niedziela, 16 lutego 2014

Kto jest w stanie zrozumieć kobietę???

Tak jakoś jest ten świat urządzony, że  w pewnej chwili spotykamy na swej drodze
osobnika płci przeciwnej.
I bardzo często  finałem takiego spotkania jest powstanie podstawowej komórki
społecznej, czyli małżeństwa.
Trudno powiedzieć czy zawsze podstawą związku jest miłość czy też tylko silny
pociąg fizyczny.
Po jakimś czasie pociąg fizyczny mija ,miłości nie było, przyjazni też nie więc co
zostaje? Najczęściej jedynym wyjściem jest po prostu rozwód.
Podobnie jest i wtedy, gdy uczucie było ulokowane w osobniku, który nie był
odpowiednim kandydatem ani na męża ani na ojca.
Wiesia, moja  bardzo, bardzo daleka kuzynka, tzw. "dziesiąta woda po kisielu",
studiując na AWF-ie, będąc chyba już na trzecim roku, zakochała się bez
pamięci w jednym ze swoich nieco starszych kolegów.
Wiesia po ukończeniu  studiów miała być "panią mgr od WF", a obiekt jej uczuć
mgr rehabilitacji.
Pobrali się jeszcze w trakcie studiów. Rodzice obojga zadziałali na staropolskiej
zasadzie "zastaw, ale postaw się" i wyprawili młodym weselisko, na którym
było z 200 osób. Stoły uginały się pod pełnymi jedzenia półmichami i wciąż
donoszonym alkoholem. Pan młody jeszcze przed ślubem wzmocnił się nieco
kielichem, żeby w stanie niewielkiego znieczulenia przetrzymać mszę trwającą
niemal godzinę. Biedna Wiesia, którą ślubne szpilki mocno uwierały w stopy,
kręciła się cały czas jakby parzyła ją w stopy podłoga.
Zaraz po zakończeniu uroczystości, poprosiła swą młodszą siostrę by dała jej swe
pantofle i w Wiesi albumie rodzinnym jest zdjęcie ślubne, na którym Wiesia jest
w białej bezie ( tzn. sukience) i ma na stopach ciemne mokasyny.
Matka Wiesi orzekła, że to zły omen, że małżeństwo legnie w gruzach. Bardzo mnie
to rozbawiło, bo co ma kolor butów do trwałości związku?
Wesele było typowe, goście co chwilę wydzierali się  "gorzko! gorzko!" i ostro
wszyscy ćwiczyli spełnianie toastów.
Gdy stamtąd wychodziłam jeszcze przed północą, Pan Młody (Jerzy mu było)
wyglądał żałośnie  - oczęta miał przekrwione i półprzytomne spojrzenie , ale nadal
dzielnie spełniał toasty. Wiesia na próżno prosiła by jednak mniej pił, lecz niewiele
już do jego świadomości docierało.
Trochę mnie to zastanowiło - nie było to pierwsze w mej karierze wesele, ale z reguły
każdy ze znanych mi świeżo upieczonych mężów starał się do końca być trzezwym.
Ale  jak mówią - nie mój cyrk, nie moje małpy.
Podobno nad ranem Jerzy zsiniał i stracił przytomność a wezwana karetka zabrała go
do szpitala - na odtrucie.
Poranek poślubny Wiesia spędziła na krzesełku w poczekalni  szpitalnej dzieląc się
swym niepokojem z teściową. Obie były zaskoczone tym wypadkiem.
Wiesia może nieco mniej, bo Jerzy często wypijał  "na odprężenie" dwa, trzy kieliszki
wina gdy wracał ze szpitala, gdzie miał wtedy praktykę.
Jerzy ukończył studia i swą pierwszą pracę dostał w szpitalu. Nie widywałam się zbyt
często z Wiesią, ona jeszcze studiowała, ja pracowałam i nie cierpiałam na nadmiar
wolnego czasu.
W dwa lata pózniej doznałam na nartach przykrej kontuzji - złamałam kość krzyżową.
Przypomniałam sobie, że przecież mam teraz  w rodzinie rehabilitanta i zadzwoniłam
do Wiesi, z pytaniem, czy mogę niecnie wykorzystać jej męża. Oczywiście mogłam,
tylko musiałam do nich przyjechać.
Kupiłam kawę, coś do kawy, czyli torcik wedlowski i pojechałam w drugi koniec
miasta. Jerzego jeszcze nie było w domu, więc zaczęły się babskie pogaduchy.
c.d.n.

6 komentarzy: