Tegoroczna jesień była całkiem miła - ojcowie Wojtka i Andrzeja z reguły w piątki robili wypady na grzyby, choć chwilami były to tylko wypady "po grzyby", bo jeśli po drodze stali sprzedawcy z grzybami to dziadkowie poprzestawali na kupnie grzybów. Potem znajdywali miejsce na "piknik", przebierali i czyścili grzyby. Kupowali też jabłka i inne owoce, warzywa a nawet kartofle. A jabłka, które kupowali to były z reguły stare, znane od lat odmiany, których teraz już nie było w sklepach. Bo te "stare odmiany" jabłoni owocowały nie co roku a co dwa lata, więc się plantatorom nie opłacały do uprawy. Z niektórymi gospodarzami dziadkowie się niemal zaprzyjaźnili, kupowali też często domowego chowu kurczaki, wyhodowane na prawdziwym ziarnie i robakach wydziobanych przez kury, z raz w tygodniu również jajka, z czasem , gdy sprzedający już nabrali do nich zaufania, to "zapisywali się" na cielęcinę, prawdziwą śmietanę i biały wiejski ser oraz warzywa. Kurczaki były już zawsze "sprawione", wystarczało je tylko jeszcze raz opłukać, potraktować przyprawami wg własnego uznania i upiec. Oczywiście dziadkowie zaopatrywali w "prawdziwe produkty" nie tylko swoją rodzinę ale również rodzinę Michała oraz rodziców Marty.
Marta, w celu "ocieplenia kontaktów" podesłała nieco kosmetyków dla pań i dla dzieci. A dziadkowie zawsze się dopytywali, czy gospodarze nie potrzebują przypadkiem czegoś "z miasta", bo teoretycznie był PKS do Warszawy, no ale zawsze mniej kłopotliwe byłoby dla gospodarzy by to towar do nich dotarł. Tata Wojtka cieszył się wielkim uznaniem pań domu bo znał się na gotowaniu, a z kolei tata Andrzeja zawsze coś doradził w kwestiach technicznych budynku mieszkalnego, co trzeba koniecznie poprawić przed zimą by jak najmniej ciepła uciekało z chałupy. Czasem dziadkowie przywozili od gospodarzy domowy smalec i cztery warszawskie rodziny zajadały się tym wielce niezdrowym , zdaniem dietetyków, produktem.
W listopadzie ojciec Michała "zapowiedział się" na grudzień i być może zostałby nawet na święta. A ty tato to prywatnie tu się wybierasz czy w celach służbowych? - spytał Michał. A to ma jakieś znaczenie?- zdziwił się ojciec. Właściwie nie ma, zapytałem tak z przyzwyczajenia - wyjaśnił Michał. Ale z uwagi na to, że chcemy spędzić święta razem z przyjaciółmi to wolałbym wiedzieć wcześniej jak mamy sobie te święta zaplanować. Bo chcemy je spędzić wszyscy razem, zapewne w domu Andrzeja. W sumie to będzie nas cała zgraja- 13 osób dorosłych i pięcioro nieletnich. Zastanawiamy się z Wojtkiem czy aby nie lepiej wyjechać na święta do prywatnego pensjonatu. Finansowo to będzie tak samo, tyle tylko, że na pewno mniej się nasze panie narobią niż gdybyśmy robili święta w Warszawie. I muszę tę decyzję jeszcze ze wszystkimi przedyskutować. Bo razem z dzieciakami to nas będzie 18 dusz, w tym pięcioro dzieciaków.
To masz jakichś nowych znajomych?- zdziwił się ojciec. Nie, cały czas ten sam komplet- cztery osoby dorosłe u Andrzeja plus dwójka dzieci, u Marty piątka dorosłych, ode mnie cztery dorosłe, bo przecież Ziukowie są naszą rodziną no i trójka naszych dzieci. Odkryliśmy pod Warszawą bardzo miły prywatny pensjonat, który jest czynny i zimą, ale musimy szybko się decydować, żeby miejsca zarezerwować . Zajmiemy praktycznie cały pensjonat. Na szczęście to blisko Warszawy, tam nawet chyba miejskim autobusem można dojechać, bo to włączyli do jednej z warszawskich gmin, no ale my pojedziemy swymi samochodami. Na co dzień jesteśmy wszyscy tak zwanie "zarobieni" po uszy i nie mamy się kiedy wszyscy razem spotkać, bo w weekendy to trzeba co nieco w domu porobić i pobyć z dziećmi.
Wiesz synu, mną się nie przejmuj, bo ja nie przyjadę sam, przyjadę z przyjaciółką. Ale w tym układzie to może będzie lepiej gdy przyjadę wiosną - dni dłuższe i pogoda nie zmuszająca do siedzenia w domu. Michał uśmiechnął się sam do siebie i zapytał- a ta twoja przyjaciółka to o ile lat jest młodsza ode mnie? Bo nawet jeśli jest ode mnie ze dwa lata starsza to i tak wiadomo, że leci na twoje pieniądze i wygody życia z tobą a nie na ciebie. Ojciec obruszył się i powiedział - to tylko przyjaciółka i nie mam wcale zamiaru wiązać się z nią na stałe, nie tęsknię za życiem małżeńskim. Dostatecznie długo byłem żonaty. A testamentu nie mam zamiaru zmienić, więc jesteś zabezpieczony.
Tato, mnie nie zależy na dziedziczeniu jakiegoś majątku po tobie, ja tylko nie chcę byś się czuł oszukany bądź wykorzystany. A czy ta przyjaciółka wie, że nie masz zamiaru się z nią żenić? No raczej wie, bo jej kiedyś, na samym początku powiedziałem, że nie mam zamiaru żenić się po raz wtóry. Do biednych to ona nie należy, ma własne pieniądze bo jest właścicielką salonu odnowy biologicznej, cokolwiek to znaczy. My nawet nie mieszkamy stale razem, to naprawdę jest tylko przyjaźń. Po prostu razem chodzimy na różne imprezy, więc nie zostanie twoją macochą.
Po rozmowie z ojcem Michał zaraz zatelefonował do Wojtka i opowiedział mu o wszystkim. No popatrz, musimy chyba już porozmawiać o świętach bo nas wszak będzie sporo. Ja myślę, że faktycznie nie byłoby źle zadekować się tam na święta- stwierdził Wojtek. Ja zaraz pogadam ze swoimi , a właściwie to tylko z rodzicami Marty muszę pogadać, bo my dwoje i mój ojciec to wiadomo, że musimy być razem. No i do Andrzeja też zatelefonuję. Wiesz, on ma taki zawód, że może być różnie, ale im wcześniej zgłosi urlop tym jest większa szansa, że mu nie wcisną jakiegoś dyżuru. Zresztą on chyba dlatego brał tak nałogowo te niedziele, żeby mu potem nic nie bruździło w święta. Rodzice dziś jak zwykle wpadną do nas po Misię by ją wziąć na spacer, więc im wpuszczę sprawę. Za nich i za rodziców to ja zapłacę, to będzie prezent od nas dla nich- lepsze to niż jakieś duperele pod choinkę. Pod choinką to będą tylko prezenty dla dzieci. Dla naszych pań też będzie lepiej gdy nie będą musiały sterczeć przy garach, bo wiadomo, że wtedy nasza pomoc jest raczej iluzoryczna. Oby tylko była pogoda jakaś naprawdę zimowa, to wtedy dzieciaki miałyby frajdę. Trzeba się tylko zdecydować czy dzieciaki mają tam zostać aż do Nowego Roku z dziadkami. Wiesz - gdyby był śnieg to mogliby tam siedzieć aż do Nowego Roku włącznie, no ale jeśli będzie deszcz zamiast śniegu, to oni się tam urwą z nudów. Ja myślę, że my chyba tylko na święta tam pojedziemy, a resztę to sobie zorganizujemy w Warszawie - stwierdził Wojtek. Poza tym na razie to nie wiemy co o tym wszystkim myślą nasze żony. Wiesz - my to nie mamy dzieci, nam właściwie jest dość obojętne gdzie wylądujemy na święta. Na Sylwestra to my z Martą raczej nie będziemy reflektować w jakimś publicznym miejscu, więc albo zrobimy coś takiego jak w ubiegłym roku albo posiedzimy przed telewizorem. Te wszystkie "bale" to są do niczego - jedzenie kiepskie, stolików ze dwa razy więcej niż być powinno a do tego nigdy nie wiadomo jaka będzie pogoda. Podejrzewam, że Sylwester będzie u nas, bo w razie czego to nie będzie problemu z noclegiem. Jakby na to nie spojrzeć to mamy wszak cztery pokoje. Swoją drogą to nie mogę się oprzeć wrażeniu, że ten rok jakoś podejrzanie szybko mija. Gdy byłem dzieckiem i chodziłem do szkoły to tylko wakacje jakoś podejrzanie szybko mijały, a rok szkolny to się wlókł niesamowicie. Teraz to czas mija mi jakoś szalenie szybko. Dopiero co byliśmy na Słowacji a już musimy myśleć o Sylwestrze. Gdy ostatnio rozmawiałem z Miloszem to proponował byśmy przyjechali do nich w lutym lub w marcu na narty i stwierdziłem, że to zupełnie nierealna sprawa. I tak sobie przypomniałem, że kiedyś mi się wydawało, że bycie dorosłym to niezmiernie fajna sprawa i że gdy wreszcie będę dorosłym i będę pracował to świat będzie do mnie należał . A tu się okazuje, że może byłoby stosunkowo nieźle, gdybym miał tzw. wolny zawód, ale tak naprawdę to mało kto ma taką pracę, że ma dużo wolnego czasu a do tego i sporo gotówki. Ja w każdym razie nie znam takich co mają wolny zawód i mają dużo wolnego czasu i jednocześnie dużo pieniędzy. Bo zarabianie pieniędzy pochłania furę czasu. Tak z ręką na sercu, to uważam, że nasza praca na tle innych zawodów to sprawa świetna- jakby na to nie spojrzeć to nie jest źle - przynajmniej mnie nie jest źle. Trochę mnie "gniecie" ten doktorat, no ale jakoś to przetrzymam - mój ojciec zawsze mi powtarza : pamiętaj, że zawsze może być gorzej niż jest. No i ma rację.
Po serii narad postanowiono, że ponieważ w okresie świąt nie grozi zimowa pogoda i na śnieg lub mróz to raczej nie ma co liczyć, więc wyjazd z Warszawy raczej odpadał. Koniec końców święta wszyscy w tym roku obchodzili oddzielnie, we własnym rodzinnym gronie, a Sylwester, tak jak i rok wcześniej miał być u Marty i Wojtka, z tym, że umówili się, co kto w domu u siebie "upichci" i przyniesie ze sobą. Nie było problemu z umówieniem się co kto przyniesie i oczywiście wiadomo było, że w tym układzie będą wszyscy nocowali u Marty i Wojtka, wyśpią się do oporu, w Nowy Rok zjedzą wspólnie śniadanie i to będzie bardzo miłe rozpoczęcie kolejnego roku. Ojciec Wojtka tym razem zdecydował się by razem z rodzicami Marty wybrać się na koncert do Opery. Będą jechali jednym samochodem i po koncercie "podrzucą" go do jego mieszkania.
Słodkości na święta i Sylwestra tym razem nie były dziełem Marty ale zamówione były w nowo otwartej cukierni, a że obiekt był na etapie "zdobywania klientów" ceny były atrakcyjne, a wyroby smaczne. To co miało być podane na kolację było rodem od zaprzyjaźnionych "wieśniaków"- zaopatrzenie dostarczyli do domu ojcowie - tym razem była nawet wiejska kiełbasa, wędzone kurczaki i naprawdę bardzo smaczna szynka oraz "domowa mielonka", czyli mięso mielone przygotowane jak na kotlety mielone, ale zawekowane w słoikach. Marta zrobiła tym razem zupę grzybową z grzybów zbieranych przez ojców. O północy "przyszedł" mail z życzeniami wszelkiej pomyślności od rodziców Marty i Wojtkowego taty, z dopiskiem, że koncert bardzo, bardzo udany. Tym razem Misia spędzała Sylwestra razem ze wszystkimi, ale najwięcej czasu spędziła przytulona do Andrzeja, który właściwie nie wypuszczał jej z rąk. A że Misia ogromnie lubiła być stale głaskana i przytulana to oboje byli bardzo zadowoleni. Pogoda rzeczywiście w niczym nie przypominała zimy, co prawda nie przekraczała plus 5 stopni ciepła, więc było raczej zimno niż ciepło, za to deszcz nie żałował sobie i padał jakby mu za to ktoś płacił. Było tak wrednie, że nawet nikt nie odpalał tym razem petard, a Misia postawiona na mokrym trawniku, osłaniana Wojtkowym parasolem z wielką odrazą postała minutę i łaskawie się wysikała, natychmiast przytulając się do nogi Wojtka o prosząc by ją zdjąć z tego mokrego zimnego trawnika. W domu, wytarta i wysuszona suszarką wprosiła się na "ręce głaskające", czyli Andrzeja i spała razem z Andrzejem i Marylą niemal do świtu- wg Andrzeja wyniosła się do swojej budki około piątej rano - chyba było jej za ciepło pomiędzy Andrzejem a Marylą.
Nowy Rok rozpoczął się tak mniej/ więcej bliżej południa, deszcz nadal padał a niebo zaciągnięte bardzo ciemnymi chmurami nie zapowiadało szybkiej poprawy pogody. Biedna Misia znów musiała odwiedzić bardzo mokry trawnik i baaaardzo długo stała pod daszkiem nad wejściem do budynku, w końcu została wyniesiona na trawnik, co bardzo się jej nie podobało. Tym razem była z Martą, która weszła razem z nią na trawnik i osłaniała psinę parasolką.
Śniadanie wprowadziło wszystkich w nieco lepszy nastrój i wszyscy cieszyli się, że są jednak w mieście a nie pod Warszawą. Śniadanie jedli niespiesznie i ta czynność zajęła im niemal dwie godziny. Wszyscy orzekli, że to był najfajniejszy w ich życiu noworoczny poranek - nikt nie był zmęczony i śpiący, Marta powiedziała, że mogą przecież siedzieć u nich nawet do wieczora, jest co jeść , kawy i herbaty ani też słodkości nie zabraknie, obiadu też dla wszystkich wystarczy. Mogą się nawet i wina napić, bo wszak jest, a potem odpowiednio długo odsiedzieć. Wczesnym popołudniem goście postanowili jednak sprawdzić co porabiają ich rodziny i z wielkim żalem zaczęli się zbierać do domów.
No widzisz Mała - powiedział Andrzej obejmując Martę - mam rację, że powinniśmy wszyscy mieszkać w jednym budynku i najlepiej na jednym piętrze, albo tak jak mieszkaliśmy na Słowacji a nie w trzech różnych miejscach w tak dużym mieście. No to szukaj w Warszawie takiego domu, który nie byłby na peryferiach miasta bo codzienne dojazdy by nas wykończyły, a jak znajdziesz to daj znać- powiedziała Marta. Ja to już wiem co znaczą odległe dojazdy w Warszawie bo jeździłam na drugi brzeg przez całe studia i cieszę się, że teraz mam do pracy nieomal rzut beretem.Tak się składa, że teraz to my wszyscy mamy dość blisko do swych miejsc pracy i nie musimy się wlec przez całe miasto i poza tym zawsze możemy zmienić samochód na miejską komunikację, a większość nowych osiedli buduje się teraz w przysłowiowych kartoflach i tracisz kupę forsy na dojazdy swoje, a potem dojdą jeszcze dojazdy dzieci do szkół ponadpodstawowych. Pomyśl chwilę - nawet Ursynów już się zrobił szalenie rozległy i niemal do Powsina dochodzi z jednej strony. Nie przeczę, że byłoby fajnie, tak jak nam było w domu Ondreja, ale realia są takie a nie inne. Wiem- z ponurą miną odpowiedział Andrzej - ale trzymam rękę na pulsie i cały czas sprawdzam domy na Sadybie. Stamtąd i Wojtek i Michał mieliby dobry dojazd do pracy, a ty też nie jeździłabyś przez całe miasto , poza tym byłaby to taka jak moja jazda- pod prąd w godzinach do i z pracy. I są tam i szkoły i przedszkola i sklepy i różne punkty usługowe. Wiem - ale nie mam ochoty spędzić połowy życia na przeprowadzkach - odpowiedziała Marta. Tu mam rodziców 200m od siebie, tata Wojtka jest zaledwie o kilometr od nas. A praktycznie to jest głównie z nami. To wszystko muszę brać pod uwagę - pomyśl o tym trzeźwo. Pomyślę - obiecał Andrzej.
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz