wtorek, 3 marca 2009

oto ciąg dalszy

Niestety nie pospaliśmy długo, bo wszak nie była to wycieczka turystyczna, ale wyjazd służbowy mego męża.Oczywiście było bardzo gorąco, ale na szczęście nie duszno - wszak to wyspa, więc zawsze był przewiew. Singapur to nie tylko nazwa miasta i państwa, ale i również największej z wysp, których w sumie jest 60. Pozostałe wysepki są małe, otoczone rafami koralowymi, a największe z nich to Tekong, Sentoza i Bukum. Klimat jest równikowy, a średnia temperatura stycznia to 25 stopni Celsjusza. Singapur jest nizinną wyspą, zbudowaną głównie z granitów, najwyższy szczyt kraju ma zaledwie 177 metrów. Ciekawa jest organizacja ruchu na wyspie- wszystkie ulice sa jednokierunkowe, szerokie. Gdy byliśmy trwała tam jeszcze budowa metra , ale jedna linia już była czynna. O chwili postawienia pierwszej kreski przez projektantów, do oddania pierwszej linii minęły zaledwie 3 lata. I nie myślcie proszę,że budowa metra cokolwiek dezorganizowała w mieście - my nawet nie wiedzieliśmy,że za niepozornym czystym płotem trwa budowa metra. Zreszta w wielu miejscach były w toku różne budowy. Wszystko odbywało sie "w ukryciu", czyli za zasłonami, dzięki którym nic nie spadało na znajdujący sie niżej chodnik. Każda ciężarówka opuszczająca budowę musiała być umyta na specjalnej rampie. Dzięki temu nigdzie nie było rozwleczonego błota czy tez brudu. Po całym dniu dreptania po Singapurze miałyśmy czyściutkie białe skarpetki, co nas bardzo zdziwiło. U nas wystarczy przejść kilometr i skarpety są szaro-brudne. W mieście zupełnie nie ma dużych samochodów dostawczych, jest natomiast sporo małych, ale i one są ledwo dostrzegalne, ponieważ muszą dostarczać towar o świcie, by nigdzie nie blokować ruchu. Wszelkie hurtownie są usytuowane poza miastem. Wjazd do centrum miasta jest płatny i to jest dość kosztowne przedsięwzięcie, więc jest w ten sposób ograniczona ilośc samochodów poruszających sie po mieście. Jeszcze a propos samochodów- nie wloką się ( jak u nas) w przedziwnie męczących odstępach. Tam jeżdżą falami. Przejeżda fala samochodów i chwila spokoju, do momentu następnego zielonego światła. I wszystkie samochody wyglądaja tak, jakby przed chwila wyjechały z myjni i były świeżo nawoskowane.
Co bogatszy mieszkaniec miasta posiada obowiązkowo europejskiej marki samochód, więc sporo było mercedesów.
Ponad 76% ludności stanowią Chińczycy, Malajowie około 14,0 %, Indusi ok. 8%, Europejczycy ok.2%. Singapur jest najgęściej zaludnionym krajem świata, bo na kilometr kwadratowy przypada około 5300 mieszkańców. Najwiekszy udział w strukrurze zatrudnienia mają : finanse, biznes, handel i związane z tym usługi.
W południowej części wyspy znajduje się centrum biznesowe, banki i urzędy państwowe . Jest to swoiste zgrupowanie wysokościowców o ciekawej architekturze.
Na północ i zachód od tego centrum znajdują sie dzielnice mieszkaniowe, etniczne. Jest więc dzielnica arabska, chińska,induska, malajska i europejska, a wraz z nimi parki, świątynie buddyjskie,hinduistyczne i meczety. Jest również neogotycka katedra Św.Andrzeja, wybudowana w 1862 roku oraz kilka kościołów katolickich.
