niedziela, 23 grudnia 2012

Wspominkowo

Gdy się już przeżyje pół wieku, to siłą rzeczy zgromadzi się nieco wspomnień  - należę
do osób, które dość niechętnie wracają do minionych lat - było, minęło, życie  idzie
naprzód. Trzeba zbierać siły do następnych zmagań z tym, co niesie los,
rozpamiętywanie tego  co było ulgi nie przyniesie - przynajmniej mnie.
Ale wczoraj zadzwoniła moja przyjaciółka (znamy się od 18-tego roku życia) i nieco
mnie rozstroiła. Na szczęście nigdy nie miałam tak paskudnych wieczorów wigilijnych
jak ona.
Najmilej wspominam chyba okres, gdy byłam  mała - przez cały pazdziernik i listopad
robiłam z dziadkiem ozdoby choinkowe. I choć czasy były siermiężne, zawsze choinka
była bardzo strojna. Wszystkie ozdoby wędrowały do dużego pudła, które stało w szafie.
Ogromnie się zawsze martwiłam jak Mikołaj znajdzie te zabawki by je zawiesić na
choince, którą przecież sam przywiezie., sam jakimś cudem wtaszczy nocą na III piętro,
ubierze choinkę no i zabierze mój list do niego.
To był bardzo zdolny Mikołaj - w przeddzień  wigilii, gdy budziłam się rano, obok mego
łóżka stała choinka - pachnąca, przystrojona bombkami i zabawkami, migająca
"włosem anielskim".
W  wigilię Mikołaj po raz drugi przylatywał - dzwonił do drzwi, zostawiał na wycieraczce
worek z prezentami  i nim zdążyłam  otworzyć drzwi  już go nie było.
Gdy już nieco podrosłam święta kojarzyły mi się ze zdenerwowaniem babci, jej zamartwianiem
się czy aby wszystko na święta uda się kupić, czy ciasto odpowiednio  wyrośnie, staniem
w kilometrowych kolejkach po cytrusy  i inne potrzebne produkty.
Choinkę już ubierałam sama z dziadkiem, a Mikołaj  mógł mi się tylko przyśnić.

Gdy wyszłam za mąż zaczęły się dwie, a czasem nawet trzy wigilie jednego dnia, więc
z  czasem zaczęliśmy na święta wyjeżdżać.
Obowiązkowo musieliśmy być na wigilii u babci, czasem u mojej matki i zawsze  u mojej
ciotecznej babki, Steni.
Ciocia Stenia łączyła mnie z rodziną mojej matki, choć  matka rzadko bywała na tych
rodzinnych wigiliach.
Stół był zawsze zastawiony "gęsto", podejrzewam, że potraw było nie  dwanaście ale
raczej dwadzieścia cztery - zasiadaliśmy do stołu o godz. 14,00 i jeżeli nie musieliśmy
jeszcze "zaliczyć" drugiej wigilii, wychodziliśmy stamtąd już po dwudziestej drugiej,
pół żywi z przejedzenia . Fakt, wszystko było pyszne i takie  nieco inne w smaku
niż w innych domach.
Pierwszą własną wigilię zrobiłam gdy już dostaliśmy swoje mieszkanie. Przepisy
wzięłam od cioci Steni, choć jej mąż pokładał się ze śmiechu, gdy skrzętnie robiłam
notatki.
Przygotowałam wszystko zgodnie z zapiskami, owszem niby było smaczne, ale jakoś
nie takie jak u cioci.
Dręczyło mnie to okrutnie i po świętach pojechałam do cioci pożalić się, że mi to
nie wyszło. Ciocia wpierw coś kręciła, wreszcie kazała mi przyrzec, że nikomu nic
nie powiem. Przyrzekłam i słowa dotrzymałam.
Okazało się, że barszcz lub grzybowa były robione na cielęcym rosole, z którego
był skrupulatnie usunięty tłuszcz. Wszystko było smażone lub duszone na maśle
klarowanym a nie na  oleju.
A wszystkie ciasta były  zamawiane w pobliskiej cukierni.

Pierwsza wigilia z naszą córką - miała wtedy 5 miesięcy - rano  mała dostała  wysokiej
temperatury i wysypki. Wezwany lekarz zdiagnozował "trzydniówkę".
Ale bombki na choince podobały się małej.

Moje ulubione wigilie - w Zakopanem. Od rana w górach, wracaliśmy pół żywi,
zmarznięci, głodni, wpadaliśmy do zaprzyjażnionej knajpki, szybka obiado-kolacja
i o ósmej już byłam w  objęciach Morfeusza. Prowadziliśmy bardzo regularny tryb
życia - 12  godzin na nogach,  12 godzin snu.

Najdziwniejsza wigilia - zostałam z córką sama w domu, mąż był za granicą, do
domu dostarczono mi towar dla naszej firmy - wszędzie piętrzyły się  kartonowe
pudła - w pokojach, przedpokoju, kuchni i nawet w łazience. Były brudne i cuchnęły.
Zadzwonił do mnie jeden z kolegów, a gdy powiedziałam jak u mnie wygląda, w ciągu
15 minut był u nas , zapakował do swego samochodu i zabrał do siebie.
Po raz pierwszy byłam na wigilii w dresie, bo nie mogłam dostać się do jakiejkolwiek szafy.

Najgorsza wigilia  - trzy lata temu, gdy mąż był po operacji kardiologicznej i przez kilka
miesięcy "zawieszony" pomiędzy życiem i śmiercią. Na dodatek przyniósł ze szpitala grypę.
Wigilia i święta były  wówczas dla mnie pojęciem  tak odległym jak Proxima Centauri
od Ziemi.

A w tym roku - będzie fajnie - porobię to na co mam ochotę, a wieczorem porozmawiam
na Skype z córką i wnuczkami.

Wszystkim, którzy tu zaglądają życzę
wesołych, spokojnych Świąt

6 komentarzy:

  1. Jak to w życiu...
    Miałaś rożne Wigilie, ważne by wszyscy byli zdrowi .
    Wesołych i zdrowych świąt życzymy ! :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Najgorsza wigilia - trzy lata temu,pamiętam Anabell, bo byłam tu cały czas z tobą. Dlatego teraz razem z tobą się cieszę że wszystko dobrze się skończyło. Zdrowych i spokojnych świąt dla ciebie i twoich bliskich-;))

    OdpowiedzUsuń
  3. Te najgorsze miej za sobą, kolej na te wymarzone, które lubisz. Wór serdeczności dla Ciebie, męża i córki z rodziną.

    OdpowiedzUsuń
  4. Anabell! Najlepsze życzenia spokojnych, ciepłych (duchowo - bo lepszy lekki mrozek od pluchy) świąt Bożego Narodzenia. Niech Ci internety chodzą bez zarzutu, a smakołyki nie wchodzą w bioderka. ;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Twój post i we mnie wzbudził wspomnienia...
    Dzięki...
    Życzę Świąt takich o jakich marzysz...:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziękuję wszystkim i cieszę się, że wciąż jesteście ze mną - to dzięki moim blogowym znajomym przetrwałam 3 lata temu najgorsze chwile.
    Mam nadzieję że macie miłe i spokojne Święta, a jeżeli komuś z Was nie za bardzo się udały, to z pewnością następne będą lepsze.Przecież nawet najdłuższa żmija mija.
    Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń