środa, 22 sierpnia 2012

VIII c.d.

Czas płynął - dla małych jakoś wolno,  dla "dużych" chwilami zbyt szybko.
Minęło Boże Narodzenie i choć Sonia nie upolowała św.Mikołaja, ten spisał się niemal znakomicie.
Przyniósł lalkę, wprawdzie nie wielkości niemowlaka, przyniósł nowe kredki i sam,  z własnej
inicjatywy, klocki, na których były literki - po jednej stronie drukowane, po drugiej "pisane".
Bo Sonia jak na razie potrafiła odczytywać tylko literki drukowane.
Poza tym były nowe , wełniane rękawiczki, biało-niebieski sweterek, spódniczka w szkocką kratkę i czapka połączona w jedną całość z szalikiem. Niestety Sonia wyglądała w niej mocno nieszczególnie - ani ten kolor ani ten fason zupełnie nie pasowały do urody Soni.  Gdy ciotka zobaczyła jak Sonia w tym wygląda pomyślała, że chyba miała jakieś zaćmienie w mózgu, gdy to kupowała. Zaszyła czym prędzej otwór na głowę i z czapko-szalika zrobił się długachny szalik, który można było trzy razy owinąć dookoła szyi.
Wśród prezentów była też książka z dedykacją, od  Żeni. I nie były to bajki lub dziecięce wierszyki, ale "Krzyżacy".Pierwsza dorosła książka w życiu Soni. Miała sztywną oprawę, której wzór przypominał szary marmur. I miała zakładkę przyczepioną do wstążeczki. A na zakładce Żenia wymalowała rycerza na koniu.
Z czasem Sonia odczepiła tę oryginalna zakładkę i umieściła ją w swoim pudełku ze skarbami, w którym
 miała różne małe pamiątki.
Zima ciągnęła się i ciągnęła,  śniegu było mnóstwo i można było jezdzic na sankach  na pobliskim
boisku. Górka wprawdzie nie była duża ani stroma, ale i tak dzieciarnia cały dzień ją okupowała. Sonia
wracała do domu przemoczona, za co dostawała burę od ciotki.
I pewnego dnia Sonia dostała temperatury i to tak wysokiej, że ciotka czym prędzej wezwała do domu lekarza. I nie była to jak zwykle angina, ale szkarlatyna. Lekarz był zmartwiony, bał się powikłań.
Penicylina nie była wtedy w powszechnym użyciu, podano Soni sulfatiazol. Nikt nie miał pojęcia, że
dziecko ma na ten specyfik uczulenie. Po pierwszych niepokojących objawach lek odstawiono i organizm sam musiał się zająć zwalczaniem choroby.
Sonia chorowała niemal dwa miesiące. A chorowanie  u ciotki było straszliwie nudne.Na początku choroby,
gdy była wysoka temperatura, Sonia głównie spała. Gdy temperatura już spadła, cały okres rekonwalescencji musiała przeleżeć. Nudziła się jak mops w studni, bo niewiele mogła w łóżku robić - nie mogła rysować, bo czystość pościeli była narażona w tym wypadku na szwank, wszystkie swoje dziecięce
książeczki już przeczytała, potem  libretta kilku operetek i jednej opery, wreszcie przypomniała sobie o
książce od  Żeni. Ciotka przyniosła jej do łóżka książkę, wygłaszając przy tym komentarz, że to jeszcze za poważna dla niej książka, no ale może sobie ją  "przekartkować".
I Sonia zaczęła czytać, z wypiekami na buzi. Bardzo jej się ta książka podobała. Dotarła do momentu gdy
Zbyszko był prowadzony na ścięcie - z hukiem zamknęła książkę i wybuchnęła płaczem. Ciotki akurat
nie było w domu, wyszła na zakupy. Gdy wróciła, książka leżała na podłodze a Sonia leżała cichutko.
Dwa dni Sonia nawet nie otworzyła książki. Po co czytać książkę, której autor uśmierca młodego,
wspaniałego  mężczyznę - zastanawiała się Sonia. Trzeciego dnia doszła do wniosku, że zajrzy na koniec
książki - przecież coś tam jeszcze było opisane, skoro od strony, na której  prowadzono Zbyszka na śmierć, do końca  książki było jeszcze tyle kartek. Jak pomyślała - tak i zrobiła. Odetchnęła z ulgą - najwyrazniej Zbyszko żył.  Uspokojona powróciła do lektury.
c.d.n.


3 komentarze:

  1. TV jeszcze wtedy nie było na szczęście...
    Sonia mogła czytać...

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepiękna, wzruszająca opowieść. Żal Soni, ale jestem pewna, że ta samotność w chorobie rozbudziła jeszcze większe pokłady jej wyobraźni i spowodowała potrzebę i ciekawość książki.

    OdpowiedzUsuń
  3. Takie lektury, jak Krzyżacy, faktycznie mogą być zbyt przygnębiające dla małych dzieci. Z drugiej strony czytaliśmy o Łysku z pokładu Idy, też ryczałam...

    OdpowiedzUsuń