Tak jak podejrzewała Marta, wizyta u chirurga nie wykazała żadnych zmian w kwestii zgrubiałego ścięgna, ale "na cito" zostało zrobione Rtg oraz dodatkowo USG, poza tym obie ręce zostały bardzo dokładnie "wymacane". Lekarzowi nie podobała się jedna z kości nadgarstka Marty ( kość łódeczkowata), która "wystawała" ponad powierzchnię innych kości nadgarstka, co było widoczne "nawet gołym okiem". To pewnie było złamanie - wydedukował chirurg. Zgadza się - powiedziała Marta- tyle tylko, że zaraz po kontuzji nic nie wyszło na prześwietleniu, bolało mnie kilka tygodni, a na powtórnym rtg wyszło, że była pęknięta, ale już się zrastała. A teraz to tylko wygląda nieco dziwnie, ale nie mam żadnych problemów - nie boli i nie mam żadnych utrudnień w funkcjonowaniu ręki. I nie było żadnego wysięku wewnątrz. To zgrubiałe ścięgno też mi nie dokucza i nie mam też z nim żadnych problemów, mogę w pełni rozprostować dłoń, przeprost też mnie nie boli. I pamiętam, że się wtedy lekarz bardzo cieszył, że nie zebrała się ropa i nie było stanu zapalnego. Ale zupełnie nie przypominam sobie z jakiej to okazji pękła mi ta kostka i że ja tego od razu nie zauważyłam, że coś się złego wydarzyło. Nie pamiętam bym w coś walnęła tą ręką, nie chodziłam na siłownię bo nie lubię i nigdy nie lubiłam takich miejsc, niczego ciężkiego nigdy nie nosiłam. Nie mam pojęcia dlaczego mi ta kostka nadgarstka pękła.
Chirurg przez moment wpatrywał się bez słowa w dermatoglif jej ręki i powiedział do Andrzeja - szczęściarz z twojego brata - to wspaniały dermatoglif. A ty co? z ręki wróżysz? - zaśmiał się Andrzej. W pewnym sensie tak - po prostu pewne nasze pozytywy i negatywy są zapisane w liniach papilarnych palców i tych na wnętrzu dłoni. Zobacz- te trzy linie u twojej bratowej tworzą literę "M". W sumie to co widzę to: długie życie przed nią a do tego to bardzo inteligentna i zdolna osoba, kreatywna, ma doskonałą intuicję, tendencję do wielozadaniowości. I z tą tendencją do wielozadaniowości powinna walczyć, bo to cecha niszcząca człowieka - zbyt wiele zadań jednocześnie prowadzi do ogromnego zmęczenia. Oczywiście nie ma na to naukowego wyjaśnienia, ale wynika to z obserwacji, które ludzie prowadzili od wieków. Kiedyś babiny odbierające poród były w stanie "przewidzieć" czy dziecko będzie mądre czy wprost przeciwnie i czy będzie się dobrze hodowało. Sztuka ta zanikła, a wiele zwyczajów obecnie uważanych za przesądy miało, wbrew obecnym poglądom, rację bytu, bo wynikało z wieloletnich obserwacji.
Ale wracając ad rem - byłoby dobrze, gdyby pani traktowała obie ręce troskliwie i np. wieczorem przed snem traktowała je maścią żywokostową- wystarczy cienka, ale dobrze wmasowana w skórę warstewka. Skóra też ją lubi, nie tylko nasze kości. Gdyby zauważyła pani, że nieco gorzej funkcjonuje to ścięgno to proszę o kontakt ze mną - tu jest mój numer. Wyjeżdżam na pół roku, ale w razie czego mogę wpaść do Polski na kilka dni. Z tego co widzę to nie powinno się dziać nic złego. I jeszcze coś - niech pani nie robi zwisów na rękach i nie gra w siatkówkę. A resztę to już Andrzej sam ogarnie. Zrobię dla siebie kopie tego USG i pojedzie ze mną do Anglii. Może oni mają jakieś inne metody dbania o takie ścięgna - w razie czego porozumiem się z Andrzejem.
Marta roześmiała się - nienawidzę gry w siatkówkę, a zwisów też nie ćwiczę. W ogóle ostatnio nic nie ćwiczę, łapania szklanych zlewek też nie- dodała. No i bardzo, bardzo dobrze- dodał Andrzej - dzięki temu wyglądasz jak należy, a mnie nie grozi zawał na widok twojej krwawiącej ręki.
Na koniec jeszcze chwilę rozmawiali o pobycie Andrzeja w Anglii, ale okazało się, że ortopeda będzie w innym niż był Andrzej szpitalu a mieszkać będzie z drugim lekarzem, który też będzie miał staż w tym szpitalu ale nie na ortopedii a na laryngologii. I będą mieszkali w domu z ogródkiem. Andrzej odwiózł Martę do domu, oddał ją w ręce Wojtka mówiąc, że wszystko z jej ręką jest w porządku i pojechał do domu. Wojtek nieco narzekał, że tak długo nie było Marty w domu, no ale gdy wysłuchał, że i było rtg i USG to stwierdził, że to wszystko to "pestka", bo grunt, że nic się nie dzieje ze ścięgnem. A na koniec stwierdził, że on może co wieczór zajmować się wcieraniem maści w rękę Marty.
Misia była wyraźnie obrażona na Martę, że jej tak długo nie było w domu a na dodatek jej ręce pachniały czymś dziwnym, czyli bezzapachowym żelem i nie wykluczone, że również jakimś środkiem odkażającym. Ale gdy Marta ją wzięła na ręce a potem delikatnie dmuchnęła jej w nosek Misia wybaczyła jej ten dziwny zapach jej rąk.
Kilka dni później rodzice Andrzeja i Ziukowie zostali wyekspediowani na letnisko. Marta się śmiała, że córeczka Michała i Ali będzie niczym jakaś księżniczka otoczona paziami, bo będzie w towarzystwie czterech chłopców. Ojej- wielkie mi co - ona na co dzień ma w domu dwóch chłopaków więc jest przyzwyczajona do chłopców a chłopcy Andrzeja są z kolei przyzwyczajeni do dziewczynek bo jeden ma koleżanki w przedszkolu a drugi w zerówce- stwierdziła Ala. A poza tym wszyscy będą pod stałą opieką dorosłych i jak znam życie, to Ziuk już na pewno obejrzał mapę okolic i ciągle będą wychodzili poza teren, bo jak mówi Ziuk- dzieciom trzeba pokazywać świat i rozwijać w nich chęć poznawania nowych miejsc. Ziuk ma wspaniałe podejście do dzieci i do dziś nie może odżałować, że gdy jego syn był małym dzieckiem to Ziuk był zalatany i zapracowany i nie mógł mu poświęcić wiele czasu, bo wtedy na pewno zdołałby zmienić jego zamiłowania do zbyt szybkiej jazdy. Wtedy włączała się do dyskusji Ziukowa, która była z kolei przekonana, że każdy z ludzi w chwili urodzenia już ma wytyczoną jakąś własną ścieżkę życia którą musi podążać. Oczywiście za każdym razem wywiązywała się między nimi dyskusja na ten temat, która z reguły kończyła się słowami Ziuka, że : "na szczęście Ala spotkała Michała, a Michał to wspaniały ojciec i kocham go jakby był moim własnym synem. A tak naprawdę to kocham Michała chyba więcej niż kochałem własnego syna- po prostu Michał w 100% spełnia moje oczekiwania, a mój syn był ciągle dla mnie utrapieniem. A Ala jest naszą ukochaną córeczką- zresztą od samego początku. Nie da się ukryć, że z nieszczęścia, które nas spotkało narodziło się dla nas wszystkich szczęście".
Tuż przed wyjazdem Marta "podrzuciła" dla wszystkich smarowidła przeciwko komarom i przypomniała wszystkim, że niestety nadal istnieją kleszcze i to nie tylko w lesie ale i na trawiastych łąkach i w ogrodach, więc byłoby dobrze, by jednak dzieciaki nie biegały boso po trawie. Bo poza tym na trawiastych łąkach urzędują również osy na które nietrudno nadepnąć a one mogą dziecko wszak użądlić, co jest jednak bardzo bolesne. Smarowidła były mieszanką kremu dla dzieci i olejku goździkowego i, jak zapewniła Marta, dorośli również mogą je stosować. I że kleszcze też raczej nie gustują w zapachu olejku goździkowego. Obiecała też, że ona z Wojtkiem i jego tatą "wpadną" do nich w któryś weekendowy dzień, ale oczywiście wpierw ich o tym uprzedzą. Babcie dostały kremy do stosowania gdy najdzie je ochota opalania się, a dziadkowie kremy do twarzy- jak zapewniała Marta nie są tłuste a jedynie nawilżające skórę i niwelują podrażnienia po goleniu. I bardzo szybko wnikają w skórę.
Zaraz pierwszego wieczoru "osamotnieni" rodzice dostali sprawozdanie z miejsca pobytu, a Mirek zapewnił rodziców, że: kolacja była pyszna, ogród jest bardzo duży i jest w nim również piaskownica i są dwie huśtawki i nawet mała zjeżdżalnia i są drabinki i bardzo im się tu podoba. I gdy się chcą wspinać to mogą to robić tylko wtedy gdy któryś z dziadków stoi obok. A na koniec powiedział- tu jest fajniej niż było u dziadka pod Warszawą, ale mu tego nie mów, bo będzie mu przykro. Oczywiście jeszcze tego samego wieczoru filmik obejrzeli wszyscy przyjaciele "osieroconych rodziców", a Marta stwierdziła, że Mirek to "wykapana" osobowość Ali.
O tym co dzieci danego dnia robią, osamotnieni rodzice dowiadywali się od Mirka, który codziennie wysyłał do Ali smsowe wiadomości o tym co danego dnia robią. Bo Mirek posiadał własną komórkę, odziedziczoną po Michale i czasem nawet przesyłał zdjęcia. Napisał, że dziadkowie uczą ich, które grzyby są jadalne i powiedzieli, że te grzyby które są dla ludzi trujące są jadalne dla mieszkańców lasu, więc nie wolno w lesie deptać żadnych grzybów, bo są jedzeniem dla innych żywych istot. A ślimaki i różne robale to też przecież żywe istoty. No i już wiedzą jak pachną podgrzybki, bo dwa znaleźli.I że jeżeli będą bardzo, bardzo grzeczni i wstaną bardzo, bardzo wcześnie rano, tak zaraz po wstaniu słońca to pójdą na grzyby, ale to nie będzie "musowe". I już raz zebrali trochę kurek i pani kucharka dorzuciła je do jajecznicy, którą mieli na kolację. Najlepsze zdanie było na końcu - "dziadek robił korektę, bo nie wiedziałem jak się pisze muchomór. I dziadek powiedział, że muszę dużo czytać, to będę szybciej wiedział jak się właściwie pisze".
No i popatrzcie kochani -jak to świetnie, że wysłaliśmy dzieciaki razem z dziadkami- powiedziała Ala. Dziadkowie czują się potrzebni i ważni a dzieciaki nawet nie wiedzą, że przy okazji tych wakacji uczą się wciąż czegoś nowego. Ja po raz pierwszy to byłam w prawdziwym lesie pod koniec podstawówki, bo mnie starzy wysłali na kolonie letnie. I wcale nie byłam zachwycona bo nie chodziliśmy wcale do lasu, który był nieomal obok, za to nas gnano do zbierania kłosów po polu skoszonym kombajnem. Moi starzy to się mnie po powrocie nawet nie zapytali co tam robiłam, ale inni rodzice byli oburzeni, że ani razu nie byliśmy w lesie. Do dziś nie wiem po co mnie matka urodziła - bo może byłoby lepiej gdyby mnie nie urodziła.
Marta uśmiechnęła się - nie rozpatruj tej sprawy - wtedy tak naprawdę świadome macierzyństwo było tylko wtedy, gdy był potrzebny dziedzic fortuny rodzinnej. Po prostu byłaś "wynikiem przypadku" podobnie jak ja. Pomyśl tylko - żyjemy w czasach gdy naprawdę wiadomo skąd się dzieci biorą, jest szansa na pełne sterowanie własną rozrodczością i co? I "nico" - nadal jest multum ciąż zupełnie nie planowanych i dzieci wcale nie pożądanych. Ja też jestem wynikiem przypadku a nie jakiegoś planu. Moja matka wcale nie chciała dziecka. A mój ojciec był odpowiedzialnym facetem i niestety naiwnym i uwierzył, że skoro dziewczyna zapewnia go, że to będzie seks bez konsekwencji ( a był nią zainteresowany) no to niechcący mnie zmajstrował. Ożenił się z moją matką, ale ona nadal mnie nie chciała i w końcu się rozeszli a ja wybrałam w sądzie mieszkanie u niego, bo wiedziałam, że on mnie kocha, a ona nie. Zawsze mi powtarzała, że jestem dla niej tylko i wyłącznie " uwiązaniem". Ojca też wcale nie kochała, zresztą przyłapał ją z innym facetem. Zrobił jej awanturę, bo skoro on trafił na to, że leżała z jakimś obcym facetem razem w łóżku, to uświadomił sobie, że równie dobrze mogłam to ja trafić na taki moment, a ja wtedy nawet 12 lat nie miałam. Od chwili rozwodu już jej nie widziałam - i bardzo dobrze. Nie wiem czy i gdzie żyje i wcale mnie to nie obchodzi. Kocham ojca i cieszę się, że znalazł kobietę która go kocha i szanuje. A ożenił się z nią dopiero po moim ślubie z Wojtkiem, chociaż znali się wiele lat. I nazywam Patrycję mamą, bo ona traktuje mnie tak, jakbym rzeczywiście była jej córką. Może twoja matka nigdy nie kochała twego ojca a jest z nim bo wszak on dobrze zarabia a poza tym w naszym kołtuńskim społeczeństwie kobieta samotna nie jest kimś godnym szacunku nawet jeśli ma bardzo dobre wykształcenie i dobrą pozycję zawodową. Jak to kiedyś określiła jedna z moich znajomych - małżeństwo w Polsce dodaje splendoru nawet szmacie od podłogi, a kobieta samotna nawet z cenzusem jest niczym. Tak to niestety wygląda z bliska. Na szczęście twoi teściowie to bardzo inteligentni i serdeczni ludzie i jestem pewna, że kochają i ciebie i Michała, którego walory w pełni docenili. I nie dziwię się, że pokochali Michała, bo to naprawdę wielkiej dobroci facet a do tego szalenie mądry. A pomijam tu zupełnie stronę zawodową, bo ni diabła się na tym nie znam. I cieszę się, że cię starzy powołali na świat, nawet jeśli to był tylko przypadek i cieszę się, że Michał się przyjaźni z Wojtkiem i że jesteś moją przyjaciółką.
Popatrz Alu jaki dziwny traf -ty, Marylka i ja - każda z nas miała jakieś "pokrzywione" dzieciństwo i mam takie wewnętrzne przekonanie, że nasi mężowie to swoista rekompensata za niezbyt udane nasze dzieciństwo lub wiek dojrzewania. I każde z naszej szóstki nosi w sobie jakąś "zadrę" - może właśnie po to byśmy docenili naszych partnerów i to co mamy teraz. Najmniej to się wycierpiał mój Wojtek - on tylko cztery lata tęsknił za mną gdy go na siłę niemal wywieźli starzy do Austrii, no ale widywaliśmy się w wakacje, co prawda nie pełne dwa miesiące. Moja teściowa marzyła by się ożenił z jakąś austriacką panienką i nie przepadała za mną. No to ma w nagrodę to, że teraz Wojtek za nią nie przepada a poza tym nie dostała nic z racji rozwodu, bo był on z jej winy. Najbardziej śmieszy mnie to, że ona szalenie potępiała moją matkę za niewierność, a sama zrobiła to samo. Różnica polegała głównie na tym, że o jej niewierności wiedziała cała okolica a o niewierności mojej matki wiedział tylko mój ojciec i sąd -nawet ja nie wiedziałam nic o tym i w sądzie mówiłam tylko o tym, że wracałam zawsze do pustego mieszkania i że matka zawsze mi mówiła, że jej w życiu przeszkadzam. Wiesz, o tym wszystkim to ja mówiłam przy drzwiach zamkniętych i byłam wypytywana przez psychologów. Nie mam żadnych złych wspomnień związanych z rozwodem moich rodziców.
Maryla ma za sobą nieudany związek i cieszy się bardzo, że nie było w nim dzieci. Rodzinnie też ma "groch z kapustą", bo oficjalnie to chyba jej rodzice nadal nie mają rozwodu, ale jak sama powiedziała to ją sprawa rozwodu jej rodziców zupełnie nie interesuje. I- jak twierdzi- "grunt, że ja się w porę z moim byłym rozeszłam." No i ma rację. A poza tym dzieciaki Andrzeja ją uwielbiają, jego rodzice także.
A wiesz co Maryla mówi o tobie? - spytała Ala. Nie wiem - naprawdę nie wiem- stwierdziła Marta. Ona powiedziała kiedyś - kontynuowała Ala- że ty jesteś gwiazdą przewodnią Andrzeja i że gdyby nie ty to on nigdy by jej nie dostrzegł, bo wszystkie pielęgniarki, te zamężne również, ostrzyły sobie zęby na niego. Marta roześmiała się - ja tylko raz, gdy leżałam po operacji to powiedziałam, że Maryla jest bardzo dobra fachowo a na dodatek kulturalna i naprawdę miła. No i raz mu doradziłam, gdy już dostrzegł jej walory i jadał razem z nią obiady w kantynie, żeby zaprosił ją do teatru. No i posłuchał się mnie i ją zaprosił. Ja mu tylko pomagałam w kwestiach związanych z Leną - po prostu porozmawiałam z jej ciotką,która miała nieco więcej oleju w głowie niż jej matka i dzięki mnie Andrzej dowiedział się tego, co Lena i jej rodzina skrzętnie ukrywali przed nim. Resztę "brudnej roboty" zrobiła sama Lena - sama mu dała do ręki dowody swej niewierności. Ja jej nie wsadziłam do wyra z jakimiś ćpunami, ja jej nie sprzedałam narkotyków gdy już mogła wychodzić z sanatorium - sama je zdobyła i przedawkowała. Dla mnie Andrzej stał się cząstką mojej rodziny. Zresztą pomagamy sobie z Andrzejem wzajemnie w różnych kwestiach - jest naprawdę świetnym chirurgiem. Teraz mnie doprowadził do speca w kwestii chirurgii ręki bo mam starą, zapewne nieco zlekceważoną, kontuzję. W pełni podziwiam jego wiedzę i talent. Bo w moim odczuciu by być dobrym chirurgiem trzeba mieć nie tylko wiedzę ale i talent. To coś jak muzyk - nie każdy skrzypek może być Paganinim - takim trzeba się urodzić. Ja tylko co jakiś czas umacniam go w przekonaniu, że jest naprawdę fajnym facetem i znakomitym lekarzem. Nie wiem dlaczego, ale on uważa mnie za mądrą babę, a tak naprawdę często się czuję zagubiona i nieco niedopasowana do tej rzeczywistości. No ale wtedy to jakimś cudem Wojtek wie, że ja znów nie bardzo wiem gdzie jestem i mój prywatny męski tercet potrząsa mną i kieruje na właściwe tory.
A kto jest w tym twoim tercecie? -spytała Ala. Nooo - Wojtek stale, Andrzej i wymiennie mój tata i teść. Bo ja wcale nie jestem taka pewna siebie jak się ludziom wydaje. Gdybym była pewna siebie nie wybierałabym dwa lata kierunku studiów. I zapewne w trakcie studiów nie odkryłabym, że za nic w świecie nie chcę być.....kosmetyczką i obrabiać klientkom buziuchny. Moja teściowa za nic w świecie nie może tego pojąć. No ale jestem jaka jestem ale za to lubię swą obecną pracę - fajnie mi się pracuje z samymi facetami. Praktycznie to jestem chemikiem, choć mam dyplom mgr kosmetolog.
Ala zaczęła się śmiać - pocieszyłaś mnie - bo ja wciąż nie bardzo wiem co bym chciała tak stale robić - mam kilka dyplomów ukończenia różnych kursów, każdy z innej "parafii" a jednocześnie dobrze wiem, że przy trójce dzieci, jeśli się chce by były naprawdę dobrze wychowane to roboty jest po pachy, choć niewątpliwie mam w domu wszelkie "ułatwiacze" prac domowych, Michał mi pomaga również, bo twierdzi, że kontakt z dziećmi jakoś go doprowadza do pionu, no ale ich jest troje i każdemu trzeba jednak poświęcić sporo czasu i uwagi, żeby nie szukały rozwiązań swych dziecięcych problemów gdzieś poza domem. Jasne, że ich dziecięce problemy są dość proste jak na razie, ale oboje dążymy do tego, żeby się cała trójca nauczyła, że ze swoim problemem przychodzi się do mamy i taty a nie do jakiegoś kolesia. Z punktu widzenia dorosłego to ich "problemy" są zabawne, no ale dla nich to często niemal sprawa życia lub śmierci. Czasem naprawdę trudno nie wybuchnąć gromkim śmiechem, ale zamiast tego musisz dzieciakowi w przystępny sposób wytłumaczyć, że to co go przeraża czy denerwuje tak naprawdę nie jest czymś strasznym ani wielkim czy nieodwracalnym. Ostatnio jakiś jedynak powiedział Mirkowi, że my jesteśmy dziecioroby bo już jest ich w domu troje. Mirek po tych wakacjach idzie do drugiej klasy podstawówki, więc nie jest wcale łatwo wytłumaczyć mu kwestię rozmnażania w realny, ale i przy okazji przystępny sposób i przy okazji z lekka zdyskredytować owego kolegę w oczach Mirka no i uodpornić go tak, by takie powiedzenia "olewał".
No faktycznie- stwierdziła Marta -to może być trudne. Ale wiesz co? Jeśli nie masz nic przeciwko temu to ja ten problem wrzucę mojemu tacie- on zawsze był dobry w tłumaczenie dzieciakom zawiłych problemów czy tematów. Pamiętam tylko, że dość wcześnie wiedziałam, że dzieci na początku są w brzuchu mamy i że kobiecie ciężarnej należy koniecznie ustąpić miejsca w tramwaju lub autobusie. Nie pamiętam jak mi tę "zawiłość" tłumaczył, ale się go spytam. No fajnie- ucieszyła się Ala - zapytaj się jak twój tata wytłumaczyłby dziecku owo "dziecioróbstwo" w bezkolizyjny sposób.
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz