wtorek, 18 lutego 2014

c.d. 3

U nas większe spędy rodzinne zdarzają się dość rzadko - najczęściej z okazji
ślubów lub...pogrzebów. Np. na moim ślubie trafiły mi się dwie ciotki, które
świadomie to widziałam po raz pierwszy w życiu.
Podobno gdy je widziałam poprzednim razem to miałam dwa lata. W ogóle moja
rodzina wielce rodzinna nie jest. Moi rodzice spotkali się na moim ślubie po
20 latach niewidzenia się.
Mniej więcej w rok po tym gdy ostatni raz widziałam Wiesię, dotarło do nas
zaproszenie na ślub. Przyznam się bez bicia  - zupełnie nie wiedziałam od kogo
to zaproszenie, bo żadne z nazwisk nic mi nie mówiło. Mąż się nieco ze mnie
pośmiał, ale gdy jest się członkiem rodziny, w której niemal wszyscy są po
rozwodach i mają kolejne żony i mężów, to wierzcie mi - niełatwo się połapać
kto  kim jest.
Ale  akurat zakupiłam sobie  nowe szatki wraz z kapeluszem, więc postanowiłam
pójść na ten ślub.
Celowo pojechałam nieco wcześniej,  mając nadzieję, że jeszcze przed wejściem
dowiem się na czyim ślubie jestem.
Pierwszą spotkaną osobą  była ciocia Maria, mama Wiesi. Zapytałam się co u cioci,
jak zdrówko  i co u Wiesi. Ciocia Maria spojrzała na mnie jak na rozdeptaną żabę-
jak to, nie wiesz? No nie wiem, z rok jej nie widziałam-odpowiedziałam.
Ciocia spojrzała na mnie z pogardą i wycedziła półgębkiem: "będę babcią za dwa
miesiące". Ledwie zdążyłam baknąć ,że to fajnie, ciocia Maria stwierdziła, że chyba
mam zle w głowie zupełnie jak jej głupia córka. Bo przecież Jerzy to pijak, ona
o tym dobrze wie, choć Wiesia to ukrywa.
Pomyślałam, że to pewnie jednak przez te ciemne mokasyny, ale już nic nie lapnęłam
na ten temat.
Za chwilę dołączyła do nas moja cioteczna  babka  i od niej dowiedziałam się, że
żeni się syn ciotecznej siostry mojej matki. Ciocia -babcia pokiwała głową  nad moją
ignorancją  dotyczącą powiązań rodzinnych i poszłyśmy do kościoła.
Ślub jak ślub - panna młoda miała mocno zabudowaną długą sukienkę , długie wąskie
rękawki miały małe bufki, a sukienka była odcinana pod biustem. Dziewczę było
dość ładne ale za bardzo anorektyczne, a mój kuzyn, którego pierwszy raz zobaczyłam,
prezentował się miernie.
Rzeczywiście w dwa miesiące pózniej urodził się mały Jaś, o czym powiadomił mnie
Jerzy- wpierw telefonicznie, a potem specjalnym drukiem -listem typu:
"Nasz mały synek Jaś urodził się w dniu..., ważył.....,długość....cm, o czym powiadamiają
szczęśliwi rodzice".
Na dole był odręczny dopisek Wiesi, żebym wpadła do nich, kiedy zechcę.
Zatelefonowałam do Wiesi, pogratulowałam synka, umówiłam się na najbliższą sobotę.
Zakupiłam  w komisie ładny sweterek i śpioszki, "suche pieluchy" i wytworną białą
kołderkę, poza tym odkupiłam od koleżanki specjalną poduszkę do karmienia dziecka.
Dla Wiesi dorzuciłam kwiatki i książkę angielskiego pediatry o wychowie dzieci- jak
zauważyłam była  ona traktowana przez młode matki niczym Biblia.
Mały Jaś był dorodnym  noworodkiem, choć mnie wydawał się okrutnie maleńki.
Cały czas grzeczniutko spał w swojej kołysce. Jerzy zrobił   dla mnie kawę, dla Wiesi
coś "mlekopędnego", sobie herbatę.
Kończył już swój doktorat, nanosił ostatnie poprawki. Pracował w Stołecznym Centrum
Rehabilitacyjnym pod Warszawą. Podobno nie pił, bo zakupił sobie samochód, o ile
"syrenę" można było uznać za samochód. Poza tym miał całkiem sporo prywatnych
pacjentów, więc samochód był mu potrzebny.
Wiesia  wyglądała na zadowoloną i szczęśliwą. Jerzy trenował przewijanie maleństwa,
prał pieluchy i je pracowicie prasował. Wszystko wyglądało bardzo optymistycznie.
Wiesia była zdania, że Jerzy został całkowicie wyleczony z choroby alkoholowej, a ja
byłam pewna, że po prostu jest zaleczony tylko i jeśli sobie choć raz odpuści - sprawa
powróci niczym bumerang.
W dwa lata pózniej młodsza siostra Wiesi wychodziła za mąż. Wiesia i Jerzy byli
świadkami. Mieli być  tylko na ślubie, ale Jerzy uparł się by wpadli na godzinę na
wesele.
Był stęskniony rozrywki, dziecko było u jego matki, mogli zostać choć trochę na weselu,
by potańczyć. Po długich namowach i prośbach Wiesia zgodziła się.
Starała się nie zostawiać Jerzego samego w towarzystwie, pilnując by mu ktoś nie nalał
jakiegoś procentowego napitku. Nie upilnowała- ktoś mu wcisnął pełny kieliszek w rękę
i nim do niego doszła- Jerzy wypił. Natychmiast stamtąd wyszli, a Jerzy całą drogę do
domu usiłował jej wytłumaczyć, że nic się nie stało, że wcale nie ma ochoty na  drugi
kieliszek. Wiesia omal nie wpadła samochodem do rowu ze zdenerwowania a Jerzy się
śmiał, że ona nie pijąc jest   bardziej pijana niż on po jednym kieliszku.
W miesiąc pózniej Jerzy był "w ciągu". Pił w domu, ukradkiem. Rano skacowany jechał
do pracy. Wracał, zamykał się w swoim pokoju i popijał. Nie pił dużo, ale systematycznie.
Wiesia szalała, bo żadne rozmowy nie skutkowały. Prosiła, tłumaczyła, groziła,
że odejdzie wraz z dzieckiem - do Jerzego nic nie docierało.
Ciocia Maria gorzko triumfowała- "przecież mówiłam ,  że to pijak!!!"
Nie zawsze jezdził do pracy samochodem - były dni gdy korzystał z komunikacji miejskiej.
Wracał wtedy niesamowicie pózno, Wiesia stała przy oknie, wypatrując jego powrotu.
Czasami wracał do domu na rauszu i wtedy ostentacyjnie wypijał przy niej tylko jeden
kieliszek wódki. Widzisz - mówił wtedy- wystarcza mi jeden kieliszek, nie  mam żadnego
problemu z odstawieniem picia.
W pół roku pózniej do drzwi Wiesi zapukali policjanci - patrol znalazł pobitego Jerzego
w pobliskim parku. Nim Wiesia dojechała do szpitala, do którego go odwieziono, Jerzy
już nie żył.
Jak na ironię był to szpital, w którym niegdyś pracował.
Wiesia była bliska samobójstwa i zapewne gdyby nie fakt, że był malutki Jaś, kto wie jak
potoczyłyby się sprawy.
W kilka lat pózniej Wiesia poznała sporo starszego od siebie Szweda.
Namówił ją by wzięli ślub i osiedlili się w Szwecji. Przeprowadził adopcję Jasia i bardzo
go kochał, w pełni zastępując mu ojca. Od chwili wyjazdu z Polski Wiesia tylko raz tu
była - przyjechała na pogrzeb swej matki.
Spotkałam się z nią wtedy - wyglądała na spokojną i nawet niezbyt  zmartwioną śmiercią
matki.
Jaś wyrósł na całkiem fajnego chłopaka, skończył studia, ożenił się... z Polką. Wiesia
w ubiegłym roku pochowała swego drugiego męża. Nie ma zamiaru wracać do Polski,
przyzwyczaiła się do życia w Goteborgu. Tam ma grono przyjaciół, pracę i syna.
Żegnając się ze mną powiedziała z lekkim uśmiechem - dopilnuj, by twoja córka miała na
swym ślubie wygodne buty i koniecznie dopasowane kolorem.
                                                     K O N I E C

4 komentarze:

  1. Nie moglo byc innego zakonczenia...zmusza do refleksji.
    Serdecznosci Anabell

    OdpowiedzUsuń
  2. nikt nie ma życia bez problemów:)
    pozdrawiam
    Ela

    OdpowiedzUsuń
  3. Czyzby przesady sie sprawdzaly;Nie myslalam .ze tak tragicznie skonczy zycie nasz bohater. Dobrze ,ze kobieta sobie ulozyla zycie spokjne.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wszystko wina butów,
    ale i tak na szczęście ta historia
    jednak mimo wszystko dobrze się kończy dla Wiesi...

    OdpowiedzUsuń