Jak było do przewidzenia Luna była bohaterką popołudnia i wieczoru. Milosz oświadczył, że Luna nie będzie absolutnie psem podwórzowym, nie będzie sypiała w budzie. A gdzie? - spytał ojciec Hanki- no w moim pokoju biurowym- zaraz pójdę na strych i przyniosę stamtąd jeden materace i koc, a raczej dwa materace i koce. Są co prawda nie najnowsze, ale chyba się Luna nie obrazi z tego powodu. Dobrze się jednak złożyło, że nie wyrzuciłem tych materacy. Chciałem zrobić w ogrodzie coś na kształt altany z miejscem do leżenia no i dzięki temu będzie miała Luna eleganckie posłanie. Jutro muszę zbić dla niej równię pochyłą z poprzeczkami, żeby nie latała po schodach. Jeden materac będzie miała do spania w nocy, a drugi będzie leżał na ganku obok balustrady.
Wojtek i Michał zaoferowali swą pomoc przy tworzeniu równi pochyłej i na strychu wybierali z Miloszem odpowiednie deski, a Andrzej zagadnął teścia Milosza jak wygląda tu lub w okolicy kwestia fizjoterapii. Andrzej oczywiście powiedział kim jest z zawodu i że namawia Milosza by zrobił jakiś kurs zawodowy w kierunku fizjoterapii. Panowie przeprosili towarzystwo i poszli spacerować po ogrodzie.
Dziewczyny we trzy wzięły się za uszycie z koców pokrowców na materace. Mama Hanki przytomnie zauważyła, że materac, który będzie leżał na ganku powinien koniecznie mieć zdejmowany i łatwy do prania pokrowiec, bo cały brud z ogrodu będzie w pierwszej kolejności "lądował" na tym właśnie materacu, a Marta stwierdziła, że byłoby dobrze, gdyby ten materac leżał nie bezpośrednio na kamiennych płytkach ale był od nich odizolowany. Nowy członek rodziny Milosza chodził po ogrodzie niemal krok w krok za jego teściem i Andrzejem. Marta się śmiała, że Luna na pewno podsłuchuje.
Teściowa Milosza nie mogła się nadziwić, że Milosz otrzymał taki prezent tylko za to, że zaprowadził ich na Rysy, więc Marta wychwalała Milosza i tłumaczyła, że na sześć osób pięć tak naprawdę po raz pierwszy zdobyło szczyt Tatrzański i to od razu najwyższy w Tatrach. Gdzie tam najwyższy- oburzyła się mama Hanki. Marta tylko uśmiechnęła się - jednak jest najwyższy- wasza święta góra, Krywań, jest o 9 metrów niższa od najwyższego wierzchołka Rysów. No ale fakt faktem, że ten najwyższy wierzchołek jest po słowackiej stronie Tatr.
Mama Hanki wypytywała gdzie pracują mężowie dziewczyn i powiedziała - muszę szczerze powiedzieć, że dobry zięć nam się trafił - co prawda szkoda, że nie skończył studiów, ale jest kulturalny, mądry, nie pali, nie pije i naprawdę dba o Hanię i dom. Marta skrótowo "puściła farbę", że Andrzej namawia Milosza by koniecznie zrobił uprawnienia fizjoterapeuty, skoro ma za sobą ukończone trzy i pół roku medycyny i jest ratownikiem medycznym. To byłoby świetne rozwiązanie stwierdziła mama Hanki - gdy się będzie szkolił to ja wtedy wezmę Lunę pod opiekę, żeby psina nie siedziała długo sama w domu. Tak naprawdę zrobiliście kochani frajdę tym psem nie tylko Miloszowi, ale i mnie, bo ja ogromnie lubię psy. I dobrze, że to suka a nie pies, bo sunie bardziej się domu trzymają. Dobrze, że panie powiedziały mi o tym, że tak mu ten wasz przyjaciel doradził - mąż się rozejrzy wśród lekarzy uzdrowiskowych, oni na pewno coś na ten temat wiedzą i coś wymyślą. Będę pilnowała żeby się koło tego pokręcił.
A ja mam małą domieszkę krwi polskiej w sobie - jedna z bliskich kuzynek mojej mamy była Polką i mieszkała w Nowym Targu- mówię była, bo już siedzi u pana Boga za piecem. A rodzice Milosza to rzadko tu zjeżdżają - jego mama to mówi, że mieszkamy w strasznej dziurze i ona to może tu być tylko latem, ale jakimś cudem to i latem bywa tu raz na kilka lat. Chyba się biedaczce wydaje, że Bratysława dorównuje największym światowym stolicom. No fakt, że ona nie jest stąd, urodziła i wychowała się w Bratysławie. Tu przyjeżdżali tylko na wakacje. Żeby zbyt nie rozwijać tego tematu Marta czym prędzej wyskoczyła z tekstem, że bardzo się w Tatrach zmieniło od jej ostatniego tu pobytu i teraz Słowacja stoi frontem do turystów.
Nooo fakt, nie da się ukryć, że wstąpienie do UE dobrze krajowi zrobiło. Chociaż miejscami nieco przesadzono z inwestycjami w Tatrach, co nie zawsze wychodzi naturze na zdrowie bo za ostro się zabrano za "ucywilizowanie" środowiska naturalnego. Bo wydaje mi się, że nie wszystko da się dobrze przebadać wstępnie - bo gdy coś badasz przy obciążeniu 100 kg to wcale nie znaczy, że tak samo dobrze będzie gdy to obciążenie będzie wynosiło tonę. Już jeden ze stawów zaczyna okresowo zanikać, czego nigdy dotąd nie było. I już przeżyliśmy jedną katastrofę bo urwał się i spadł jeden wagonik kolejki linowej z gondolami. No ale to przecież może się wydarzyć wszędzie - chyba nie bardzo można wszystko na 100% sprawdzić. Chyba nie ma na świecie takiej kolejki z gondolami, która nie miałaby nigdy awarii i nie tylko u nas był taki wypadek.
Miloszowa mama była ciekawa co która z dziewczyn robi i gdy Ala powiedziała, że ona to właściwie nic nie robi, bo mają troje dzieci to dowiedziała się, że prowadzenie domu i opieka nad trójką dzieci to jest szalenie ciężka praca, bo to praca w której nie ma ani chwili odpoczynku. Gdy Ala w skrócie opowiedziała o swoim pierwszym i drugim małżeństwie Miloszowa mama przytuliła ją do siebie i cichym głosem powiedziała - ty przyjedź tu latem z dziećmi - nie tylko psy lubię - dzieci także. Pomogę ci, będę dla nich nową ciocią a ty trochę odpoczniesz.
W czasie gdy panie rozmawiały o domowych sprawach, na "ganko-tarasie" jak owe miejsce nazwali Wojtek i Michał, w narożniku utworzonym przez ścianę budynku i balustradę powstawała zaciszna "miejscówka" dla Luny. Aktualnie panowie konstruowali nad tym miejscem daszek, który miał być pokryty płytami z folią aluminiową.Tak naprawdę to powstała w ten sposób bardzo elegancka i duża psia buda. Ściany jej i dach były pokryte płytami z folią aluminiową. Co prawda Wojtek stwierdził, że po bardzo intensywnym, ostrym deszczu ta folia prawdopodobnie ulegnie awarii, ale Milosz zapewnił, że szybko zakupi bardzo cienką blachę i nią całą konstrukcję pokryje. Ale na najbliższe dni to takie rozwiązanie raczej się sprawdzi, bo nie są przewidywane deszcze, a że te płyty zostaną pod spodem to będzie świetna izolacja termiczna. Poza tym Luna będzie tu "urzędować" tylko w dzień, bo noce to zdaniem Milosza miała spędzać w mieszkaniu.
Wizyta przeciągnęła się do.......północy, a rodzice Hanki właściwie niemal adoptowali całą szóstkę. Wymienili się numerami telefonów i adresami, a Milosz zapewnił, że na pewno przyjedzie w październiku razem z Hanką do Warszawy. I już było wiadomo, że w następne wakacje cała szóstka ma święty obowiązek zameldowania się w Tatrzańskiej Łomnicy, ale tym razem wraz z dziećmi . Ale to będzie aż piątka dzieci - zauważyła Maryla.
No to co? - przecież tu jest naprawdę dużo miejsca. Poza tym część towarzystwa może przecież mieszkać u nas, nie mieszkamy w innej miejscowości ale ze sześć domów dalej. No w razie czego to przecież część może mieszkać u nas. Osobiście nie widzę żadnego problemu. No może tylko taki, że musimy to wszystko ustalić najpóźniej na początku maja.
Gdy "szóstka" wyjeżdżała z powrotem na swoją kwaterę to musieli obiecać, że gdy dojadą na miejsce to zaraz dadzą znać, że dojechali bez problemów na miejsce. No i mają jechać wolno, bo tą drogą to często wracają "osobnicy pod wpływem". Pod czyim wpływem? Są tu jakieś zebrania agitacyjne?- nieco głupawo spytał Wojtek. No nie, ale tu sporo jeździ przypitych. Część na rowerach, część piechotką tylko trzymając się roweru, a ci bardziej w swym mniemaniu trzeźwi to na motocyklach. Najgorzej to jest w weekendy. My to mówimy, że szosą nocami chodzą tu pijane niedźwiedzie. Co ciekawe to oni się tak zalewają piwem. Wódka droga to żłopią straszne ilości piwa. Setka wódki to taka ozdoba wieczoru niczym wisienka na torcie. A oni tego piwa to wypijają straszne ilości, bo ich zdaniem piwo to nie alkohol, to tylko napój witaminowo - drożdżowy. No i to przecież samo zdrowie bo drożdże piwne to wszak witamina B. Poza tym są pewni, że ponieważ to napój moczopędny to niewiele alkoholu zostaje w ich organizmach, wszak go wysikują.
No fakt - drożdże piwne jako takie można podawać właśnie jako witaminę B chyba przy zapaleniu korzonków nerwowych, przypomniała sobie Ala. A tak naprawdę różnica pomiędzy drożdżami piwnymi a tymi do pieczenia polega głównie na tym, że te spożywcze kupujesz w sklepie spożywczym a te piwne ....w aptece. Bo skład podstawowy jest ten sam. Ja po pierwszej ciąży to włosy ratowałam drożdżami. Bo w czasie ciąży to były super, a potem niestety wypadały mi garściami- myślałam, że zostanę łysa. A zostałam nie łysą ale wdową. Michał objął ją czule i powiedział - nawet gdybyś była łysa to i tak bym cię pokochał- osobiście wierzę w przeznaczenie. Ale przy naszej pareczce nie miałaś problemów z włosami- stwierdził. No bo przy naszej pareczce byłam cały czas spokojna i niczego się nie bałam bo ty nie miałeś wariackich pomysłów, nie szalałeś za kierownicą ani na torze ani na szosie i cały czas byłeś przy mnie. W kilka miesięcy po tym jego wypadku wpadła mi do głowy myśl, że ojciec Mirka cały czas uciekał sam przed sobą, że coś go "gryzło" o czym nikomu nie powiedział. Miałam wrażenie, że w pewnej chwili wparuje do mnie milicja i mi powiedzą co on zrobił i może ja wiem dlaczego. Na całe szczęście wspierali mnie teściowie, którzy cię potem szybko pokochali i docenili gdy cię poznali.To kolosalna różnica. Przy Mirku to jeszcze byłam na etapie utrzymywania kontaktów z moją matką, której się mój pierwszy mąż nie podobał, bo nie znając wcale jego rodziców uważała ich za godnych jedynie pogardy badylarzy, którymi przecież nie byli. Ona zapewne do dziś nie wie, że mój teść jest naukowcem. A ja, tak prawdę mówiąc to nawet nie wiem czy moi rodzice przeświadczeni o swej nadzwyczajności nadal jeszcze żyją i wcale mnie to nie obchodzi. Ktoś, kto nie ma nawet bladego pojęcia jak oni mnie potraktowali gdy wyszłam za mąż wbrew ich opinii to może być zgorszony, ale to nie moje zmartwienie. I czasem myślę, że spotkanie moje z Michałem było jakąś interwencją zza światów, z innego wymiaru, że to ojciec Mirka zadbał o swe dziecko a mnie przeprosił za swój trudny charakter.
To szalenie naukowy pogląd, jeśli idzie o kwestię przeznaczenia - zaśmiał się Wojtek - taki w sam raz dla informatyka. I ty i ja wierzymy w przeznaczenie a jesteśmy informatykami. Tylko jakoś nikt nie wie skąd się owo przeznaczenie bierze. Co do tego co Ala przed chwilą powiedziała - nie mamy wcale a wcale pojęcia co się dzieje w chwili gdy serce przestaje bić, krew krążyć a mózg funkcjonować. Mówiąc "my" mam na myśli lekarzy, którzy z racji wykonywanego zawodu mają znacznie częściej do czynienia ze śmiercią.
Marta, gdy tylko trafiłem do jej klasy to zaraz mnie poinformowała, że będziemy parą. Bo ja się trochę wtedy przez rodziców spóźniłem do szkoły co najmniej miesiąc. A ja się nawet nie zapytałem skąd ona to wie i już tego dnia odprowadziłem ją do domu i tak zostało do końca podstawówki. Nawet mi nie zaświtało w głowie, że mógłbym iść do swego domu inną trasą niż koło jej domu.I chyba to naprawdę było przeznaczenie, bo potem przez całe liceum byliśmy bardzo daleko od siebie, a jednak jesteśmy razem. A zawsze wszyscy uważają, że co znika z oczu to i z serca zniknie. A nam nie zniknęło. I nie wiem zupełnie czy Marta miała wtedy jakiś przebłysk "nadświadomości", ale fakt faktem, że od tamtego czasu byliśmy i jesteśmy parą.
A co do drogi powrotnej - chyba będzie lepiej gdy w każdym z samochodów będzie w nocy na tych zapijaczonych trasach któryś z nas za kółkiem. Czyli ja zajmę miejsce Martuni, zresztą ona nie przepada za prowadzeniem nocą. To ja w takim razie poprowadzę drugi wóz- nocne powroty to moja specjalność- powiedział Andrzej. No i jadąc przez wiochy będziemy zwalniać do czterdziestki. Bo jak ludzie mówią "strzeżonego Bóg strzeże."
Wbrew ponurym przewidywaniom nie natknęli się rowerzystów, za to minęli kilku nieco zataczających się dość mocno pieszych i jednego wyraźnie przemawiającego do drzewa. Gdy tylko dojechali pod swą kwaterę Marta zaraz wysłała do Milosza wiadomość, że są na miejscu a po drodze nic się nie działo. A Milosz podziękował i napisał - Luna nam "oświadczyła", że noce to będzie spędzać......w naszej sypialni. Na szczęście na podłodze a nie z nami w jednym łóżku. A Marta odpisała - kup jej dużą kudłatą zabawkę, dużego misia lub pieska - ona dotąd sypiała przecież z rodzeństwem i matką. To wciąż jeszcze dziecko. Przecież ona dopiero co jest "wydana" z domu! W najgorszym układzie spędzisz dzisiejszą noc śpiąc z Luną na jej materacu, ale nie wpuść jej do łóżka. Następnego dnia rano nadeszła wiadomość - grzeczna, porządna sunia - poprosiła rano o wyjście z domu lekko podgryzając mi rękę, załatwiła co należy i teraz śpi w budzie na ganku. Chyba jej tę budę odpowiednio na zimę ocieplę i tam będzie sypiać. Jest jednak nieco większa od waszej ulubienicy. No większa - zgodził się Wojtek- tak ze 100 razy większa. A może nawet i więcej razy? nie mam pojęcia.
Dziś zadzwonię do weterynarza z zapytaniem czy on obsługuje ten model psów, bo jak na razie to Luna jest jedynym, a do tego rasowym podhalanem w okolicy. Muszę kupić w zoo-sklepie coś przeciw kleszczom, ale to po naradzie z weterynarzem. Ojciec zna jednego, w Smokowcu, ale ja chyba pojadę do Kieżmarku, bo ten facet to się chyba tylko na krowach zna i na kundlach o które nikt nie dba. Oboje z Hanią tak jesteśmy przejęci tą Luną jakby była naszym dzieckiem.
Nic dziwnego, my z Martą też tak mieliśmy gdy się do Marty przyplątała Misia. Marty Rodzice i mój ojciec też tak samo jak my zgłupieli na punkcie tej psiuni. Na początku to się śmieliśmy, że Misia przestanie wkrótce chodzić, bo przez to noszenie zapomni do czego łapki służą. Pisałem magisterkę z psem pod swetrem. Ona do dziś lubi siedzieć w kieszeni bluzy mojego ojca albo u mnie pod swetrem. No bo to maleństwo a poza tym króciutkie ma kudełki bo musi być trymowana- ale trymowaniem to się zajmuje Marta. A co to jest to trymowanie- spytał Milosz. To jest usuwanie martwych włosów - tylko niektóre rasy tego wymagają, chyba wszystkie krótko i szorstkowłose. U nas to istne wariactwo z psem- jeden malutki piesek a ma trzy domy, w każdym swoje posłanko i ręce do głaskania, noszenia i przytulania. Nigdy nie zostaje sama w domu. Gdy my w pracy to ona siedzi z mamą Marty w kwiaciarni, albo z moim ojcem u nas w domu.
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz