środa, 4 lipca 2012

Wszystko ma swój koniec...

....pobyt w Bułgarii też. Był przedostatni dzień sierpnia, a my mieliśmy bilety powrotne dopiero na 7 września. Spakowałam nasze rzeczy, rozliczyłam się z gospodarzami. Następnego dnia wstałam świtkiem, siłą wdarłam się do autobusu i pojechałam do Burgas na lotnisko. Trochę byłam wściekła, bo  kolega męża, który z nami był, stwierdził, że jest strasznie chory i on też musi wracać do Warszawy. Gardziołko go bolało.
No więc niewyspana , zła i właściwie zmartwiona pognałam na lotnisku do przedstawicielstwa LOTu.
Oczywiście pocałowałam klamkę, ale jako uparte babsko, rozsiadłam się  obok drzwi, na podłodze, co wzbudziło niejaką sensację wśród innych przedstawicielstw. Ktoś nawet zadzwonił i kobiecisko pełniące role przedstawiciela LOT w ciągu 3 godzin przylazło. Wprawdzie ledwo mówiła po polsku, ale udało mi się wyłuszczyć sprawę podtykając kobiecie "zajawkę" od lekarki. Oczywiście 1 miejsce to pewnie by się znalazło,  ale nie trzy. W końcu zgodziła się, że faktycznie, mój mąż nie może lecieć sam i obiecała, że  jakoś nas upchnie.  Samolot odlatywał niemal  o północy.   "Lotówka" powiedziała, że ona na lotnisku będzie od 21,00, więc żebym wtedy do niej przyszła. Podreptałam na postój taksówek, znalazłam chętnego na kurs do
Achtopola i z powrotem i pojechałam po chłopaków. Kierowca taksówki był w moim wieku, po drodze namówił mnie na kawę w Primorsku, co mi dobrze zrobiło, bo od rana byłam raczej na głodówce. Potem pomógł mi zataszczyć bagaż do samochodu, na lotnisku też pomógł. Pamiętam, że miał na imię Krasimir.
Śmialiśmy się oboje,  że mam fajny urlop - pojechałam z dwoma facetami i tak ich wykończyłam, że obaj chorzy wracają.
Posadziłam moich "nieboszczyków" w hali odlotów, a sama czujnie usadowiłam się pod drzwiami biura LOTu. I dobrze zrobiłam-  zaczęli przybywać i inni chętni by się załapać na ten lot.
 Co kobiecisko wyszło z pokoju, natykało się na mnie, bo sterczałam jak przyklejona do futryny drzwi.
Wreszcie zaczęła się odprawa bagażowa, ale  nas jeszcze nie chcieli odprawiać. Cały czas machałam  tą "zajawką  od  medicinskoj służby". Gdy już było raptem 15 minut do odlotu, zgodzili się na nasz lot
do Warszawy. Na tym samym stanowisku odprawiali również ludzi do Berlina, więc nie byłam pewna, czy nasze bagaże poszły na właściwy samolot. Najważniejsze, że udało się nam zabrać. Na pożegnanie "lotówka" powiedziała mi, że jestem okropnie uparta i że ma nadzieję, że mnie więcej nie zobaczy.
Jej nadzieje spełniły się w pełni. Nigdy więcej nie byłam w Burgas.
Dziwnym trafem bagaże jednak poleciały do Warszawy.
W kilka dni pózniej, po badaniach, okazało się, że mój mąż  miał naderwanie kielicha miedniczki nerkowej stąd te napadowe bóle.
A wzięło się to stąd, że mój mąż  był niezwykle szarmanckim facetem - uznał że skoro ja nie mam nic ciężkiego do niesienia, to on  pomoże Gośce nieść tę torbę z przemytem. Ale oczywiście musiał pokazać jaki
krzepki z niego gość i niósł ją sam, a że bał się, żeby nic się nie potłukło, niósł ją przed sobą. Wprawdzie Gocha chciała by nieśli razem, ale on nie, sam. I takie były opłakane skutki nadmiernej uprzejmości.

14 komentarzy:

  1. Naprawdę byłaś bardzo zaradna kobitka
    i pewnie Ci to pozostało :-)
    Wynika z tego,że z uprzejmością też nie należy przesadzać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Fakt, zaradność mi pozostała- jest w tym tylko jeden mankament- za bardzo się wszyscy do tego przyzwyczaili, a najbardziej ślubny. On nabrał zwyczaju,że w chwili otwarcia drzwi do mieszkania wyłącza myślenie. Dopiero od kilku lat, gdy już siedzi w domu na emeryturze,pomału włącza procesy myślowe.
    Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Szalona z Ciebie kobieta była Anabell, bo że zaradna to wiadomo nie od dziś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mamon, byłam niezle zakręcona. Teraz to jestem uosobienie łagodności i cierpliwości, ale wtedy byłam zupełnie inna. A to wszystko przez tarczycę- wtedy miałam nadczynność, teraz odwrotnie.
      Miłego, ;)

      Usuń
  4. Ach ta męska uprzejmość i napinanie muskułów, szczególnie przed obcymi babkami!
    Mój też się tak jakiś czas temu załatwił, nie będę opowiadała szczegółów, ale odchorował.
    Nic to, musi być jakaś kara za pomoc obcym babom! :))
    Ciekawie to wszystko opowiedziałaś, poczułam się, jakbym tam była, chociaż jak się dobrze zastanowię, chyba nie chciałabym tam wracać, przynajmniej w tamtych czasach :) Pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Iw, to taki gatunek biologiczny, któremu się zdaje,że własna żona nie zasługuje na szarmancję i owo prężenie muskułów. Po tym urlopie wróciłam tak zmęczona, że jeszcze tydzień siedziałam w domu, choć mogłam wrócić wcześniej do pracy, nikt by się o to nie obraził.
      Miłego, ;)

      Usuń
  5. A upartości i konsekwencji gratuluję! :)

    OdpowiedzUsuń
  6. W sumie to pewnie lepiej, że ślubny czeka na Twoje działania, bo jakby i on tak dzielnie sobie poczynał, to pewnie byście zawojowali świat, a tak tylko Bułgarię!
    Teraz można się z tego śmiać, ale wyobrażam sobie co Ty sobie myślałas,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Joasiu, na szczęście sytuacje "podbramkowe" nie wpędzają mnie w panikę, co najwyżej we wściekłość, a wtedy jakoś bardzo trzezwo działam. Nie da się ukryć,że wtedy uczestnicy mogą usłyszeć kilka niecenzuralnych słów i nieco złośliwości pod swoim adresem.
      Miłego, ;)

      Usuń
  7. Anabell, nie wiem dlaczego ale jakos umknal mojej uwadze ten twoj blog. Nadrobilam jednak zaleglosci i jestem zafascynowany tym jak piszesz.
    Przeczytalam historie o dziadkach - swietnie napisana i wzruszajaca historia.
    Przeczytalam Klare - opowiesc ktora wyciska lzy z oczu, nie nad Klara a nad jej dzielna, madra corka.
    Przecztalam opowiesc o Pyzie - dobrze, ze opisalas losy tej dziewczyny. Historia jak z filmu, wszystkiego co najlepsze dla niej:)
    Jestem w trakcie czytania wakacji w Bulgarii - swietne opisy, bardzo realne, pisz kobietko kochana, pisz.
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Anabell jestem już tutaj! Kochana świetnie się czyta Twoją przygodę...a mąż widać był i jest szarmanckim facetem...jak to określiłaś!!!! Brawo Mężu!!!! Szkoda jednak, że musiał zapłacić tak wysoką cenę za swój odruch. Podziwiam Cię za stanowczość, ale taka jesteś i już!!!!!Przesyłam buziaki i czytam dalej!!!!

    OdpowiedzUsuń
  9. no bo kazda podroz to jedna wielka przygoda i tak powinno byc bo o czym byloby tu opowiadac :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Klik dobry:)
    Anabell, to że jesteś zaradna i stanowcza wiedziałam od pierwszego wejrzenia.
    Odcinki bułgarskie przeczytałam dopiero dzisiaj. Wspaniała lektura.

    Pozdrawiam serdecznie.

    PS. Zaraz moja sąsiadka przyjdzie Ciebie czytać.

    OdpowiedzUsuń