poniedziałek, 28 października 2013

Cudowne lata- cz.II

Albena.
Hotel w Albenie rzeczywiście był nowiutki. Stał na wysokim brzegu, właściwie nad Albeną.
Wszystkie pokoje miały balkony, a raczej jeden dłuuuugi balkon podzielony barierkami,
których wysokość nie przekraczała 70 cm.

Każdy pokój miał własną łazienkę, a w niej standardowo : wannę , umywalkę z lustrem,
wc i zamykany kubełek. Na drzwiach  łazienki wisiała informacja, że nie wolno zużytego
papieru toaletowego wrzucać do muszli - należy go wrzucać do owego kubełka.
Z trudem pozbierałam szczękę  z kolan - takiego rozwiązania jeszcze nie spotkałam.

Z balkonu roztaczał się widok na połyskujące w dole morze, zbiorowisko hoteli, plażę,
park i stojące na zboczu kobiety, polewające przez cały dzień trawniki. Czasem miałam
wrażenie, że one tam rosną, niczym drzewa.
Do plaży prowadziła niewyobrażalna ilość schodków. Na szczęście były dość wygodne.
W hotelu była restauracja oraz  bar z bajeczną wprost ilością alkoholu, sądząc po ilości
stojących  butelek. Bar był otwarty od godz. dwudziestej do drugiej w nocy.
Karmili nas tam chyba niezle, w każdym razie ani razu nie miałam żadnych dolegliwości
ze strony mojej zrujnowanej (przez WZW typuB) wątroby.
Wokół hotelu widać było jeszcze sporo pozostałości po budowie. Z jednego boku stała
drewniana  budka, przed nią zbity z sękatych desek stół i dość wąskie dwie ławy.
Po dwóch dniach okazało się, że  jest to kiosk z alkoholem. Panowie rolnicy-spółdzielcy
od razu zaanektowali  go dla siebie. Zaraz po śniadaniu zajmowali ławy i prowadzili
degustację. Nazwali to miejsce "Boży Dar".  Nie chodzili na plażę, nie jezdzili na  żadne
wycieczki - "Boży Dar" stał się im całym światem na czas pobytu w Bułgarii.
Bezbłędnie opanowali sztukę trafiania do hotelu  "w stanie wskazującym", nawet nie
mylili pokoi.

Plaża w Albenie był ładna,szeroka, dno morza  piaszczyste. I wcale mnie nie martwiło,
że to był nawieziony piach. Grunt, że woda była ciepła, a słońce grzało wspaniale.

Z tego pobytu zapamiętałam zaledwie kilka wydarzeń , które były przerywnikami
w przysmażaniu ciał.

Postanowiliśmy wybrać się do Bałcziku, by sprawdzić jak on wygląda naprawdę.
Pomysł był świetny, tylko realizacja jego nieco dała nam  w kość.
Wybraliśmy się w piątkę Teresa z Markiem, nasz pilot i my. Postanowiliśmy dojść do
Bałcziku brzegiem morza. Jak zwykle lazłam obładowana - torba a w niej: ręczniki,
sukienka plażowa, portfel, dokumenty, dermosan, klapki. Reszta towarzystwa
patrzyła na mnie jak na dziwoląga - przecież idziemy plażą, po co ci to wszystko???
I po co mnie  tym świństwem smarujesz-  dodatkowo jęczał mój mąż, gdy go
wecowałam  dermosanem. Sama też się wypaćkałam tym paskudztwem.

Za Albeną plaża zredukowała się do wąskiej ścieżki pod samą ścianą klifu.
Tu , co kilka metrów plażowali nudyści - przeważali mocno starsi panowie w towarzystwie
sporo młodszych pań. Bardzo nas śmieszył ten widok - wszystkie panie miały "kostiumy"
utworzone z sino-różowej opalenizny. Wszystkie latami pozbawiane dostępu słońca
części skóry mocno reagowały na naświetlanie. Panowie też mieli takie zabawne slipki.
Teresa co chwilę szturchała mnie łokciem , szepcząc: "zobacz, zobacz".
Tak naprawdę to nie było na co popatrzeć - widok był raczej żałosny. Kojarzył mi się
z wiszącymi, wyschniętymi i sczerniałymi małymi kawałkami suchej kiełbasy. Teresa
też miała takie  skojarzenie. Nasi panowie natomiast zastanawiali się jak te dziewczyny
wytrzymają potem  w bieliznie.
Chwilami ścieżka znikała, bo morze wbijało się klinem w  ścianę góry - szliśmy po kolana
w wodzie, trzymając się  jedną  ręką ściany. Słońce grzało jak piec hutniczy, wypalając
w tych maleńkich zatoczkach powietrze. Brodziliśmy w wodzie i brak nam było
powietrza, a gorąco wręcz nas powalało. Wreszcie doczłapaliśmy się do miejsca, w którym
ścieżka znów się pojawiła i odbijała w górę. Idąc nią trafiliśmy wprost do ogrodów Królowej
Marii. Kiedyś, kiedyś, teren ten był włączony do Rumunii. Rumuńska królowa,  Maria
Koburg, będąc w Bałcziku przejazdem zachwyciła się tym miejscem  i kazała wznieść tu
swą letnią siedzibę, którą otaczał  duży ogród. Ogród słynie  główne z tego, że rośnie tutaj
250 gatunków rozmaitych kaktusów. I właśnie tym ogrodem spacerowaliśmy  w strojach
plażowych, "na dziko", bez biletów wstępu.  Zwiedzających  prawie nie było, wszyscy
siedzieli gdzieś na dole, na plaży. 
Nikt nas nie zaczepiał, a my, zmordowani tym spacerem (szosą z Albeny do Bałcziku
jest 12 km) postanowiliśmy już nic nie zwiedzać , znalezć przystanek autobusowy i
wrócić jak najszybciej do Albeny. Żadne z nas nie pisało się już na powrót brzegiem morza.
Przesnuliśmy się przez  Bałczik , który nie wywarł na nas pozytywnego wrażenia - byliśmy
zadowoleni, że trafiliśmy niechcący do Albeny.
Plaża w Bałcziku nas nie zachwyciła,większość domów bezgłośnie wołała o remont.
Na placyku w pobliżu szosy stał jakiś autobus, kierowca drzemał z głową na kierownicy.
Zapytaliśmy się , czy dojedziemy do Albeny- kierowca przecząco pokręcił głową mówiąc
"za Warna, za Warna".
Zatkało nas - skoro jedzie "za Warnę" to przecież musi przez Albenę przejeżdżać - tu nie
było innej drogi!
Za chwilę do kompletu doszedł jeszcze konduktor, który wykrzyknął "za Warna" i zaprosił
nas do środka. My z Teresą zdążyłyśmy się na tym przystanku z lekka przyodziać, nasi
panowie nadal paradowali z gołymi torsami i dopiero konduktor im wytłumaczył na migi,
że muszą się ubrać - nie wolno jechać bez koszuli. Sprawę rozwiązały ręczniki, które
"niepotrzebnie" ze sobą targałam.
Bardzo ładnie nasi panowie wyglądali w ręcznikach, zwłaszcza  mąż Teresy w różowym.

W ogóle z  językiem bułgarskim to były same śmieszne historie. Jechaliśmy raz ichnim
pekaesem do Warny. Tłok był niemiłosierny, jechali różni turyści oraz tubylcy. Tubylcy
najczęściej ubrani w kożuszane kamizelki, w grubych swetrach, turyści niemal nadzy.
Jedziemy, jedziemy, w pewnej chwili rozlega się głos konduktorki -  "trifon zarezan" i
natychmiast zabrzmiały  trzy dzwonki.
 Po dłuższej chwili dojechaliśmy do jakiegoś przystanku, kilka osób  wysiadło, kilka
wsiadło, jedziemy dalej.
Mój wszystko wiedzący mąż mówi do  mnie- "prosty ten bułgarski, kazała trzy razy
zadzwonić i ktoś zadzwonił, to pewnie był przystanek na żądanie".
Za kilka dni pojechaliśmy na wycieczkę do Rumunii- jechał  nasz pilot i pilotka bułgarska.
Bardzo miła i wesoła dziewczyna. Opowiadała nam sporo o każdej mijanej miejscowości.
W pewnej chwili zapytała, czy znamy legendę o Trifonie Zarezan. W tym momencie
dałam mojemu mężowi kuksańca,  z trudem utrzymywałam poważny wyraz twarzy.
Na najbliższym  postoju  pośmiałam się do woli z tego, jaki to prosty język, ten bułgarski.

c.d.n.




9 komentarzy:

  1. Cudne! Bez bicia, bez krwi, bez gwałtów a jakie ciekawe! Ci od scenariuszy powinni się od nowa zacząć uczyć. Mogą zacząć od Twojej opowieści. Czekam rozbawiona na dalszy ciąg.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Joasiu, "Trifon Zarezan" weszło do naszego języka - ilekroć są jakieś wątpliwości językowe zawsze któreś z nas ze śmiechem nadaje ; tak tak, to Trifon Zarezan.
      Miłego, ;)

      Usuń
  2. Bałczik podobnie odebrałam jak Ty Anabell. Plażowaliśmy najczęściej w Złotych Piaskach. Tylko te meduzy w morzu były okropne

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uleczko, z tego co czytałam to plaża w Bałcziku nadal mało fajna.
      Lubiłam Złote Piaski, spędziłam tam następne wczasy i bawiłam się cudnie, wszystko było piękne bo widziane poprzez opary wina.
      Miłego, ;)

      Usuń
  3. Podziwiam intelekt i zarazem pamięć. Wydarzenia miały miejsce przecież 30 lat wstecz. Ciekawe opowiadanie , które uruchamia moje także wspomnienia.Dziękuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Leonnowa - co jakiś czas oglądam zdjęcia a właściwie slajdy z tamtego okresu i trochę mi smutno, że to wszystko minęło. Jak widzisz zapamiętałam głównie to co mnie zdziwiło, wystraszyło lub bardzo rozbawiło. Poza tym to były moje pierwsze wyjazdy "zagraniczne" i wszystko bardzo intensywnie wchłaniałam. A pamięć mam ciągle niezłą- pamiętam nawet jak wyglądał kuchenny kredens u mojej matki w domu, a widziałam go ostatni raz gdy miałam 4 lata. Gdy go opisałam matce po latach, mało nie zemdlała z wrażenia. A zdjęć tego mebla nie było, zwłaszcza w kolorze.
      Miłego, ;)

      Usuń
  4. Ale się obśmiałam. I z tych nudystów i z tego prostego języka bułgarskiego.
    Ale bardzo Ci dziekuję, że przypomniałaś ten pałacyk w Bałcziku - my tam często chodziliśmy do tych ogrodów koło niego. Byliśmy w Bułgarii ze starszym synkiem, który miał wtedy 4 lata. A ja byłam w ciąży w 4-tym miesiącu z młodszym.
    Mieszkalismy wtedy na prywatnej kwaterze i okropnie się dziwiłam, że tam nie było normalnej łazienki tylko taki prysznic i woda lała się na takie obrzydliwe kafelki. A tuż obok był kibelek. A wszystko było za zasłonką foliową. Mąż musiał stać i pilnować żeby mi ktoś obcy z tego domu nie wszedł za tę zasłonkę.
    Widzę, że już jest 3-cia część. Przeczytam wieczorem.

    OdpowiedzUsuń
  5. W IV części opisze łazienkę w domu sofijskim też mnie zdumiała.
    Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń