Wycieczka do jaskiń została podzielona na dwa dni. Dzień przed wyjazdem do Jaskini Demianowskiej Marta poinformowała przyjaciół, żeby koniecznie wzięli na to zwiedzanie jaskiń buty trekkingowe i do plecaka albo ciepły sweter albo kurtkę. No ale po co ? przecież jest gorąco - wszyscy byli zdziwieni.
Gorąco to będzie w autokarze i koło jaskini, ale w jaskini to będzie zimno - tam nie ma wszak słońca a póki co nikt jaskiń nie ogrzewa centralnym ogrzewaniem. W jednej z jaskiń ściany są pokryte lodem i podobno- mówię podobno bo tego nie mierzyłam, to ściana lodu ma 25 metrów grubości i raczej nie wydziela z siebie ciepła. I raczej we wszystkich jaskiniach jest zimno, bo nie ma w tych jaskiniach źródeł geotermalnych. Zrobicie jak będziecie chcieli- dla mnie to możecie iść nawet w kostiumach kąpielowych. Był ktoś z was w kopalni soli w Wieliczce?
Ja chyba byłam i nie wspominam tego mile- powiedziała Ala -było tam zimno. No właśnie - w tych jaskiniach też upału nie będzie tylko chłód. I w tym chłodzie pobędziemy około 2 godzin, bo tyle trwa zwiedzanie. Ondrej spisał się na medal bo dołączył nas do wycieczki z polskojęzycznym przewodnikiem. Zbiórkę mamy w Tatrzańskiej Łomnicy, tam na parkingu zostawimy samochody. Możemy pojechać dwoma samochodami zamiast trzema- w jednym same dziewczyny, w drugim nasza obstawa. Oczywiście nie ma problemu jeśli wolimy jechać trzema samochodami. A jakieś oświetlenie tam jest? spytała Maryla.
No na pewno i to nawet z kolorami, żeby było jeszcze ładniej. I teraz pomyślcie spokojnie, czy naprawdę chcecie powlec się na Rysy. Bo my z Wojtkiem zdecydowanie chcemy. Oczywiście mówię to po to, bo ta jaskiniowa wycieczka w czasie której będziemy łazić w sumie blisko 4 godziny powinna nam dać odpowiedź, czy wyrobicie kondycyjnie Rysy. Bo w górę powleczemy się mniej więcej 4 godziny, odpoczynek sobie zrobimy przed samym podejściem na szczyt w schronisku , czyli w Chacie pod Rysami. Stamtąd na szczyt to już tylko godzinka drogi. Tylko w jednym miejscu jest ciut trudniej, ale są ułatwienia, klamry wbite w ściankę, łańcuchy, liny. I tylko w jednym miejscu ścieżka jest blisko przepaści i to jest tylko jedno takie trudniejsze miejsce, dla psychiki głównie. Ale nie ma problemu, bo idziemy z ratownikiem górskim, a szlak jest dopuszczony do samodzielnego chodzenia bez przewodnika.
Jedyna niedogodność, że jest wskazane by ruszyć z domu bladym świtem, ale teraz już o 4 rano świta. A ruszyć trzeba wcześnie bo potem jest sporo ludzi na trasie, co jest mniej fajne. I koniecznie musimy się przed tą wyprawą ubezpieczyć i jak mówił Milosz to trzeba w tym ubezpieczeniu zastrzec, że ma objąć również ściągnięcie delikwenta z trasy w razie potrzeby helikopterem. To zdanie jest ważne, bo taki transport jest cholerycznie drogi , to kilkadziesiąt tysięcy euro. I popatrzcie czy macie miękkie skarpety i tak na wszelki wypadek dobrze jest je włożyć lewą stroną na wierzch, żeby nas nie poocierały szwy. I jak wolicie - jeden plecak na wszystkie rzeczy i będzie noszony na zmianę, czy każda para idzie z własnym.
W plecaku ma być kurtka, czapka, zapasowe skarpety,bidon z piciem, wspomagające kondycję żarciuszko. I jeszcze jedna bardzo ważna sprawa - żeby nikt z was nie odstawiał chojraka - trzeba meldować o każdym zachwianiu kondycji, nie zarzynać się, nie idziemy bić rekordu czasowego, zawsze możemy po drodze nieco odpocząć lub wręcz zawrócić. Podjedziemy w miejsce oddalone mniej więcej 11 km od Szczyrbskiego Plesa i tam zostawimy samochody, więc jest jasne, że wrócimy w to samo miejsce. No i z uwagi na te ułatwienia typu klamry , łańcuchy i liny to dobrze jest mieć na rękach (bez względu na płeć) skórzane rękawiczki. A jak będziemy w tym schronisku to trzeba tam pójść do toalety, bo jest stamtąd fajny widok na Tatry. I oczywiście naprawdę się nie obrazimy na was jeśli na Rysy nie pójdziecie. My chcemy iść, bo następny urlop to chcemy spędzić w Alpach. A tam góry wyższe, szlaki dłuższe. Poza tym to ja już obskoczyłam w Polsce Świnicę i Granaty i Kominy Tylkowe i co roku robiłam przejście z Doliny Chochołowskiej do Doliny Małej Łąki byłam na Kościelcu i nikomu go nie polecam, byłam na Kominach Tylkowych i to już był wyczyn bo trawersowałam ścianę taką diablo wąziutką ścieżką i byłam cały czas pewna, że za moment spadnę bo to wąziutka ścieżka i cały czas masz przepaść.. A do tego miałam złe buty bo zwykłe tak zwane pionierki, a nie takie porządne trekkingowe butki jak te co teraz mamy. No ale to było jeszcze przed studiami. Na Giewoncie nie byłam i nie mam zamiaru kiedykolwiek na niego wchodzić. Na początku myślałam, żebyśmy zrobili Krywań- to ukochana góra Słowaków. Ale na Krywań się dłużej idzie. Wtajemniczeni twierdzą, że z Krywania jest najpiękniejszy widok na całe Tatry. Nie wiem czy zauważyliście, ale Polska ma znacznie mniejszą część Tatr niż Słowacja. U nas to z jednego miejsca masz furę szlaków a tu to wszędzie jest daleko. Ale mnie to nie przeszkadza.
Kilka dni później pojechali do Jaskini Demianowskiej, a przed tą wyprawą odwiedzili sklep ze sprzętem sportowym i turystycznym.Zaopatrzenie było świetne i wszyscy uzupełnili swą garderobę. Bo, jak powiedziała Maryla - przecież już nie rośniemy, to będziemy miały to i na następne takie wypady. I może za rok my tez pojedziemy z wami w te Alpy? Oooo, to byłoby bardzo, bardzo fajnie - ucieszyła się Marta. Pojechalibyśmy, tak jak mówił Miłosz, wpierw w Dolomity. Ja nawet wiem co on plótł o "trzech siostrach"- to są takie trzy góry obok siebie, które dołem można obejść i to jest całkiem spora wycieczka. No i to "dołem" to już są góry. Ale bardzo możliwe, że za rok też zjedziemy na Słowację - mnie osobiście bardzo się tu podoba . Fajnie się mieszka u Ondreja.
Ala uśmiechnęła się - mnie to tak naprawdę obojętnie dokąd pojadę, byle przez jakiś czas nie słyszeć na okrągło co które z dzieciaków chce lub czego nie chce. Bo oni na okrągło albo coś koniecznie chcą albo za nic w świecie nie chcą. I całe szczęście, że nie chodzą do przedszkola, bo przynajmniej nie mam wciąż szpitala w domu.
No popatrz, a nasze dzieciaki ani razu nie chorowały w przedszkolu, zobaczymy jak będzie gdy Piotrek pójdzie do szkoły. A jaki dumny, że pójdzie już do szkoły! A fajnie, bo na tym starym osiedlu nie ma nadmiaru dzieci i będzie normalnie chodził do szkoły na ósmą - powiedział Andrzej. Przez moment się zastanawialiśmy czy młodszego nie posłać rok wcześniej, ale stwierdziliśmy, że nie ma potrzeby - niech idzie do szkoły normalnie, jako siedmiolatek.
No a wiecie już czy idziecie na Rysy z nami i Miloszem czy wolicie zostać na przykład w Szczyrbskim Plesie nad jeziorem i co najwyżej odwiedzić tych co polegli w górach?- zapytała Marta. Ala i Maryla spojrzały na siebie , a potem Maryla powiedziała. My dwie to zostaniemy na kwaterze, będziemy kury niańczyć. Ja mogę nawet Ondrejowi trawnik skosić, jeżeli ma elektryczną kosiarkę. A nasi panowie chcą iść z wami. Czyli pójdziesz ty i czterech facetów z tobą. To łażenie po tej jaskini uświadomiło mi, że mam zerową kondycję. Bolą mnie kolana i mięśnie ud. Ostatnio mało chodziłam bo miałam nowe kadry do szkolenia. A jak im coś klepię to na siedząco. A ja niestety jestem wcześniej niż powinnam niedysponowana - powiedziała Ala. I to chyba z powodu zmiany klimatu. Jestem pierwszy raz od wielu lat w górach i chyba stąd taka reakcja. Ostatni raz byłam w górach jeszcze przed urodzeniem Mirka . Ale nasze chłopy to chcą iść na Rysy - potem każdy z nich się będzie chwalić , że był w te wakacje na Rysach.
Uuuu, to kiepsko. Bo będą się musieli chłopcy dostosować do mojego tempa, a ja nie mam zwyczaju się zarzynać w górach. Chodzę tak, żeby się za szybko nie zamęczyć. Muszę to przemyśleć. Wojtek to jest przyzwyczajony do mojego tempa łażenia. Może oni po prostu poprują w górę własnym tempem a ja z Wojtasem swoim. Do rozmowy dołączyli się mężowie, którzy właśnie wrócili z wyprawy po owoce i różne przegryzki. Na widok ilości zakupionych słodyczy i różnych przegryzek Martę na moment nieco zatkało i zapytała się tylko, czy w sklepie jeszcze coś zostało na półkach po ich wizycie. Zapewnili ją, że jeszcze sporo towaru zostało i wyjaśnili, że "przecież w Polsce akurat takich słodyczy nie ma a one im smakują. Marta im zaraz przekazała nowinę, że ich osobiste żony nie pójdą na Rysy, bo nie czują się dobrze po tym dreptaniu "jaskiniowym". Andrzej pokiwał głową i powiedział - Maryla jest pierwszy raz w wysokich górach- nie jeździła nigdy w góry i one ją trochę przerażają.Nic wam nie mówiła, ale na Łomnicy była cały czas przerażona, nawet gdy siedziała przy kawie i nie wyglądała przez okno. Na tarasie tak była mnie uczepiona jakby za moment miał ją porwać wiatr. A z drugiej strony to na moje oko ma jakieś niespożyte zapasy energii, sądząc po tym jak bardzo intensywnie pracuje w szpitalu. I mam wrażenie że po prostu Rysy są jeszcze poza jej zasięgiem głównie w sensie mentalnym, bo fizycznie na pewno by podołała. Ale za rok na pewno pójdzie. Zostawimy z Michałem nasze panie w schronisku nad jeziorem a my pójdziemy z wami. One sobie podrepczą wolniutko na cmentarzyk, powygrzewają się lub posiedzą w cieniu na leżakach, a jak się im znudzi to wrócą jednym samochodem na kwaterę. Spędzą 8 godzin w "pięknych okolicznościach przyrody". Bo mam wrażenie, że powinniśmy się wyrobić w 8 godzinach. Według przewodnika 3,5 godziny pójdziemy w górę, a droga w dół zajmie nam tyle samo bo wszak nie będziemy w dół zbiegać kłusem, jak mi to wytłumaczył Wojtek. Zresztą, jak to wyczytałem najwięcej wypadków w górach jest właśnie w trakcie schodzenia, bo kumuluje się zmęczenie i jednocześnie zmniejsza się uwaga i tym samym ostrożność.
My chyba jednak zostaniemy na kwaterze - stwierdziła Ala. Te kury nam nie przeszkadzają bo są na oddzielnym wybiegu za gęstym żywopłotem, koguta teraz nie ma, więc nic nie będzie darło dzioba. A na obiad pojedziemy do tego hotelu turystycznego, tam dobrze gotują. Jak zechcecie - tak zrobicie - stwierdził Wojtek. Ja w takim razie dam znać Miloszowi jak się "rzecz ma cała" i dowiem się u kogo mamy wykupić ubezpieczenie no i oczywiście ustalimy z Miloszem którego dnia idziemy na Rysy.
Milosz pochwalił decyzję pań, bo skoro żadna z nich nie chodziła dotąd po górach, to wycieczka na Rysy mogłaby by być dla nich okropną udręką a nie ciekawą przygodą. Milosz przejrzał komunikaty meteorologów na najbliższe dni i wybrał wtorek na termin wycieczki. W poniedziałek mieli się spotkać w Tatrzańskiej Łomnicy by wykupić ubezpieczenie, a w dniu wyprawy Milosz miał po nich przyjechać o godzinie 6,00 rano swoim samochodem - jak tłumaczył to on ma abonament na parking, więc po co oni mają jeszcze i za parking płacić, który do tanich nie należał i po całym dniu parkowania nieźle wzbogaciliby kasę parkingu. Poza tym to parking co prawda płatny, ale jego strzeżenie jest pod dużym znakiem zapytania i jak szczerze powiedział Milosz, że gdyby nie fakt, że jego wóz łatwo wszystkim wpada w oko bo jest pomalowany reklamami to on wolałby go nie zostawiać na tyle godzin na takim parkingu - wszak przyjeżdżąją tu bardzo różni ludzie i niestety czasem samochody giną. Ja to jestem zdania, że tak naprawdę to nie powinni brać opłat za taki parking, który tak naprawdę nie jest strzeżony, bo tę bramkę, gdy ktoś chce koniecznie zabrać samochód to spokojnie pokona, poza tym ja mam wrażenie, że po prostu tu działa jakiś dobrze zorganizowany gang, z rodzaju tych co kradną samochody na zamówienie. Wymalowałem swój samochód nie dla celów reklamowych ale dlatego, że gdyby go chcieli ukraść to musieliby zainwestować w nowy lakier, a to spory wydatek, a dopóki jest taki pomalowany to łatwo go wszędzie namierzyć, bo się rzuca w oczy.
We wtorek o godzinie 6,30 rano przed bramą posesji już czekał na swych turystów Milosz. Śniadanie, zdaniem reszty wycieczki, zjedli nieco dziwne, bo Marta zrobiła dla wycieczkowiczów czekoladową owsiankę ze sporą ilością rodzynek i innych suszonych drobno pokrojonych owoców. Płatki owsiane były zmiękczone mlekiem kokosowym. Poza tym były w środku malutkie kawałeczki czekolady. I, choć zdaniem Michała to ta owsianka wyglądała nieco dziwnie to bardzo wszystkim smakowała i dla dziewczyn zostających w domu niewiele zostało - tyle,żeby spróbować. My to codziennie jemy takie śniadanie - powiedział Wojtek. Wieczorem zalewamy wszystkie składniki albo jogurtem albo kefirem, wszystko elegancko mieszamy i wstawiamy do lodówki w zamkniętym pojemniku, na sam dół, do szuflad, tam gdzie mamy warzywa. Picie mamy cytrusowe z niewielką ilością miodu i soli. Dla was zrobiliśmy też takie - ono dobrze nawadnia i, co dość istotne, nie trzeba potem gorączkowo szukać krzaków. Dla wszystkich Marta wzięła po pół tabliczki gorzkiej czekolady, rodzynki, daktyle, owoce goi, orzechy włoskie. W domu przed wyjściem przepytała co mają w plecakach i kazała im dołożyć po parze skarpet, mówiąc, że milej jest schodzić w nieprzepoconych skarpetach. Bo gdy po wejściu będą odpoczywać to zdejmą na trochę buty i skarpety, przewietrzą stopy i będzie im się lepiej szło w dół. To taki zwyczaj?- spytał Andrzej. Pewnie nie, ale ja to wypróbowałam na sobie i wiem, że wtedy jakoś lżej się schodzi w dół. Bo schodzenie w dół też jest męczące, bo cały czas są mocno obciążone nogi i stopy. Dlatego ważne jest by mieć dobre miękkie skarpety, koniecznie bez szwów. I dlatego mówiłam, żeby je założyć lewą stroną na wierzch, wtedy nie wbijają się w ciało. O kurde - lapnął Andrzej - zaraz muszę sprawdzić jak je założyłem - i szybko ściągnął buty. No debil ze mnie, całkowity debil- jęknął - jedną założyłem dobrze, a drugą źle. Marta, a skąd ty to wszystko wiesz, przecież nie często chodzisz po górach?- zapytał Michał. Tata mnie tak nauczył, bo jak był piękny i młody to wędrował po Tatrach ze swoimi kumplami. I nawet się trochę wspinał i miał przyjaciół górali. I wszystko co wiem o górach to wiem od taty. I gdy będziemy na Rysach to mu prześlę widoczek i tata zaraz poleci z tym do drugiego taty. Oni wszyscy są teraz jeszcze w pracy. A w ostatnią niedzielę byli nad Narwią, bo od 1 lipca będą tam na urlopie.
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz