu żołądka.. I pomyśleć, że był doskonałym chirurgiem, wiedział, że ma wrzód, który należało wcześniej wyciąć, ale nie miał do nikogo zaufania, że dobrze to zrobi. Może nic dziwnego, że miał ten wrzód - wojna, żona Żydówka, a on był tajnym komendantem AK w swoim regionie. Bratowa Babci zmarła niepocieszona w latach pięćdziesiątych, ich dwaj synowie wyemigrowali, jeden osiadł w Kanadzie, drugi w USA.
Kuzynka dziadka i jej synowie - dzięki babcinej pomocy przetrwali jakoś wojnę. Ich ojciec został w Anglii, synowie przez "zieloną granicę" przedostali się do niego, ich matka dołączyła do nich legalnie w latach 50-tych. Chłopcy ukończyli tam studia, starszy wyjechał do Kanady, ściągnął tam już wiekowych rodziców. Był naczelnym architektem Ottawy, zachował polskie nazwisko, nie ukrywał swego polskiego rodowodu. Zmarł kilka lat temu w w wieku 85 lat. Długo nie mogłam rozgryzć stopnia naszego pokrewieństwa i szukając go, poodkrywałyśmy wiele ciekawych rzeczy.
Przez cały czas stanu wojennego przysyłał nam (nie proszony o to) pewexowskie paczki, wyjaśniając, że czuje się zobowiązany, bo im pomagała moja babcia. I o tym, że im pomagała dowiedziałam się właśnie od niego, nie od babci.
Dom, w którym się wychowywałam stoi nadal, ale mnie jakoś tam nie ciągnie . Wreszcie jest odnowiony, rany po kulach wreszcie poznikały. A był to bardzo ładny dom, obłożony płytami z piaskowca.
Dziś już od dawna nie żyją moi dziadkowie, ich rodzeństwo, moi rodzice, brat mojej matki, siostra mego ojca i jej mąż.
Coraz więcej świeczek do zapalania, coraz więcej wspomnień. Chciałabym by pamięć o tych, których
kochałam, przetrwała jak najdłużej, by moja córka przekazała ją swym dzieciom.