piątek, 26 kwietnia 2024

Córeczka tatusia - 121

 Ślub  był wyznaczony na 1 września o godzinie  12,00 i była to sobota. Pogoda była jak na  zamówienie, było na  tyle  ciepło, że nie potrzebne  były płaszcze czy też kurtki. 

Maryla, po dość długim namyśle doszła do wniosku, że nie powiadomi o swym ślubie ani matki ani ojca - oboje, jak dotąd   nie  wykazywali  wcale zainteresowania jej osobą, więc nie widzi sensu by ich informować o swym ślubie. Mieszkanie  postanowiła sprzedać - Andrzej  miał rację, że to już bardzo stare mieszkanie i to z "wielkiej płyty o niewielkich rozmiarach" , więc dała ogłoszenie, a że  zbliżał się nowy  rok akademicki znaleźli się chętni na jego kupno. Poza tym nie  żyłowała  ceny.

Szybko dokonali  z Andrzejem  selekcji tego co zabiorą ze  sobą na  Sadybę i mieszkanie stało się przez to bardziej interesujące, bo  miało dopasowane  do swej wielkości  meble i choć kuchnia  była mała  i bez okna to osoby  zainteresowane doceniały fakt, że jest dobrze urządzona. Maryla  zostawiała nawet i lodówkę, zabierała  tylko kuchenkę  mikrofalową. 

Na   ślub spoza obu rodzin był zaproszony tylko Henio, zaproszona  była  również Ewa, ale ona powiedziała, że wraca do Warszawy z Bułgarii dopiero w niedzielę o szóstej  rano, więc jako gość  odpadła, co jakoś  nie  zmartwiło Andrzeja.. 

Zgodnie z przewidywaniem Marty i Wojtka  ślub trwał "aż" pół godziny i uświetnili  go  swą obecnością również rodzice Marty. Pati cały czas trzymała pod pachą  Misię, co Andrzej  skomentował, że jest na  ich ślubie  "Dama z Psiczką". Misia była  szalenie grzeczna, Marta  się  śmiała, że potraktowała obecnych  tak jak klientów w kwiaciarni, czyli łaskawie  wcale  nie  zwracała uwagi na ludzi.  Chłopcy w  swych białych niemal męskich koszulach, z krawatami zrobionymi przez  Martę z jednego z krawatów dziadka Cześka i w granatowych kardiganach zrobionych przez  mamę Andrzeja prezentowali się  niezwykle elegancko i  z wielką powagą podawali nowożeńcom ozdobne otwarte pudełeczko z obrączkami.   

Po części oficjalnej, chwaląc pogodę podjechali do Parku  Wilanowskiego by zrobić kilka zdjęć i zaraz potem  do domu na  Sadybę, bo na godzinę 14,30  była umówiona  firma cateringowa. Było trochę śmiechu, bo w  Wilanowie Piotruś powiedział  z wielką powagą do Andrzeja, że wcale nie  widać ani po nim,  ani po Maryli, że są po ślubie, a babcia  Tosia  (matka  Leny) zawsze mówiła, że kto się ożeni ten się odmieni.  

Henio  był w nieco minorowym nastroju, bo ze  dwa  tygodnie  wcześniej  zakończył  pewną  znajomość, gdy uświadomił swą rzekomo zakochaną  w nim znajomą, że  nie zapisze jej do Przychodni Kliniki jako  rodzinę, bo to byłoby  zwykłe oszustwo, ale może ją zapisać  jako normalną  klientkę, jeśli ma jakieś problemy z szybkim dotarciem  do lekarza. No a poza tym,  jeśli jej tak bardzo  zależy na  tym by się leczyć  właśnie  w tej Klinice, to przecież  bez problemu  może  sobie  wykupić  kartę  stałego pacjenta na pół  roku albo na  rok, bo wtedy ma część badań bezpłatnie lub w obniżonej płatności. Panienka  nazwała go "dupkiem" i powiedziała, że  się więcej  nie  zobaczą. No to  się dość  szybko dowiedziałeś  czemu się  tobą owa osoba  zainteresowała - stwierdził Andrzej- miała nadzieję, że będzie miała darmowe leczenie, bo to tobie  będą potrącali pieniądze z konta a nie jej. 

W  domu Maryla  namówiła chłopców  by zdjęli swe wielce  eleganckie stroje i włożyli nowe  dresy,  w których zdecydowanie  będzie im  wygodniej.  Było trochę  śmiechu, bo  gdy  tylko Pati usiadła  na krześle, Misia szybko  zmieniła objęcia Pati i przeniosła  się  w ramiona dziadka Cześka, który miał ze  sobą jej ulubioną bluzę i tym  samym unieruchomiła  dziadka  Czesia  w fotelu. Firma cateringowa stanęła na  wysokości zadania, wszystko było świeżutkie i smaczne oraz   ładnie podane a do tego był kelner i jego pomocnik.  I- jak potem powiedziała Maryla - zero problemu z upychaniem naczyń w  zmywarce.

Po lunchu,  przy kawie, herbacie, lodach i różnych  słodkościach i kompletnym braku alkoholu, który nawet  nie  doczekał  się otwarcia butelek, które stojąc na  stole  były  świadectwem, że alkohol jest produktem znanym w tym kręgu lecz  zupełnie niepożądanym, toczyły  się  rozmowy zdominowane  zdziwieniem, że  się  dotąd obie  rodziny nie  znały. Marta tłumaczyła to  wszystko totalnym  brakiem  czasu bo Andrzej jest szalenie  zapracowany, bo pacjentów przybywa  a lekarzy niestety nie i dość ciężko jest  się z nim umówić na  spotkanie,  przyznała  się, że miała  w planie zorganizowanie u siebie "spędu rodzinnego", ale dopiero teraz zaczęła odczuwać jak bardzo ją zmęczyły te  studia i pisanie  pracy  magisterskiej. I jej  zmęczenie oraz brak  czasu Andrzeja stanęły na przeszkodzie  by się wszyscy  wcześniej  spotkali.  

Obu  rodzinom  Marta i Wojtek  opowiedzieli o  swym ubiegłorocznym pobycie w Turcji i  wyrazili  nadzieję, że tegoroczny pobyt będzie jeszcze lepszy, bo tym razem  jadą w trzy pary a i miejscowość jest ciekawsza. Z kolei mama Andrzeja skorzystała  z obecności  Marty i podziękowała  jej, że namówiła Andrzeja by nawiązał jednak kontakt  z rodzicami i stwierdziła, że  z tego powodu czuje  się dłużniczką  Marty. Potem ojciec Andrzeja oprowadzał gości po "domu i zagrodzie", a  Misia, korzystając  z okazji, dyskretnie podlała trawnik, co zaraz  wypatrzyli  chłopcy i zaraz padło pytanie, dlaczego jej wolno sikać  w ogrodzie,  a oni muszę wracać w tym celu do mieszkania.

Około godziny 18,00 rodzice  Marty, oraz Wojtek  z Martą  i Henio, który miał jeszcze przed  sobą obchód wieczorny pożegnali  się, a Maryla i Andrzej zaczęli pomału "urządzać  się  na pięterku". Chłopcy pomagali z wielkim  zapałem  i kursowali zawzięcie nosząc po kilka  książek do pokoju na parterze, który był przeznaczony na gabinet i bibliotekę - praktycznie   dla Andrzeja, bo jego ojciec  już nie planował projektowania. Prawdziwy zachwyt chłopców wywołał fakt, że codzienne posiłki będą konsumowane w kuchni, a ich część stołu ma nieco obniżony blat i pasujące  do niego wysokością krzesła. Był to patent pana majstra, bo bez odpowiedniego narzędzia nie  mogły dzieci same zmieniać  wysokości  blatu. Mini kuchnia na  piętrze też była świetnym pomysłem i została sprawdzona  zaraz w niedzielny poranek przez Andrzeja, który rano zrobił dla Maryli i siebie poranną kawę, którą się raczyli gdy jeszcze  dzieci  spały. Ta poślubna niedziela upłynęła  Maryli i Andrzejowi na dalszym "urządzaniu  się", a chłopcom na  ciągłym kursowaniu piętro- parter - ogród i z powrotem.  Maryla patrząc na  nich stwierdziła, że ona gdyby tak "na okrągło" pokonywała ten  dystans to pewnie  po godzinie nadawałaby się "na złom". 

Dzieciaki co jakiś  czas przybiegały do Andrzeja i Maryli "na pieszczotki". Nie  da  się ukryć, że w tym domu nikt na nich  nie krzyczał dzięki czemu i oni   nie wywrzaskiwali swoich potrzeb i Andrzej zauważył, że zrobili  się grzeczniejsi i nie trzeba było wszystkiego powtarzać po dwa  razy. Maryla twierdziła, że to na pewno  duża zasługa  Ewy, która nigdy na nich nie krzyczała, a teraz  to oni obaj czują  się tu pewnie, bo są otoczeni życzliwością wszystkich dorosłych.

W niedzielny wieczór Andrzej pojechał wraz z Marylą na  spotkanie i rozmowę z Ewą. W poniedziałek rano Piotruś szedł do  zerówki, ale nie na Ursynowie  tylko na Sadybie, w pobliżu domu, w którym teraz zamieszkali - taka decyzja zapadła na forum rodzinnym. Mama Andrzeja tłumaczyła  mu, że byłoby jednak logiczne, gdyby Jacuś też zaczął chodzić do przedszkola na Sadybie bo przedszkole jest  bardzo blisko domu i odpadnie  kłopot z wożeniem go na Ursynów, co zawsze  jest mało zabawne  zimą. A tu idąc normalnym krokiem dojdzie do przedszkola w siedem minut. I przedszkole  nie jest przepełnione, nie ma bowiem  w okolicy nadmiaru  rodzin z  dziećmi w wieku przedszkolnym.  A Ewa na pewno bez trudu dostanie  pracę w którymś z przedszkoli na Ursynowie, które ponoć powstają na osiedlu niczym grzyby po deszczu.  Poza tym znalazła  w prasie  kilka artykułów wyrażających się raczej  niepochlebnie o tych nowo powstających placówkach- że po pierwsze są drogie bo to są placówki prywatne, o dwóch  z nich napisano, że dzieciom nie odpowiada ich menu, a o innym, że nie bardzo wiadomo  za co się płaci, bo ciągle  jest nieczynne po kilka  dni bo jest jakaś kolejna epidemia.  

No niestety - mam wrażenie, że większość tych  zarzutów jest prawdziwa- tak mi ostatnio mówił Michał- jego najstarszy to więcej siedział w  domu niż  w przedszkolu i dlatego teściowie Ali sprzedali  swą hacjendę i przenieśli się do Warszawy, żeby dzieciaki nie  chodziły do przedszkola- stwierdził Andrzej.

A mieszkanie Andrzeja po prostu się wynajmie- kontynuowali projekt  rodzice.  Jak na razie  to jest wieczny głód  mieszkań w  Warszawie. Jakby na to nie  spojrzeć mieszkanie jest atrakcyjne i jest umeblowane. A jeśli się Andrzej zdecyduje na wynajem, to jest kilka instytucji w Warszawie, które chętnie  wynajmują mieszkania, bo mają swe  filie w Warszawie i bardziej im   się opłaca  wynajmować mieszkania umeblowane od osób prywatnych   niż lokować ludzi w hotelowych pensjonatach, lub kupować  mieszkanie  na firmę. Poza tym teraz  obaj chłopcy mają solidne oparcie w  rodzinie, nikt się na  nich nie wydziera i nikt ich  nie bije no i jest  plus, że obaj będą w jednym przedszkolu, co też ma znaczenie dla dzieci.

Spotkanie z Ewą przebiegło spokojnie- Ewa właściwie spodziewała  się, że ożenek Andrzeja będzie oznaczał koniec jej pracy u niego. Była  zaskoczona faktem, że Lena biła  dzieci. Jej zdaniem obaj chłopcy mając solidne oparcie w rodzinie  bez trudu zaadaptują  się  do zerówki i przedszkola. Co do mieszkania Andrzeja - ona byłaby zainteresowana jego kupnem bo to dobra lokalizacja i jeśli Andrzej zdecyduje się na sprzedaż, to prosi by ją o tym poinformował. A co z tym w którym  mieszkasz ?- spytał Andrzej. To po prostu przestanę wynajmować, twoje mieszkanie jest lepsze. Przez kilka  sekund Andrzej miał ochotę jej powiedzieć co wie o tym wynajmowaniu, ale postanowił wpierw porozmawiać  o  tym z Ziukiem - wszak proszono go o dyskrecję w tej  sprawie.

Gdy już siedzieli w  samochodzie Maryla powiedziała- ładna ta Ewa i bardzo sympatyczna. No ładna - zgodził się z nią Andrzej. Ona ma  jakiegoś faceta ale jakoś nie zakładają rodziny, ale nie pytam dlaczego, bo zupełnie mnie to nie obchodzi. Obchodziła mnie tylko jako opiekunka  moich dzieci a nie jako kobieta. Kocham Martę, ale nie ma  w tym zupełnie  zmysłowości - kocham jej rozum, jej sposób na życie, ale to z tobą chcę dzielić swe życie a nie z nią. To taka drobna  ale zasadnicza  różnica. Kocham ją tak samo jak Wojtka i zawsze obojgu będę pomagać. Kocham też ojca Wojtka i też  zawsze będę go chronić. Czuję, że chcesz  zapytać się okrężną  drogę o Lenę i moje uczucia -weź pod uwagę, że wtedy byłem bardzo młody, napalony i niewyżyty, a ona wielce  chętna i zupełnie pozbawiona oporów. I nie byłem pierwszy.  Była ogromnie chętna, dla niej seks był odzwierciedleniem uczuć i gdy braliśmy ślub Piotruś już był w  drodze bo jej  się "dni pomyliły", więc się ożeniłem, a potem w Jacusia zostałem wrobiony, bo ona chciała duuużo dzieci, więc odstawiła tabletki, tylko ja o tym nie wiedziałem. Przez jakiś  czas nienawidziłem jej serdecznie a potem i teraz przestała mnie obchodzić.  Jak widzisz  wyszłaś  za mąż za dziwnego faceta. Kocham chłopców, ale.......  nie kojarzą mi się  wcale z Leną. A w tobie  kocham wszystko - i całą twą zewnętrzność i to co masz w głowie. Uwielbiam patrzeć gdy pracujesz - robisz  to cudownie- pewnie jestem świr ale  lubię też patrzeć na ciebie gdy śpisz- wyglądasz wtedy jak mała dziewczynka i z trudem opanowuję  chęć wycałowania każdego milimetra twego ciałka, bo resztki rozumu  mi mówią, że musisz jednak odpocząć.  Lubię patrzeć jak zaczynasz coś jeść - wygląda to tak, jakbyś się zastanawiała  czy to co wkładasz  do ust na pewno ci smakuje. I lubię ogromnie  dotyk twego nagiego ciała- to cały poemat.

                                                                           c.d.n.