niedziela, 19 stycznia 2025

Córeczka tatusia - 182

 Rozbudowa i niewielkie  przeróbki  wnętrza  letniego domu były bardzo udanym  posunięciem. Śniadania i kolacje nowi  nabywcy robili  sobie  sami, obiady robiła była  właścicielka. 

Z wielkim  trudem udało się ją przekonać, że tak naprawdę to nic a nic  się  nie stanie, jeśli dwa  dni  z rzędu  zupa lub  drugie  danie  będzie takie  samo jak poprzedniego  dnia.  My przecież  w domu prawie  zawsze  gotujemy tak, żeby obiad  był na  dwa  dni - przekonywała ją mama Andrzeja. A nasi chłopcy to  niektóre   zupy jedliby najchętniej   codziennie,  z tym że jeden to grzybową z lanymi  kluskami, a drugi każdą, którą  można  nazwać zupą  jarzynową. Ostatnio  to nawet krupnik polubili, a zrobiłam eksperymentalnie  na niepalonej kaszy gryczanej. I obaj nie lubią zupy pomidorowej. Za to surowe pomidory jedzą i lubią.

Pati  się śmiała, że przy tej ilości  dzieci ona nie  musi zajmować  się  Ewunią , która jest niemal  dla wszystkich dzieciaków atrakcją - wszystkie  czują  się w jej obecności mądrzejsze i starsze i chcą  się nią opiekować. Niewielkie wycieczki z  dziadkami do lasu wyraźnie straciły na atrakcyjności - dwaj najstarsi najchętniej siedzą na  huśtawkach .....i lekko się kołysząc czytają książki.  Irenka wchodzi do kojca Ewuni i bawi  się razem  z nią, opowiadając  jej  różne historyjki  lub bawiąc  się z nią lekką piłką. Ewa już biega po kojcu a za kojcem to tupta trzymając  się najchętniej ręki lub jakiejś  części garderoby Irenki. Irenka  jest wyraźnie  zachwycona   faktem, że jest dla kogoś z  dziecięcej  grupy  "ta  starsza". 

Oczywiście  wszystkie  starsze  dzieciaki sto razy   na  dzień  dopytują  się,  czy one  też były takie  małe, czy też miały pieluchy i czy też nie rozmawiały  "po ludzku".  Już po pierwszym  tygodniu pobytu w towarzystwie starszych dzieci Ewunia  stała  się niemal gadułą. Co prawda nie były to zrozumiałe  słowa  a tylko sylaby lub jakieś dziwne  zestawy  sylab, ale "mama" i "baba" były wymawiane wyraźnie i nawet w odpowiednim momencie.  Ale już pojęła, że istnieje słowo "nie" i umiała je  zastosować gdy nie  chciała czegoś  zjeść. A wszystkie  starszaki czuły  się szalenie  ważne, bo Pati powiedziała im, że dzięki ich obecności i temu, że mówią dużo do dziecka, to Ewa bardzo poszerzy swój repertuar wymawianych  wyrazów.  

Misia szybko przebolała  fakt, że nie jest jedyną atrakcją w tym  gronie, a dzieciaki zaczęły nałogowo myć ręce, "żeby jakiegoś paskudztwa nie sprzedać Ewuni",  czyli powtarzały  słowa Pati. Piotruś z pełną powagą pokazywał małej obrazki w  dziecięcej książeczce i "dziobiąc" palcem w obrazek mówił  nazwę tego  co przedstawiał obrazek. Wszystkie trzy babcie podśmiewały  się ukradkiem, że Piotruś  wychowuje swoją przyszłą żonę. 

Andrzej, który codziennie rozmawiał ze  swoimi dzieciakami był znakomicie poinformowany o tym co one robią i  jakie nowe umiejętności zdobyła Ewunia i zaraz po każdej rozmowie  z nimi , jeśli tylko  aktualnie  mógł, to przekazywał  Marcie i Wojtkowi  najnowsze wiadomości. I zawsze  było z tej okazji mnóstwo śmiechu.

Ale pewnego wieczoru wszystkie wiadomości spod Warszawy przyćmiła  wiadomość z Londynu, bowiem Henio poinformował Andrzeja, że zmienił  swój stan cywilny. I zapewne  nie  byłaby to żadna  sensacja, gdyby nie fakt, że żoną Henia wcale  nie  została panna, z którą  dotychczas przyjaźnił  się Henio. Andrzej nie  wytrzymał i zatelefonował do Henia, zadając pytanie,  co się stało z panną, z którą dotychczas się Henio spotykał. 

No nic  się nie stało - wyjaśniał Henio -  żyje, nie umarła  ale rozstaliśmy  się bo ja jednak chcę  wrócić  do Polski, a ona niestety nie zamierzała opuszczać Londynu. No a moja żona (słowo żona było napisane samymi dużymi literami)  ma w Polsce "kawałek" rodziny, bo jej "wujeczny  dziadek" był Polakiem i w czasie II wojny światowej stacjonował w RAF-ie, jako że był  pilotem myśliwca.  Nie wiem tylko co to za pokrewieństwo "wujeczny  dziadek".  A Gladys to nawet zna odrobinę język polski i jest również z branży medycznej, bo jest farmaceutką. A poznali  się bo Gladys pracuje  w szpitalnej  aptece. Z widzenia to się znają niemal od  początku  stażu Henia, który zaraz po rozpoczęciu swego  szkolenia  musiał porozmawiać z farmaceutą na temat pewnego leku, którego w Polsce nie znał.  Potem  się widywali na "służbowych  spotkaniach" i tak jakoś w końcu zostali parą. Być może, że poprzednia dziewczyna, z która  się  spotykał była zdaniem niektórych kolegów ładniejsza, no ale-  jak stwierdził Henio - ja nie jestem młodym bogiem i nie muszę mieć  za żonę "Miss Europy". 

Oczywiście zaraz  wszyscy wysłali Heniowi gratulacje i  zapewnili  go, że na pewno się jego żonie Polska spodoba i cieszą  się, że jest bardzo szczęśliwy. Hmmm - mruknął Andrzej gdy w  weekend się wszyscy spotkali - ja to nawet nie wiedziałem, że tamten szpital ma  własną aptekę - jakoś mi to umknęło, bo tym to  się zajmują interniści i pielęgniarki. Ja  tylko ludzi kroję i odpowiadam za stan tego, co się dzieje w okolicach tego co zostało usunięte. Resztą zajmuje się internista.

Marta, która zastępowała  szefa podczas jego nieobecności miała całkiem  sporo pracy, ale z racji okresu urlopowego musiała  wziąć udział tylko w jednej  branżowej naradzie i tym  samym znieść bardzo zdziwione spojrzenia pozostałych uczestników, że "taka młodziutka" a zastępuje szefa. Oczywiście Marta była niemal cały  czas w kontakcie telefonicznym z szefem, tyle  tylko, że nawet nikt z pracowników o tym nie  wiedział a tym bardziej z przedstawicieli innych pokrewnych firm. 

Trochę była przerażona, bo szef poprosił by trochę przyjrzała  się planom produkcyjnym na  drugie półrocze i oceniła jak  się one  mają do sytuacji  na rynku kosmetycznym. I zrób to nie  tylko na podstawie wiadomości podawanych przez producentów, powęsz nieco w sklepach tej branży - sprawdź  swym kobiecym okiem czego jest  niewiele, przyjrzyj się cenom, poczytaj etykiety na opakowaniach, przyjrzyj się  składowi. No i nie  tylko tym rodzimym produktom, tym z importu również. Jak  cię  coś zaciekawi to kup, w  miarę możliwości przetestuj, tylko weź koniecznie rachunek na  zakupiony towar, żebyś  dostała  zwrot pieniędzy  za dokonany  zakup.

W samej końcówce lipca przyjechał do Warszawy ojciec Milosza. Tak jak przewidywała  Marta Wojtkowy ojciec odstąpił mu na  czas pobytu w Polsce swoje  mieszkanie. W tym samym  czasie mama Milosza miała udać  się do Tatrzańskiej Łomnicy razem z kuzynką, która  miała  zaopiekować   się domem Milosza. Kuzynka jechała  razem ze  swoją ulubienicą, czyli puchatą kotką bo przecież nie  mogła zostawić kocicy samej  w domu na kilka dni.

Ojciec  Milosza zrobił na Marcie i Wojtku bardzo dobre  wrażenie. Przede  wszystkim  szalenie  się  cieszył, że udało  się Andrzejowi namówić Milosza na dokończenie  studiów. Wypytywał Martę i Wojtka jak sobie  tu Milosz  daje  radę, wysłuchał z uwagą ich uwag odnośnie wyboru miejsca  na  dom, omówili wspólnie kilka  wariantów, w tym również ten, że Milosz chce odkupić to małe mieszkanie w bloku. Oczy ojcu  nieco wyszły z orbit, gdy usłyszał, że to raptem 38 metrów kwadratowych, no ale skoro Milosz póki co jest sam, pracuje dużo i o różnych porach i ma   z tego miniaturowego  mieszkania bardzo blisko do pracy to takie mieszkanie z pewnością jest wystarczające.  W ramach informacji poglądowych  Wojtek wziął Miloszowego tatę w objazd - w końcu wylądowali w Konstancinie. 

Wielu domów w stosunkowo dobrym stanie nie było na sprzedaż, tyle tylko że te które były przeznaczone  do kupna to były nieomal ruinami stojącymi na  szalenie dużym kawałku  ziemi, a ziemia w Konstancinie  była tak droga, jakby to były tereny  złotonośne. Dodatkowo znajomy ojca  Andrzeja, zajmujący  się sprzedażą parcel i domów tłumaczył cierpliwie gościowi, że może się tak zdarzyć, że któryś  z domów do generalnego remontu jest niestety  domem zabytkowym o czym nabywca bardzo często dowiaduje  się dopiero po zakupie no i wtedy nie  zostaje  nic innego jak samobójstwo. Bo dom musi być remontowany według pierwotnego planu  - i ma taki być nie  tylko z  zewnątrz ale i wewnątrz. No a wtedy remont  idzie  w miliony złotych. I dlatego nadal tak wiele domów w Konstancinie to obraz nędzy i rozpaczy.

No to faktycznie - niezbyt dobrze to wygląda- w tej sytuacji to faktycznie na pewno lepiej  by Milosz kupił to malutkie mieszkanko. Dopóki jest sam to może  być. 

Wojtek uśmiechnął się - do dziś szalenie  dużo osób i to wcale  nie  samotnych  mieszka w takich malutkich  mieszkaniach. W Warszawie wciąż jest  brak mieszkań a mieszkania w blokach budowanych  z betonowych płyt są niemal marzeniem. Bloki na osiedlu na którym  mieszkamy są z cegły, bo osiedle było budowane  w pięć lat po wojnie. Dom mojego ojca był wybudowany w 1939 roku.

Za czasów  niejakiego pana  Gomółki zainwestowano w  system W-70, czyli w fabrykę  płyt betonowych, z których powstawały bloki. System był wzięty z NRD, tyle  tylko, że mieszkania budowane tym systemem w Niemczech mają znacznie  większe metraże niż te budowane w Polsce, bo pan Gomółka  był wielce oszczędnym facetem i jego zdaniem  na rodzinę trzyosobową wystarczą  mieszkania o powierzchni 38- 42,5 m kwadratowych. Te o powierzchni 42,5 to już niemal luksus i są wysokości 2,65m. No a przy tych gomółkowskich to nasze mieszkania wybudowane  w 1948 roku to istne pałace. No ale  cóż wymagać od człowieka, który część  swego życia  spędził w więzieniu z przyczyn politycznych poglądów.

No tak- cicho powiedział Miloszowy tata - a Milosz  coś mówił o domkach wzdłuż ulicy Puławskiej. No oczywiście - to kiedyś  był już teren podwarszawski, teraz  jest w granicach  miasta - umówmy  się  zatem na jutro - zaproponował  pośrednik. Ja  dziś przejrzę  dokładnie co jest do kupienia i przejedziemy się  by zobaczyć na żywo jak to  się prezentuje.

W domu Miloszowy tata łyknął kilka  różnych tabletek i potem stwierdził, że jest nieco rozczarowany tą sytuacją.  

No a może jutro pojechalibyście panowie  do miejscowości graniczących z Konstancinem - zaproponowała  Marta. Tam też jest ładnie, a  z tego co wiem to ceny parcel są znacznie niższe niż te które  są w Konstancinie. Konstancin ma  status uzdrowiska, więc  automatycznie  ceny ziemi lecą w górę. A wszystko przez tę tężnię. Może ja  bym teraz zatelefonowała  do tego pośrednika i zamiast  wzdłuż Puławskiej  niechby poszukał  czegoś w pobliżu Konstancina, może w Jeziornej? A te  wszystkie  miejscowości wzdłuż Puławskiej też  będą miały wyższe  ceny gruntów. I nie  czekając na odpowiedź gościa wybrała numer  swojej znajomej, mieszkającej właśnie w  Jeziornej. Wojtek uśmiechnął się - coś jakby zgodnie z powiedzeniem "gdzie  diabeł nie może tam  babę pośle" - powiedział cicho.

                                                                            c.d.n.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz