Okazuje się, że gdy człowiek jest na urlopie, to zarwanie kawałka nocy nie zostawia żadnego śladu- choć wszyscy położyli się spać około trzeciej nad ranem bez najmniejszego problemu wstali sześć godzin później, zdziwieni bardzo, że jak na razie to nikomu nie chce się spać.
To znaczy, moi drodzy, że już się zregenerowaliśmy - orzekł Andrzej. Ruch i świeże powietrze świetnie regenerują organizm. Nie da się ukryć, że odkryto to już bardzo, bardzo dawno. Zastanówmy się jeszcze kiedy wracamy - w piątek czy w sobotę. Ja do pracy to idę dopiero w poniedziałek i zaczynam wieczorem. Ale chętnie bym wyjechał w sobotę - wtedy będziemy mieli niedzielę z dziećmi. A Marylka idzie w poniedziałek rano.
Ala z Michałem i Marta z Wojtkiem stwierdzili, że im to jest całkiem obojętne, byleby zdążyli Michał z Wojtkiem w poniedziałek na dziewiątą rano do pracy. Ja też idę jak zwykle na dziewiątą - stwierdziła Marta. Obiecałam szefowi, że mu przywiozę ze dwa oscypki. Muszę kupić ich kilka, chyba kupię z pięć sztuk. Muszę się w tym układzie dowiedzieć od Ondreja gdzie je najlepiej kupić, żeby nie było w nich więcej mleka krowiego niż owczego. Gdy przyszedł Ondrej Marta od razu zapytała go gdzie najlepiej kupić takie prawdziwe oscypki. A dużo ich chcesz- to pierwsze pytanie, a drugie na kiedy. No na sobotę, bo chcemy wyruszyć mniej więcej w sobotę, ale nie o świcie, a sztuk to tak z sześć albo siedem, albo najlepiej dziesięć.
Ondrejowi aż szczęka opadła - a co, sklep będziesz otwierać? Te dobre to są cholernie drogie. Trudno - powiedział Wojtek, ale dla nas potrzebne są na trzy rodziny , poza tym Marta chce dla swojego szefa, bo ją nawet o to poprosił a ona chce też dla swojego zespołu chłopaków w pracy, bo ona nieco w nich ostatnio orała. A jak wróci to znów pewnie co nieco roboty im zwali, bo ostatnio coś wielce zamyślona chodziła i chyba coś kombinowała. Jak moja kobieta chodzi z głową w chmurach to pewne, że coś obmyśla. I na pewno nie układa wtedy wierszy.
A kiedy wy wyjeżdżacie - bo odbiór to będzie pewnie w Zakopanem, ale może uda się na na Łysej Polanie spotkać z producentem. Jeśli macie miejsce w samochodzie to bym się z wami zabrał, a potem bym wrócił jakąś okazją.
Uzgodniliśmy, że pojedziemy w sobotę po śniadaniu - po prostu wstaniemy wcześniej niż dotąd. Udało nam się wstać skoro świt by się wywlec na Rysy to i na wyjazd możemy świtkiem wstać. No dobra - za moment zacznę załatwiać - zapewnił ich Ondrej. Jessu, aleście mnie zadziwili. Ale wasze oscypki to jeszcze małe piwko - mój kolega ciągnął ze Smokowca, z restauracji smażone......pstrągi. Do Krakowa je ciągnął. Wszyscy w kuchni padali ze śmiechu, bo co jak co, ale w krakowskich dobrych knajpach to zawsze można dostać smażonego pstrąga. One wszystkie z hodowli i tu i tam. Ale kwestię oscypków to rozumiem - są oscypki i oscypki - w tym wypadku to kwestia proporcji składników i uczciwości producenta. A Milosz to wami zachwycony - spełniliście jego marzenie. Dziś rano telefonował bym zbyt rano po jajka nie przyszedł, bo na pewno odsypiacie wizytę u niego. Hanki mama też zachwycona. I jak mówi to psica jest niezwykle piękna i mądra, a wyście im pomagali ją "umeblować".
A tam- strasznie pomagaliśmy - pozbijaliśmy po prostu deski do kupy, wyszła nawet niezła buda na ich ganku i Luna ją zaanektowała. Deski były równe, nawet wygładzone, piła spalinowa, małe odcinki do cięcia - zero problemów- wyjaśnił Wojtek. Wiesz- jakby na to nie spojrzeć były przecież cztery pary rąk do roboty, a dziewczyny poszyły z koców pokrowce na materace. A teściowa Milosza to szalenie miła i serdeczna osoba - stwierdziła Marta. Miałam wrażenie, że znam ją "od zawsze".
Godzinę później zatelefonował Milosz - pozachwycał się Luną, że to przecież jeszcze szczeniak a mądra niesamowicie. I zgadnijcie dokąd idę w poniedziałek. Bo podobno w poniedziałek będzie ostatni dzień pogody. Potem już ma być kilka dni deszczowych.
Na Łomnicę, bo nowy turnus zjechał - powiedział Wojtek. Nie, zero punktów. Idę na Rysy. Ze starszym małżeństwem, którzy doczytali się w przewodniku, że od nas droga na Rysy krótsza i łatwiejsza, bo jest mniej ekspozycji. Noo, to prawda, ale boją się iść sami. Oni już dziś wieczorem przyjadą do nas, prosili o nocleg, więc ich skierowałem do rodziców Hani. Ja nie chcę Luny rozpraszać. I tak ma za dużo wrażeń odkąd ją sprzedali. Dziś się uczy aportowania. Trochę jej ciężko pojąć, że nie zagryza się na śmierć tego co się ma w pysiu przynieść. Ona jest przesłodka! Przy nodze chodzi bardzo porządnie i dziś chodziliśmy po Tatrzańskiej Łomnicy - nawęszyła się okrutnie. Na wszelki wypadek na razie to ją prowadzam na smyczy. I wszyscy mi jej zazdroszczą, ale nie powiedziałem, że ona z Zakopanego ale że z Bieszczad. No i każdemu mówię, że dostałem ją w prezencie od przyjaciół. Jeszcze wiele nauki przed nią - muszę dość szybko ją nauczyć by się nie wydzierała na każdego mijanego psa. A we wtorek jadę z nią do weterynarza i kupię jej jakiegoś dużego misia, bo tej nocy to spałem z jedną ręką wystawioną poza łóżkiem. Jeden pies a w sumie dwie rodziny mają furę radochy! Teściowa już zapowiedziała, że gdy ja i Hanka będziemy poza domem to ona u nas w domu posiedzi z Luną, tak samo w poniedziałek, gdy pójdę na Rysy. A jak im ktoś kiedyś proponował psa to nie chcieli go wziąć, bo to straszny kłopot i obowiązek. A teraz teściowa to chyba startuje do odznaki psiej matki zastępczej. Już zamówiła gdzieś mięso dla Luny i taką dużą kość, którą ma zamiar starannie obgotować i oczyścić i coś wspominała o jej uwędzeniu, żeby Luna miała ją do zabawy. Hania się ze mnie śmieje, że powinienem nauczyć Lunę by mnie goliła zębami. No i nie wiem, czy aby nie kupić jej jakiegoś kagańca, bo po raz pierwszy do mnie dotarło, że ona może chapsnąć jakieś paskudztwo leżące po drodze. Nie sposób przecież cały czas iść i patrzeć czy tylko węszy czy może coś chwyta do pysia. No i silna jest, a przecież to jeszcze szczenię. Ciekawe kiedy mnie zamkną w jakimś psychiatryku bo cały czas do niej gadam.
Wiesz - w tym gadaniu do psa to nie ma nic a nic niezwykłego- zapewniła go Marta. U nas każdy w rodzinie zawsze rozmawia z naszą Misiunią. I każdy z nas jest pewien, że ona go doskonale rozumie. Pies ma tę zaletę, że nie przekaże dalej tego co mu powiesz. I na pewno cię nie obgada do znajomych. Jak widzisz pies w domu to bardzo pozytywna zmiana, bo poza tym nawet jak nie masz ochoty to i tak musisz ruszyć tyłek z domu, żeby z nim wyjść. Podejrzewam, że nasza Misia to zna mnóstwo przepisów kulinarnych, bo tata Wojtka na pewno jej ze szczegółami opowiada o tym co robi w kuchni gdy u nas gotuje. Ja to dość rzadko dostępuję przywileju gotowania co najwyżej mogę być tatową podkuchenną. Bo gdy studiowałam to tata nam gotował, bo ja dość późno docierałam do domu i wtedy tata stwierdził, że on przed południem się nudzi, więc będzie dla nas gotował. I tak zostało. Poza tym on należy do osób, których obecność jest zupełnie nie krępująca, natomiast bardzo miła. Nie nadaje tekstów z gatunku "a w moich czasach", nie usiłuje nam narzucić swoich porządków. A ponieważ czasem mu serducho ciutkę nawala, bo miał kiedyś nierozpoznany i nie leczony zawał serca, to gdy tylko nieco gorzej się czuje to nocuje u nas w swojej "kajucie" - ma u nas swój pokój i część rzeczy. Nieco z trudem, ale udało mi się go nauczyć, że ma mi zawsze donosić każdą zmianę samopoczucia, bo wtedy można szybko zapobiec większym problemom zdrowotnym. I gdy przyjedziecie do nas to wtedy będziecie mieszkać w jego mieszkaniu, które jest "aż" kilometr od naszego, a tata będzie wtedy u nas. A ten jego pokój u nas to rzeczywiście jak kajuta- duże łóżko, szafa , mały stolik, nieduży fotel. Chcieliśmy by spał w większym pokoju, ale on woli w tym. Śmiejemy się z Wojtkiem, że ojcowie to się nam trafili fajni - w przeciwieństwie do matek, które nie sprawdziły się w swoich rolach- zwłaszcza moja bo nie była ani dobrą matką ani żoną. Rozmawiałam z kardiologiem u którego ojciec Wojtka jest pacjentem, a on mi powiedział, że bardzo ważne dla ludzi w wieku 60+ by się nadal czuli potrzebni a nie odrzuceni i że ojciec nie potrzebuje nadmiernego odciążania go od obowiązków i taki tryb życia jaki prowadzi jest dla niego w sam raz. Kombinowaliśmy nad wakacjami, żeby nadal był "pod nadzorem"- pobyt tu byłby raczej nonsensem, bo siedziałby sam na kwaterze, był pomysł by pojechał z resztą naszej "paczki" nad morze, ale w wersji końcowej tata Wojtka jest z moimi rodzicami nad rzeką, stosunkowo blisko Warszawy, bo poniżej 100km. Blisko do rzeki, blisko do lasu no i jest wśród przyjaciół, bo nasi ojcowie się znają od wielu lat i poza tym się przyjaźnią. A żeby było zabawniej to Marta opowiedziała, że gdy pracowali w tej samej instytucji to się osobiście nie znali- poznali się bliżej i zaprzyjaźnili dopiero gdy Wojtek trafił do tej samej szkoły i klasy co Marta.
Ostatni wieczór na Słowacji spędzili wszyscy u Milosza. Luna została "wymiziana", wyściskana w 200% i aż dziwne, że jej od tego głaskania i podrapywania nie wypadła sierść a nosek od całowania nie zmienił kształtu ani nie spuchł. Hania miała oczy w mokrym miejscu podobnie jak jej mama i zapadła decyzja, że w następnym roku przywiozą ze sobą Wojtkowego tatę, który będzie miał lokum w domu rodziców Hani. A co do Milosza - uznano wszystkie jego dokumenty a w jednym ze sanatoriów regularnie szkolą się fizjoterapeuci i Milosz już jest na liście kursantów, szkolenie zacznie się 1 września. Oczywiście wszyscy nowi znajomi zostali zaproszeni do Warszawy. Oprócz listy nowych przyjaciół warszawiacy wieźli do Warszawy kilkanaście oscypków, 3 woreczki suszonych prawdziwków zbieranych przez mamę Milosza. Poza tym Marta dostała kilka przepisów na te potrawy, które tu jej bardzo smakowały i serdak z jagnięcego futerka oraz 2 dywaniki pod łóżko z koziej skóry - to był prezent dla jej rodziców. Do tego wszystkiego zapewnienie, że każdy z nich zawsze będzie bardzo pożądanym gościem.
Następnego dnia do Zakopanego ruszyła kawalkada czterech samochodów, bo w ostatniej chwili Ondrej postanowił jednak jechać swoim samochodem. Pożegnanie z Ondrejem w Zakopanem też było rzewne. On oczywiście również został zaproszony do Warszawy. On z kolei zapewniał, że zawsze dla nich będzie miejsce w jego domu. A ponieważ, jak się zorientował to oni wszyscy należą do tych, którzy planują dokładnie to co zamierzają, to na pewno zawsze uda im się "dogadać". I bardzo się ucieszył, że będzie mógł przyjechać do Warszawy.
Za Krakowem "wycieczka" zatrzymała się by zjeść lunch. Pogoda była dobra, ruch na drodze był umiarkowany- nie był to po prostu jeszcze czas wakacji szkolnych, które już wkrótce miały się zacząć.
Mógłbym się przenieść na Słowację - stwierdził Andrzej sącząc poobiednią kawę. Podobał mi się Smokowiec. Takie uzdrowiskowe miejscowości żyją innym rytmem i znacznie bliżej natury. A ta "zwykła chałupa" jak Milosz nazywa dom swoich rodziców to fajne miejsce. Milosz chce tam jeszcze urządzić suchą łaźnię. Co prawda jeszcze nie wie w którym miejscu- czy w którymś z pomieszczeń piwnicznych czy rozbudować w tym celu garaż. Ja co prawda nie wiem na co mu sucha łaźnia, ale nie wykluczam, że gdy się cały dzień nadrepcze w górach to taka sucha łaźnia może dobrze działa na cały organizm. Jestem ogromnie ciekawy jak to będzie z tym jego wyszkoleniem się na fizjoterapeutę. A czy ktoś z was wie, czym na co dzień zajmuje się Hanka?
Hanka jest tak zwaną "pomocą dentystyczną" w gabinecie swego własnego ojca - powiedziała Marta. Jest normalnie zatrudniona na etacie, ale jak stwierdziła to ma już tego dość i zastanawia się nad zajściem w ciążę, z tym, że jak twierdzi to do dzieci też jej nie spieszno. Po prostu nie da się ukryć, że u tatusia robi nie tylko za pomoc dentystyczną ale i za sprzątaczkę i za zaopatrzeniowca, za księgową, czyli jest na etacie "przynieś, podaj, pozamiataj." Ale jak mi powiedziała, to jeszcze wytrzyma dopóki Milosz nie zostanie fizjoterapeutą. Ale ma żal do ojca, że ani jej, ani jemu nie powiedział o tym, że te trzy i pół roku studiów medycznych mogą mieć znaczenie dla Milosza i że można to wykorzystać.
A ja mam wrażenie, że skoro on w połowie czwartego roku rzucił te studia, to tak naprawdę nie był wcale zainteresowany medycyną. Oczywiście dobry fizjoterapeuta musi dobrze być obeznany z medycyną a ci fizjoterapeuci po Krakowskiej AWF są dobrymi w swoim fachu. Ciekawy jestem jak to wszystko się rozwinie - powiedział Andrzej. Ja w każdym razie będę go dopingował, bo jako fizjoterapeuta wcale nie musi pracować na etacie, może być po prostu "wolnym strzelcem" i brać zlecenia prywatne- np. rehabilitację w domu pacjenta- a to często jest bardziej opłacalne niż etat. Z tym, że nie wiem jak to wygląda na prowincji, słowackiej zwłaszcza. W Warszawie to miałby prywatnych pacjentów na pęczki bo każdy woli zapłacić by do połamanego dziadka czy babci przychodził rehabilitant do domu niż żeby pacjenta wozić na zabiegi gdzieś do przychodni, bo to już jest bardziej kłopotliwe. Poza tym państwowo to dostanie z 10 do 20 zabiegów na rok, a to jest zdecydowanie za mało w starszym wieku. Bo to, że się kość zrośnie to dopiero początek, zwłaszcza w starszym wieku potrzebny jest stały, kontrolowany ruch. Będę się do niego dość często się odzywać i może naślę mu zimą kolegę który jest fizjoterapeutą. Facet nie jest tak napalonym narciarzem żeby jechać na Chopok i szlifować śnieg od świtu do nocy. Jemu wystarczą okoliczne wyciągi, zwłaszcza, że będzie pewnie z dzieciakami.
Od tego "przystanku" za Krakowem jechali do Warszawy już bez żadnej przerwy.
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz