Dzieciakom bardzo podobał się pobyt w owych Świdrach Małych, a najstarsze dziecię Ali i Michała zapytało, "czy nie byłoby fajniej mieszkać stale w takim miejscu?"
Ziuk chwilę milczał a potem powiedział - być może, że byłoby miło mieszkać poza Warszawą i gdy już będziesz dorosłym człowiekiem, z dużą ilością gotówki a do tego będziesz mógł pracować głównie w domu, to może sobie kiedyś kupisz kawałek ziemi i wybudujesz dom z takim dużym ogrodem. A żebyś miał choć mgliste pojęcie jak to jest jeździć codziennie stąd do szkoły lub do pracy do Warszawy, to ci zaprezentuję uroki życia codziennego gdy się mieszka w pobliżu dużego miasta i dwa razy dziennie pokonuje się tę trasę. Oczywiście będziesz musiał wstać o szóstej rano, bo lekcje w szkole zaczynają się o 8,00, więc musisz być w szkole o 7,45. Teraz jest pytanie, czy znajdzie się dla ciebie miejsce w szkole, w Warszawie blisko którejś ze stacji pociągu którym przyjedziesz. Ponieważ już teraz stosunkowo blisko kolejki nie ma wolnych miejsc pod zabudowę domów mieszkalnych ( już zupełnie pomijam kwestię ceny takiej inwestycji, bo zakładam, że ci pieniądze spadną z nieba) to możemy jutro przetrenować taką wyprawę. Obudzę cię jutro o przed szóstą rano i pojedziemy do Warszawy. Oczywiście pojedziemy kolejką elektryczną, jako że póki co to jeszcze nie masz prawa jazdy no i poza tym jeszcze nie prowadzisz samochodu. Ziukowa słysząc to wszystko wyszła szybciutko z pokoju, żeby się spokojnie wyśmiać. Podzieliła się zaraz tą nowiną z mamą Andrzeja, która stwierdziła, że to świetny pomysł i teraz już obie dusiły się od tłumionego śmiechu. Wiesz - powiedziała Andrzejowa mama - stąd jest kawał drogi do stacji, to się Mireczek nieźle zgoni. No i dobrze - stwierdziła Ziukowa- przynajmniej na długo zapamięta i o to właśnie biega! Wiesz - w tym przypadku im będzie smykowi gorzej tym lepiej. Mam tylko nadzieję, że Ziuk sam siebie tym nie zamęczy.
I rzeczywiście następnego dnia Mireczek został obudzony przed szóstą rano, bez szemrania wsunął kakao i bułkę z wędliną, ubrał się i razem z dziadkiem wyszli z domu. Gdy dotarli na stację Mirkowi nieco zrzedła mina, bo pociąg przyjechał już nieźle zapchany, ale jakimś cudem jeszcze się zmieścili. Mirek był chyba jedynym dzieckiem w tym wagonie, a na każdej kolejnej stacji wciąż wsiadali następni chętni, ale byli to głównie dorośli, więc Ziuk go poinformował,że z powodu wakacji nie jadą do stolicy dzieci. Z wielką ulgą Mireczek opuścił kolejkę na stacji Śródmieście , a dziadek zdecydował, że teraz pojadą komunikacją miejską na Ursynów. Wakacje wakacjami, a autobus też był zatłoczony. Po drodze do domu, w którym mieszkali "młodzi", czyli Mireczek z rodzeństwem i rodzicami dziadek zrobił zakupy. A tak cyrklował z tymi zakupami, by być w domu najpóźniej o 8,30. Oczywiście Mireczek nie miał pojęcia, że jego rodzice doskonale byli o wszystkim poinformowani. Michał w chwilę po ich przyjściu wyszedł do pracy, a Ala zabawiła się w nauczycielkę i pokazała synkowi jego nowe książki, przepytała się jak mu się podobała jazda kolejką do Warszawy a w Warszawie jazda komunikacją miejską. Nie da się ukryć, że Mireczek był pół żywy ze zmęczenia i nawet lody czekoladowe zupełnie nie wzbudziły jego entuzjazmu. Mały był śpiący i zmęczony, ale gdy się poskarżył, to zaraz się dowiedział, że tak właśnie mają dzieci dojeżdżające do szkoły w Warszawie. Bo nawet jeśli w którejś z miejscowości jest szkoła podstawowa to chodzenie do niej jest dość problematyczne, bo jakimś cudem, choć program nauczania jest taki sam dla wszystkich szkół podstawowych, to po ukończeniu takiej poza warszawskiej podstawówki dzieci mają problemy by dostać się do dobrego liceum w Warszawie.
No i ja tego wcale nie mogę pojąć - powiedziała Ala do teścia- przecież ci nauczyciela to chyba są po studiach- nie sądzę by teraz nauczycielem był ktoś tylko po liceum. No coś ty - licea pedagogiczne zlikwidowano w 1971r, teraz nauczyciel musi mieć studia pedagogiczne by uczył innych. Ale nie da się ukryć, że przez lata dzieci w szkołach podstawowych uczyli absolwenci liceum pedagogicznego. Po 1971 roku spora część nauczycieli odeszła z zawodu, niektórzy jednak zrobili studia. Po prostu niektórzy lubią tę pracę- tłumaczył teść.
Entuzjazm Mirka związany z zamieszkaniem na stałe poza Warszawą pomału spadł do zera. Ali było synka żal, ale Ziuk był twardy i stwierdził, że Mirek teraz odpocznie a na letnisko wrócą nim się zacznie tłok w kolejce. Nic mu nie będzie, najwyżej wcześniej dziś pójdzie spać. I na pewno pomysł mieszkania poza Warszawą szybko wywietrzeje mu z głowy. Wiesz- ojciec Andrzeja długo nie mógł darować swemu synowi, że ten nie chce mieszkać z nimi na tym koszmarnym zadupiu i dojeżdżać o różnych porach dnia i nocy do Warszawy. Teraz już się nie może doczekać końca pobytu na tym letnisku, choć ma samochód, nie musi robić zakupów ani sprzątać posesji. Już mu tęskno za Sadybą.
Na szczęście dla Mirka wracali na letnisko gdy jeszcze nie było tłoku w kolejce, a Ala na otarcie łez dała dla dzieci domowe kruche ciastka. Całą drogę Mireczek zapewniał dziadka, że na pewno nie chce już zamieszkać poza miastem. Dziadku- tak sobie pomyślałem, że teraz jest lato, ale w zimie to tu na pewno nie jest dobrze mieszkać. Ta droga, którą szliśmy do stacji to nie ma asfaltu i na pewno nikt jej nie odśnieża zimą. No fakt - zgodził się Ziuk- to nie jest droga asfaltowa, ale myślę, że chyba zimą jeżdżą jakieś pługi i odśnieżają ten kawałek drogi - zimą też tu ludzie przecież mieszkają i zimą też mają tu wczasowiczów.
Gdy dotarli już na swoją kwaterę Mireczek z wielkim przejęciem opowiadał jaki był straszny tłok w pociągu elektrycznym i że w tym wagonie to on był chyba jedynym dzieckiem i stwierdził, że on nigdy nie będzie mieszkał stale pod Warszawą, bo te dojazdy to są straszne. I tego dnia jakoś bardzo szybko uporał się z kolacją i jako pierwszy powędrował do łazienki. Był jednak bardzo zmęczony i zasnął jeszcze w trakcie gdy babcia czytała dzieciom bajkę na dobranoc.
W ramach pożytecznych zajęć Ziuk zarządził, by dzieci zrobiły dla siebie zielniki. Były to bardzo nowoczesne zielniki, bowiem liście miały być utrwalone żywicą epoksydową. Oczywiście najwięcej pracy mieli dziadkowie, bo to oni utrwalali liście w specjalnie do tego przeznaczonych płaskich pojemniczkach. Dzieciaki były zachwycone, a Ziukowa, gdy już wszystkie liście były zebrane a Mirek z pomocą dziadka dopasował liście do karteczek z ich nazwami powiedziała do babci Piotrusia i Jacka - mam pomysł. Poproszę Michała by dokupił żywicy i dodatkowo kupił takie nieduże szklane płaskie naczynka laboratoryjne i zrobimy dla wszystkich pań w rodzinie wisiorki z zatopionymi wewnątrz kwiatkami. Pokombinuję tylko jak zrobić dziurkę, żeby przewlec jakiś ozdobny sznurek albo rzemyk. Mam nadzieję, że kwiatki też uda się tak utrwalić. Tylko się zastanawiam jakie kwiatki uda się nam znaleźć. Żaden problem z tymi kwiatkami - przejdziemy się po całym osiedlu, tu każdy ma jakiś ogródek i bez problemu wyżebrzemy kilka kwiatków- stwierdziła mama Andrzeja.
Ale wpierw trzeba zatelefonować do Michała, żeby przywieźli pojemniczki, najlepiej szklane. Jakieś najmniejsze szalki Petriego. Te pojemniczki od liści są stanowczo za duże, no bo i liście są wszak spore. A w kwestii dziurek- są takie gwoździe ze sporym i jednocześnie bardzo płaskim łebkiem, to się wpierw do naczynka przyklei taki gwóźdź i dopiero wtedy obleje się kwiatek żywicą. To będzie sporo pracy przy każdym kwiatku. No i klej musi mi przywieźć taki "błyskawicznie klejący. I myślę, że zacznę to robić gdy nasze skarby już będą spały. Oni są zbyt żywiołowi by przy nich robić takie precyzyjne operacje. Z liśćmi poszło nam łatwo, ale z kwiatkami to będzie więcej pracy. Gdy dzieci już spały Ziukowa zatelefonowała do Michała i "złożyła" zamówienie. No a ile mam przywieźć tych szalek Petriego? - dociekał Michał. No tyle ile jest kobiet w rodzinie plus Marta i jej mama. A co wy chcecie w szalkach mieszać?- dociekał Michał. No wisiorki chcemy zrobić dla wszystkich pań. I pamiętaj kochany, żeby gwoździe były z takim idealnie płaskim łebkiem one się chyba nazywają pabiaki. I wiesz - utnij im od razu ostre końce, bo one nie są nam potrzebne, nie będą nigdzie wbijane. A tych gwoździ to ile wam kupić? No tyle samo nam ich trzeba co szalek Petriego - dzięki nim będziemy miały gotowe dziurki w tym, co będzie wylane w szalce. No, niemal rozumiem - zapewnił Ziukową Michał. A na kiedy to wam potrzebne? Teoretycznie na już, ale nie musisz z tego powodu do nas ekstra przyjeżdżać, przywieziesz gdy wpadniecie do nas w weekend. No to wpadniemy do was w sobotę. A coś jeszcze trzeba wam przywieźć? Nie, wszystko mamy. A wasz synek już zrezygnował z mieszkania stale poza Warszawą. Nieźle dostał w kość tą wyprawą poranną do Warszawy.
Michał się śmiał i powiedział - najlepiej gdy dziecko coś wypróbuje samo na sobie. Mnie tak ojciec wybił papierosy z głowy. Już po wypaleniu połowy papierosa myślałem że za moment umrę. Podobno miałem mocno zielonkawy odcień twarzy. A mama omal go nie pobiła gdy mnie zobaczyła w dwie godziny później. Spróbuję namówić Martę i Wojtka żeby też przyjechali. Ale oni jeśli przyjadą to bez psa za to z ojcem Wojtka, bo Marta nie chce go zostawiać samego w weekend. Ale czy przyjadą i w jakim składzie to dam znać w piątek wieczorem. Andrzej z Marylką też będą w sobotę, bo w niedzielę Andrzej pracuje. On celowo wziął wszystkie dyżury niedzielne, ale nie zassałem dlaczego. To dla mnie zbyt skomplikowane.
Na podwarszawskim letnisku byli do dwudziestego sierpnia. Jak podliczył Michał, to wydali naprawdę stosunkowo mało pieniędzy na ten pobyt - dzieciaki ucieszyły się, że w następne wakacje też pewnie tu przyjadą. Te dziesięć dni do rozpoczęcia nowego roku szkolnego przydało się na uzupełnienie garderoby, bo okazało się, że w wakacje przybyło im nieco wzrostu. W końcówce pobytu kilka razy padał deszcz, ale dzięki niemu pokazały się grzyby i obaj dziadkowie nazbierali ich całkiem sporo. Co prawda były głównie podgrzybki, ale to wszak też smaczne grzyby i nawet udało im się je ususzyć. Ale na grzyby to dziadkowie jeździli sami, bo jak stwierdzili to pilnowanie dzieci bardzo spowalniało poszukiwania, tym bardziej, że pojechali w inne okolice.
Kwiatowe wisiorki powstały z.......bratków. Po prostu bratki dawały się bez problemu spłaszczyć nie tracąc nic ze swej urody. Oczywiście najmłodsza kobieta również otrzymała taki kwiatowy wisiorek i twierdziła, że jej bratek jest najładniejszy. "Rzutem na taśmę" zrobiono również wisiorek dla właścicielki letniska. Była nim wręcz zachwycona, a Ala zostawiła jej jedną szalkę Petriego i dokładną instrukcję jak zrobić taki "kwiatek zatopiony we szkle".
Do rozpoczęcia nowego roku akademickiego był co prawda jeszcze miesiąc ale i taki Wojtek z Michałem mieli bardzo dużo pracy. Wojtek "podganiał" co nieco z pracą doktorską, bo nie da się ukryć, że w czasie wakacji tempo pracy wyraźnie "siadło", ale jak orzekł "Stary" to człowiek nie jest maszyną i nie może pracować jak rok długi z bardzo dużą wydajnością. Poza tym stwierdził, że Wojtek ma już bardzo dużo zebranego i opisanego materiału, a pracę ma pisać trzy lata, więc jeszcze ma czas. Poza tym dobrze wiedział, że Wojtek ma wszak godziny dydaktyczne i bardzo chciał by Wojtek nadal je miał, więc "tonował" Wojtka by nie żyłował terminu.
W połowie września przyjechał do Warszawy Milosz z Hanką. Zostali zakwaterowani w mieszkaniu Wojtkowego taty, lodówka była w pełni wyposażona, dostali plan Warszawy plus przewodnik po mieście, a przedpołudniowe godziny spędzał z nimi Wojtkowy tata służąc za przewodnika. Milosz od października miał przewidywane szkolenie w zakresie fizjoterapii- kurs miał trwać rok i na szczęście dla niego zaliczono mu te 3,5 roku studiów medycznych. Marudził nieco, że nie będzie mógł chodzić po górach, ale Marta dość brutalnie go sprowadziła na ziemię mówiąc, że powinien skakać z radości, że zaliczono mu te studia i w związku z tym tylko rok będzie na kursie.
Misia wpierw dość nieufnie potraktowała gości, no ale gdy Milosz rozpłaszczył się na podłodze i czule do niej przemawiał dała się udobruchać, bawiła się z nim a nawet łaskawie pozwoliła by ją wziął na ręce. Hankę Misia potraktowała z większą ufnością , co Hanka skomentowała, że Misia wie, że kobiety powinny trzymać zgodny front. Marta zrobiła z racji wizyty Słowaków jeden "spęd" i był to bardzo udany wieczór. Wojtkowy tata załatwił bilety do Opery i razem z nimi był na "Sprzedanej narzeczonej". Jedynym rozczarowaniem Milosza była informacja, że zimą na pewno nie przyjadą warszawiacy na narty na Słowację. Wojtek podganiał doktorat, Marta z kolei pracowała nad nowym preparatem. A co do planów na lato, to jak orzekła Marta sytuacja urlopowa najwcześniej się wyklaruje w marcu. Milosz szalenie się zastanawiał jak Luna potraktowałaby Misię. Obie sterylizowane, a więc bezpłciowe, więc ciekawe czy zaprzyjaźniłyby się. Marta stwierdziła, że nie będzie tego problemu rozpatrywać doświadczalnie, bo Misia na widok Luny mogłaby umrzeć ze strachu. Słowacy odwiedzili też każdą rodzinę, byli zachwyceni i chłopcami Andrzeja i trójką Michała, a zwłaszcza Irenką, która była bardzo kontaktowym dzieckiem.
W każdym razie Milosz namawiał by wszyscy tym razem zjechali do Tatrzańskiej Łomnicy, dostaną do dyspozycji dom Milosza razem z Luną. Oczywiście na razie wszystkie plany były "zawieszone" do marca i umówili się, że w marcu porozmawiają o planach wakacyjnych.
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz