czwartek, 11 stycznia 2018

Dom Elizy

Siedziałyśmy w piątkę w "Gongu" i czekałyśmy  na Elizkę.  I gdybyśmy nie były
tak  zagadane dotarłoby do naszej świadomości, że właściwie powinna być już
od niemal godziny.
Tydzień wcześniej Elizka  zwołała nas na to spotkanie, mówiąc, że  musimy się
wreszcie spotkać, bo ma nam coś ważnego do zakomunikowania.
Nie widziałyśmy się wszystkie niemal rok bo każda z nas była pod  tak zwaną
kreską czasową. Doba była wyraznie za krótka, rozmowy telefoniczne zastępowały
nam spotkania.
Zastanawiałyśmy się co Eliza wymyśliła, bo przez ostatnie trzy miesiące nie było
z nią żadnego kontaktu. Gdy dzwoniłam do niej do domu, zegarynka zapewniała
mnie, że "nie ma takiego numeru".
Byłam niemal pewna, że wyjechała razem z Markiem do swej ciotki do Holandii.
No ale przecież mogła o tym powiedzieć którejkolwiek z nas.
Sączyłyśmy herbatę z mlekiem pogryzając jednocześnie słodkie, maleńkie
biszkopciki i  snułyśmy przypuszczenia.
Wreszcie zjawiła się Eliza. Wyglądała super - widać było, że kosmetyczka
i fryzjer dobrze wykonali swą pracę.
Zmieniła kolor włosów i uczesanie, obszerne bluzki "poszły precz" ich  miejsce
zajął obcisły sweterek, dół sylwetki okrywała czarna, wąziutka i dość krótka
spódniczka, na nogach zamiast nieodłącznych pół szpilek tkwiły wysokie,
matowe, czarne szpilki.
Całości dopełniała czarna, elegancka skórzana torebka. Eliza wyglądała świetnie!
Nic nie pozostało z kasztanowo -  rudej czupryny, o dwa numery za  dużej
bluzy o sportowym charakterze, długiej spódnicy oraz torby typu worek, mogącej
spokojnie służyć za nosidełko dla dziecka, gdyby takowe Eliza posiadała.
Tym razem nie było tradycyjnej wymiany pocałunków i uścisków - Eliza
oświadczyła, że ma raptem 10 minut czasu, wyciągnęła z torebki kilka kartek,
rozdała je nam i wyjaśniła: macie tu mój nowy adres, rysunek jak do mnie trafić,
ogonów w postaci mężów  i dzieci nie bierzcie, samochodów też nie bo będzie
szampan., a do przejścia od stacji jest ze 2 km. Telefonu jeszcze nie mam  ale
będzie lada dzień. Więc czekam na was w niedzielę, tak około dwunastej. Tylko
nie  zapomnijcie! A obiad zjecie u mnie. No to pa, lecę  bo już pózno! Mąż
czeka na mnie na parkingu koło dworca, przywiózł mnie samochodem.
Okręciła się  na szpilce i drobnym krokiem, lekko kołysząc biodrami poszła do
wyjścia.
Patrzyłyśmy na jej oddalające się plecy, nieco zdumione i lekko obrażone.
Adres napisany na kartce wskazywał  jedną z podwarszawskich  miejscowości.
Na starannie wykonanym planiku były nawet nazwy ulic, którymi należało
dojść do domu  Elizy.
Zwariowała - stwierdziła  autorytatywnie  Ewa.
I ciekawe który to mąż, bo gdy ostatnio z nią rozmawiałam, to stwierdziła, że
się rozwodzą.
Może się pogodzili, bo Marek to taki ugodowy facet jest - dopowiedziała Iza.
No to będzie  ciekawe spotkanie - stwierdziła Alicja.
Dorota zaczęła się śmiać - ciekawe co to za obiad, bo przecież ona  nigdy nic
nie gotowała a nie sądzę by zrobiła jakiś kurs  gotowania. Już widzę ten jej
obiad - grzanki z serem i pieczarkami albo kiełbasiane miseczki z pieczarkami.
Roześmiałyśmy się teraz wszystkie, bo Eliza rzeczywiście nie umiała i nie
chciała gotować.
No tak- wycedziła  wolno Ewa - znaczy się trzeba zjeść coś solidnego w domu,
żeby tam z głodu nie zejść. Nie znoszę tych grzanek z serem i  nieśmiertelnych
"miseczek z  szynkowej z pieczarkami".
Alicja dodała  - zastanawiam się co jej odbiło, że się przeniosła pod Warszawę.
Wiem, że Marek marzył o domku pod Warszawą, więc może oni przeżywają
renesans uczuć?
Dorota znów się  zaśmiała- renesans uczuć po czterdziestce? Po kilkunastu
latach małżeństwa? Bredzisz Alka. Poza tym nie  sądzę by nagle Elizka stała
się romantyczną kobietą.
Milcząca dotąd Barbara  rzuciła: a pamiętacie jak Elizka dołączyła do naszej
klasy?  Spojrzałyśmy na Barbarę i  wszystkie wybuchnęłyśmy śmiechem.
Elizka przyszła do naszej szkoły w połowie roku szkolnego. To była już ostatnia
klasa podstawówki, siódma.
Do klasy przyprowadziła ją sekretarka dyrektorki, gdy już się rozpoczęła
lekcja polskiego. Jedyne wolne miejsce w klasie było obok Wojtka.
Nauczycielka podeszła do Elizki, objęła  ją ręką i zaprowadziła do ławki,
w której siedział Wojtek.
Rozgość się tutaj i przedstaw się klasie- powiedziała. Elizka wstawiła swój
"regularny worek" pod ławkę, nabrała powietrza i głośno powiedziała :
 nazywam się Eliza Waligórska.
Oooo,  na ust koral pani od polskiego wypłynął uśmiech. Eliza, Eliza to bardzo
ładne imię! - jej głos dzwięczał entuzjazmem.
W tej chwili Marek. odwrócony do nauczycielki plecami czknął i wygłosił:
"Eliza, waliza, można taką zapakować i wynieść".
Oczywiście cała klasa gruchnęła śmiechem, Eliza też się roześmiała a pani
od polskiego zawołała- "Marek, proszę przeprosić nową koleżankę za
idiotyczny żart  a następnie iść się pochwalić pani dyrektor jaki jesteś
dowcipny".
Chyba nikt wtedy nie podejrzewał, że za ileś  lat  Eliza i Marek zostaną
małżeństwem.
Po podstawówce większość z nas trafiła do tego samego liceum , które
powołano w ramach tej szkoły  i  nasza kilkunastoosobowa paczka  nadal
trwała. Byliśmy ze sobą dość mocno zżyci i spotykaliśmy się nadal, pomimo
upływu lat.
Były trzy małżeństwa, rodem jeszcze z podstawówki, a żony i mężowie
członków naszej paczki nie wywodzący się  z  naszej podstawówki musieli
zdobyć akceptację "starej gwardii".
Dwa razy w roku spotykaliśmy się "wszyscy obowiązkowo" w pewnej kawiarni,
która wynajmowała salę na różne okazje.
Poza tym płeć piękna starała się spotykać na zwyczajnych babskich pogaduchach.
Tylko czasu było  coraz mniej bo z latami przybywało dzieci a tym samym
obowiązków.
Umówiłyśmy się, że w niedzielę spotkamy się na dworcu podmiejskiej kolejki
i razem pojedziemy,  to porozmawiamy jeszcze po drodze.
Postanowiłyśmy też, że na nowe miejsce  sprezentujemy Elizce "komplet na
ławę" czyli  cepeliowski bieżnik  z małymi serwetkami.
Bo przecież serwet, bieżników i  małych serwetek nigdy w domu za wiele.
W piątek przed "wyprawą" do Elizki,  Ewa która nie lubiła improwizacji,
przejrzała rozkład jazdy podmiejskiej kolejki i poinformowała nas telefonicznie,
że pasująca nam kolejka odjeżdża o godzinie 10,00 , wlecze się  około godziny,
więc skoro jeszcze  musimy się od  owej kolejki  jakiś kawałek drogi przejść, to
musimy właśnie tym pociągiem  pojechać a nie  następnym.
W związku z tym musimy być z 15 minut wcześniej, bo przecież jeszcze trzeba
kupić bilety.
W tym czasie ta podmiejska linia przechodziła modernizację - odcinkami
wymieniano tory i tabor. Część już była wymieniona, ale my miałyśmy
pecha - trafił nam się stareńki skład - nie dość, że jechało "toto" wolno, to całą
drogę wydawało jakieś przedziwne dzwięki , na każdym zakręcie miałyśmy
nieodparte wrażenie, że zaraz wagonik wypadnie z szyn a ponadto na każdym
złączeniu szyn wagonik dziwnie podskakiwał.
Cholera ! złościła się Dorota- szybciej byśmy się doturlały piechotą. A może
to draństwo wcale nie jedzie po szynach tylko po podkładach i dlatego tak
trzęsie, piszczy i się wlecze????
Za oknem wolno przesuwały się domy i ogrody, mijane stacyjki nie błyszczały
urodą, na niektórych nie było nawet normalnych peronów tylko usypany i
utwardzony wał ziemny.
Po ponad godzinie dotarłyśmy na docelową dla nas stację. Ta miała nawet coś
jakby peron, ale był zupełnie niedostosowany do schodków wagonu kolejki.
Każda z nas wykonała "skok w przepaść" jak określiła to Dorota i każda
cieszyła się w duchu, że założyła pantofle na płaskim obcasie.
Obejrzałyśmy dokładnie swe  planiki- wyglądało na to, że na razie to musimy
przekroczyć tory i iść drogą/ulicą  o wdzięcznej nazwie "Konwaliowa".
Chodnik z cementowych płyt skończył się chyba po 100 metrach i dalej
szłyśmy tzw. drogą bitą.
Wyobrażacie sobie jak tu musi być fajnie wiosną, jesienią i zimą gdy ta  "ulica"
rozmięknie?- zapytała Baśka.
Wyobrażałyśmy sobie - "jedynym obuwiem  zapewne  muszą być kalosze, albo
filcaki oblane wysoko gumą" - odpowiedziałyśmy niemal chórem.
Ewa rozejrzała się dookoła. No ale popatrzcie jak tu jest  jednak ładnie, tylko czy
my naprawdę dobrze idziemy? Strasznie tu pusto nie ma zupełnie zabudowań!
Nie nudz- uciszyła ją Ala- mamy iść do pierwszego skrzyżowania i skręcić
w lewo, w ulicę Polną. I na tej  Polnej stoi dom  Elizki i  Marka.
Albo i nie Marka, ale jakiegoś pana "XYZ" - dodała Baśka.
Nieco rozbawione i nieco zaniepokojone tym odludziem doszłyśmy w końcu do
skrzyżowania dróg, czyli ulic. Bo na skrzyżowaniu stał słup  z tabliczką, która
głosiła, że poprzeczna ulica nosi nazwę Polna.
Nazwa była adekwatna do topografii, bo teraz szłyśmy pomiędzy polem kartofli
i polem obsadzonym równymi rzędami jakichś zielonych roślin.
Dziewczyny, niech ja padnę,  ale tu rośnie groszek zielony! wykrzyknęła naraz
Alicja. Taki sam jak u mojej teściowej na działce! No a skoro tu rośnie groszek,  a
tu kartofle to i jakieś domy zaraz będą.
Domy  rzeczywiście były, ze 100, 150 metrów od drogi. No ale dom Elizy miał
stać przy drodze i miał mieć tabliczkę z numerem 27.
Po 10 minutach dalszego dreptania polna droga  zaczęła udawać ulicę, bo po
obu jej stronach stały domy- jedne nowe, inne niezbyt nowe, po lewej numery
nieparzyste,  po prawej parzyste.
Już go widzę, zawołała Ewa- to ten otynkowany na różowo, po lewej stronie.
To ty już tu byłaś?- Dorota wdrożyła śledztwo. Ewa uśmiechnęła się - nie
byłam ale obliczyłam na podstawie mijanych numerów.
I rzeczywiście duży piętrowy dom, w kolorze fuksji, otoczony był dużym
ogrodem. Pod budynkiem był wjazd do garażu.
Stanęły przed furtką  i któraś nacisnęła dzwonek. Dość długo nic się nie działo,
ale z domofonu dobiegł głos Elizki- moment, moment już idę, tylko wezmę
smycz.
Po chwili otworzyły się drzwi domu i stanęła w nich Elizka  z ogromnym
psem, którego trzymała za obrożę.
O Boże- wyszeptała Baśka- to wilczarz,  prawdziwy wilczarz!!! Piękny!
Cudny!
Pies był wielkości cielaka ale  wyglądał niewinnie.
Wciąż trzymając psa za obrożę Elizka podeszła do bramy- wchodzcie pomału,
 pojedynczo i dajcie  się psu spokojnie obwąchać. On musi was poznać, a ja
mu w tym pomogę, mówiąc przy każdej z was "to przyjaciel".
Za 10, 15 minut będzie się do was łasił jak szczeniak, bardzo lubi być nie
tylko głaskany ale i w centrum uwagi. Mówcie mu, że jest piękny- to jest
słowo-klucz do niego.
Zapewnianie psa, że jest piękny  nie sprawiło nam  najmniejszego kłopotu,
bo rzeczywiście był piękny.  Każda została obwąchana, polizana, poszturchana
nosem i psisko uznało nas "za swoje".
Teraz Eliza zdjęła mu obrożę, powiedziała "idziemy do  domu" i pies zaczął
nas zaganiać do domu.
W holu domu pies został odesłany na swoje miejsce, a nam Eliza zaproponowała
odświeżenie w  łazience dla gości, skąd miałyśmy wziąć sobie również "kapcie
gościnne".
W łazience dla gości było całe mnóstwo cienkich  filcowych klapek, na olbrzymiej
rolce były jednorazowe ręczniki.
Potem Eliza zaprosiła nas do salonu- niedużego, raptem 42,5 metra.
Tu stały dwa ekspresy do kawy, elektryczny czajnik  , w szafce - gablotce stały
filiżanki, szklanki, talerzyki. Łyżeczki i widelczyki tkwiły jeszcze w  pudełkach.
Salon był urządzony w stylu "niejako nowoczesnym", bo po prostu jeszcze nie
 był urządzony.
Eliza wyjaśniła nam, że na razie to urządzone są pokoje na górze, czyli sypialnia,
dwie łazienki i pokój gościnny, a na dole tylko kuchnia.
A gdzie jest Marek? zapytała nagle Alicja.
A skąd ja mogę wiedzieć?-  odpowiedziała z uśmiechem Elizka. Od dawna nie
jesteśmy małżeństwem- chciał rozwodu to mu ten rozwód dałam.
W separacji byliśmy ponad rok, od pół roku mam już innego męża i nie interesuje
mnie co robi Marek.
A ten dom jest Twojego męża? - zapytała Dorota. Nie, nie mojego męża tylko
mój. Dom dostałam od rodziców gdy umarła babcia. Mieli dosyć mieszkania
na tym zadupiu i przeprowadzili się do Warszawy.
A mnie i mojemu mężowi podoba się tutaj. Zaraz Wam pokażę nasze  zdjęcia
ślubne. Wyszła na chwilę i powróciła ze sporym albumem.
Eliza, ale dlaczego właściwie się rozeszłaś z  Markiem? Ja przepraszam, że Cię
o to pytam , ale jakoś nie mieści mi się to w głowie- Alicja była bardzo
zmieszana zadając to pytanie, a w jej oczach błyskały łzy.
Eliza spojrzała na nią, podeszła do niej i mocno objęła.
Ala, nie  przejmuj się tak - po prostu Marek zapragnął w pewnej chwili dziecka,
ale ja go uprzedzałam jeszcze przed ślubem, że ja dziecka nie chcę i on się na
takie warunki zgodził. Ja po prostu jestem pozbawiona instynktu macierzyńskiego.
Nigdy nie pragnęłam dziecka, nigdy mnie  dzieci  nie interesowały i nadal mnie
nie interesują.
Zamyśliłam się - fakt, Elizka nigdy nie przychodziła obejrzeć kolejnego potomka
z naszej paczki. Gdy któraś z nas była w ciąży starała się wtedy nie przychodzić
na spotkania- a to musiała wyjechać, a to miała grypę lub katar.
Muszę wam jeszcze coś powiedzieć - oznajmiła Elizka.Mój mąż jest ode mnie
sporo młodszy, ale ma dobrze poukładane w głowie i wie, że ja mu dziecka nie
urodzę ani nie adoptuję.
Sięgnęła do albumu i wyciągnęła z niego zdjęcie.  Oto on.
Ze zdjęcia  spoglądał na nas bardzo atrakcyjny facet.
Ojej, pisnęła  Dorota. Ja go już gdzieś widziałam!
Eliza uśmiechnęła się- no pewnie, że widziałaś, bo  był modelem.
Zrezygnował z tej pracy po dwóch latach. Bo to bardzo ciężki zawód i chyba na
dość krótko. Nie idzie w parze utrzymywanie  niskiej wagi i jednocześnie
budowanie umięśnionej sylwetki.
Wyciągnęłam go z tego wybiegu bez trudu, skończył studia, jest informatykiem,
ma własną firmę consultingową. I ma jeszcze dodatkowe zalety- jest naprawdę
cudownym kochankiem i.....świetnie gotuje.
Będzie tu za dwie godziny, więc chodzcie teraz na górę, pokażę wam naszą
sypialnię i nasze łazienki.
Sypialnia była nieco mniejsza niż salon, Z tyłu,  za olbrzymim łóżkiem była
wielka garderoba z ukrytymi drzwiami.
Po obu stronach  małżeńskiego łoża, za ścianą z luksferów każde z nich
miało własną łazienkę. W każdej była wanna ,  kabina prysznicowa, umywalka
i  wydzielone  wc, oraz szafa w ścianie na ręczniki.
W łazience Elizki dodatkowo była funkcjonalna toaletka z trójdzielnym
lustrem i mnóstwem szufladek oraz.....  leżanka.
A po licho  ci ta leżanka !- zawołała Ewa.
No jak to po co? Nie mogę siedzieć  z maseczką z ogórka na twarzy, bo ten
ogórek spada przecież! Muszę leżeć wtedy. Przecież nie będę leżeć w sypialni.
A poza tym czasem bierzemy kąpiel w mojej wannie  bo ma bąbelki, jakieś takie
pobudzające i leżanka bardzo się wtedy przydaje.
To pokrycie tylko wygląda jak aksamit ale jest nieprzemakalne, dostosowane do
łazienki.
W pół godziny pózniej przyjechał mąż Elizki.W naturze wygladał mniej atrakcyjnie
 niż na zdjęciu, za to okazał się bardzo sympatycznym facetem.
I praktycznym - w 10 minut po nim przyjechał obiad - catering z jednego z hoteli,
 w którym pracował kolega Emila.
Do Warszawy wracałyśmy wieczorem. Każdej z nas co innego się podobało.
Mnie osobiście najbardziej sama Elizka i jej postawa życiowa- bardzo lubię i cenię
konsekwentne kobiety.





12 komentarzy:

  1. Każdy układa życie po swojemu, ciekawe jak będie wyglądało jej życie pod koniec :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od tamtego naszego spotkania minęło 20 lat. No cóż, nadal są razem, a teraz mają dwa psy, gordon setery.On odkrył w sobie talent do tworzenia biżuterii, pracuje ze srebrem i różnymi kamieniami.Ona przypomniała sobie, że kiedyś, kiedyś ukończyła kurs kosmetyczny i kilka lat miała gabinet kosmetyczny.

      Usuń
  2. Niektore kobiety maja odwage postawic na szali cale dotychczasowe zycie i zaczynac od nowa, po prostu szukac konsekwentnie swojego szczescia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Musiała jakoś się ustawić w życiu, skoro Markowi nagle się zamarzyło posiadanie dzieci a ona nie miała zamiaru ich rodzić. Dobrze, że trafiła na takiego, który nie chciał nikomu przekazywać swych genów.

      Usuń
  3. /kurcze, czytam, czytam, napięcie rośnie i rośnie i myślałam, ze zaraz coś się stanie, jakiś trup z szafy, albo mafia narkotykowa, albo nowy mąż to wnuczek jednej z koleżanek hahahah a tu żyli długo i szczęśliwie :PPP
    Fajnie piszesz, Aniu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sonic, aż tak oryginalnych koleżanek to ja nie miałam. Wprawdzie było nas kilka świrówek,bo swój do swego ciągnie, ale do mafii itp. to było nam daleko;)
      Miłego;)

      Usuń
  4. Też jestem rozczarowana zakończeniem, bo dobrze się czytało. A może wymyślisz ciąg dalszy? Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ucieszył Cię happy end? Przecież lepiej gdy nie ma żadnych porzuconych dziewczyn, zdrad małżeńskich itp.
      Nie wymyślę ciągu dalszego, ale niedługo znów kogoś/coś opiszę.
      Miłego;)

      Usuń
  5. Twoje opisane historie są świetne właśnie dlatego, że są absolutnie prawdziwe. Nie ma lepszych scenariuszy jak życie. A zaskakujące, dobre zakończenie udowadnia, że trzeba odważnie robić to do czego jest się przekonanym. Często tym wygrywa się życie. Niestety "poświęcanie się" najczęściej ciągnie szybciutko w dół.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Życie jest ciężkie, zwłaszcza gdy robi się coś odbiegającego od kanonów przyjętych przez większość. Wtedy każdy uważa za stosowne opluć, zdeptać, obmówić taką "odstającą" od reszty osobę. I właściwie dotyczy to każdej płaszczyzny naszego życia.A najgorsze jest to, że wszystko jest pod płaszczykiem troski o dobro tego delikwenta.

      Usuń
  6. Najważniejsze, że są szczęśliwi! Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Niewielu kobietom po 40-tce trafia się facet i to młodszy o urodzie modela. Dla mnie Eliza, to bardziej snobka niż konsekwentna kobieta. Niemniej jednak, cieszę się, że nadrobiłam zaległości w lekturze Twoich opowiadań. Jak z ich poziomu wynika, zmiana miejsca zamieszkania, nie wpłynęła negatywnie, na Twoje pisanie. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń