Gdy Wojtek skończył rozmowę Marta spytała go o co szło z tymi znajomymi jego mamy. Wojtek machnął ręką - drobiazg - miała pretensję, że nie zaprosiliśmy na ślub jej serdecznej przyjaciółki z mężem - i teraz posłuchaj uważnie argumentacji: "bo Agnes jeszcze nigdy nie była w Warszawie". To zupełnie tak jak byśmy organizowali nie własny ślub ale otwierali nowe biuro turystyczne, bo się tym zajmujemy. Nie jest mi miło to mówić, ale moja matka robi się z roku na rok jakby głupsza. Może to klimakterium taki ma na nią wpływ albo coś z rozumem się jej poprzestawiało. Ja już nawet bym tej Agnes nie poznał na ulicy bo ostatni raz ją widziałem chyba gdy byłem w trzeciej licealnej na jakimś młodzieżowym festynie bo ona się bardzo udzielała w szkole, z tej racji, że jej córka właśnie zaczęła do tego liceum chodzić. A co do tej córki to ci powiem, że krowa na reklamie Milki miała więcej wdzięku i urody od tej dziewczyny, a moja matka cały czas suszyła mi głowę, żebym ja się nią zaopiekował w szkole. Na szczęście był uczniowski komitet powitalny dla nowych uczniów i opiekowali się dość intensywnie nowymi uczniami. No i matka miała mi za złe, że nie zaprosiłem Agnes bo przecież Agnes to jej najbliższa przyjaciółka.
I strasznie mnie to zezłościło - jeśli się tak bardzo przyjaźni z Agnes to niech się wybierze razem z nią do Warszawy, niech ją oprowadza po Warszawie lub obwiezie samochodem po Polsce. Mnie ta Agnes zupełnie nie obchodzi. I szalenie mnie rozbawiło, bo gdy zacząłem ojcu mówić o tym, że chcę to mieszkanie sprzedać, to ojciec zaraz ściszył głos i powiedział bym nic o tym, że chcę zbyć to mieszkanie nie mówił mamie - on sam pomyśli co z tym mieszkaniem zrobić - no więc powiedziałem tylko, że rozumiem i nie będę o tym rozmawiać z matką. Zobaczymy co wymyśli. W moim odczuciu to odpali mi połowę jego wartości, zostawi je sobie w charakterze pied-a-terre i poprosi bym matce powiedział, że je po prostu sprzedałem albo wynajmuję. I powiem ci szczerze, że jestem naprawdę bardzo szczęśliwy, że twój tata mnie przygarnął - według mnie jest naprawdę wspaniałym człowiekiem. A przecież przeżył wielkie rozczarowanie - to musiało go bardzo boleć.
Obaj przypadliście sobie z moim tatą do gustu i serca. Gdyby tak nie było to nie mieszkałbyś z nami przed naszym ślubem. Gdy tata gotuje i robi zakupy to często się mnie pyta, czy ty aby na pewno to lubisz co on zamierza ugotować czy też kupić. Jesteś dla niego drugim, kochanym dzieckiem. Podejrzewam, że gdyby moja matka była inna, to na pewno nie byłabym jedynaczką. Kiedyś mu powiedziałam, że powinien rozejrzeć się za jakąś odpowiednią kobietą, ale powiedział, że zrobi to gdy ja skończę studia, będę pracować,będę samodzielna. A poza tym to strasznie mocno przeżył to, że moja matka go zdradziła i że niewiele ją obchodziłam i to go w pewien sposób zraziło do kobiet. Tak mi to przedstawił.
Wiesz, ja matki mojej nie usprawiedliwiam - nie kochała mnie bo wcale nie pragnęła dziecka a taty zapewne wcale nie kochała, pewnie była zainteresowana głównie seksem jako takim - bo seks nie zawsze jest związany z uczuciem. Jedna z moich koleżanek nieźle to określiła - to takie podrapanie się bo cię akurat coś zaswędziało- podrapałaś się, ulżyło, idziesz dalej i nie ważne czy się podrapałaś jakąś szczotką czy paznokciami. A ty i ja jesteśmy parą dinozaurów z innej epoki. Przesłaniasz mi cały świat. Pamiętasz jak się kiedyś w szkole rozpłakałam tylko dlatego, że mi na lekcji "nie odmrugnąłeś"? Pamiętam - powiedział Wojtek. Aż mnie zatkało, gdy mi powiedziałaś dlaczego płakałaś. I od tej pory nauczyłem się bacznie ciebie obserwować.
Marta roześmiała się - i nabrałeś niesamowitej wprawy w tym obserwowaniu mnie. Najczęściej nawet nie zdążę do końca sprecyzować swej myśli i tym samym jeszcze jej nie zwerbalizuję a ty już jakimś cudem wiesz o czym myślę, zupełnie jakbyś podglądał moje myśli. Nie podglądam wcale twoich myśli, tylko jakoś tak się złożyło, że oboje lubimy te same rzeczy. Podobnie jak ty wolę pobyt nad morzem niż w górach. Lubię las, co wcale nie znaczy, że lubię przedzierać się przez jakieś krzaczory - po prostu lubię chodzić po lesie, lubię zbierać grzyby, lubię słuchać leśnych odgłosów, leżeć na mchu i wpatrywać się w niebo poprzecinane gałęziami wysokich sosen. Lubię strugać łódki z kory i jeśli kiedyś będziemy mieli dziecko to będzie zapewne posiadaczem całej flotylli łódeczek z kory.
Ja to się zawsze boję, że zabłądzę w lesie, w którym jestem po raz pierwszy - przyznała się Marta. Ale też bardzo lubię wędrówki po lesie. A zgubiłaś się kiedyś? Może nie tyle się zgubiłam, co wyszłam z lasu w zupełnie innym miejscu niż planowałam co mnie nieco przeraziło. Ja , gdy idę do lasu którego dobrze nie znam to biorę kompas - tego się nauczyłem w Austrii. No, cały problem w tym, że mnie to kompas zupełnie by nie pomógł - jeszcze nie opanowałam chodzenia na azymut. Będziesz musiał mnie nauczyć prawidłowego korzystania z tego ustrojstwa.
Ale mam koleżankę, która gubi się nawet na ogrodzonym terenie, jest tak zdolna, że potrafi się zgubić nawet w Łazienkach i nigdy w związku z tym nie chodzi do prawdziwego lasu. Gdy opowiadała nam jak "zabłądziła" na ogrodzonym terenie pewnego ośrodka usytuowanego w lesie to mało nie umarłam ze śmiechu. A to dlatego tak mnie skręcało, bo ja tam ze trzy razy byłam w wakacje i zupełnie nie mogłam pojąć jak się można było w nim zgubić. Po pierwsze teren ośrodka nie jest w jakimś gęstym lesie i nie jest to duży obszar. Stoi tam 12 domków pomalowanych na biało i odstępy są między nimi takie, że ma się w zasięgu wzroku (chyba nawet krótkowidz) minimum dwa domki. Środkiem ośrodka prowadzi szeroka dróżka (taka na rozstaw kół ciężarówki by mogła swobodnie przejechać) od bramy wjazdowej do drugiego końca ośrodka. Calutki teren jest ogrodzony, siatka nigdzie nie uszkodzona. I ona tam ciągle błądziła. No a poza tym domki są ponumerowane. Raz byłyśmy obie w tym samym czasie - i ona faktycznie wcale nie wychodziła poza teren ośrodka, bo się bała, że się zgubi. Raz pojechała z nią jej mama do pobliskiej wiochy po owoce i ciacha, to tam się zgubiła na długości 200 metrów- wyszła ze sklepiku i polazła w niewłaściwą stronę i nie mogła znaleźć ich samochodu. Aż się biedula popłakała z tych nerwów. Wyobraź sobie zaryczaną, usmarkaną szesnastolatkę . Dobrze, że się w końcu kogoś zapytała gdzie jest cukiernia, w której jej matka sterczała w kolejce. Nie mam pojęcia czy taki brak orientacji to jest sprawą uleczalną. A ona była całkiem dobrą uczennicą, czyli była "wyuczalna", no ale miała takie jakieś dziwne zaburzenia orientacji w terenie. A jak jest z nią teraz to nie wiem - ktoś mi mówił, że studiuje na Uniwersytecie jakąś filologię. Jakoś wcale nie mam kontaktu z ludźmi z liceum. Ale nie wiem czemu wcale mi nie brakuje tych kontaktów.
Martuniu, doszedłem do wniosku, że możemy gdzieś pojechać na dwa tygodnie - i nie jest to kwestia finansów tylko pisania tej pracy. Pomyśl gdzie chciałabyś pobyć ze mną przez dwa tygodnie. Posiedzimy raczej w Polsce, bo to już będzie sierpniowy urlop a wszędzie poza Polską będzie pełnia sezonu urlopowego, bo dla wielu krajów sierpień, zwłaszcza jego pierwsza połowa to typowy okres urlopowy. Znajomy mi polecił Szwajcarię Kaszubską i ośrodek nad jeziorem i dużo lasów dookoła. Śniadanie -szwedzki stół od 8,00 do 10,00, obiad od 14,00 do 15,00, kolacja dania z karty. I kilometry dróg leśnych do przedreptania.
Patrzyłem co jest nad morzem, pomijając duże ośrodki wczasowe i hotele -można coś znaleźć w Sopocie, bo tam się pobudowało pełno osiedli nadmorskich, z tym że zapewne te kwatery najbliższe morza to już są wynajęte. No i tam nie ma zorganizowanego wyżywienia, kwatery są wyposażone jak każde "normalne" mieszkanie, w garnki, naczynia, zmywarki, kuchenki indukcyjne, odkurzacze, pralki -można sobie samemu w domu pichcić. I to ponoć świetnie zdaje egzamin.
No to może w takim razie pojedźmy do tej Szwajcarii Kaszubskiej- nigdy tam nie byłam. Podoba mi się, że śniadanie jest do 10,00 i ta kolacja "z karty". Albo może lepiej pojedźmy do Sopotu - lubię Sopot. Jak dla mnie to ma zupełnie niepowtarzalną atmosferę. Ale byłoby fajnie, gdyby kwatera była blisko plaży. Bo jeśli to będzie tzw. "apartament" to będzie z wyposażoną kuchnią i tak prawdę mówiąc zrobienie śniadania takiego jak my lubimy to zerowy problem - zrobimy zakupy tak jak w domu, czyli raz na tydzień, tam na plaży lub tuż obok są knajpki i zawsze można coś na plaży przegryźć, np. smażoną rybę. Poza tym podejrzewam, że będzie nas "nosić" a obiady i kolacje to będziemy jadać w różnych miejscach, bo sobie przecież pojeździmy po całym Trójmieście.
Masz rację - poparł ten pomysł Wojtek - jestem ostatnio okrutnie rozbestwiony przez ciebie i tatę i bardzo sobie cenię domowe jedzenie. No i już chyba całkiem nieźle daję sobie radę w kuchni. A za leżeniem na słońcu to ja nie marzę. A ja nie marzę za moczeniem się w zimnym Bałtyku - dodała Marta. No to w takim razie muszę sprawdzić jakimi kwaterami tam dysponują - skonstatował Wojtek. Wyjedziemy z Warszawy w tym układzie 30 lipca. Oczywiście muszę rodzicom, gdy coś wynajmiemy, od razu zapowiedzieć, że następnego dnia rano po ślubie jedziemy w tak zwaną podróż poślubną. Biedny nasz tata, będą mu tu głowę zawracać. Pomyślałem, że w takim układzie to chałupy pozbędę się pewnie gdy już wrócimy z Sopotu. Chyba, że zjadą tu z tydzień wcześniej i zdążę z ojcem przeprowadzić transakcję. Ale podejrzewam, że teraz to tylko z nim omówię dokładnie całą sprawę a potem to on tu zjedzie cichcem i przeprowadzimy wszystko przez notariusza. Jestem ciekawy, czy nadal moi rodzice mają rozdzielność majątkową, bo jak się tata żenił z mamą, to jej ojciec zarządził taki właśnie scenariusz, bo ojciec matki był "majętny" i nie lubił mego ojca, nie chciał go za zięcia, bo zdaniem dziadka mój ojciec był "gołodupcem". Miał nadzieję, że się mój ojciec zrazi i obrazi, ale nie udało się. Najzabawniejsze jest to, że dziadek w pewnej chwili zbankrutował i matka nie dostała żadnego spadku po nim. Dobrze że długów nie trzeba było spłacać, bo ich nie narobił.
Gdy tata wrócił z pracy pochwalił pomysł wyjazdu do Sopotu - oboje cały rok akademicki porządnie pracowali i na pewno gdy Wojtek nieco odpocznie to będzie mu szybciej i lżej szło to pisanie magisterki. Teraz idzie dość wolno, bo po prostu jest już bardzo zmęczony. Mózg też potrzebuje odpoczynku, nie tylko cały system kostno-mięśniowy. A o tych apartamentach w Sopocie to już słyszał - to są regularne mieszkania w blokach mieszkalnych. Właściciele je wyposażają w meble i sprzęt AGD i te mieszkania od wiosny do jesieni "pracują" na swoich właścicieli. To są wysokie budynki z podziemnymi parkingami. I o ile właściciel mieszkania wykupił miejsce parkingowe to zmotoryzowany wczasowicz jest poinformowany, które miejsce parkingowe może zająć. Oczywiście w takim bloku mieszkają nie tylko sami "wczasowicze" ale i "zwykli" mieszkańcy Sopotu, którzy tu wykupili mieszkania w spółdzielni mieszkaniowej. A zrobienie śniadania czy też kolacji na dwoje na pewno ich nie nadwyręży fizycznie. I taki układ jest też korzystny pod względem czasowym bo nie muszą wracać na określoną godzinę bo im jakiś posiłek przepadnie. No i rano będą mogli sobie pospać. Wojtek jeszcze opowiedział tacie o tym ośrodku w Szwajcarii Kaszubskiej, a tata powiedział, że zna to miejsce, jest na pewno dobre na jakieś szkolenia czy kurso-konferencje, a tak dokładnie to kiedyś był to bardzo dobry ośrodek, ale teraz jest w rękach prywatnych i niestety widać, że właściciele oszczędzają na wszystkim, na środkach czystości także, a ta "kałuża", która szumnie nazwana jest jeziorem to tylko i wyłącznie służy wylęganiu się komarów. Owszem- można tam sobie wykupić przejażdżkę po lesie bryczką jak i naukę jazdy konnej i jakąś "pychówkę"by nią "pływać po jeziorze". I to właściwie koniec atrakcji, co nie zmienia faktu, że okoliczne lasy są ładne. I do Kartuz jest niedaleko, ale tam też trudno o atrakcje. Poza tym wszystkie wczasowe miejsca starają się głównie o to, by był teren przeznaczony dla kilkulatków, żeby rodzice mogli zaraz po śniadaniu wypuścić dziecko z pokoju i by do obiadu było zajęte zabawą i nie zawracało im głowy.
A gdy pojadą do Sopotu to mogą zrobić wypad stateczkiem na Hel, tam jest od jakiegoś już czasu fokarium. Są tam uratowane foki, które przeszły kurację. I o tych fokach można się sporo dowiedzieć. Mogą zrobić całodzienny wypad do Gdańska, warto też z jeden raz pojechać do Oliwskiego ZOO, które jest ogromne powierzchniowo, więc się nieźle nachodzą, można też wybrać się na koncert organowy w Oliwie i do gdyńskiego Oceanarium, zwiedzić Gdańsk, popływać po gdańskim porcie stateczkiem wycieczkowym i posłuchać co o mijanych obiektach mówi wykwalifikowany przewodnik. Można też na jeden dzień wyskoczyć do Jastrzębiej Góry, zejść 300 schodów w dół na plażę i podziwiać z dołu klif a potem grzecznie się wdrapać z powrotem. A potem pojechać do Rozewia i tym razem też jest 300 schodów ale krętych. To jedna z najwyższych latarni a jej światło widać aż z odległości 26 mil morskich. I jest w niej też muzeum.
c.d.n.
podobało się :-)
OdpowiedzUsuńPodobalo sie!
OdpowiedzUsuń