Co krok są przeróżne centra handlowe , przeważnie większe od warszawskiego Blue City i nie da sie ukryć - ładniejsze. W tych centrach handlowych ceny są stałe, o czym informuja tabliczki na drzwiach każdego sklepu, więc odpada frajda związana z ewentualnym targowaniem ceny.
W każdym centrum handlowym jest gastronomia, wszystko jest robione na oczach klienta, a mój podziw wzbudzały warzywa szatkowane na grubość włosa. Niesamowite wrażenie gdy na talerzu masz kapustę poszatkowaną w ten właśnie sposób.
Jak pamietacie, w tym czasie w Polsce nie było jeszcze żadnego hipermarketu, więc może nic dziwnego,że wpadłam w takowym miejscu w dziki zachwyt. Towarów więcej niż obecnie w naszych Tesco czy Realu, prześlicznie, artystycznie poukładane a zachwyciły mnie zwłaszcza warzywa, bo każdy pojemnik był otoczony stale nawilżanym mchem. Nie zapomnę młodego sprzedawcy, który z rozanielonym wyrazem twarzy obcinał nożyczkami końcówki strączków zielonego groszku, a następnie układał strąk po strąku do pojemnika.
Zupełnie jakby wypełniał jakąś arcyważna misję dziejową. Byliśmy również w znacznie skromniejszych centrach handlowych hinduskich, gdzie można było wytargować jakiś rabat, jesli np. kupowało sie w danym boksie więcej niż jedna sztukę. Poza tym miały tę zaletę, że rozmiary, zwłaszcza ciuszków damskich, były bardziej zbliżone do europejskich.
Gdy w tych eleganckich centrach oglądałam dział z artykułami dla dzieci, byłam pewna,że jestem w jakimś sklepie z wyposażeniem dla lalek, a nie dla dzieci. Ubranka były tak maleńkie, że aż dech zapierało. Nic dziwnego, dzieci chińskie są maleńkie i patrząc się na takiego maluszka, który samodzielnie chodzi, zastanawiasz się od kiedy 6 miesięczne dzieci tuptają same.
Odwiedzałyśmy zawsze dział zabawek. Zabawki mieli cudowne, zwłaszcza pluszaki. Każda z pluszowych zabawek była w rozmiarze od mini do super maxi. Potrafiłyśmy spędzic tam i 2 godziny, ku zgorszeniu ślubnego.
Był jeszcze jeden towar,który wprowadzał nas w zachwyt- wyroby ze złota. Biżuteria była niesamowita- rybki, pieski,ptaszki, klamry, wisiorki w najrozmaitszych kształtach i wielkościach. Generalnie nie przepadam za złotem , ale coś sobie na pamiątkę kupiłam. Perełkę w złotej muszelce, jako wisiorek.
W tym czasie był obchodzony Chiński Nowy Rok. Wszędzie było wiele korowodów tancerzy w maskach smoka, miastem kursowały ciężarówki z uczestnikami zabawy. Było kolorowe, radośnie i troche hucznie, ale i tak znacznie ciszej niz obecnie u nas w sylwestra.
Byliśmy na jednej z tych większych wysepek- Sentozie. Jest tam zrobiony park rozrywki i wypoczynku. Atrakcji w nim mnóstwo, dnia nie starczy na wszystko. Można się tam dostać promem lub kolejka linową. Na wyspę pojechaliśmy kolejką linową. Singapurczycy wiedzą jak wyciągać od ludzi pieniądze - wychodzisz z kolejki i musisz przejść przez sklep, by wyjść na dwór.
A w sklepie przeróżne chińskie drobiazgi, większość ręcznie robiona, niektóre prześliczne. Mam je do dziś -emaliowane klipsy, wachlarzyk i miniaturowa
gablotka z laki a w niej chińska pagoda i chyba żurawie.
Dookoła Sentozy kursuje jednoszynowa kolejka i jest to niezły sposób na przemieszczenie sie z jednego miejsca w drugie. A atrakcji na Sentozie sporo : jest fort obronny, który bronił Singapuru przed Japończykami, jest część "dzika", czyli las równikowy, jest plac wraz ze specjalnym torem do jeżdżenia na wrotkach, oczywiście nie musicie miec własnych i chyba największą atrakcją jest kąpielisko w lagunie. Bez trudu można było znalezć miejsce w cieniu, bo drzewa rosna i na plaży.
Rozczulił nas napis ostrzegawczy- zabrania się wchodzenia do wody w ubraniu dzinsowym. Kara wynosiła za to wykroczenie 500 dolarów singapurskich, czyli wtedy ok.250 $ USA. Zakaz był skierowany głównie do Hindusów, bo oni maja zwyczaj wchodzić do wody w ubraniu.
Oczywiście mnóstwo było różnego rodzaju punktów gastronomicznych, ale w tym upale nie czuło sie głodu, tylko pragnienie. Wtedy po raz pierwszy piłam colę imbirową. Bardzo dobra, albo ja byłam taka wysuszona. Zwiedziliśmy również motylarium - wpierw wystawę stacjonarną z przyszpilonymi eksponatami i dokładnymi opisami, a potem wolierę z latającymi motylami. Niektóre były przeogromne, na dodatek przepiękne. Wśród roślin porozstawiane były karmidełka dla motyli , na nich były soczyste kawałki różnych owoców -ananasów, mango, papai. W specjalnych małych terrariach były skorpiony, ale przyznam sie, że nie wzbudziły mojego zachwytu. Motyli było mnóstwo i naprawde nie umiałam żadnego z nich rozpoznać. Myśle, że u nas takich nie ma. Nie będę ukrywać- wiekszą część dnia spędziliśmy nad laguną- woda miała pewnie ze 26 stopni ciepła. Sąsiednia laguna była przeznaczona dla sprzętu pływającego - miniaturowych łódek i rowerów wodnych.
Do miasta wróciliśmy promem.
Pomimo wysokiej temperatury i wilgotności nigdzie nie było komarów, much i innych latających paskudztw. Jeden raz widziałam na chodniku z lekka przetrącona cykadę.Przepiękny był również ogród japoński. Niestety nie zdążyliśmy zwiedzić ogrodu zoologicznego, czego bardzo żałuję. No ale to nie była wszak wycieczka, jak już pisałam.
Będac w Singapurze mieliśmy cały czas wysokie poczucie bezpieczeństwa, niezależnie od pory ani miejsca. I wszędzie było bardzo czysto, przestrzegano wszelkich przepisów, bo kary są tam naprawdę wysokie. W budynkach mieszkalnych szybko poradzono sobie z zanieczyszczaniem wind- zainstalowano czujniki wykrywania mocznika, uruchomiony czujnik zatrzymywał windę i sprawca tym sposobem nie uniknął kary. I nigdy nie widziałam tam policjantów, ale gdy w pewnej chwili, pod chińska światynią dwóch Chińczyków zaczęło się zbyt wygłupiać, natychmiast, chyba spod chodnika , znalazło się kilku policjantów.
Pokój w hotelu mieliśmy 2-osobowy z dostawką. Pokój miał ok. 30 metrów, jedna cała sciana to było okno, stało wielkie podwójne łoże i pełnowymiarowy tapczan, jako ta dostawka. Oczywiście klimatyzacja działała jak wściekła, wieczorem było wręcz zimno. Łazienka była z moich marzeń ( do dziś nie spełnionych), bo miała piękną długa wannę i dwie umywalki rozdzielone długim blatem, WC było oddzielne. I wcale to nie był drogi hotel.
Do Polski lecieliśmy znów przez Dubaj i Moskwę, tym razem trasę Moskwa-Warszawa pokonalismy też samolotem.
Bardzo chciałabym jeszcze raz polecieć do Singapuru a Wam wszystkim życzę, byście choć raz tam mogli pojechać. Warto.
anabell

12 komentarzy:

  1. Ech, udało Ci się zachęcić mnie do wizyty w Singapurze. Bardzo ciekawie to wszystko opisałaś. Nie wiem czy kiedykolwiek uda mi się tam dotrzeć, ale ochotę mam. Pomarzyć wolno.
    Andropow

    OdpowiedzUsuń
  2. Średnia temperatura stycznia 25 stopni - już kocham ten kraj.

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć Andro, sama chciałabym tem wrócić, a jak tam sie fajnie chodzi nocą- oświetlenie extra, ciepełko,bezpiecznie.
    Może gdy będziesz leciał do taty?Część lotów do Australi jest przez Singapur. Pokombinuj, może sie zmieścisz w tzw. milażu, wtedy możesz sobie zrobic przerwę w podróży.
    miłego, :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak zobaczy na własne oczy, nie będziesz chciał wracać. Tam cenią informatyków, może się załapiesz do pracy?
    Miłego, :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Wspaniale to wszystko opisałaś, Anabell, umiałam sobie wyobrazić każdy detal:) Chciałabym tam kiedyś pojechać, może się uda, to by była podróż...:) Uderzył mnie też ten kontrast między lotniskiem w Rosji a tym w Singapurze, jak dwa różne światy. Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Mnie najbardziej odpowiada ta średnia temperatura. Bo sklepy... jak to sklepy... wszędzie podobnie dzisiaj.

    OdpowiedzUsuń
  7. Zapomniałam się podpisać, to byłam ja - alElla.

    Mam taki komunikat, gdy wejdę w komentarze, nie wiem, co oznacza:
    "Google/Blogger
    Obecnie umieszczasz posty jako Eżbieta
    Użyj innego konta."

    Jakiego konta? Ja nie mam tutaj żadnego konta.

    OdpowiedzUsuń
  8. Wspaniała podróż i wspaniały opis. Chciałoby się tam pojechać. Dobrze że już trochę o Singapurze wiem, dzięki Tobie, oczywiście, a może kiedyś i mnie uda się to miasto-państwo zobaczyć na własne oczy. Pozdrawiam - Nola

    OdpowiedzUsuń
  9. Witaj Roztrzepańcu,lotnisko Singapurskie to arcysprawnie działająca machina, to w Dubaju też.Ciągle mam przed oczami tę halę wylotową z koczującymi ludzmi.Oni tak tam koczowali po kilka dni, bo czekali na miejsca w samolocie, a przyjeżdzali z bardzo odległych rejonów.Chyba tak musiało wyglądać londyńskie metro, gdy londyńczycy schodzili do niego na noc.
    Pewnie Ci się uda pojechać,jeszcze dużo przed Tobą,
    Miłego, anabell

    OdpowiedzUsuń
  10. Elutku, nie mam pojęcia skąd ten komunikat. Może zaczęłaś zakładać konto w Google. Mnie dzis ze 4 razy przerywało pisanie posta i zawiadamiało,że post został juz pomyslnie opublikowany, a ja takiego "rozkazu" nie dawałam i musiałam go "odwoływać".Chyba blogger żyje własnym życiem. Tak ładnych sklepów jak tam, to nie widziałam potem nigdzie, a w kilku
    dużych miastach bywałam. Piękne sa te dzielnice etniczne, bo to są odrestaurowane budynki z czasów kolonialnych. Temperatura w dzień była ponad 30 stopni,nocą było chłodniej bo 27 i po 3 dniach uważałam,że jest chłodno. Nie opisałam wszystkiego, bo musiałabym chyba jeszcze jeden post wymodzić, a co za dużo to niezdrowo.
    Miłego, :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Witaj Nolu, to tylko taki krótki, nieco wyrywkowy opis, ale przez cały tydzień chodziłam jak zaczadzona, bo wszystko było takie inne, zwłaszcza po tej siermiężności naszej, polskiej.
    Tam po raz pierwszy widziałam oryginalne hinduskie sari jedwabne haftowame srebrem.Było prześliczne.Myślę,że było jednak dość ciężkie bo ten haft to były kwiatki i było ich bardzo dużo, a każdy kwiatek miał 5 srebrnych płatków, a sari miało dług. 10 metrów. Tam mi się nie podobała jedna rzecz- miałam stanowczo za mało gotówki , a wszędzie wstęp płatny i to nie były symboliczne sumy.
    Pozdrawiam, anabell

    OdpowiedzUsuń
  12. Anabell, jak dla mnie, to absolutnie nie za dużo będzie jeszcze kilkadziesiąt notek na ten temat. I całkiem zdrowo będzie mi się czytać, o! :)))

    PS. Wysłałam Ci coś na skrzynkę, ale nie wiem, czy doszło, bo nie mam w wysłanych.

    OdpowiedzUsuń