wtorek, 17 września 2024

Córeczka tatusia - 160

 Tak jak podejrzewała  Marta, wizyta u chirurga  nie  wykazała  żadnych  zmian w kwestii zgrubiałego ścięgna,  ale "na  cito" zostało zrobione  Rtg  oraz dodatkowo USG, poza  tym obie ręce  zostały bardzo dokładnie "wymacane". Lekarzowi  nie podobała  się jedna  z kości nadgarstka Marty ( kość łódeczkowata), która "wystawała" ponad powierzchnię innych  kości nadgarstka, co było  widoczne  "nawet  gołym okiem". To pewnie  było złamanie - wydedukował  chirurg. Zgadza  się - powiedziała Marta- tyle  tylko, że  zaraz po kontuzji nic  nie  wyszło na prześwietleniu, bolało mnie  kilka  tygodni, a na powtórnym rtg wyszło, że była pęknięta, ale już się  zrastała.  A teraz  to tylko  wygląda  nieco dziwnie, ale nie mam żadnych problemów - nie boli i  nie mam żadnych utrudnień w funkcjonowaniu ręki. I nie  było  żadnego wysięku wewnątrz. To zgrubiałe  ścięgno też mi nie  dokucza i nie mam też z nim żadnych problemów, mogę  w pełni rozprostować dłoń, przeprost też  mnie nie  boli. I pamiętam, że się wtedy lekarz bardzo cieszył, że nie zebrała  się ropa i nie było stanu zapalnego. Ale  zupełnie nie przypominam sobie z jakiej to okazji pękła  mi ta kostka i że ja tego od razu nie zauważyłam, że coś  się złego wydarzyło. Nie pamiętam bym w coś walnęła tą ręką, nie chodziłam na  siłownię bo nie lubię i nigdy nie lubiłam takich miejsc, niczego ciężkiego nigdy nie nosiłam. Nie mam pojęcia  dlaczego mi ta kostka nadgarstka  pękła.

 Chirurg przez moment wpatrywał się bez  słowa w dermatoglif jej ręki i powiedział do Andrzeja - szczęściarz  z twojego brata - to wspaniały dermatoglif.  A ty co? z ręki wróżysz? - zaśmiał się Andrzej. W pewnym  sensie  tak - po prostu pewne nasze  pozytywy i negatywy są zapisane w liniach papilarnych palców i tych na  wnętrzu dłoni.  Zobacz- te trzy linie u twojej  bratowej tworzą literę "M". W sumie to co widzę to:  długie życie przed nią a do tego to bardzo inteligentna i zdolna osoba, kreatywna, ma doskonałą intuicję, tendencję  do wielozadaniowości. I z tą tendencją  do wielozadaniowości powinna  walczyć, bo to cecha niszcząca człowieka - zbyt wiele zadań  jednocześnie prowadzi do ogromnego  zmęczenia. Oczywiście  nie ma  na to naukowego wyjaśnienia, ale  wynika to z obserwacji, które ludzie prowadzili od  wieków. Kiedyś babiny odbierające poród były w stanie  "przewidzieć" czy  dziecko będzie  mądre czy wprost przeciwnie i czy będzie się dobrze hodowało. Sztuka ta  zanikła, a wiele zwyczajów obecnie  uważanych  za przesądy miało, wbrew obecnym poglądom, rację  bytu, bo wynikało z wieloletnich obserwacji.

Ale  wracając  ad rem - byłoby  dobrze, gdyby pani traktowała obie  ręce troskliwie i np. wieczorem  przed  snem traktowała je  maścią  żywokostową- wystarczy cienka, ale  dobrze  wmasowana  w skórę warstewka. Skóra też ją lubi, nie  tylko nasze kości. Gdyby zauważyła pani, że nieco gorzej funkcjonuje to ścięgno to proszę o kontakt ze mną - tu jest mój numer. Wyjeżdżam na pół roku, ale w razie czego  mogę wpaść do Polski na kilka dni. Z tego co widzę to nie powinno się  dziać nic  złego. I jeszcze  coś - niech pani nie  robi zwisów na rękach i nie gra w  siatkówkę. A resztę  to już Andrzej sam ogarnie. Zrobię dla siebie kopie tego USG i pojedzie  ze mną do Anglii. Może oni mają jakieś inne metody dbania o takie ścięgna - w razie  czego porozumiem się z Andrzejem.

Marta  roześmiała  się - nienawidzę  gry w  siatkówkę, a zwisów też nie ćwiczę.  W ogóle ostatnio nic  nie  ćwiczę, łapania szklanych zlewek też nie- dodała. No i bardzo, bardzo  dobrze- dodał Andrzej - dzięki temu wyglądasz jak należy, a mnie  nie  grozi zawał na widok twojej krwawiącej ręki.

Na koniec  jeszcze  chwilę rozmawiali o pobycie Andrzeja  w Anglii, ale okazało  się, że ortopeda  będzie w innym  niż był Andrzej  szpitalu a  mieszkać będzie z drugim lekarzem, który też będzie  miał staż  w tym szpitalu ale nie na ortopedii a na  laryngologii. I będą mieszkali  w domu z ogródkiem. Andrzej odwiózł Martę do domu, oddał ją  w ręce Wojtka  mówiąc, że wszystko z jej ręką jest w porządku i pojechał do domu. Wojtek nieco narzekał, że tak długo nie  było Marty w domu, no ale gdy wysłuchał, że  i było rtg i  USG to stwierdził, że to wszystko to "pestka", bo grunt, że nic  się nie  dzieje ze ścięgnem. A na koniec stwierdził, że on może  co wieczór zajmować  się wcieraniem maści w rękę Marty.

Misia była  wyraźnie obrażona na Martę, że jej tak długo nie  było w domu a na dodatek jej ręce pachniały czymś  dziwnym, czyli bezzapachowym żelem i nie  wykluczone, że również jakimś środkiem odkażającym. Ale gdy Marta ją wzięła na  ręce a potem delikatnie dmuchnęła jej w nosek Misia wybaczyła jej ten  dziwny  zapach jej rąk.

Kilka dni później rodzice Andrzeja i Ziukowie zostali wyekspediowani na letnisko. Marta  się  śmiała, że  córeczka Michała i Ali będzie niczym jakaś księżniczka otoczona  paziami, bo będzie w towarzystwie czterech chłopców. Ojej- wielkie mi co - ona  na  co dzień ma  w domu dwóch chłopaków więc jest przyzwyczajona do chłopców a chłopcy Andrzeja są z kolei przyzwyczajeni do dziewczynek bo jeden ma koleżanki w przedszkolu a drugi w  zerówce- stwierdziła  Ala. A poza  tym wszyscy  będą pod stałą opieką dorosłych i jak  znam  życie, to Ziuk  już na pewno  obejrzał mapę okolic i ciągle będą wychodzili poza teren, bo jak mówi  Ziuk- dzieciom  trzeba pokazywać świat i rozwijać  w nich  chęć poznawania nowych  miejsc.  Ziuk  ma  wspaniałe  podejście do dzieci i do  dziś nie  może odżałować, że gdy jego  syn  był małym  dzieckiem to  Ziuk  był zalatany i  zapracowany i nie mógł mu poświęcić wiele  czasu, bo wtedy  na pewno zdołałby zmienić jego zamiłowania do  zbyt szybkiej jazdy. Wtedy włączała  się do dyskusji Ziukowa, która  była z kolei  przekonana, że każdy z ludzi w chwili urodzenia  już ma wytyczoną jakąś własną ścieżkę życia którą musi podążać. Oczywiście za każdym razem wywiązywała  się między nimi dyskusja na ten temat, która z reguły kończyła  się słowami Ziuka, że : "na  szczęście Ala  spotkała Michała, a Michał to wspaniały ojciec i kocham go jakby był moim  własnym  synem. A tak naprawdę to kocham Michała  chyba  więcej niż kochałem własnego  syna- po prostu Michał w 100% spełnia  moje oczekiwania, a mój syn  był ciągle  dla mnie utrapieniem. A Ala jest naszą ukochaną córeczką- zresztą od  samego początku. Nie  da się ukryć, że z nieszczęścia, które nas spotkało narodziło się dla nas wszystkich  szczęście". 

Tuż przed  wyjazdem  Marta "podrzuciła" dla  wszystkich smarowidła przeciwko komarom  i przypomniała  wszystkim, że niestety nadal istnieją kleszcze i to nie  tylko w lesie ale i na trawiastych łąkach i w ogrodach, więc byłoby dobrze, by  jednak dzieciaki nie  biegały boso po trawie. Bo poza tym na trawiastych łąkach urzędują również osy na które nietrudno nadepnąć a one mogą dziecko wszak użądlić, co jest jednak bardzo bolesne.  Smarowidła były mieszanką kremu dla dzieci i olejku goździkowego i, jak zapewniła  Marta, dorośli również  mogą je  stosować. I że kleszcze też raczej  nie  gustują w zapachu olejku goździkowego.  Obiecała też, że ona  z Wojtkiem i jego tatą "wpadną" do nich w któryś weekendowy  dzień, ale oczywiście wpierw ich o tym uprzedzą. Babcie dostały kremy do stosowania gdy najdzie  je  ochota opalania się, a dziadkowie kremy do twarzy- jak zapewniała Marta nie  są tłuste a jedynie nawilżające skórę i niwelują podrażnienia po goleniu. I  bardzo szybko wnikają w skórę.

Zaraz pierwszego wieczoru "osamotnieni" rodzice dostali sprawozdanie z miejsca pobytu, a Mirek zapewnił rodziców, że: kolacja była pyszna, ogród jest bardzo duży i jest w nim również piaskownica i są dwie huśtawki i nawet mała  zjeżdżalnia i są drabinki i bardzo im  się tu podoba. I gdy  się chcą  wspinać  to mogą to robić  tylko wtedy gdy któryś z dziadków stoi obok. A na koniec  powiedział- tu jest fajniej niż było u dziadka pod Warszawą, ale mu tego nie mów, bo będzie mu przykro. Oczywiście jeszcze tego samego wieczoru filmik obejrzeli wszyscy przyjaciele "osieroconych  rodziców", a Marta stwierdziła, że Mirek to "wykapana" osobowość Ali.

O tym co dzieci danego  dnia robią, osamotnieni rodzice  dowiadywali  się od Mirka, który codziennie wysyłał do Ali smsowe wiadomości o tym co danego dnia  robią. Bo Mirek posiadał własną komórkę, odziedziczoną po Michale i czasem nawet przesyłał zdjęcia. Napisał, że dziadkowie uczą ich, które grzyby  są jadalne i powiedzieli, że te grzyby które  są dla ludzi trujące są jadalne dla mieszkańców lasu, więc nie wolno w lesie deptać żadnych  grzybów, bo są jedzeniem dla innych żywych istot. A ślimaki i różne  robale to też przecież żywe istoty. No i już wiedzą jak pachną podgrzybki, bo dwa znaleźli.I że jeżeli będą bardzo, bardzo grzeczni i wstaną bardzo, bardzo wcześnie rano, tak zaraz po wstaniu słońca to pójdą na grzyby, ale to nie będzie "musowe". I już raz zebrali trochę kurek i pani kucharka dorzuciła je do jajecznicy, którą mieli na kolację. Najlepsze  zdanie było na końcu - "dziadek robił korektę, bo nie wiedziałem jak się pisze muchomór. I dziadek powiedział, że muszę dużo czytać, to będę szybciej wiedział jak się właściwie pisze". 

No i popatrzcie  kochani -jak to świetnie, że wysłaliśmy dzieciaki razem z dziadkami- powiedziała Ala. Dziadkowie czują  się potrzebni i ważni a dzieciaki nawet  nie  wiedzą, że przy okazji tych wakacji uczą się wciąż  czegoś nowego. Ja po raz pierwszy to byłam w prawdziwym lesie pod koniec podstawówki, bo mnie  starzy wysłali na kolonie letnie. I wcale nie byłam zachwycona bo nie  chodziliśmy wcale  do lasu, który był nieomal obok,  za to nas gnano do zbierania kłosów po polu skoszonym kombajnem. Moi starzy to się mnie po powrocie nawet nie  zapytali co tam  robiłam, ale inni rodzice byli oburzeni, że  ani razu nie byliśmy  w lesie. Do dziś nie  wiem po co mnie matka urodziła - bo może byłoby lepiej gdyby mnie  nie urodziła.

Marta uśmiechnęła  się - nie rozpatruj tej  sprawy - wtedy tak naprawdę świadome macierzyństwo było tylko wtedy, gdy był potrzebny dziedzic fortuny rodzinnej. Po prostu byłaś "wynikiem przypadku" podobnie jak ja. Pomyśl tylko - żyjemy w  czasach gdy naprawdę wiadomo skąd się  dzieci biorą, jest szansa na pełne sterowanie własną rozrodczością  i co?  I   "nico" - nadal jest multum ciąż  zupełnie nie planowanych i dzieci wcale nie pożądanych. Ja też jestem wynikiem przypadku a nie jakiegoś planu. Moja matka  wcale nie chciała dziecka. A mój ojciec był odpowiedzialnym facetem i niestety naiwnym i uwierzył, że skoro dziewczyna  zapewnia go, że to będzie  seks  bez konsekwencji ( a był nią  zainteresowany) no to niechcący mnie zmajstrował. Ożenił się z moją matką, ale ona nadal mnie nie  chciała i w końcu się  rozeszli a ja wybrałam w sądzie  mieszkanie u niego, bo wiedziałam, że on mnie kocha, a ona nie. Zawsze mi powtarzała, że jestem  dla  niej tylko i wyłącznie " uwiązaniem". Ojca też  wcale  nie kochała, zresztą przyłapał  ją z innym facetem. Zrobił jej  awanturę, bo skoro on trafił na to, że leżała z jakimś obcym facetem  razem w łóżku, to uświadomił  sobie, że równie  dobrze  mogłam to ja  trafić na taki moment, a ja wtedy nawet 12 lat nie  miałam.  Od chwili rozwodu już jej nie widziałam - i bardzo dobrze. Nie wiem czy i gdzie  żyje i wcale mnie to nie obchodzi. Kocham ojca i cieszę  się, że znalazł kobietę która go kocha i  szanuje. A ożenił się z nią dopiero po moim ślubie z Wojtkiem, chociaż znali  się wiele lat. I nazywam Patrycję mamą, bo ona traktuje  mnie tak, jakbym rzeczywiście  była jej córką. Może twoja matka nigdy nie  kochała twego ojca a jest z nim bo wszak on dobrze zarabia a poza  tym w naszym kołtuńskim społeczeństwie kobieta samotna nie jest  kimś godnym  szacunku nawet jeśli ma bardzo dobre wykształcenie i dobrą pozycję zawodową.  Jak to kiedyś określiła jedna z moich znajomych - małżeństwo w Polsce dodaje splendoru nawet szmacie od podłogi, a kobieta samotna nawet z cenzusem jest niczym. Tak to niestety wygląda z bliska.  Na szczęście twoi teściowie to bardzo inteligentni i serdeczni ludzie i jestem pewna, że kochają i ciebie i Michała, którego  walory w pełni docenili. I nie  dziwię się, że pokochali Michała, bo to naprawdę wielkiej dobroci facet a do tego szalenie mądry. A pomijam  tu zupełnie  stronę  zawodową, bo ni diabła  się na  tym nie znam. I cieszę  się, że cię starzy powołali na świat, nawet jeśli to był tylko przypadek i cieszę  się, że Michał się przyjaźni z Wojtkiem i że jesteś moją przyjaciółką.

Popatrz Alu jaki  dziwny traf -ty, Marylka i ja - każda  z nas miała jakieś "pokrzywione" dzieciństwo i mam takie  wewnętrzne przekonanie, że nasi mężowie  to swoista rekompensata za niezbyt udane nasze dzieciństwo lub  wiek dojrzewania. I każde z naszej szóstki nosi w  sobie jakąś "zadrę" - może właśnie po to byśmy  docenili  naszych partnerów i to co mamy teraz. Najmniej to się wycierpiał mój Wojtek - on  tylko cztery lata tęsknił za mną gdy go na  siłę niemal wywieźli starzy do Austrii, no ale widywaliśmy  się w wakacje, co prawda  nie pełne  dwa  miesiące. Moja teściowa marzyła by  się ożenił z jakąś austriacką panienką i nie przepadała  za mną. No to ma  w nagrodę to, że teraz Wojtek za nią nie przepada a poza tym nie  dostała nic z racji rozwodu, bo był on z jej winy. Najbardziej śmieszy mnie to, że ona  szalenie potępiała moją matkę za niewierność, a  sama zrobiła  to  samo. Różnica polegała  głównie na tym, że o jej niewierności wiedziała  cała okolica a o niewierności mojej matki wiedział tylko mój ojciec i sąd -nawet  ja nie wiedziałam  nic o tym  i w sądzie mówiłam tylko o tym, że wracałam  zawsze do pustego mieszkania i że matka  zawsze mi mówiła, że jej w życiu przeszkadzam. Wiesz, o tym wszystkim to ja mówiłam przy  drzwiach zamkniętych i byłam wypytywana przez psychologów.  Nie mam żadnych złych wspomnień  związanych z rozwodem moich rodziców.

Maryla ma za sobą nieudany związek i cieszy się bardzo, że nie było w nim dzieci. Rodzinnie też ma "groch z kapustą", bo oficjalnie  to chyba jej rodzice nadal nie mają rozwodu, ale jak sama powiedziała to ją sprawa rozwodu jej rodziców zupełnie nie interesuje. I- jak  twierdzi- "grunt, że ja  się w porę z moim byłym rozeszłam." No i ma rację. A poza tym dzieciaki Andrzeja  ją uwielbiają, jego rodzice także.

A wiesz co Maryla mówi o tobie? - spytała  Ala. Nie  wiem - naprawdę nie  wiem- stwierdziła Marta. Ona powiedziała  kiedyś - kontynuowała Ala- że ty jesteś gwiazdą przewodnią Andrzeja i że gdyby nie ty to on nigdy by jej nie dostrzegł, bo wszystkie pielęgniarki, te zamężne  również,  ostrzyły  sobie  zęby na niego. Marta roześmiała  się - ja tylko raz, gdy leżałam po operacji to powiedziałam, że Maryla jest bardzo dobra fachowo a na dodatek kulturalna i naprawdę miła. No i raz mu doradziłam, gdy już dostrzegł jej walory i jadał razem  z nią obiady w kantynie,  żeby zaprosił  ją do teatru. No i posłuchał się mnie i ją zaprosił. Ja mu tylko pomagałam w kwestiach związanych z Leną - po prostu porozmawiałam z jej ciotką,która  miała nieco więcej oleju w  głowie  niż jej matka i dzięki mnie Andrzej dowiedział  się  tego, co Lena i jej rodzina skrzętnie ukrywali przed nim. Resztę "brudnej  roboty" zrobiła  sama Lena - sama mu dała  do ręki dowody  swej niewierności. Ja jej nie wsadziłam do wyra z jakimiś ćpunami, ja jej nie  sprzedałam narkotyków gdy już mogła  wychodzić z sanatorium - sama je zdobyła i przedawkowała. Dla mnie Andrzej stał się cząstką mojej rodziny. Zresztą pomagamy  sobie z Andrzejem  wzajemnie w różnych kwestiach - jest naprawdę świetnym chirurgiem. Teraz mnie doprowadził  do speca w kwestii chirurgii ręki bo mam starą,  zapewne  nieco zlekceważoną, kontuzję. W pełni podziwiam jego wiedzę i talent. Bo w moim odczuciu by być dobrym chirurgiem trzeba  mieć nie  tylko wiedzę ale i talent. To  coś jak muzyk - nie każdy skrzypek może być Paganinim - takim trzeba  się urodzić. Ja tylko co jakiś czas umacniam go w przekonaniu, że jest naprawdę  fajnym facetem i znakomitym lekarzem. Nie  wiem dlaczego, ale on  uważa mnie za mądrą babę, a tak naprawdę często się czuję zagubiona i nieco niedopasowana  do  tej rzeczywistości. No ale wtedy to jakimś cudem Wojtek wie, że ja znów nie bardzo  wiem gdzie jestem i mój prywatny męski tercet potrząsa mną i kieruje na właściwe  tory. 

A kto jest w tym twoim tercecie? -spytała Ala. Nooo - Wojtek stale, Andrzej i wymiennie mój tata i teść. Bo ja  wcale  nie jestem taka pewna  siebie jak się ludziom  wydaje.  Gdybym była pewna  siebie nie wybierałabym dwa lata kierunku  studiów. I zapewne w trakcie  studiów nie odkryłabym, że za nic w świecie  nie chcę być.....kosmetyczką i obrabiać klientkom buziuchny. Moja teściowa za nic w świecie nie może tego pojąć. No ale jestem jaka  jestem ale za to lubię swą obecną pracę - fajnie  mi się pracuje z samymi facetami. Praktycznie  to jestem chemikiem, choć mam dyplom mgr kosmetolog.

Ala zaczęła  się śmiać - pocieszyłaś mnie - bo ja wciąż nie bardzo wiem co bym chciała tak stale  robić - mam kilka dyplomów ukończenia  różnych kursów, każdy z innej "parafii" a jednocześnie  dobrze  wiem, że przy trójce  dzieci, jeśli się  chce  by były naprawdę  dobrze wychowane to roboty jest po pachy, choć niewątpliwie mam w domu  wszelkie "ułatwiacze" prac domowych, Michał mi pomaga również, bo twierdzi, że kontakt  z  dziećmi jakoś go doprowadza  do pionu, no ale ich jest  troje i każdemu trzeba jednak poświęcić  sporo czasu i uwagi, żeby nie  szukały rozwiązań  swych dziecięcych problemów gdzieś poza  domem.  Jasne, że ich dziecięce problemy  są dość proste jak na  razie, ale oboje  dążymy do tego, żeby się cała trójca  nauczyła, że ze swoim problemem przychodzi  się do mamy i taty a nie do jakiegoś kolesia. Z punktu widzenia dorosłego to ich "problemy"  są zabawne, no ale  dla nich to często niemal  sprawa życia lub śmierci.   Czasem naprawdę  trudno nie wybuchnąć gromkim  śmiechem, ale  zamiast tego musisz  dzieciakowi w przystępny  sposób wytłumaczyć, że to co go przeraża  czy denerwuje tak naprawdę nie jest czymś strasznym ani wielkim czy nieodwracalnym.  Ostatnio jakiś jedynak powiedział Mirkowi, że my jesteśmy dziecioroby bo już jest ich w  domu troje. Mirek po tych wakacjach idzie  do drugiej klasy podstawówki, więc nie jest  wcale łatwo wytłumaczyć mu kwestię rozmnażania w realny, ale i przy okazji przystępny  sposób i przy okazji z lekka zdyskredytować owego kolegę w oczach Mirka no i uodpornić  go tak, by takie powiedzenia "olewał".

No faktycznie- stwierdziła Marta -to może być trudne. Ale wiesz  co? Jeśli nie masz  nic przeciwko temu to ja ten problem  wrzucę mojemu tacie- on  zawsze był dobry w tłumaczenie   dzieciakom zawiłych problemów  czy tematów. Pamiętam  tylko, że dość wcześnie wiedziałam, że dzieci na początku są w brzuchu mamy i że kobiecie  ciężarnej należy koniecznie ustąpić miejsca w tramwaju lub  autobusie. Nie pamiętam jak mi tę "zawiłość" tłumaczył, ale  się go spytam. No fajnie- ucieszyła  się Ala - zapytaj  się jak twój tata  wytłumaczyłby dziecku owo "dziecioróbstwo" w bezkolizyjny  sposób.

                                                                       c.d.n.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz